Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Nigdy o niczym nie zapomnę - S. Kraft x M.Hayboeck x G. Schlierenzauer

  Nastaje dzień, na który czekałem wieczność. Staje przed urzędnikiem państwowym w idealnie dopasowanym garniturze, w wybranym przez ukochanego mężczyznę krawacie. Jestem właściwą osobą na właściwym miejscu. Patrzę, na mojego ukochanego. A raczej powinienem to robić, kiedy on w moim kierunku szepcze słowa przysięgi, ja już powiedziałem swoją część. Zaraz klamka zapadnie, zaraz zatrzasną się drzwi od samotności.

   Nie patrzę jednak na Stefana, chociaż niewątpliwie na to zasługuje. Patrzę na ciebie. Stoisz w drzwiach, opierasz się o framugę z podniesioną do góry brwią i nonszalanckim uśmiechem. Podnosisz palec do ust, a potem przeczesujesz dłonią włosy. Idealnie ułożone.  

- Jesteś pewny, że chcesz zrobić? - zdają się pytać twoje jasne oczy.

- Jak niczego innego - odpowiadają moje, wracające do mojego skarbu.

     Ale coś mnie w tobie przyciąga. Znów wracam wzrokiem do ciebie. Kręcisz głową. No tak ty i stałe związki, to nie jest najlepsze połączenie. Ale ja... się zmieniłem Gregor.

    Zostaje wypowiedziana magiczna formułka. Ty tylko rozkładasz ręce, tak, wiem, widzę, nie zamierzasz mnie ,,ratować". I dobrze, bo na miejscu stworzonej przez ciebie ruiny, nie zbudowałbyś nic wartościowego.

     Patrzysz na mnie, mrużysz oczy. Nie, nie zapomnę o tobie, Gregor. Jakbym mógł, skoro nawet teraz zamiast być całym sobą ze swoim mężem, to rozmawiam z tobą bez użycia słów. Zawsze się tak dogadywaliśmy, dlatego tyle to trwało. Inaczej... rozeszlibyśmy się.

     Tak, Gregor, wiem że mnie kochałeś. Byłem dla ciebie ważny, tak samo jak, ty dla mnie. Pamiętam i nie zapomnę tych wszystkich nocy, kiedy byliśmy razem, kiedy uciekaliśmy od całego świata. Ty, nikt inny wyjmował z mojej dłoni kieliszek. Ja zabierałem ci papierosy. Czytaliśmy sobie książki przez ramię, ale kłóciliśmy się o filmy. Nigdy nie zapomnę, jak wyłączyłeś ,,Za nim się pojawiłeś" przed sceną końcową, bo znowu się popłaczę i moja twarz będzie napuchnięta od łez.

   Nakładam obrączkę na palec Stefana. Mówię krótkie ,,tak". Znów na chwilę tracę cię z oczu, aby pocałować mojego pana młodego.

   Wiem, co myślisz. Nam nikt nie mówił, kiedy, jak i z kim mamy się całować, ale przecież też poszło o te cholerne pocałunki. Kiedy mnie całowałeś, zawsze nimi coś udowadniałeś. Swoją męskość, dumę, dominację. Niezależność, czasami nawet wierność, co po tylu latach wydaje mi się śmieszne. Tak wiem, zabiła nas ta moja zazdrość.

   No właśnie. Widzę, jak patrzysz na Stefana, kiedy porywam go na ręce. Mały, drobny, taki nijaki taki z wyglądu. Wybrałem twoje przeciwieństwo, wiem co to znaczy chodzić z ideałem i nie mam najmniejszego zamiaru do tego wracać. Nie potrafię ciągle grać, żyć na najwyższych obrotach przy kimś, przy kim chciałbym zaznawać spokoju. Wiecznie tłumaczyć się przed samym sobą z własnych porażek.

   Całuję go tuż przed tobą. Może i małostkowe, ale na to zasługujesz. Widzę, jak groteskowo łapiesz się za serce, masz szczęście, że tego nie widzi mój mały skrzat. Obiecuję ci jedno, ty wredna kanalio, jemu, tego dnia nie zepsujesz. 

       Zawsze byłeś wredny, sarkastyczny, ironiczny... i to mnie pociągało. Tych wszystkich cech brakuje Stefanowi, dzięki czemu nie cierpi nasza zastawa stołowa, meble. Nie unikam noży, łyżek i widelców, wszystkie doniczki są całe, a nasze zdjęcia znajdują się za szybami, bo nie boję się, że któreś z nas na nie wpadnie. Ale  wiesz co, nie zapomnę, jak kochaliśmy się w ziemi po kwiatkach, tak uwielbiałem seks na zgodę. Tęsknię za tą chemią. Tym bardziej, że Stefan nigdy nie pozwala na takie rozwiązanie, dla niego to toksyczne, a ja się z nim mogę zgodzić w ciemno... bo właśnie dla mnie taki byłeś.

    Stawiam go za drzwiami kościoła.

- Mogłeś go chociaż wsadzić do tej śnieżnobiałej, tandetnej karocy - szepczesz mi do ucha - nie nadźwigałbyś się.

    Mam ochotę się odwrócić i po raz setny w swoim życiu ci tak przyłożyć. Dla ciebie by to nie było nic nowego. Przemoc w związku.... No nie oszukujmy się, u nas była na porządku dziennym. I nie będę udawał, nie zawsze to ja byłem ofiarą. I może cię teraz usprawiedliwiam, ale gdybym był słabszy od ciebie, to bym nigdy od ciebie nie dostał, bo byś nie czuł potrzeby okazania tej twojej cholernej dominacji.

   Zauważasz o czym myślę, parskasz śmiechem

- Tak, Michaelu, wiem, że go nie bijesz, jego nie musisz karać za domniemane zdrady - ściskasz mnie, udając, że życzysz wszystkiego dobrego.

     Nie oddalasz się za bardzo. Stajesz obok mojej drużby. Nie spuszczasz ze mnie wzroku. Przejmujesz rolę, która zawsze należała do mnie. Mam wrażenie, jakbyś mnie pilnował. Teraz widzę, że ja po prostu się za bardzo starałem.

    Gość po gościu, życzenia, całusy, uściski. Ale ja nie myślę o nich. A o tobie. A raczej, o naszym pożegnaniu, które było doskonałym odzwierciedleniem całego naszego związku. Toksyczne, wybuchowe, przepełnione seksem, przekleństwami i wyzwiskami, ale tamtym razem tylko po to, aby złączyć się na koniec w uścisku, ubrać się i poważnie, jak na nasze warunki porozmawiać. Tyle lat, a ja nadal pamiętam to, jakby to było wczoraj. 

      Wszedłeś do mojego domu, jak zwykle, w tym długim czarnym płaszczu, przetartych dżinsach, zrzuciłeś z siebie okrycie wierzchnie, w kąt poleciały buty, wszedłeś do kuchni. Parzyłem nam herbatę. Usiadłeś na stole, smutno uśmiechnąłem się na twój widok, wiedziałem co zamierzasz powiedzieć. Bez słów, w naszej relacji te puste wyrazy zawsze były zbędne.

- Musimy porozmawiać - oznajmiłeś wtedy.

     I to było jedyne spokojnie wypowiedziane zdanie tamtego wieczora. Potem był już tylko płacz i krzyk. Twoje ,,odchodzę" rozpaliło ogień tłumionych od  dawna emocji, a przecież wiedziałem, doskonale, że się rozstaniemy. Wcześniej czy później, bo przecież nie można żyć z ogniem...

   Stefan jest zupełnie inny, jak wiosenne promyki słońca. Ogrzewają, ale nie parzą, dają poczucie bezpieczeństwa. To on nauczył mnie nie krzyczeć. I z nim nie wyobrażam sobie rozstania.

- Jeszcze - mówią twoje oczy.

     Nie, Gregor. Z tobą wiedziałem, że się kiedyś rozstaniemy. I to tak na stałe. Pamiętam, jak śmiałeś się, kiedy pokazałem ci mój pierścionek zaręczynowy. Po prostu wybuchnąłeś śmiechem. Myślałeś, że skończy tak jak ten od ciebie. Za oknem.  Tak się nie stało i nigdy nie stanie.

    Długi wężyk gości właśnie się kończy. Wzdychasz. Przewracasz oczami.

- Nareszcie - twoje usta układają się w znajomy wyraz.

    Tym razem przyznaję ci rację. Nie lubię tych ceremoniałów. Gdyby nie Stefan byłoby pięć osób i na pewno nie byłoby ciebie, chociaż... no tak, przecież przez moje tchórzostwo, o czym nie pozwalasz mi zapomnieć, on myśli, że po prostu jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, bo jak inaczej, bez wzbudzania u skrzata zazdrości, wytłumaczyć twoją stałą obecność w moim życiu. Te tysiące wspólnych wspomnień i zdjęć. 

- Teraz ja powinienem wziąć cię na ręce? - Stefan wspiera się na palce, szepcząc mi do ucha.

- Nie no, co ty - uśmiecham się ciepło.

- Ależ dlaczego - przewracasz oczami. 

      Chciałbyś się pobawić jego kosztem, ale właśnie ci tu udaremniłem, może gdyby było więcej czasu bym cię sarkastycznie przeprosił.

     Wchodzimy ze Stefanem do karocy. Brunet pierwszy.

- Poczekaj - mówisz głośniej - chcę się pożegnać.

- Nie będzie cię na weselu? - pyta ze smutkiem Stefan.

- Nie mogę - odpowiadasz, ale na niego nie patrzysz.

     Podchodzisz do mnie. Kładziesz mi dłoń na ramieniu.

- Nie zapomnij - mówisz.

- Bo?

- Bo przyjadę ci o wszystkim przypomnieć.

      Odchodzisz. A razem z tobą wszystkie łzy, momenty pełne agresji, uniesień namiętności, słodko-gorzkie pocałunki, ostre zbliżenia. 

- Nie udałoby się nam - szepczę za tobą.

      Odwracasz się i uśmiechasz się. Wiesz o tym. Ale ciebie to boli, że kogoś innego jestem w stanie kochać. A najgorsze jest to, że mnie też... Mnie też Gregor.

**************

     Wstawiam przed weekendem. Mam nadzieję, że panowie występujący w shocie się pojawią w Planicy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro