34. Jedność - G.Schlirenzauer x K.Stoch
Mówi się, że to przeciwieństwa się przyciągają, uzupełniają, tworząc nabuzowany emocjami i uczuciami związek. To w nim pojawia się mityczna, legendarna wręcz chemia. Między nami też była, a raczej nadal jest, nie roztopiła się jeszcze.
A przecież nie byliśmy przeciwieństwami. Zdawało mi się, że jesteś moim lustrzanym odbiciem, może i w krzywym zwierciadle, ale... Ten sam ogień w oczach, ostre rysy twarzy, władczy, nie znoszący sprzeciwu ton i łzy... kiedy coś idzie nie po twojej myśli.
Pamiętam, kiedy zobaczyłem je po raz pierwszy. Mimo że wtedy praktycznie się nie znaliśmy, podszedłem do ciebie i przytuliłem. Bez słowa pozwoliłeś na to. Czułeś się słaby, samotny i wykończony, nakładaną na ciebie presją. Myślałem, że to pójdzie w dobrą stronę. Wreszcie zauważysz mnie w pozytywnym świetle. Teraz wiem, że to było niemożliwe, bo rozmawiałeś z ludźmi, którzy życzyli mi wszystkiego najlepszego. Nie chciałeś posłuchać swojej intuicji, że jestem tym czego potrzebujesz. Wątpiłeś w to. Znienawidziłeś, bo widziałem chwilę twojej słabości. Litości nie potrzebowałeś, czego się spodziewałem, skoro widziałem w tobie siebie.
Coś mnie w tobie przyciągało, a ty dosłownie mnie odpychałeś. Czasami miałem wrażenie, że wręcz się mną brzydzisz.
- Nie potrafisz przeżyć, że ktoś jest od ciebie po prostu lepszy? - zadałem ci pytanie, które sam tysiąc razy słyszałem.
Czy to nie jest niezwykłe, że to pytanie najczęściej słyszą zwycięzcy?
- Przegrywałem setki razy - zaskoczyłeś mnie, odpowiadając.
- I naprawdę wygrałeś tylko raz? - uniosłem brwi.
Tym razem ja poczułem satysfakcję, widząc twoje zaskoczenie na twarzy. Podszedłem bliżej.
- Ze mną naprawdę można normalnie porozmawiać, wbrew temu, co mówi Thomas, nie gryzę - powiedziałem, zgadując, że to najprawdopodobniej moja jedyna szansa na realne zbliżenie się do ciebie.
Uśmiechnąłeś się. Pozwoliłeś, abym położył rękę na twoim policzku. Sam mnie pocałowałeś, co chyba stanowiło dla mnie największe zwycięstwo. Potem wszystko potoczyło się tak typowo... łącznie z tym, że obudziłem się sam. No tak... to pewnie też była tylko chwila słabości. Dałeś się ponieść uczuciom. Przegrana?
- Mogłeś mnie przynajmniej pocałować rano na do widzenia - zapytałem cię następnego dnia.
Unikałeś mnie przez cały dzień, więc postanowiłem odwdzięczyć się w sposób, który miał na celu wprawić cię w zakłopotanie, bo zrobiłem to po angielsku w pomieszczeniu pełnym innych skoczków.
- Nie powiem, abyś zasłużył - odpowiedziałeś z krzywym uśmiechem.
I to ja zaniemówiłem, skupiając na siebie uwagę zgromadzonej publiki.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem wieczorem, stojąc w progu twojego pokoju.
- Nie musiałeś obwieszczać całemu światu, że się ze mną przespałeś - odpowiedziałeś i wciągnąłeś mnie do środka.
Chwila słabości przytrafiła ci się po raz drugi, to nie mógł być przypadek.
Miłość przyszła później, ku mojemu zaskoczeniu odwzajemniona. Zacząłeś się o mnie troszczyć. Najpierw niezauważalnie, ale potem już nic ukrywałeś. Po prostu pokazałeś mi swoje drugie oblicze, w którym zakochałem się od pierwszego wejrzenia.
- Jednak ci na mnie zależy? - zapytałem, kiedy poprawiłeś włosy wystające spod mojej czapki i owinąłeś moją szyję szalikiem, który mogłem zakładać tylko dla ciebie, za bardzo kojarzył mi się ze smyczą. Nie miałem nic przeciwko, abyś to ty mnie prowadził.
- Trochę - pocałowałeś mój policzek.
Skłamałeś, już wtedy byliśmy nierozłączni, nierozerwalni, pięliśmy się po sobie, motywowaliśmy. Zaskoczony zauważyłem, że nie przeszkadza mi fakt, że to wychodzisz na pierwszy plan. Pięknie lśniłeś. Piękniej ode mnie. Nie zgadzałeś się z tym, nie pozwoliłeś mi na chwilę zwątpienia.
- Bez ciebie nie ma mnie - powiedziałeś.
- A mnie bez ciebie - odpowiedziałem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro