Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. Nie dzisiaj M.Schmitt x S.Hannawald

Dla onlyhuman181

*******************

          Tyle lat minęło od dnia, w którym w moim życiu pojawiłeś się ty. Uśmiechnięty, rozczochrany i pewny siebie. Lekko zadufany w sobie i trochę oziębły. Zupełnie wyjątkowy i inny niż wszyscy, których dotąd miałem okazję poznać. Może na początku się trochę ciebie obawiałem, bożyszcz kobiet, obiekt zazdrości rywali, trochę milczący i napuszony outsider, którego trzeba było poznać aby docenić.

           Pamiętam te parę pierwszych tygodni, kiedy niczym koty skradaliśmy się do siebie. Co prawda moment, w którym zaczęły się pojawiać pierwsze dwuznaczne teksty między nami, no i gesty... Kiedy zaczął nas parzyć dotyk, nawet tak niewinny jak... łaskotki. W końcu zrobiłeś krok do przodu, ja bym się chyba na to zdobył. 

       Czekałeś na mnie w pokoju. Kiedy zamknąłem za sobą drzwi, podszedłeś do mnie. Wziąłeś w swoją dłoń moją i patrzyłeś na nią przez chwilę. Potem podniosłeś ją do ust. 

- Czekałem na ciebie - oznajmiłeś i przysunąłeś się do mnie jeszcze bliżej - i po prostu muszę to zrobić.

         Pocałowałeś mnie w usta. Zjechałeś ręką do moich bioder. Zatrzymałeś się na chwilę, pytająco spoglądając w moje oczy. Ale ja za długo czekałem na tę chwilę, aby teraz tak po prostu cię wypuścić. Sam do ciebie przylgnąłem, moje wargi odnalazły twoje. Moja dłoń wylądowała na twojej twarzy.

- Zrób wszystko na co masz ochotę - wyszeptałem w twoje usta.

- To chodź do mnie - pociągnąłeś mnie za rękę i wylądowaliśmy na łóżku.

     Znalazłem się na tobie. Najpierw tylko się całowaliśmy, ale już po chwili zrozumieliśmy, że to nam nie wystarczy. Dłonie błądziły po wciąż ubranych ciałach, jakbyśmy baliśmy się przełamania tej granicy.

       Nie wiem, jak to się stało, ale to ja pierwszy ściągnąłem z siebie sweter. Uśmiechnąłeś się.

- Jesteś taki idealny - powiedziałeś i przewróciłeś mnie na plecy tym razem górując nade mną.

- A czego się spodziewałeś. Jestem skoczkiem - zaśmiałem się i sięgnąłem do twoich ubrań, ale powstrzymałeś mnie.

- Jeszcze nie jestem gotowy - przymrużyłeś oczy - przepraszam.

- Nie no, co ty - byłem nieco zaskoczony, bo myślałem, że istnieje tylko jedno, możliwe zakończenie tego pięknego wieczoru, ale rozumiałem.

     Mimo że zawsze sądziłem, że to ja będę tym, na którego się czeka. Ale nie żałowałem tamtej nocy. Było pełno pocałunków i dotyku. I tylko jedna niezręczna chwila, kiedy chciałem włożyć dłoń pod twoją koszulkę, ale...

     Wtedy byłem zakochany, a ty wyciągnąłeś do mnie rękę. Przygarnąłeś mnie do siebie, zaskakując delikatnością i romantyzmem.

- Patrząc na ciebie wreszcie zaczynam wierzyć czemu romantyzm powstał w Niemczech - żartowałem i w nagrodę dostawałem buziaka w policzek, albo w usta.

     Mijały miesiące, a ja myślałem, że cię poznaję. Sądziłem, że w twoich oczach widzę miłość, a gesty i słowa tylko potwierdzały moje przypuszczenia. Dużo rozmawialiśmy, a ja widziałem, że nie jesteś tylko ślicznym, pyskatym chłopcem, za którego najpierw cię brałem. Czasami czułem się przy tobie głupi. Kiedy sam zaczynałem pieszczoty czułem, że robię to tylko po to, aby zatuszować braki w swojej wiedzy, mimo że nigdy tego nie zasugerowałeś.

     Czasami marzyłem tylko o tym, abyś wreszcie pozwolił mi na coś więcej niż mizianie się i gorące pocałunki. Wiedziałem jednak, że nie mogę nalegać. Wtedy zrozumiałem, że nie znam cię tak dobrze, jak czasami sądziłem. Czym bardziej ciebie pożądałem, tym uważniej ci się przyglądałem. 

- Nie chcesz się ze mną kochać, bo jesteś wampirem - powiedziałem kiedyś, kiedy siedziałeś na łóżku, czytając książkę - jesteś blady i nic nie jesz. Ostatkiem sił powstrzymujesz się, aby nie zatopić kły w mojej szyi.

     Uśmiechnąłeś się z trudem i pokręciłeś głową głową.

- To mnie nie przekonuje - wstałem z fotela.

      Zdjąłem koszulę. Sięgnąłem do paska spodni.

- Rozbiorę się przed tobą i jeżeli się na mnie nie rzucisz, to pomyślę, że jesteś aseksualny - uśmiechnąłem się.

     Przełknąłeś ślinę. Nie odpowiedziałeś, tylko przełknąłeś ślinę i spuściłeś głowę. Udałem, że tego nie widzę. Ściągnąłem spodnie. Zostałem w samych bokserkach. Ruszyłem w twoją stronę. 

- Jestem dla ciebie nieatrakcyjny? - zapytałem, zatrzymując się tuż przed nim.

        Nie odpowiedziałeś. Spojrzałeś mi prosto w oczy. W twoich zobaczyłem tylko łzy i pustkę. Przeraziłem się. Jednak nie dałeś mi czasu, aby w jakikolwiek sposób. Zerwałeś się na równe nogi. Nie patrzyłeś już na mnie. Zrzuciłeś z siebie spodnie. Jednym ruchem ściągnąłeś koszulkę.

- To chciałeś zobaczyć? - szepnąłeś.

       Stał przede mną żywy kościotrup. Wcześniej mogłem widzieć tylko twoje patykowate ręce, od paru lat nawet nogi chowałeś pod nogawkami spodni. Nigdy nie podejrzewałem... Przypuszczałem, że jesteś trochę za chudy, ale moje obawy zawsze zbywałeś. Posiłki jadałeś zawsze przede mną. Przynajmniej tak twierdziłeś... Okłamywałeś mnie. Dowodem na to  były twoje wystające żebra, które mogłem policzyć nawet bez dotyku przy tym beznadziejny sztucznym świetle. Bokserki ledwo się trzymały na kościach biodrowych, patrząc na ramę twojej miednicy przypomniałem sobie lekcję anatomii. Sterczały z niej dwa patyki. Ledwo się na nich trzymałeś. Klatka piersiowa była zapadnięta.

- Proszę  bardzo - nie podniosłeś głosu - bierz mnie, tu i teraz. Nie dasz rady, nikogo nie podnieca kościotrup. Chciałem ci tego oszczędzić, ale...

- Okłamywałeś mnie - pokręciłem głową.

      Nie odpowiedziałeś. Chwyciłeś swoje ubrania. Zamknąłeś się w łazience.

- Wyłaź natychmiast - krzyknąłem uderzając pięścią w drzwi.

     Cisza, która po prostu bolała mnie w uszy. Otworzyłeś okno. Słyszałem. Paliłeś, aby zabić w sobie tę ostatnią namiastkę głodu, która od pewnego czasu trzymała cię przy życiu.

- Wróć do mnie - szepnąłem.

Nic.

- Przepraszam - krzyknąłem.

Milczenie.

     Usłyszałem jakiś dziwny odgłos. Zacząłem się dobijać. Nie mogłem wyważyć drzwi...

***

      Potem się okazało, że wyskoczyłeś przez okno. Byliśmy na parterze. Uciekłeś ode mnie. Uciekłeś, kiedy poznałem prawdę. Uciekłem, kiedy jeszcze była szansa, że dam radę ci pomóc...

      Teraz widzę cię znowu. Stoisz przede mną. Ręce w kieszeni, rozczochrane włosy i uśmiech na niemal białych wargach. 

- Czekałem na ciebie - mówisz zupełnie tak jak wtedy. To jedyne podobieństwo.

     Teraz widzę to, czego nie dostrzegłem wtedy, ostre kości policzkowe i mocno zarysowaną linię żuchwy. Zwisający na tobie wyciągnięty szary sweter. Zdejmuję z siebie kurtkę, tobie jest pewnie jeszcze zimniej niż mnie.

- Nie, Martin, nie ma po co - kręcisz głową i odsuwasz się trochę, a ja nie dyskutuję, bo boję się, że znowu mi uciekniesz - przyszedłem się tylko pożegnać.

- Po tylu latach? - prycham - ale jak mówią, lepiej późno niż wcale, prawda?

- Nie, Martin, nie zamierzam naprawiać przeszłości i nie zamierzam cię za nic przepraszać - oznajmiasz zadziwiająco lekko.

- Nie chcę tego - kręcę głową.

- Umieram. Tym razem tak naprawdę - mówisz szybko, jakbyś sam przed tym uciekał. 

- Nawet tak, nie...

- Nie, Martin, nie żartuję. Po prostu jesteś jedyną osobą, z którą byłem tak blisko i pomyślałem, że powinienem ci powiedzieć - wyznajesz i zbliżasz się do mnie - chciałbym cię pocałować, ale nie zdziwię się, jeżeli odmówisz.

    Nie zastanawiam się długo. Po prostu cię całuję.

- Chciałbyś jeszcze czegoś? - pytam i ciągnę cię w stronę swojego mieszkania.

      Nie protestujesz, ale idziesz dla mnie zbyt wolno. Dlatego biorę cię na ręce.

      Jesteśmy  w moim mieszkaniu. Tym razem i ty się rozbierasz. Pytasz mnie oczami. W odpowiedzi znowu się do ciebie zbliżam. Dotykam twoich kości.

- Nie dzisiaj - kręcisz głową i lądujemy na łóżku.

     Nie protestuję. Po prostu się cieszę, że tu jesteś, że za oknem pada śnieg i że jesteśmy razem sami. 

       Robimy to po raz pierwszy. Jest pięknie. Jest cudownie. Pożądam cię, jak nikogo wcześniej.



      Noc jest długa. Zasypiamy wtuleni w siebie. Rano budzę się. Nie ma ciebie obok mnie. Siedzisz na brzegu łóżka, właśnie sięgasz po swoje ubrania.

- Chciałeś uciec? - pytam z bólem.

- Ja i tak umrę - mówisz nawet na mnie nie patrząc.

- Nie dzisiaj - odpowiadam i zbliżam się do ciebie.

- Ale jutro, pojutrze, nie wiem kiedy - mówisz wzruszony.

- Nie mów tak - czuję jak łzy płyną mi po policzkach.

- Ostatnio zarzucałeś mi kłamstwo - szepczesz - chciałem być szczery.

     Wreszcie się do mnie odwracasz i mnie całujesz. Długo namiętnie.

- Zostań ze mną - proszę.

Milczysz.

- Zaopiekuję się tobą - obiecuję - wyjdziesz...

- Nie, Martin, już nie ma odwrotu - wzruszasz ramionami, ale widzę, że cierpisz.

- Ale co tak właściwie...

- Nie dzisiaj - mówisz tylko i znowu mnie całujesz, opadamy na łóżku.

- Ale...

- Dzisiaj był nasz pierwszy raz. Nie psuj tego, Martin, nie teraz - prosisz.

      Nie odpowiadam. A ty ze  mną zostajesz. Będziesz przy mnie tak długo jak... jak w bajce - do końca.


************

      Proszę bardzo. Sven w nowym wydaniu. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro