122. Nasze love story - Morgenzauer
– Nie – mówię.
W tym momencie otwieram te pieprzone drzwi szerzej.
Wchodzisz. Na twojej twarzy jest ten łobuzerski uśmiech, pod którego wpływem miękną moje kolna. Żenujące. Znamy się tyle lat. Powinienem być już na to uodporniony.
– Jak śmiesz... – pytam, kiedy zrzucasz buty i kurtkę.
Padało. Masz wilgotną grzywkę. Wargi też. Obejmujesz mnie jakby od niechcenia i obdarzasz pocałunkiem.
Moje ręce cię odpychają. Moje ciało do ciebie przylega. Głowa każe mi przestać. Usta pozwalają na to, abyś zabrał mnie na chwilę do raju.
– Pieprz się – syczę, kiedy twoje usta zjeżdżają na moją szyję.
Nie wytłumaczę Michaelowi tej malinki. W jego oczach pojawią się łzy.
– Pamiętasz, co sobie obiecałeś? – zapytał mnie ostatnio.
– To już się nie powtórzy – odpowiedziałem, chowając twarz w dłoniach – to przeszłość i wiem, że był najbardziej toksyczną osobą w moim życiu.
Prawda. Wiedziałem. Fałsz. Nie mógłbym być tak naiwny, aby naprawdę wierzyć, że Thomas zostawił mnie na dobrę. Potrzebował mnie. Dawał mi takie poczucie. Po co? Aby się pobawić. Mną. Przy okazji Michalem.
Thomas sprowadza mnie na chwilę ziemię. Odsuwa się.
– Naprawdę tego nie chcesz, Schlierenzauer? – kpi i nie czekając na odpowiedź sięga do mojej koszulki.
– Ciebie nie chcę – warczę, gdy on przede mną klęka.
Jego dłonie i usta pieszczą mój brzuch. Odpływam.
– Idealny – komplementuje Thomas.
– Znowu schudłeś, Gregor – zapytał zawiedziony Michael parę dobrych dni temu.
Michael mnie zdenerwował. Nie jego sprawa. Komplement Thomasa wprawia mnie w dobry nastrój. Upewnia, że zejście z kolejnych paru kilogramów było dobrą decyzją. Zresztą. I tak nie mogę przestać... Cyferki już same lecą w dół.
Jęczę. Thomas zajmuje się rozporkiem moich dżinsów. Zsuwa spodnie z moich bioder. Zdejmuję tę zbyteczną część garderoby.
Potem patrzę mu w oczu. Łapię za jego bluzę.
– Rozbieraj się – warczę.
– A już się bałem, że Michi zrobił z ciebie miękką kluchę – szczerzy się Thomas.
Mężczyzna szybko pozbywa się ubrania. Wstaje. Popycha mnie na ścianę. Łapię go za przedramiona i przyciągam do siebie. Zdejmuję jego koszulkę. Odrzucam na moje dżinsy.
– I co teraz, chłopczyku? – pyta Thomas, widząc moje drobne zawahania.
Nie chcę tego. Nie chcę zdrady. Nie chcę kłamstw. Nie chcę ranić faceta, który mi pomógł. Nie chcę tego robić z facetem, przez którego rozpadłem się na kawałki. Nie pierwszy raz.
– Nie śpij – prycha Morgi.
Kolejna malinka. Potem jego język bawi się moim uchem. Jęczę z rozkoszy.
– Jesteś rozbrajający. Taki przewidywalny – śmieje się Thomas.
Odpycham go i wbijam w niego wściekły wzrok.
– To znajdź sobie nową zabawkę, Morgenstern – odpowiadam.
– Po co? – pyta, łapiąc mnie za nadgarstki trochę za mocno – skoro ciebie trzeba trochę podrasować. Jestem już stary. Nie chce mi się brać chłopca, którego trzeba będzie wszystkiego uczyć od nowa.
– Przynajmniej cię czymś zaskoczy – wzruszam ramionami. Rozglądam się za swoimi ubraniami.
– Ty też byś mógł. Gdybyś chciał – odpowiada.
– Ale nie chcę – sam nie wiem, czy kłamię.
Patrzę na niego. Stoi w samych dżinsach. Zmienił się. Nie jest już chuderlawym dwudzistoparolatkiem z ładną buźką. Jest dojrzałym facetem. Czas zostawił ślady na jego twarzy. Pełno na niej zmarszczek i bruzd. Stała się pełniejsza. Przytył. Znacznie. Teraz, kiedy opadła jego koszulka jest to doskonale widoczne.
– Daruj sobie ten kawałek tortu. Nie warto – powiedział mi dawno, dawno temu, kiedy moja waga znajdowała się przy dolnej granicy.
Prawidłowej wagi i niedowagi? Nie. Wychudzenia i anoreksji.
Teraz sam znajduje się przy innej granicy. Śmieję się. Jemu to nie przeszkadza. On może taki być, bo nikt, bo ja mu nie odmówię. Wiem to. Już parzy mnie skóra. Już pragnę jego warg, dotyku. Wiem, co mnie tam czeka. On mnie nie zaskoczy. Ale ja tego nie chcę. Bo wiem, że będzie idealnie.
– Pieprzyć to – mówię i rzucam się na niego.
Zaplatam ręce na jego szyi. On łapie mnie pod łudami.
– Mój chłopiec – śmieje się Thomas.
Nie obchodzi mnie to. Wreszcie jestem tak blisko jak tego pragnę. Wpycham swój język przez jego usta.
On niesie mnie do sypialni.
– Kochanie na zgodę jest toksyczne – pouczył mnie, kiedyś, Michi.
– Te najprostsze argumenty bywają najlepsze – usprawiedliwiał nas Thomas.
– Nienawidzę cię – mruczę Thomasowi do ucha, gdy ten rzuca mnie na materac.
– Kłamiesz – mężczyzna z uśmiechem na ustach zdejmuje moje bokserki.
Ma pieprzoną rację. Siebie nienawidzę siebie, gdy oddaję się mężczyźnie, w którego oczach nie ma miłości. Nigdy jej tam nie było. A ja pozwoliłem sobie wytłumaczyć, że nigdy mi na niej nie zależało.
Uuuu. Dawno mnie nie było. A tego shota miało nie być, ale jak zwykle kiedy mam nawał zajęć mam wenę. Łapcie. Korzystajcie. Zostawcie po sobie jakieś miłe słówko. Albo niemiłe. Cokolwiek, abym mogła skoncentrować myśli na czymś innym niż rutynowe badania, fryzjer, dwie prace i studia. Tak. Nudzi mię w życiu. Tak. Mam czas na wattpada. A co?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro