Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

76. Wędrowiec - M.Lindvik x A.Fannemel

zzzddd2, dagii106, polishbandito, nadziejaznika1 a tutaj specjalnie dla was nas slodziaczek Marius❤️

      Marius był tym, którego poszukiwałem. Nie mogłem uwierzyć, że znalazłem go właśnie tutaj, w małym, prozaicznym, wręcz nudnym miasteczku. Z jedną kawiarnią, przystankiem autobusowym i urokliwym, ale małym i przyciasnym kinem, w którym po raz pierwszy się spotkaliśmy.

     On był tym zagubionym chłopcem, który nieco roztargniony sprawdza bilety, rzucając zamglone spojrzenie spod nieco przydługich włosów, mogłem tylko wyobrazić sobie, jak słodkie są jego usta, jak nieporadnie są jego dłonie. Tego chciałem i zdobyłem.

     Wyznałem, że jestem wędrowcem, przemijającym wiatrem. Powiedział, że tego chcę. Uwierzyłem mu i wyciągnąłem w jego kierunku rękę. Uchwycił ją swoimi jeszcze dziecięcymi palcami pewnie i szybko. Do niczego go nie zmuszałem, gdy pierwszego wieczoru wylądowaliśmy w jego mieszkaniu na prostym, twardym materacu. Nie zatrzymywał moich dłoni, gdy powoli zsuwały się w dół. Krzyczał z przyjemności, nie z bólu, gdy w środku nocy oświetlało nas tylko samotne światło księżyca. Tak zakończyło się nasze pierwsze spotkanie.

    Drugiego dnia podjechałem pod jego pracę samochodem. Stary cadillac, w kolorze czerwonego wina spodobał mu się. Wsiadł bez ociągania. W jego oczach czaiła się najprostsza, dziecinna radość. Pocałował mnie w policzek na przywitanie.

- Mam nadzieję, że z innymi obcymi nie witasz się tak ciepło? - zagadnąłem, nie uśmiechając się.

- Z innymi nie wsiadam do samochodu – wyznał rezolutnie.

    Nie pytałem, dlaczego zmienił dla mnie swoje zasady. Byłem tylko wędrowcem, szukającym chłopaka takiego jak on. Z włosami rozwianymi na wietrze, z uśmiechem na wąskich ustach. Z długimi, uroczymi rzęsami.

    Tego dnia zabrałem go daleko. Na puste wrzosowisko, na wzgórzu. Biegaliśmy po nim. Obydwaj w za dużych swetrach, w dżinsach rodem z lat dziewięćdziesiątych. Jego czerwona bluza odcinała się na szarawym tle nieba i wrzosów. Przykuwał uwagę. Nie mogłem myśleć o niczym innym. Podbiegłem do niego i mimo wiatru, i zimna, ściągnąłem z niego tę bluzę. Został w zwykłej czarnej koszulce, podkreślającej bladość jego skóry i intensywny odcień ust.

- Załóż jutro koszulę – poprosiłem i ściągnąłem z niego także i koszulkę.

     Śmiał się. Ten śmiech przeszywał przeraźliwą ciszę otaczającą nas. Przerwałem to. Złączyłem nasze usta.

- Kochaj się z mną – błagał on, nie ja.

    Posłuchałem go. Przecież był tym, którego poszukiwałem. Dla którego stałem się wędrowcem.

- Boję się, że odejdziesz – wyznał, gdy językiem podążałem po jego brzuchu.

- Jutro – szepnąłem w odpowiedzi.

- Może być jutro. Byle nie dzisiaj – zgodził się, tłumiąc jęk rozkoszy. Nie rozumiałem dlaczego.

     Trzeciego dnia zabrałem go do opuszczonego kościoła na górze. Byliśmy tak blisko nieba. Byliśmy tak blisko krawędzi. To tam stanęliśmy. Obydwaj mieliśmy szeroko rozstawione nogi, pewnie stojąc, na niepewnym gruncie. Stałem przed nim. Położyłem dłonie na jego biodrach. Ścisnąłem je i przyciągnąłem do siebie.

     Znowu się śmiał. Znowu wiatr rozwiewał jego włosy. Znowu pachniał wrzosem. Znowu był przy mnie. I nieprzerwanie byłem pewien, że to właśnie on.

- Aniele – zacząłem swoją pożegnalną mowę – wszystko co piękne...



      Anders był tym, na którego czekałem. Wszedł do kina, w którym pracowałem w starej skórzanej kurtce i przetartych dżinsach. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś taki jak on pojawił się w naszym prowincjonalnym miasteczku. A kiedy się odezwał... Wiedziałem, że będę cały jego. Potrzebowałem miłości, potrzebowałem bliskości. Postanowił mi ją podarować.

    A ja postanowiłem ją przyjąć. Mimo że powiedział, że jest tylko wędrowcem, wiatrem, który przeminie. Wierzyłem, że uda mi się go zatrzymać, kiedy przeszywał mnie jego wzrok pełen pożądania i miłości. Ufałem, że nie zostawi rozkochanego w nim chłopca. Aby został, pozwoliłem by mnie rozebrał. Ująłem wyciągniętą ku mnie dłoń. Uśmiechem zachęciłem do dotyku, do czynu, do stosunku na niewielkim materacu w moim mieszkaniu.

    Wrócił drugiego dnia w cadillacu. Marzyłem o akcie w samochodzie. W małej zatoczce na granicy lasu. Musiała mi, jednak, wystarczyć jego dłoń na moim udzie. Niechętnie poszedłem na ten kompromis. Musiałem być cierpliwy. Byłem.

    Dojechaliśmy na wrzosowiska, na wzgórzu. Biegaliśmy, byliśmy dziećmi. Byliśmy niewinni, do momentu, gdy moja czerwona bluza wreszcie przykuła jego uwagę. Gdy zimne spojrzenie jego oczu przeszyło mnie na wskroś. Gdy było w nich pożądanie. Przestałem stać w czerwonej bluzie. Obiecałem, że kolejnego dnia założę koszulę. Potem mężczyzna pozbył się mojej koszulki. Chciałem tego. Błagałem o miłość. On był dobry. Spełnił moje pragnienia. Uspokajał, gdy powiedziałem, że lękam, się że odejdzie. Powiedział, że to jutro. Jutro było daleko. Mogłem to jeszcze zatrzymać.

    Trzeci dzień przyszedł prędko. On z bukietem róż czekał pod kościołem. Nie podał mi ich. Ujął tylko moją dłoń i zaprowadził nad przepaść. Stanął między mną a przepaścią. Uśmiechnął się pięknie i spojrzał mi głęboko w oczy. Widząc w nich pozwolenie, zbliżył się. Widząc w nich pożądanie, położył dłonie na moich biodrach. Pewnie i mocno. Zaśmiałem się. Było mi dobrze. Już wiedziałem, że zatrzymam go na zawsze przy sobie, że to właśnie on. Ten wędrowiec, który pojawił się znikąd. To było głupie i nieodpowiedzialne. Wszyscy by mi to odradzali, gdyby tylko wiedzieli, ale nie wiedzieli. Nie musieli, skoro ja wiedziałem czego chce moje serce.

     Wiatr rozwiewał moje włosy, a usta się śmiały, kiedy on odezwał się po raz pierwszy tego dnia.

- Aniele – zaczął swój monolog – wszystko co pięknie trzeba chronić.

     Zarumieniłem się dla niego.

- Nie można pokazywać tego ludziom, bo oni to zniszczą – mówił, a ja nie rozumiałem – trzeba to ukryć głęboko...

     Zmarszczyłem brwi. Ale on pocałował mnie tak delikatnie jak zwykle. Wszystko było dobrze. Znów poczułem, jak wędrują jego dłonie. Znów chciałem tylko jego bliskości i dotyki. Dawał mi to. Nie zadawałem już żadnych pytań.

A potem poczułem go za swoimi plecami.

Stanąłem za jego plecami.

Poczułem oddech Andersa we włosach.

Byliśmy tak blisko. Mój oddech w jego włosach...

Czułem, że mnie kocha, gdy...

Czułem, że go kocham, gdy...

Popchnął mnie w przepaść.

Wrzuciłem go przepaść.

I jak kochani shot?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro