Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

36. Kiedyś odejdzie - G.Schlirenazauer x S.Ammann

     Zawsze chciałem poznać jego historię. Wiedzieć, co kryję się za palcami bębniącymi o każdą powierzchnię się do tego nadającą oraz za ciągle zaciśniętymi wargami. Co kryją myśli pod bujnymi włosami, co tak naprawdę chciałyby powiedzieć usta. Miałem nierealne marzenie zostania jego powiernikiem, pragnąłem być kimś więcej niż przypadkowym cieniem.

    Kiedy inni zaczęli mnie zauważać, gdy nagle każdy stawał się spragniony mojego towarzystwa i blasku on nadal patrzył na mnie jak na powietrze. Byłoby to irytujące, gdyby nie fakt, że mężczyzna taktował tak wszystkich, ale ja zawsze miałem potrzebę bycia wyjątkowym. Chciałem znaczyć coś więcej niż inni chociaż dla niego.

   Jednak im bardziej się starałem tym on oddalał się coraz bardziej. Chociaż wcześniej zdawało mi się to niemożliwe. Jak bez rozmowy, opierając nasz kontakt jedynie o częste spojrzenia, można było cofnąć się w relacji...

   Jednak pewnego dnia po prostu do mnie podszedł. Był to dzień, w którym legło w gruzach jedno z moich największych marzeń. Sam sobie odebrałem szansę na wyjątkowe osiągnięcie, powtórzenie wyczynu Hannawalda. Innsbruck, jak zwykle ta franca... Zachowałem się jak dziecko, jak nastolatek, którym do niedawna byłem. Rzuciłem narty. On tylko podszedł. Nawet na mnie nie spojrzał. Po prostu je podniósł i mi podał.

- Ładne, szkoda ich, nie uważasz? - zapytał cicho.

     Byłem tak zaskoczony, że nie odpowiedziałem, patrzyłem tylko na  niego. Simon jeszcze przez chwilę stał, po chwili położył dłoń na moim ramieniu i delikatnie je ścisnął. Znowu mnie opuszczał. Ale tym razem pozostawiał po sobie iskierkę nadziei, że nie jestem dla niego tylko tłem. Jednocześnie mężczyzna zaczynał intrygować mnie coraz bardziej.

***

    Przez kolejne lata mężczyzna nie zmieniał się w żaden konkretny sposób. Może już tak nie jaśniał, ale... nie miałem czasu przyglądać mu się z taką samą intensywnością jak wcześniej. Nie byłem już przecież zafascynowanym nastolatkiem. Byłem maszyną... człowiekiem od wygrywania. Jedna decyzja Alexandra co prawda uniemożliwiła mi zdobycia trzech kryształów z rzędu, ale tak to trudno było znaleźć na mnie receptę. Siadałem na belce, patrzyłem w dół, skakałem, wygrywałem. Nie było w tym żadnej filozofii, po pewnym czasie nie było także i mnie.

   Zwyciężałem. Uśmiech na ustach.  Oczy jaśniejące od reflektorów. Ludzi tłum otaczający mnie z każdej strony. Miałem wszystko na zewnątrz, w środku stawałem się coraz bardziej pusty.

- Nienawidzę cię - powiedział kiedy Thomas.

    Teraz nikt nie żywił do mnie skonkretyzowanych uczuć. A ja doznawałem czegoś tak intensywnego. Czasami tylko czułem na sobie wzrok Simona. Jednak nie miałem siły już się tym przejmować.

    Zaczął pojawiać się lęk... przed tłumem, presją, ludźmi. Tak wielu z nich było fałszywych. Bałem się  nie wygrać. Bałem się nie uśmiechnąć. Bałem się, bałem się być sobą. 

   Wdech, wydech, w końcu zmiana. Odszedł Alexander, przyszedł Hainz. Szansa na lepsze. Było. Ulga z powodu zdjętych obowiązków, oczekiwań przynajmniej trenera i... nadal pustka. To nie ja się uśmiechałem. Po mistrzostwach w Szwecji zawiesiłem karierę... Nie powinienem był tego robić.

   Wypadek, kontuzja, pogłębiający się syndrom wypalenia. Miłość mojego życia, porażką mojego życia i... Nagle pojawił się Simon. Pozytywny akcent, przerywnik.  

     Odwiedził mnie, kiedy siedziałem samotny w domu, spędzając czas na wpatrywaniu się w ścianę. Jedyne zajęcie, któremu potrafiłem się poświęcić się z całym zaangażowaniem.

      Dzwonił domofonem, aż musiałem wstać. Patrzył na mnie tak intensywnie, że musiałem odwzajemnić spojrzenie. Powiedział do mnie, pierwszy raz od tak dawna, że musiałem odpowiedzieć. Musiałem się przed nim bronić. Wiedziałem, że on i tak odejdzie. Nie mogłem się przyzwyczaić do jego obecności.

    Postanowiłem się nie odzywać. On mówił. Mało, ale każdego ze mną rozmawiał. Prowadził moją rehabilitację. Sprzątał, gotował, karmił... Pilnował mnie. Przede mną samym.

    Cierpiałem. Dławiła mnie obecność osoby, której obecności niegdyś pragnąłem. Odtrącałem go. Nie chciałem go w swoim życiu... Albo przynajmniej tak sobie wmawiałem.

- Zastanawiałeś się kiedyś nad sensem życia? - zapytał nagle, pewnego typowego wieczoru.

    Spojrzałem na niego. Zawsze konkretny, poukładany. Gdyby nie był skoczkiem, na pewno nie byłby też filozofem, a jednak teraz zadawał takie pytanie...

- Po co to wszystko? Dlaczego się męczysz sam ze sobą? - kontynuował.

- Nie... - zmarszczyłem brwi.

     Nie dodałem, że jestem na to po prostu za głupi.

- A ja się zastanawiałem - przyznał nagle -Chciałem zwyciężać. Nie chciałem sławy. Pragnąłem podziwu współzawodników a nie rozbierających się kobiet. Czasu na spokojny trening a nie mediów... To nie dla mnie. Nienawidziłem swojego życia, tego że daję namówić się na kolejną porcję alkoholu, tego jak bardzo nieasertywny jestem. Byłem słaby, nieudolny, a jednocześnie byłem mistrzem. Niezły paradoks no nie?

    Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć. Patrzyłem na niego zaskoczony. W tej jednej chwili powiedział więcej słów niż przez całą naszą znajomość...

- Bałem się wychodzić z domu. Wszędzie byli ludzie, którzy czegoś ode mnie chcieli. Bałem się odezwać na jakikolwiek temat, bo wiedziałem, że będzie to przerabiane w nieskończoność. Pragnąłem tylko skakać, trenować... Być czasami sam... Potem zaczęło przeszkadzać mi moje własne towarzystwo. Patrzyłem na innych, zastanawiałem się kim dla nich jestem. Papierowym bohaterem sportowej imprezy czy człowiekiem. Przyjacielem, rodakiem, rywalem, przypadkowym panem z ulicy? A potem...

    Wziął głęboki wdech. Przekręcił zegarek, który miał na ręku. Potem dłońmi przeczesał włosy.

- ...potem przestawałem odczuwać cokolwiek. Mogłem mówić i milczeć. Brylować i być niewidoczny. Stawałem się wypranym z emocji kameleonem, spełniającym oczekiwania wszystkich dookoła... Męczące. Tak się nie da żyć. Nie z jednym uczuciem. Irytacją. Coraz częściej pojawiało się jedno pytanie, a co jeżeli jutro nie wstanę? To zależy ode mnie. Co będzie, kiedy znajdą mnie trochę zimniejszego i bledszego niż zwykle.

   Znowu pauza. Może czekał na odpowiedź, nie byłem w stanie odpowiedzieć. Jego obraz z poprzednich lat rozdwajał się, rozmazywał.

- Nic. Taka była pierwsza myśl.

   Poczułem, jak zaciskam dłonie na własnych przedramionach. Jak paznokcie wbijają się coraz głębiej w moją skórę.

- A potem poczułem na sobie twój wzrok. Trochę irytujące, ale przeszkadzające w życiu bardziej niż inne bodźce - lekko się uśmiechnął - potem zacząłem myśleć, a co by się zmieniło w twoim życiu, gdybym z niego wyparował? O kim byś myślał? Kogo podziwiał? Na szczęście już nie Małysza... Żartuję. Po prostu zaczynałem dostrzegać, że... Moje życie wpływa na inne istnienia. Można powiedzieć, że dzięki tobie czułem się bardziej wartosciowy...

    I znowu cisza, a potem jego nieco zniecierpliwione spojrzenie.

- Pochwaliłem cię - przewrócił oczami - powiedziałem, że między innymi dzięki tobie tu nadal jestem a ty milczysz.

- I dlatego tu jesteś? Bo się czujesz wdzięczny? - zapytałem cicho.

- Tak. Chcę ci uświadomić, że twoje życie a wpływ na innych, chociaż...

- Nie, Simon, jak widzisz, jestem całkowicie samotny. Sam siebie pozbawiłem przyjaciół - przerwałem mu.

- Nie wiem tego - wzruszył ramionami - po prostu nie chcę, abyś poddawał się zbyt szybko. Obserwowałem cię od wielu lat. Nie jesteś tchórzem.

    Patrzyłem na niego. Na jego ostre rysy. Zastanawiałem się nad tym co powiedział.

- Chcesz mi pokazać, że to minie? - zapytałem w końcu.

- Co? - nie zrozumiał.

- Ten stan, w którym teraz jestem.

- U mnie nie minął. - odpowiedział - zelżał. Nadal, po części we mnie jest, ale... Może minie. Możemy razem poczekać i zobaczyć jak będzie z tobą.

Lubię ten ship. Lubię dużą różnicę wieku między bohaterami. Lubię takie klimaty i zakończenia. Jestem zadowolona z efektu końcowego. Jestem ciekawa waszych wrażeń

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro