120. H.E.Granerud x M.Lindvik. D.A.Tande Part III
– Dlaczego nie ma ciebie w samolocie! – krzyczę na ciebie ze łzami w oczach – dlaczego marnujesz takie uczucie?!
Milczysz. Patrzysz na mnie z niedowierzaniem, dopiero potem otwierasz usta.
– Tak, wiem o wszystkim – zniżam swój głos do szeptu, bo inaczej by mi się załamał – i nie pytaj dlaczego nie odwołałem ślubu.
– On mnie nie... On... ja... – gubisz się, boisz się miłości, może nigdy wcześniej nikogo nie kochałeś.
– Powiedział, że cię nie chce? Nie kocha? – prycham, obydwaj są jak dzieci – może kłamał, tak samo jak ty dzisiaj w urzędzie?
– Przestań – bierzesz głęboki wdech.
Kręcę głową.
– Nie chcę, aby moje poniżenie poszło na marne. Leć do niego. Kurwa. Sam cię tam zawiozę, bo nie mogę na ciebie patrzeć.
***
To było bezczelne z ich strony. Całować się w biurze mojego ojca, w opustoszałej nocą sali. Zabolało, gdy Halvor gwałtownym ruchem ręki zrzucił wszystkie znajdujące się na jednym z biurek rzeczy, a potem posadził tam Mariusa. Nie odrywali się od siebie. Ich ciała były złaknione bliskości, opętane dzikim, wręcz zwierzęcym pożądaniem.
Moja matka pewnie skrzywiłaby się w tym momencie. Spojrzała na nich z pogardą. Ja patrzyłem z zazdrością, ze smutkiem. Nie potrafiłem w sobie wykrzesać nawet odrobiny złości czy zawiści. To na co patrzyłem, było miłością, cielesnym, sensualnym jej wcieleniem. Było po prostu piękne. Nie potrafiłem oderwać od tego wzroku. I chociaż mógłbym tak po prostu wpaść do tej sali. Rozdzielić ich, zerwać zaręczyny, zwolnić Mariusa i... nie potrafiłem, nie chciałem. Nie chciałem niszczyć tego co było między nimi. Nie potrafiłem zerwać zaręczyn z człowiekiem, którego szczerze kochałem, znałem jak nikogo innego. Z jedyną osobą, której naprawdę ufałem.
W końcu jednak się wycofałem. Opuściłem biuro i poszedłem w ciemną noc, zostawiając za sobą kochanków w miłosnym uniesieniu.
***
Wiele razy później na nich wpadałem. Niby to były tylko muśnięcia. Niby Halvor tylko łapał jego palce i zaraz je puszczał, ale bolało, gdy to widziałem. Zawsze odwracałem wzrok. Nie rozumiałem jednej rzeczy, czemu on nie potrafi mnie tak pokochać.
Ich związek nie był idealny. Mieli trudne charaktery, a Marius przestawał być wystraszonym chłopczykiem.
– Gdzie byłeś wczoraj wieczorem? – Halvor złapał Mariusa i wepchnął go do swojego gabinetu, podszedłem tam tak blisko, jak to tylko było możliwe.
– A co? Zebranie zarządu wcześniej się skończyło i ci się nudziło. Stęskniłeś się za swoją zabaweczką? – prychnął młodszy w odpowiedzi.
– Przestań. Wróciłeś późno. Martwiłem się – odparł Granerud, wyobrażałem sobie, jak ze zdenerwowania przeczesuje włosy – nie zawsze byłeś grzecznym chłopcem.
– Nadal nim nie jestem – westchnąłem cicho, bo zadziorna nutka w głosie młodszego z mężczyzn nawet mnie przyprawiła o przyjemne dreszcze.
– Tym bardziej – mruknął Halvor.
– Budzi się w tobie emerytowany policjant? – zapytał z politowaniem Lindvik.
– Ty to lubisz mi podokuczać, co? – zignorował pytanie Granerud.
– Stwierdziłem fakt. Zrezygnowałeś z pracy, którą kochałeś, na rzecz kiszenia się w biurze – odpyskował młodszy.
– Zrobiłem to dla ciebie – odpowiedział Halvor.
– Zrobiłeś to dla Daniela – prychnął Marius.
– Chciałem być bliżej ciebie – warknął mój narzeczony.
– Chciałeś, aby on przestał wiercić dziurę w brzuchu – sztucznie zaśmiał się Lindvik.
Potem Halvor popchnął chłopaka na przeciwległą ścianę, tak, że mogłem ich widzieć. Zaczęli się całować. Żarliwie i namiętnie.
– Jesteś romantyczny jak cholera, Marius – usłyszałem jeszcze te słowa Halvora wypowiadane w stronę drugiego chłopaka.
***
Przy mnie starali się udawać obojętność, ale zbytnio im to nie wychodziło. Chemia była między nimi między namacalna. Sposób w jaki na siebie patrzyli.
– Marius sobie nie radzi z... – zacząłem pewnego dnia, gdy przez myśl przeszedł pomysł, że powinienem zwolnić.
– Pomogę mu. Młody jest. Szybko się uczy. Musisz dać mu szansę – przerwał mi Halvor, zerwał się tak gwałtownie, że nie zdążyłem zareagować.
– Mam ci dziękować, mój rycerzu na biały koniu – w ten jakże uroczy sposób podziękował mu wtedy Marius.
I tak rozpoczęła się ich pierwsza kłótnia. Taka, której byłem świadkiem.
– Uratowałem ci tyłek – jeszcze wesoło odparł Halvor.
– Bezinteresownie?
– Już ci kiedyś powiedziałem, że gdybym chciał... – Granerud przybrał dziwną barwę głosu.
– Przypominasz mi o tym zadziwiająco często, jak na to, że...
– Co? – prychnął Halvor i złapał go mocno.
– Jak na to, że za parę dni bierzesz ślub – wybuchnął nagle Marius.
– To dlatego chodzisz taki poddenerwowany? – ton głosu Halvora stał się nagle ciepły i troskliwy.
Marius nie odpowiedział.
– Nic się nie zmieni, rozumiesz – obiecał mój narzeczony, a ja poczułem jak po policzkach spływają mi łzy.
– Jak nic. Będziesz przysięgał mu miłość, wierność i... – Marius zaczynał płakać, a mnie było go prawie szkoda.
– Będę kłamał.
Marius go spoliczkował.
– Nie wiem czemu jestem zdziwiony, nie wiem czemu dopiero teraz to widzę, ale jesteś obrzydliwy – warknął Lindvik – dla pieniędzy...
– Potem uciekniemy, zobaczysz, poza tym, wszystko jest już gotowy, a ojciec...
– Już ci to mówiłem, zastanów się czy jesteś ze mną czy swoim ojcem – Marius wydawał się taki dorosły, zupełnie inny niż wtedy, gdy go poznałem.
– Dobrze, zerwę zaręczyny, rzucę pracę, wyjedziemy – Halvor nagle wybuchnął – ja jestem na to gotowy, od dawna. To ty się boisz. Uciekniesz ze mną?
Moje serce zamiera, słysząc tę propozycję. Boję się samotności. Wokół mnie panuje cisza.
– Marius, czego ty chcesz? Przed chwilą... Kocham cię, Marius. Zrobię wszystko dla ciebie, ale ty sam nie wiesz czego chcesz a ja za ciebie nie zdecyduję, nie tym razem. Wiem, że ułożyłeś sobie tutaj życie, nie chcę cię z niego wyrywać, ale jeżeli mam zerwać zaręczyny... Nie możemy tutaj zostać – Halvor był taki spokojny, zdecydowany, męski, w takim nim się zakochałem.
Marius też go kochał. Rzucił mu się na szyję. Przytulił się do niego tak mocno.
– Wyjdź za Daniela, jakoś będę musiał poradzić sobie z zazdrością – odpowiedział w końcu Marius.
Rozpłakałem się. Znowu wychodziłem z budynku ze łzami w oczach.
Kochani, to miała być ostatnia część, ale będzie jeszcze jedna. Będziecie musieli poczekać na ostateczne rozwiązanie. Mam nadzieję, że to nie jest duży problem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro