Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

50. Kiedy otworzę oczy, to nie będzie twój czas - Damil

– Nie otwieraj oczu – poprosiłeś cichutko, nachylając się do mojego czoła, dotknąłeś mojej twarzy swoimi zimnymi palcami, bałem się, że poczujesz łzy.

Wiedziałem co zamierzasz zrobić, że przegrałem walkę o ciebie. A to, co się zaraz stanie to moja wina.

– Nie płacz po mnie – słyszę, jak odkładasz na szafkę obrączkę.

Zwracasz mi wolność, której nie chcę. W sposób, który rani.

Drzwi się za tobą zamykają, a ja zaczynam płakać. Wiedziałem, że nadejdzie taka noc. Od tamtej nocy na dachu, ale jeszcze gdzieś z tyłu głowy miałem nadzieję, bo ta nigdy mnie nie zawodziła.

Teraz tkwię w łóżku. Uwierają mnie opatrunki na klatce piersiowej. Samo oddychanie jest nieprzyjemne i bolesne, zapomniałem o tym, jak pieściłeś moje ciało. Czemu teraz mnie zostawisz z tym samego. Nie tak powinno być. W zdrowiu, w chorobie... Kamil, wróć.

Tylko dlaczego to ty masz wracać? Dlaczego nie miałbym do ciebie pobiec, a może po prostu... Po co do mnie mówiłeś. Mógłbym się łudzić, że wyszedłeś tylko do kuchni, po szklankę wody, a tak?

Wstaję. Powoli, wiem, że muszę, bo inaczej to wszystko będzie moją winą. Naciągam na nogi kapcie, nie daję radę poradzić sobie z bluzą. Zapalenie płuc będzie na twoją odpowiedzialność. Czuję się wykończony już pierwszymi ruchami. Ale dojdę do ciebie, przyprowadzę cię tutaj na siłę, Kamil, słyszysz? Nie słyszysz, bo wołam cię tylko w mojej głowie, bo znowu się, boję.

Udaje mi się dojść do drzwi tarasu. Popycham szklane drzwi i opieram się framugę. Patrzę na twoje plecy, na cienki materiał koszulki, który dokładnie podkreśla szczupłość twojej sylwetki. Biel ubrania tak pięknie kontrastuje z ciemnym niebem.

– Zwariowałeś? – odwracasz się i dodajesz szczyptę prozaiki do tej metafizycznej nocy.

– Ja? – krzyczę do ciebie, kiedy odwracasz się do mnie i wreszcie mogę zobaczyć twoje oczy – to nie ja zostawiam chorego męża samego w domu. Nie ja odchodzę, prosząc go, aby się nie obudził, aby nie płakał, mimo że wiesz, że nic gorszego nie mogłoby mi się przytrafić?

– Wracaj do łóżka – prosisz cicho i spokojnie, nie zniżysz się do krzyku.

– Bez ciebie? Zapomnij? – nie miałem tego w planach, ale jak zwykle nie postępujesz zgodnie z moimi oczekiwaniami, dlatego zaczynam iść w twoim kierunku.

– Daniel, proszę – a jednak mój szantaż działa, bo idziesz wracasz do mnie.

– Tym razem o co? O jedną noc, o jeden pocałunek, o rękę, a nie poczekaj, jesteś moim mężem, ale może teraz poprosisz mnie o rozwód? – zaczynam kaszleć, może trochę udaję, ale zasługuję na ten wyraz współczucia na twojej twarzy.

– Nie wiesz o czym mówisz – kręcisz głową i podchodzisz do mnie.

Obejmujesz mnie, pozwalasz, abym się na ciebie oparł, robię to z premedytacją. Opieram czoło o twoje.

– Zaciągnij mnie do łóżka, proszę – prycham.

– Słucham? – patrzysz mnie zaskoczony, niedowierzasz naiwnościom moich słów.

– Zrób to samo co wieczorem – głaszczę go po twarzy – Stań po dwóch tygodnia milczenia w moich drzwiach. Zrób minę zbitego psa i powiedz: ,,chcę się dzisiaj tylko kochać, Danny", a ja znowu się zgodzę, bo za tobą tęsknię. Jesteś tylko moim mężem, nie musisz mi się spowiadać – odrzucam głowę do tyłu – rozbierz mnie, dbaj, aby nie bolało, fizycznie, bo tak prościej. Niczego więcej nie potrzebuję.

Nie odpowiadasz, bierzesz głębszy wdech. Co tym razem wymyślisz, że to tylko chwila słabości? Tak samo jak tamten dzień sześć lat temu? Uległeś chłopczykowi, który myślał, że wie czego chce?

– Utul mnie do snu, powiedz, że kochasz, a potem odłóż pieprzoną obrączkę na szafkę nocną – podnoszę głos – bo nagle ci przeszkadzam.

– Nigdy mi nie przeszkadzałeś i nie przeszkadzasz, Danny, rozumiesz? – odsuwasz się delikatnie ode mnie.

– I nie będę przeszkadzał – naciskam na niego.

Milczysz. Już nie patrzysz mi w oczy. Ty też się boisz. Pierwszy raz od tak dawna.

– Będę? – nie mam wyrzutu, że cię dręczę, sztuki szantażu emocjonalnego może i nie nauczyłem się od ciebie, ale zasługujesz na to, inaczej cię nie zatrzymam.

– Danny, to nie jest takie proste...

– Jak założenie obrączki na mój palec, jak przesiadywanie w szpitalu po każdym wypadku, jak opatrywanie ran i trwanie tak po prostu przy mężu, który stracił brata. Prostsze jest wyjście z domu bez słowa pożegnania, aby zostawić na zawsze chorego, aby samemu skończyć życie, po tym, jak tyle się gadało o pięknie istnienie – wyrzucam to wszystko z siebie, czuję się oszukany przez ukochanego mężczyznę.

Czuję, jak mężczyzna przytulasz mnie do siebie coraz mocniej.

– Wróćmy do domu – ulegasz w końcu.

– Tylko razem – podkreślam i pozwalam się prowadzić.

Znów przechodzimy przez szklane drzwi. Sadzasz mnie sofie, okrywasz swoją, wczoraj zostawioną bluzą, następnie sięgasz po koce.

– Napijesz się herbaty? – pytasz, nawet na mnie nie patrząc.

– Przytul mnie – proszę i przygryzam wargę.

Robisz to, chociaż nie z taką samą czułością jak zawsze, twoje usta automatycznie lądują na moim czole. Zaciskam palce na twoim podkoszulku, nie wypuszczę cię. Przysuwam się coraz bliżej, drugą ręką łapię twoje udo. Wchłaniam twój zapach.

– Kiedy wczoraj stanąłeś w drzwiach myślałem, że powiesz, że przyjechałeś się mną zaopiekować, tak jak zwykle – szepczę – zaskoczyły mnie twoje słowa, że jestem ci potrzebny tylko po to, aby się z tobą kochać. I to tylko na jedną noc. Po co tak właściwie przyjeżdżałeś? Pożegnać się? Dobrze, że nie chciałeś odchodzić bez słowa, ale myślisz, że w moim obecnym stanie wskazane jest znajdowanie męża martwego?

– Nie znalazłbyś mnie – mówisz i chociaż mam ochotę zaprotestować, to nie robię tego.

W twoich oczach jest coś takiego, że boję się, że możesz mieć rację. Podnoszę wzrok. Tym razem patrzysz na mnie.

– Ale masz rację, nie powinienem tu przyjeżdżać. To było egoistyczne pragnienie, spojrzenie na ciebie po raz ostatni – odpowiadasz.

– Egoistyczna jest chęć zostawienia mnie samego tutaj – syczę – myśl, że tak będzie łatwiej. Wiesz, co czułbym rano? Poczucie winy, że cię nie powstrzymałem, że niczego nie zauważyłem.

– Leżałeś w szpitalu po ciężkim upadku – przypominasz mi, odchylając fragment koca na moim torsie, delikatnie przesuwając palcem po opatrunku.

– To nie zaczęło się dwa tygodnie temu – kręcę głową – już od świąt było z tobą źle. Wtedy, kiedy dzieląc się opłatkiem pocałowałeś mnie tylko w policzek i szybko spuściłeś wzrok, po raz pierwszy od dawna

– Daniel... – wchodzisz mi w słowo, ale kładę palec na twoich ustach.

– Pamiętam dzień, w którym pierwszy raz cię spotkałem i powiedziałem trenerowi, że zrobię wszystko, aby zdobyć to wszystko co ty... No i oczywiście złotego orła. Alexander doradził mi wtedy, żebym z tobą porozmawiał. Bałem się do ciebie podejść, ale ty byłeś taki normalny, zwyczajny, milczący, ciepły i wyjątkowo cichy, jak na kogoś, kto tyle zdążył osiągnąć, dopiero później dowiedziałem się, dlaczego – patrzę, jak zmienia się wyraz twojej twarzy, ale nie daje ci dojść do słowa – wiem, byłem nachalny, pisałem za często, potem w lato nie dawałem ci spokoju. Czekałem na ciebie w listopadzie, ale pojawiłeś się dopiero w grudniu, na turnieju... Było już z tobą bardzo źle, apogeum nadeszło jednak później w Falun. Byłeś taki nieobecny, obcy. Wszyscy się o ciebie martwiliśmy, aż w końcu chciałeś przedawkować te głupie leki, skąd mogłeś wiedzieć, że Alex pomyli pokoje i zamiast do mojego, wejdzie do twojego pokoju.

– O ile mniej byłoby problemów – wzdychasz za co, niespecjalnie mocno dostajesz po twarzy, nie mam zamiaru cię przepraszać.

– Pojechali z tobą do szpitala, to był koniec mistrzostw, nie miał kto z tobą zostać, miałeś zostać w Szwecji zupełnie sam na parę tygodni. Przekonałem trenera, żeby zwolnił mnie z treningów. Zrozumiał. Zdziwiłbym się, gdyby nie fakt, że chodziłem za tobą na zawodach krok w krok i... wtedy pod prysznicem to naprawdę było niechcący – po tym moim wyznaniu nie wytrzymujesz i uśmiechasz się.

– Ja naprawdę nie wiem, dlaczego ty i Alex macie takie ciągoty do mojego pokoju. Człowiek nie może mieć chwili spokoju – prychasz i twoja dłoń ląduje na moim obojczyku.

– To dla twojego dobra – mówię i całuję twoje palce.

– A dla twojego... zła? – marszczysz brwi, a ja kręcę głową.

– Twoje leczenie trwało dziewięć miesięcy – wracam wspomnieniami do ciężkich początków – ale potem to ty się mną opiekowałeś. Po każdym upadku, w czasie choroby, żałoby i gorszych dni, co prawda motywowała cię tylko ta obrączka...

– Nieprawda – przerywasz mi – tobą się po prostu przyjemnie opiekuje.

– Liczyłem, że robiłeś to z miłości, ale doceniam, że mnie nie okłamujesz – ironizuję – tak samo, jak wtedy, kiedy leżałeś w szpitalu i powiedziałeś, że doceniasz moją propozycję, ale że mnie nie kochasz i...

– Pamiętaj, że byłem wtedy w bardzo złym stanie.

– Tak, inaczej byśmy nie byli małżeństwem, bo byśmy czekali nie wiadomo na co – prycham – nawet nie próbuj protestować, najpierw byłbym za młody, potem igrzyska, to nie można się rozpraszać, potem miałbyś kryzys formy, a teraz byłbyś za stary.

– Nie przesadzasz? – sadzasz sobie mnie na kolanach.

– Nie. I jestem dumny, że przymusiłem cię do tego małżeństwa. Może wtedy to było tylko po to, abym mógł być cały czas obecny podczas twojego leczenia. Pamiętam, że po paru miesiącach obiecałeś, że jak tylko będę chciał to podpiszesz mi wszystkie papiery rozwodowe – zanurzyłem palce w twoich włosach.

– Nie skorzystałeś – dotykasz mojej obrączki, która w przeciwieństwie do twojej jest na swoim miejscu.

– Dlatego dzisiaj chciałeś mnie zmusić do zakończenia małżeństwa? Przykro mi, ale wracasz na leczenie i...

– Daniel, ale to leczenie nic nie daje.

– Tobie może nie, mi dało sześć pięknych lat – uśmiecham się smutno.

W końcu nastaje cisza. Słyszę tykanie zegara, twój płytki oddech. Walenie mojego serca. Czas kończy się w nieskończoność.

– Mnie też – przyznajesz w końcu – tylko ostatnio...

– Nie miał ci kto o tym przypominać – całuję cię delikatnie – to jeszcze nie twój czas, Kamyś.


 I to taki przerywnik, powiedzmy, że coś specjalnego na Wielkanoc - Wesołych Świąt.

Mam nadzieję, że przypadł do gustu.  Może jest trochę przydługi, może akcja nie jest dynamiczna, ale czasami po prostu potrzebuję coś takiego napisać. Mam nadzieję, że dobrze się czytało. Buziaczki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro