81. Piękna (i) bestia - K.Peier x P.Wąsek
Zabrałeś mnie dawno w temu w zupełnie obcy świat. Pocałowałeś w czoło i obiecałeś, że już nigdy na moim ciele nie będzie śladów nienawiści. Powiedziałeś, że jesteś miłością. Powiedziałeś, że jesteś wiecznością. To było piękne.
Zaufałem ci po pewnym czasie. Pozwoliłem byś zbliżył się tak blisko, jak tylko potrafiłem kogoś do siebie dopuścić, by się nie sparzyć. Doceniłeś to. Odwdzięczyłeś się dobrocią. Nie naciskałeś. Dawałeś czas.
Zbliżałem się, więc coraz bardziej. Potrafiłem dotknąć cię bez strachu. Zacisnąć palce w uścisku. Pozwolić nosić się na rękach, w nocy po plaży. Całować w świetle księżyca.
Ale tobie nie wystarczało. Zabrałeś mnie do swojego domu. Musieliśmy żyć ze sobą na co dzień. Nauczyłem się. Przyzwyczaiłem, że każdego dnia widzę twoją twarz, tylko ją. Oduczyłem się życia z innymi ludźmi. Przecież nie byli mi już potrzebni, kiedy ty byłeś tak blisko.
Udawałem, że nie widzę, jak zamykasz drzwi na klucz. Jak coraz bardziej skracasz dzielący nas dystans. Jeszcze bardziej. Chociaż ja myślałem, że już między nami nie ma żadnego dystansu. Pragnąłeś zniwelować wszystkie granice. Pozwoliłem ci na to.
W zamian za odebranie rzeczywistości wykreowałeś dla mnie nowy, lepszy świat. Pełen ciepłych promieni słońca zza szyby. Jesiennych nocy z tobą pod jednym kocem. Pełnym książek, których wcześniej nie doceniałem. Uwielbiałem, jak czytałeś mi na głos tym swoim zachrypniętym głosem.
Zawsze na to czekałem.
Czasami wyprawiałeś na moją cześć bale. Dwuosobowe. Z muzyką puszczoną ze starych winylowych płyt. Zakładałeś wtedy swój piękny frak, ja miałem zwyczajny garnitur, ale nie czułem się gorszy. Sam mi wybrałeś ubranie.
Brakowało jednego. Nie potrafiłem ci powiedzieć, że cię kocham. Może dlatego, że nic takiego nie czułem. Nie chciałem jednak zadawać ci bólu, więc milczałem, słuchając kropel wody, uderzających w niedostępny dla mnie parapet.
Przestawałem tęsknić za wolnością. Czym by była bez ciebie Killianie. Marną atrapą szczęścia, które mi ofiarowałeś. Z tobą nie musiałem się niczego bać i mimo początkowych trudności dowiedziałem się, że i ciebie się już bać nie muszę. Zawsze chciałem ci za to podziękować.
Jednak nas rozdzielili. Jednak nas znaleźli. Gdy pozwoliłeś mi wrócić na chwilę do Polski na pogrzeb mamy. Miała to być moja pierwsza samodzielna podróż bez ciebie. Chciałeś okazać mi zaufanie. A ja chciałem ci pokazać, że postąpiłeś słusznie.
W Polsce nic się nie stało. Nie dopuściłem do siebie nikogo. Tak jak przykazałeś na dystans trzymałem Andrzeja, który rzekomo się martwił, ale nigdy nie przyjechał, żeby mnie ,,ocalić". Wtedy już wiedziałem, że muszę wrócić do Szwajcarii.
Jednak zatrzymali mnie. Ironicznie blisko naszego domu. W żałośnie niewielkiej odległości od ciebie. Policjanci w mundurach zabrali mnie ze sobą i kazali się nie bać. Jak miałem tego nie robić, skoro ciebie nie było w pobliżu. Płakałem, błagałem, wyjaśniałem. A oni mówili, że to szok, jakiś tam skandynawski syndrom. Nie wierzyłem im. Nie pozwoliłem sobie na to. A ty beze mnie usychałeś. A ty tęskniłeś i cierpiałeś nieopisanym bólem. Dlatego uciekłem do ciebie w pierwszej sprzyjającej minucie.
Jednak było już za późno. Już nie byłeś miłym i czarującym księciem z bajki. Stałeś się bestią. Nie miałem o to pretensji. Przecież ostrzegałeś. Tyle razy mówiłeś o konsekwencjach. Byłem gotów je ponieść. Doskonale wiedziałem, że na nowo muszę udowodnić, że jestem ciebie godzien. Płakałem. Wiedziałem, że odzyskać zaufanie jest dużo trudniej niż zasłużyć sobie na nie po raz pierwszy. Dlatego przestałem mówić, że to nie moja wina. Zacisnąłem usta i zacząłem odliczać czas, aż znowu staniesz się moim księciem.
I ta chwila nadeszła po wielu długich latach. Przestałeś bić. Przestałeś szantażować emocjonalnie. Zacząłeś mówić z miłością. Zacząłeś mówić z troską. Nie wierzyłem we własne szczęście. Znów mnie kochałeś.
I może tylko dlatego, że stałem się dla ciebie idealnym mężczyzną. Człowiekiem zupełnie oddanym bez własnych cech i charakteru. Całkowicie twoim chłopcem.
Jednak tyle mi wystarczyło.
Wystarczyła ta jedna podróż, rozłąka, okres twojego zawodu, abym zrozumiał, że już nigdy nie odejdę. Nigdy cię nie zostawię. Tylko ty jesteś w stanie sprawić, że czuję się wyjątkowy i coś wart. Nic innego nie ma znaczenia. Wszystko inne jest niczym wobec tego, co dałeś mi kiedyś, a ja nigdy nie spłacę u ciebie zaciągniętego długu.
Wiedziałem, że będę już na zawsze szczęśliwy. Gdyż znów zamknąłeś drzwi i okna. Krople deszczu po drugiej stronie szyby znów były nieosiągalne w przeciwieństwie do twojego serca, które przestało być kamieniem. Wystarczyło tylko przetrwać nawałnicę.
I już nie byłeś bestią. Nie. To kłamstwo. Nigdy nią nie byłeś. To oni tak mówili. Tak cię przedstawiali. Bestią byłem ja, bo cię zostawiłem, ty byłeś najpiękniejszym doświadczeniem w moim życiu i zdjąłeś ze mnie klątwę, więc będziemy żyć już teraz długo i szczęśliwie, prawda kochanie?
3 część baśniowej serii tym razem dla mojej kochanej -moonlightglow-
Mam nadzieję, że ship Wam pasuje kochani
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro