71. Sens - Morgenzauer
Bałem się.
Dlatego odszedłeś.
Nie potrafiłem sobie wyobrazić.
Nie miałeś siły kreować za mnie wizji przyszłości.
Ciut bardziej kolorowej niż czarno biały miszmasz przez lata utrwalony w mojej głowie.
Nie potrzebowałem ciebie. Mimo wszystko byłeś blisko.
Zatęskniłem, gdy zaczęło dzielić nas coś więcej niż tylko nocna szafka.
Pamięć twojego dotyku wystarczała na nieco dłużej niż chwila zapomnienia.
Nie wiedziałem wtedy, ile dla mnie znaczy.
Teraz wiem.
Wiedziałem nawet trochę wcześniej.
Kiedy mówiłem.
Kiedy płakałem.
Że już nie ma sensu.
Nie zwyciężałem. Już w niczym.
Nie robiłem tego, do czego zostałem stworzony.
Zostawiłem, więc i ostatnią rzecz którą kochałem.
Umiłowane osoby zostawiłem już dużo wcześniej.
Zamknąłem się w sobie.
Ze strachu.
Przestałem się odzywać.
Nie chciałem nikogo widzieć ani być widzianym.
Aż wracasz tego dnia, kiedy budzę się bez sensu.
Kiedy światło oświetlające moje życie zgasło.
Gdy przestałem widzieć wyznaczoną mi przed laty drogę.
Jestem za to wdzięczy.
Ujmujesz moją dłoń.
Jak kiedyś jak dawniej.
Patrzysz prosto w wystraszone oczy.
Będzie dobrze mein Liebling.
To ostatnie zdanie chciałbym usłyszeć.
Ale nie pada.
Mówisz o czymś innym.
Nie używasz słów związanych z miłością.
Mówisz o życiu.
O tym co istotne.
O tym co przeminie.
A ja nie słyszę, bo wiem, że wróciłeś zupełnie inaczej niż sobie wyobrażałem.
Nie porwiesz mnie w ramiona.
Nie powiesz, że kochasz.
Nie przeprowadzisz przez most zmian.
Nie będziesz synonimem domu.
Już nie.
I to mnie przeraża.
I przed tym uciekam.
To znaczy próbuję.
Bo ty mi nie pozwalasz.
- Gdy cię puszczę, nie wrócisz - wiesz, nie pytasz.
Masz rację.
Jeżeli znowu przestanę czuć twoją obecność.
Jeżeli znowu zostanę sam.
To zniknie cały sens. I ja.
Pozwalam, więc zaprowadzić się do szarego świata.
Do zwyczajnych ludzi.
Zawsze bałem się być jednym z nich.
Zawsze uciekałem przed widmem przeciętności.
Wchodzę między nich. I rozumiem.
Mój strach jest bez znaczenia.
Ogranicza tylko mnie.
Tylko mnie wyznacza granicę.
Muszę się go pozbyć i uwolnić się.
I być tacy jak ci ludzi.
Po prostu żyć.
Samemu wyznaczać granice.
Być taki jak ty.
Rzucić się w kierunku czegoś nowego.
Przestać myśleć, rozważać.
Po prostu żyć.
Obejmuje ciebie.
Dziękuję za ten dzień.
I już nic nas nie dzieli.
Oprócz twojego ,,nie".
I ja je rozumiem.
Jest w naszej relacji.
Dziwię się samemu sobie.
Nawet mi nie przeszkadza.
Bo dzięki tobie rozumiem.
Mogę zacząć wszystko od nowa.
Nawet bez ciebie.
Nawet z sensem.
Ten shot powinien wlecieć dawno, dawno temu. Teraz jest trochę odgrzewanym kotletem, ale trudno. Łapcie. Trzymajcie i nie puszczajcie kochani.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro