Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

78. Śpiąca Królewna - K.Stoch x G.Schlierenzauer

      Śpiąca Królewna zgodnie z życzeniem liofilizacja mam nadzieję że przypadnie do gustu.

           Kamil marzył o zamku na szczycie góry. Kochał piękno, zarówno w postaci pięknych pejzaży rozciągających się za oknem, jak i widoku takich ludzi. Zamieszkaliśmy więc wśród Alp, otoczonymi najpiękniejszymi dziełami sztuki, jakie udało mi się dla niego zdobyć. Doceniał to, chociaż skarżył się, że traktuję go jak księżniczka. Te pretensję zbywałem śmiechem, obdarowując go kolejnymi prezentami. Zasługiwał na to.

       Kamil pragnął być ptakiem. Wolnym i niezależnym. Uwielbiał nocne wyprawy w nieznane, samotne wędrówki górskimi i leśnymi szlakami, albo dróżkami, które znał i znajdował tylko on. Na to, by pozwolić mu na takie spacery byłem zbyt zaborczy, a on był dla mnie zbyt cenny. Musieliśmy pójść na kompromis. On został ptakiem. Najbarwniejszą papugą w najbardziej złoconej klatce, na jaką było mnie stać. Wraz z upływem czasu, jego upierzenie szarzało coraz bardziej.

    Kamil mnie kochał, chociaż przychodziło mu to z trudnością. Zabierałem mu coraz więcej przestrzeni, ale robiłem to dla jego dobra. On niby to rozumiał, ale coraz częściej uciekał myślami do pewnej, bardzo, niebezpiecznej myśli, którą też mu zabraniałem. On chciał uciec, w jedyny możliwy sposób... Ale nie mógł mnie zostawić. Myślał - i teraz rozumiem dlaczego - że to ja bardziej potrzebuję pomocy, drugiego człowieka. Zostawał, więc, ze mną. Za każdym razem, gdy sam bym siebie zostawił.

    Kamil nie był zwykłym mężczyzną. Kiedy był małym dzieckiem, nad jego kołyską pochyliła się Śmierć i naznaczyła go. Od tamtej pory zabierało go po trochu. Z każdą niegojącą się raną, z każdym krwotokiem z nosa z zadrapaniami, które nie znikały po paru dniach,  każdą parą przesiąkniętych krwią spodni, gdy upadał na ziemię... Śmierć odebrała mu część życia jeszcze na długo przed śmiercią.

     Mężczyzna często powtarzał, że kiedy uwolnił się od nadopiekuńczych rodziców, to wpadł na mnie i znów został zniewolony w nadopiekuńczych ramion.

- Jako nastolatek nie mogłem grać w piłkę z rówieśnikami, a teraz ty nie wypuszczasz mnie poza mury naszego królestwa – śmiał się przez łzy, bo przecież zabierałem mu wolność.

- Czasami mam wrażenie, że jestem ofiarą syndromu sztokholmskiego! - krzyczał, gdy chciał mnie zranić – bo nie widzę innej przyczyny, że wciąż z tobą jestem. W tej złotej klatce, imitacji prawdziwego życia.

    Nie odpowiadałem na te oskarżenia. Nie potrafiłem. Odwracałem się na pięcie i znikałem wśród wielu pokoi naszej posiadłości.

- Gregor, zabijasz mnie – szeptał tuż nad moim uchem – zabierasz mi świat, który tak kocham. Ukrywasz mnie przed wszystkim. Nie można tak żyć. Nie można...

    Chciałem mu powiedzieć, że wiem, że nie chcę tego robić, ale... zegar nieubłaganie odliczał czas. Leki, z niewiadomych przyczyn przestawały działać, coraz dłużej trwał czas rekonwalescencji.

- Do cholery, Gregor, co mi się może stać w teatrze! - krzyczał, rozbijając kolejne talerze.

- Kamiś – prosiłem jeszcze nie tak bardzo dawno temu – zrozum, że ja tylko...

- Ty tylko chcesz mieć w domu zabaweczkę, laleczkę z porcelany posadzoną nieruchomo na szafce – cedził przez zaciśnięte zęby.

Bolało. Ale nie tak bardzo, jak kolejna diagnoza. Nie objawiające się dotąd, a więc nieleczone HIV.

- Jak to się stało, panie doktorze? - zapytał Kamil, śmiejąc się na widok wyników – nie sypiam z tym facetem od paru lat. On trzyma mnie prawie pod kluczem w domu, więc jestem całkowitym abstynentem.

- Wirus może bezobjawowo nawet dziesięć lat – odpowiedział lekarz, przyglądając nam się uważnie.

- Poza tym kochanie, badałem się regularnie, bo... - zacząłem, ale Kamil zbył mnie machnięciem ręki.

- W takim razie, czy miał pan wtedy jakiś wypadek? - lekarz zmarszczył brwi.

- Parę lat temu byłem w Afryce – odpowiedział Kamil ze spokojem, z jakim na pewno nie przywitałem go te kilka lat wstecz, gdy wrócił z tamtej wyprawy do domu – zostałem niechcący postrzelony, a przy mojej dolegliwości, wiadomo, transfuzja była nieunikniona i...

Zacisnąłem powieki. To musiał być sen.

   Nie był. A Śmierć zbliżała się coraz bardziej. Kamil żartował, że czuje jej oddech na plecach, karku. Wierzyłem mu, chociaż nie chciałem. Na klucz zamykałem coraz więcej drzwi. Nie pozwalałem mu nawet na samotne wyjście do ogrodu, chociaż przecież i stamtąd pozbyłem się róż.

- Nie możesz mnie zamknąć w wieży – boleśnie mi uświadamiał.

   Pragnąłem, aby się mylił. Jednak on musiał postawić na swoim.

    Poprosił mnie, bym wyprawił mu małe spotkanie urodzinowe, w towarzystwie tylko najbliższych nam osób. Nie potrafiłem mu odmówić. A on to wykorzystał. Wymknął się z domu, gdy wszystkie drzwi były otwarte. Wyszedł główną bramą, bezczelnie patrząc się na balkon, na którym akurat stałem. Nie pomógł fakt, że niemal od razu ruszyłem za nim. Zniknął w lesie. Długo go szukałem. Aż znalazłem na polanie otoczonej ze wszystkich stron krzakami dzikich róż. Leżał spokojnie na zimnej ziemi, w dłoniach obracał różę. Czerwona krew spływała z jego śnieżnobiałych palców i kapała na jego koszulę.

- Nie miałem siły pójść dalej – powiedział, gdy do niego podszedłem – leżę teraz żałośnie na ziemi, ale jest to warte tych paru chwil poczucia wolności, Gregor, chciałbym, abyś to wreszcie zrozumiał. Nie możesz mnie wiecznie trzymać pod kloszem. Szczególnie, że moja wietrzność jest niesprawiedliwie krótka. Musisz mi pozwalać czuć świat. Zapominać o wszystkim. Pozwolić ponieść się marzeniom. Być zwyczajnym człowiekiem.

      To wszystko brzmiało pięknie, ale było niebezpieczne. Nie powiedziałem mu o tym. Podszedłem do niego. Położyłem jego głowę na swoich nogach. Zacząłem głaskać włosy, a potem zająłem się jego poranioną dłoń i opatrzyłem ją. Podałem lek. Krew skrzepła zdecydowanie po zbyt długim czasie. Obydwaj o tym wiedzieliśmy.

    Ta leśna wyprawa przyniosła jeszcze jeden niebezpieczny skutek. Poważne osłabienie jego odporności. Aż wreszcie musiał trafić do szpitala.

- I widzisz – zacząłem, stojąc daleko od niego, dla bezpieczeństwa – teraz nie ja cię więżę.

Kamil tylko przewrócił oczami.

- Przewieziesz mnie do szpitala w Polsce – oznajmił, a ja musiałem się zgodzić.

     I tak skusiłem los. I tak oddałem Kamila w ręce Śmierci. Karetką, którą jechał na lotnisko uległa wypadkowi. Ciało mężczyzny uległo ogromnym obrażeniom. Ale przeżył.

- Będziemy musieli go poddać śpiączce, bo inaczej organizm nie będzie miał szansy się odpowiednio zregenerować – zapowiedział lekarz – ale i tak istnieją niewielkie szanse, że pacjent...

    Nie pozwoliłem mu skończyć. Liczył się tylko fakt, że istniały jakiekolwiek szanse.

    W dzień, w którym Kamil miał zostać uśpiony, poszedłem do niego. Usiadłem na brzegu łóżka i pocałowałem jego dłoń.

- Chcę, byś załatwił mi eutanazję, Gregor – poprosił cichym głosem bez siły i życia – nie chcę być zawieszonym między światem żywych i martwych.

     Skinąłem głową i pocałowałem go w policzek. On uśmiechnął się. Wierzył mi. A nie powinien. Przecież wiedział, że nie będę potrafił go zabić. Za bardzo go kochałem. Dlatego nie przekazałem jego prośby lekarzom, dlatego bez wyrzutów sumienia całowałem jego usta, gdy zasypiał. Było tak, bo wierzyłem, że jego sen się kiedyś skończy. Przecież każde złe zaklęci można odwrócić pocałunkiem. Przecież każdy urok traci swoją moc w obliczu prawdziwej miłości. Dokładnie takiej jak naszej.

Nie krzywdziłem go w ten sposób. Wręcz przeciwnie. Dawałem szansę na szczęśliwe zakończenie naszej historii. Nasza miłość musiał przezwyciężyć całe to zło, bo w przeciwnym razie po co by było to wszystko? Trzeba było tylko poczekać, aż organizm się zregeneruje, a wtedy przyszedłbym do niego. Pochylił się nad jego nieruchomym, ale przynajmniej wciąż żywym ciałem. Pocałowałbym go delikatnie z czułością. On powoli otworzyłby oczy. Poznałby mnie i rzuciłby mi się na szyję. Zdrowy. Tylko takie mogłoby być prawdziwe szczęśliwe zakończenie.

     Teraz siedzę obok niego. Trzymam jego rękę, gdy zasypia. Po moich policzkach spływają łzy. Pierwszy raz od dawna myślałem o sobie. Okłamałem najbliższą mi osobę, bo nie wyobrażałem sobie, go jako martwego wspomnienia. Osoba, którą kochałem musiała być żywa, prawdziwa. Musiała być nim, bo przecież nie potrafiłbym kochać nikogo innego równie mocno. A nie kochając nikogo stałbym się złym człowiekiem. A przecież jest we mnie dobro.

,,I tak królewna zasnęła na sto lat"

Kiedy tylko zobaczyłam tytuł ,,Śpiąca Królewna", wiedziałam co będę chciała napisać 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro