24. Strach- Morgenzauer
Dedykacja dla wszystkich czytelników ,,Na krawędzi przyjaźnie"
Pamiętam, jak mi powiedziałeś, że nie chcesz obciążać mnie swoją przeszłością. Sam pragniesz zapomnieć o wielu rzeczach. Jednocześnie pozwalałeś mi przychodzić do swojego łóżka. Garnąłeś się do mnie, kiedy moje ręce ogarniały twoje ciało. Przymykałeś, już uspokojone oczy, gdy moje wargi lądowały na twoim czole, a dłonie odgarniały twoje włosy.
- Koi mnie sam twój dotyk. Wystarcza sama twoja obecność - powtarzałeś i w końcu przyciągałeś moją dłoń do swoich wilgotnych, ciepłych warg.
Widzę, zarys twojej sylwetki w słabym świetle ulicznych latarni, ślady łez. Ślady strachu.
- To tylko koszmar - szeptałeś bardziej do siebie niż do mnie.
Wracam pamięcią, do tych wszystkich nocy, kiedy byliśmy dla siebie oparciem.
- Mamy siebie, co się nie może udać - szeptałeś, siląc się na uśmiech.
Słyszę, twój głos, aksamitny, miły, wypowiadający poetyckie frazy, kryjące za sobą dużo bólu, strachu, ale i nadziei, że będzie dobrze.
- Nie jestem naiwny, Gregor, ja po prostu wiem, że już nie może gorzej - kończyłeś.
Czuję, twoje wargi na mojej skórze.
- To co robimy jest nieodpowiednie, ale piękne - wyjaśniałeś, kiedy patrzyłem na święty obraz - pamiętaj o przykazaniu miłości.
Myślę, że zawsze miałeś rację. A ja miałem tylko niepotrzebne wątpliwości.
- Jesteś moją różą Gregor - przekrzywiałeś głową, otulając nasze ciała kocem - za nim dotrę do twojego piękna, pokłujesz mnie.
Wiem, że kiedyś tak nie było. Jako dziecko ufałem ci bezgranicznie.
- Tylko bądź przy mnie - prosiłem, zasypiając wtulony w jego ramiona.
Zagubiłem się. Wypaliłem. Starałeś się mi pomóc.
- Mów do mnie - błagałeś, wyrywając sobie włosy, abym chociaż przez chwilę na ciebie patrzył - krzycz, wyklinaj, ale nie milcz.
Karałem. Za co? Nie wiem.
- Życie jest za krótkie, aby się unikać, sobie nie ufać i ranić - łapałeś za moje nadgarstki, zmuszając, abym patrzył ci w oczy.
Poddałem się. Ty walczyłeś. O siebie, o mnie, o nas, każdego dnia, brakowało ci sił.
Obudziłem się. Pewnej nocy, kiedy księżyc zaglądał przez nasze okno. Widziałem zarys twojej wygiętej sylwetki.
- To tylko koszmar - chciałem krzyknąć, ale głos stanął mi w gardle.
Jak dziecko, nastolatek, podszedłem do ciebie. Stanąłem nad twoim łóżkiem. Potem pochyliłem się pocałowałem twoją mokrą od potu i łez twarz.
- Wróciłem - powiedziałem, kiedy wystraszony łapałeś powietrze.
Usiadłem i jak dawniej, niezdarnie objąłem twoje ciało.
- Jestem - wyszeptałem w twoje włosy.
Trzymałeś kurczową moje ręce, wbijając paznokcie, ale nie przeszkadzało mi to. Znowu słyszałem twoje bicie serca przy moim.
- Stanie się coś złego - szepnąłeś i przymknąłeś oczy.
- To tylko koszmar - odpowiedziałem.
Myliłem się. Upadłeś. Dzień po swoim pierwszym od dwóch lat odniesionym zwycięstwie. Zamarłem.
Ale wtedy szybko wracałeś do siebie. Śmiałeś się z tego, chociaż w oczach był strach. Zostałem przy tobie w szpitalu. Ale spałeś mocnym snem. Śmiałem się, że już mnie nie potrzebujesz. A ty tylko kręciłeś głową.
Potem były wspólne święta, wspólny Turniej Czterech Skoczni. Żaden z nas nie wzbogacił naszej wspólnej kolekcji o Złotego Orła. Szkoda.
Znowu wróciły koszmary. Znowu wróciła niezmierzona bliskość. Znowu wrócił strach. Powrócił zapach ciał, miłości i wzajemnego oddania.
Było pięknie, parę dni, parę nocy. Na ścianie cień twojej sylwetki, w tle cichutka muzyka. Zapach kwiatów, mimo że styczeń, bo poprosiłeś córkę hotelarza, aby przyniosła z kwiaciarni bukiet róż.
- Masz mnie, po co ci one? - pytałem stając za twoimi plecami.
Położyłem głowę na twoich szerokich plecach, zaplotłem ramiona wokół umięśnionego ciała. Przymknąłem oczy.
- Jest mi tak dobrze i nigdy, obiecaj, że to się nie skończy - poprosiłem naiwnie.
Nie odpowiedziałeś. Nie odwróciłeś się. Tylko twoje ciało trochę się napięło. Chciałeś mi o czymś powiedzieć. Nie powiedziałeś. Nie musiałeś, bo ostatnio, każdej nocy mówiły to twoje oczy.
Nastał dzień dziesiątego stycznia. Dzień dzisiejszy. Żaden z nas nie spał w nocy. Wieczór dziewiątego stycznia można uznać za najpiękniejszy w moim życiu.
- To jest naprawdę piękne - szepnąłem, kiedy jeszcze przed północą opadliśmy obok siebie na hotelowe poduszki.
- Mówiłem - zaśmiałeś się.
Zawsze miałeś piękny uśmiech.. Szczery. Obejmujący nie tylko delikatne usta, ale także oczy. Pozornie zimne i piękne.
Rozmawialiśmy przez całą noc. Trzymaliśmy się za ręce. Zapach róż wypełniał cały pokój. To zapamiętam na zawsze.
Wstałeś ze świtem słoń. Stanąłeś przy oknie, opierając się o parapet.
- Piękny będzie dzień, tylko... - nie dokończyłeś.
Odwróciłeś się. Spojrzałeś na mnie. Uśmiechnąłeś się.
- Ty jesteś piękny - powiedziałeś - będę cię miał przed oczami, kiedy będę skakał.
Poczułem jak rumieńce pojawiają się na mojej twarzy.
- Widzę, że dzisiaj nie tylko poprzez kolce upodabniasz się do róży - dogryzłeś mi i sięgnąłeś po ręcznik.
- Mogę z tobą? - zapytałem cicho.
- Bałem się, że nie zaproponujesz - odpowiedziałeś i wyciągnąłeś dłoń w moim kierunku.
Nie po raz pierwszy ją chwyciłem. Nie po raz pierwszy z taką siłą i namiętnością, a jednak było w tym coś innego.
Ciepła woda spływała po naszych ciałach. Silny, cytrusowy zapach żelu pod prysznic nadal nie był bardziej wyrazisty od zapachu róż z pokoju. Zacisnąłem palce na twoim ramieniu. Odgarnąłeś mokre włosy z mojej twarzy. Patrzyłeś mi prosto w oczy. Potem zacząłeś całować policzki, nos, oczy. Czułem się jak w bajce.
- Ten będzie niezwykły - powiedziałem, kiedy na chwilę przestałeś, aby namydlić moje ciało.
- Też tak sądzę - odpowiedziałeś, tylko tak jakoś smutno - może nie idźmy dzisiaj na skocznię. Mam ochotę się z tobą zgubić.
Uśmiechnąłem się do niego. Mięśnie nadal były zmęczone, głowa pełna myśli niezwiązanych ze sportem, ale czekały nas obowiązki. Pocałowałem cię w usta. Po raz ostatni przed konkursem.
A teraz stoję sparaliżowany. Wiatr rozwiewa moje włosy. Czuję zapach róż. Czuję strach. Obiecałeś mi coś przed samym konkursem.
- Zawsze będę walczył. Zawsze będę panem samego siebie - powiedziałeś, kiedy po raz kolejny nie porozumiałeś się z Pointnerem.
Łamiesz obietnicę. Nie panujesz nad niczym. Nawet na własnym ciałem. Jesteś jak szmaciana lalka, kukła. Twoje ręce, nogi wyginane pod różnym kątem, Już nie walczysz. Mam dwa skrajne pragnienia. Mam nadzieję, że nic ci nie jest, że to tylko tak wygląda, że zaraz wstaniesz, spojrzysz w moim kierunku, wzruszysz ramionami i krzykniesz:
- Wiedziałem, że ten dzień nie będzie normalny.
Jednocześnie pragnę, abyś zemdlał. Abyś nie czuł bólu. Abyś obudził się bezpieczny i niecierpiący za jakiś czas.
I słyszę głosy. Nie ma wśród nich twojego.
- Żyje?!
- Co się stało?
- Czemu się nie rusza?
- Gdzie służby?!
- Czemu to tak długo trwa?!
- Czemu go puścili?
- Zasłaniają go kocem!
- Na miłość boską, przecież on upadł tak niedawno, a teraz znowu...
- Powróci strach - miałem ochotę dokończyć.
- Jego błąd czy wiatr?
- Tak duży obiekt?
- Gdzie jest Walter?
- Czy trener...
-... on już nie patrzy. Nie da się na to patrzeć.
- Dlaczego on? - szepczą moje usta, wpasowując się w litanię paru innych języków, w zbiorowy żal i nie moc.
To trwa godziny. To trwa sekundy. To trwa wieczność, kiedy cię niosą. Widzę tylko zarys. Czuję twój ból. Mam twój obraz przed oczami z dzisiejszego poranka. Byłeś taki szczęśliwy. Chcę, abyś mógł to znów czuć.
Czuję na ramieniu czyjś dotyk. Czemu łudzę się, że to ty? Pragnienie zasłania mi rzeczywistość. Ból kieruje tym co robię... Muszę się znaleźć przy tobie, skarbie.
Mijają dni. Codziennie wyglądasz tak samo. Siniaki, szramy, zadrapania. Tak wiele blizn pozostanie nie tylko na twoim ciele. Kiedy wszyscy wychodzą ja zostają. Kładę się przy tobie, kładę głowę na twojej klatce piersiowej, chcę słyszeć bicie twojego serca, czuć twój oddech we włosach.
Pewnego dnia się budzisz. Nie wiesz gdzie jesteś. Lekarze biegają wokół ciebie a ja stoję przy oknie i próbuję znaleźć twój wzrok. Chcę, abyś na mnie spojrzał i się uspokoił. Oni starają ci się pomóc. Ty prawie nic nie pamiętasz. Myślą, że bredzisz, kiedy mówisz, że ostatnie co pamiętasz to zapach róż...
Powoli wracasz do siebie. Miliony badań, tysiące pytań. Wiele przepłakanych nocy. Jednocześnie chcesz pamiętać i pragniesz zapomnieć.
- Powiedz mi, że to tylko koszmar - prosisz gdzieś nad ranem wtulony w moje ciało, łapiesz za moją rękę, która gładzi twoje włosy - powiedz to.
- Będzie dobrze - szepczę i całuję cię w czoło chociaż tak wiele jest niepewności.
Siedzę przy tobie każdego dnia, kiedy tylko mogę. Nie chcę jechać na zawody, ale sam karzesz mi to zrobić.
- Przeprowadziłeś mnie przez najtrudniejsze momenty. Teraz sam muszę sobie poradzić - mówisz, kiedy z trenerem stoimy drzwiach twojej sali.
Wracam do ciebie. Wypuszczają cię z kliniki. Trzymasz kurczowo moją dłoń, masz zaciśnięte usta. Stoisz na świeżym powietrzu, ze mną, ale myślami jesteś gdzieś indziej. Nagle zrywa się wiatr, śnieg coraz intensywniej pada na nasze włosy i ramiona.
- Piękne - mówi odwracając się do mnie z lekkim uśmiechem.
- C0? - nie rozumiem.
- Życie, twoje oczy, drzewa, uginające się na wietrze, wspomnienia tamtego poranka -wymieniasz i opierasz głowę na moim ramieniu - mogłem już tego nie zobaczyć, wiesz...
- Nie mów tak - proszę.
- To fakty Gregor, dostałem dwa ostrzeżenia na przestrzeni trzech tygodni - mówisz.
- Nie - kręcę głową - nie zrobisz nam tego.
- Pojadę jeszcze na olimpiadę...
- Thomas - mój głos schodzi do szeptu.
- Gregor, a ty się nie boisz? - pytasz.
Najpierw, chcę odpowiedzieć, że nie, ale potem patrzę na ciebie, ale czuję jak trzęsie się twoje ciało. Przypominam sobie twoje łzy, twoje zewnętrzne ślady tamtego wypadku. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić jak to musi wyglądać w twojej głowie.
- O ciebie się boję - odpowiadam, przytulając go do siebie z całej siły.
*************
Miałam sobie zrobić przerwę od one shotów, ale wczoraj Thomas zamieścił na swoim facebooku wpis dotyczący wypadku na Kulm, który miał miejsce siedem lat temu.
W którymś, z ostatnich wywiadów wspominał, że właśnie dzień tamtego wypadku jako dzień swoich drugich urodzin.
Wczoraj pierwszy raz od dawna obejrzałam tamten skok. Przerażające...
A teraz krótkie lifestory:
Jak byłam mała, miałam prawie dziewięć lat na Wielkiej Skoczni przewrócił się Adam Małysz. Byłam wtedy z rodziną w górach. Poszłyśmy zwiedzić najstarszy kościół w tamtej miejscowości. Weszłyśmy z mamą i babcią akurat, kiedy ksiądz powiedział:
- I na koniec pomódlmy się za naszego mistrza.
Pomyślałam, że musi być to coś poważnego skoro tylu ludzi się zebrało, ze tylu ludzi się o to modli. Na szczęście nic strasznego się nie stało.
To był drugi tak poważny wypadek w skokach jaki widziałam. Wcześniej też w Zakopanym był ten pamiętny wypadek czeskiego skoczka, ale byłam chyba zbyt mała, aby go dobrze pamiętać.
A potem nastał sezon 2013/2014 - pierwszy upadek Morgiego. Miałam mieszane uczucia co do konkursu. Upadł mój ulubiony zagraniczny skoczek, ale wygrał ogólnie ulubiony. Pomyślałam wtedy: ,,szkoda, że akurat Thomas, szkoda, że nie był na podium".
A potem nastał 10 stycznia 2014 rok i nigdy później nie pomyślałam, że szkoda, że akurat ten.
Nigdy wcześniej nie widziała wypadku na mamucie. Nigdy wcześniej nie wyglądało to tak strasznie. Nie było krwi, ale była szmaciana lalka zrzucona na zeskok z ogromną skoczek, który okazał się doświadczonym, utytułowanym skoczkiem.
Pamiętam reakcję Pointnera, chyba to najbardziej zapadło mi w pamięci, facet, który przypominał człowieka niezłomnego bał się. Był tak samo przerażony jak wszyscy. Pamiętam ciszę, która wtedy nastała. Wszyscy czekali aż Thomas da jakiś znak, że żyje. Wyciągnie rękę... Nic takiego się nie stało.
Potem już nie było takich wypadków. Aż takich, z tego co pamiętam.
Krwawy upadek Stocha w Sochi zakończył się jego drugim złotkiem ( a dla mnie ochrzanem od bibliotekarki, że przeglądam nieodpowiednie treści)
Upadki Wellingera, część z nich skończyła się poważnie dla zawodnika, ale nie wyglądało to aż tak źle jak w przypadku Thomasa. Zadrżało mi serce w Vikersund w 2017 kiedy miał problemy w locie, ale nie upadł, w końcu na największy mamut na świecie.
A jak wy pamiętacie tamten dzień 10.01.2014
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro