119. H.E.Granerud x M.Lindvik x D.A.Tande
Zajmuje miejsce przy oknie. Mężczyzna kładzie dłoń na moim udzie. Biorę głęboki wdech. To dla mnie duża szansa.
Patrzę przez szybę, widzę tłum ludzi, który przyszedł by pożegnać swoich bliskich. Zastanawiam się czy wśród nich jesteś ty, ale to nie opera mydlana. Jako mąż masz swoje obowiązki, a ja... A mnie już dla ciebie nie ma.
***
– Halvor jest taki trudny, milczący – westchnął cicho Daniel, kiedy przyglądałem mu się, jak przymierzał swój garnitur ślubny – zamknięty w sobie, uparty i cholernie seksowny indywidualista. Ty nie poznałeś go jeszcze za dobrze, ale... on ma naprawdę dobre serce. Oczywiście nie jest ucieleśnieniem wymarzonego romantycznego chłopaka z różą w zębach, ale ma swoje pozytywne strony.
Skinąłem jedynie głową. Co miałem zrobić? Ja znałem romantyczne, czułe oblicze Halvora. Kiedy przymykałem oczy, widziałem te jego wszystkie drobne gesty, niby niewinne muśnięcia, kwiaty, czekoladki, maskotki...
– Halvor czasami nie dopyta, nie zapyta, ja się denerwuje, bo... od trzech lat, od zaręczyn ze sobą... nie spaliśmy. To znaczy nie na trzeźwo. On w pracy, ja w pracy... Mam wrażenie jakby on... a może w sumie ja... Nie wymusiłem na niego tego ślubu, ale zamiast tego zrobili to za nas nasi rodzice – blondyn spuścił głowę – ja się cieszyłem, bo chociaż byliśmy już długo w związku, to ja pragnąłem czegoś więcej i nadal tego pragnę. Mimo tego, że on jest taki... odległy.
Wstrzymałem powietrze. Halvor ode mnie wcale nie był daleko. Zasypiałem i budziłem się obok niego. Nie uprawialiśmy seksu. Nie dotykaliśmy się w ten sposób, ale byliśmy bardzo blisko siebie.
– Marius! – Halvor wpadł do pokoju bez płukania.
– Pan młody nie powinien widzieć sukni panny młodej przed ślubem, nie wiem co prawda, jak to się ma do garniturów, ale wolałbym nie ryzykować, kochanie – zachichotał Daniel i przekrzywił głowę, udając, że zasłania się rękoma.
– Przepraszam – przyszły pan młody trochę się zmieszał – nic nie widziałem... idź do sypialni. Poczekaj tam na mnie. Ja... zaraz do ciebie przyjdę.
– Mmm... kochanie, a myślałem, że z kolejnym razem chcesz poczekać do ślubu. Już tak niewiele zostało... – wybuchnął śmiechem Tande – ale nie będę narzekał.
Halvor tylko skinął głową. Poczekał, aż jego narzeczony zniknie za drzwiami.
– Nie możesz tak po prostu wychodzić. Nie możesz strzelać fochów i nie słuchać tego co do ciebie mówię – syknął Granerud i znalazł się tak blisko mnie, że aż poczułem się niekomfortowo – zapominasz kim jesteś?
– Pieprzoną sierotą, ale już nie na twojej łasce – warknąłem cicho – zapomniałeś, że teraz jestem jego asystentem?
– Słyszałeś? Może mi ciebie odda – Halvor przewrócił oczami.
– I co byś wtedy zrobił? – zaryzykowałem.
– Kochanie, czekam na ciebie – doszedł do nas głos Daniela.
– Zaraz przyjdę – odkrzyknął mu narzeczony.
– Teraz... jak wrócimy do domu to ci to wyjaśnię – prychnąl Halvor.
– Ach tak? – odrzuciłem włosy do tyłu.
– Jestem gotowy. Rozgrzany i mokry. Ktoś mi ukradł moją godność, więc mógłbyś się tym zająć, misiaczku – Tande tym razem przybrał trochę słodszy ton.
Halvor zbliżył się jeszcze bliżej. Napierał na mnie całym sobą, gdybym tylko podniósł głowę, gdyby on pochylił się jeszcze trochę bardziej...
– Mam wyjąć z szafy kajdanki, aby cię podniecić? – Daniel nagle stanął w drzwiach pomieszczenia – czy mam popełnić jakieś przestępstwo, abyś w ogóle się mną zainteresował? A może powinieneś poprosić swojego technika, aby namierzył mnie na łóżku w mojej sypialni, bo inaczej mnie nie znajdziesz. Wal śmiał. W sprawach łóżkowych jestem otwarty.
Halvor zrobił się czerwony. Zacisnął usta i wyszedł z pokoju, gwałtownie, trzaskając drzwiami.
– Przesadziłem? – uspokoił się momentalnie blondyn.
– Nie ty – odpowiedziałem szczerze.
– Pójdź do kwiaciarni, kup kwiaty i przeproś go ode mnie, proszę – szepnął Daniel i wrócił do swojej sypialni.
***
Zrobiłem to. Dziwnie się czułem, wracając do mieszkania Halvora z bukietem tak drogich kwiatów, w takim garniturze i z takim chaosem w głowie.
Drzwi od pokoju chłopaka były zamknięte. Jednak nie zdążyłem postanowić, co zrobić, gdy wypadł z niego.
– Daniel przesyła kwiaty i przeprosiny – wyjąkałem cicho.
– Nie pieprz – warknął chłopak – mam to w dupie.
– To twój narzeczony – mruknąłem i nieśmiało na niego spojrzałem.
Był blisko mnie. Oparłem się o kuchenny blat. On znów zrobił parę kroków w moją stronę.
– Nigdy więcej tak nie wybiegaj – poprosił cicho – mam trudny charakter. Ale czuję się za ciebie odpowiedzialny i...
– Przytłaczasz mnie sobą – przerwałem mu, spuszczając głowę.
– To nie ja przyszedłem do twojego łóżka – przypomniał mi.
– Ale to ty wpadłeś do mieszkania swojego narzeczonego, olewając go i... zwracając się tylko do mnie. Nie ja przy kumplach, zadaję takie pytanie, jakby...
– Jakby co? – głos Halvora jest taki niski, głęboki, chropowaty, jest głosem dorosłego mężczyzny, czuję się przy nim dzieckiem.
– Jakbyś chciał, abyś mi się podobał – odpowiadam po chwili wahania.
On uśmiecha się złośliwie.
– Nie muszę ci się podobać.. Gdybym tylko chciał...
Nie musi kończyć. Dobrze wiem, że gdyby chciał mógłby mnie zaciągnąć do łóżka w przeciągu chwili. Teraz, gdy tylko mnie tutaj przyprowadził...
Chcę go ominąć i przejść, ale ląduję na nim. Podnoszę wzrok. Twarz. On pochyla się delikatnie. I dzieje się to, co mogło zdarzyć się tego dnia już wcześniej. Całujemy się. Nasz pierwszy pocałunek. Jego wargi na moich. Jego dłonie obejmują mnie.
– Szefie, jeżeli chodzi o sprawę tego króla narkotykowego – nagle przerywa nam głos jego podwładnego.
Ten facet zatrzymuje się w drzwiach. Widzę na jego twarzy szok i niedowierzanie. On mnie pamięta. Musi, bo ja go rozpoznaję niemal od razu. Tym razem oswobadzam się z uścisku Halvora. Wymijam go i uciekam do swojego pokoju.
– Johann, tyle razy prosiłem. Pukaj – westchnął Granerud, jakby się nic nie stało.
A tymczasem mój świat wirował wokół mnie w zawrotnym tempie.
***
– On nie powinien nas widzieć – szepnąłem, gdy Halvor wszedł do mojego pokoju.
– On... mogło być gorzej – prychnął mężczyzna i usiadł obok mnie – byłem nieostrożny. Moja wina.
Milczałem.
– Marius, to co się stało...
I znowu się nade mną pochylił. I znowu mnie pocałował. Tylko tym razem nikt nam nie przerwał, a nam zaczęły przeszkadzać ubrania. Wylądowały na podłodze. A ja w ramionach mężczyzny, który rzucił mnie po chwili na łóżko.
– Ostatni moment, abyś się... – zaczął.
– Nie pieprz – tym razem to ja warknąłem i go do siebie przyciągnąłem.
***
Leżeliśmy wtuleni w siebie. On otaczał mnie całym sobą, dawno już nie czułem się tak bezpiecznie jak w tym momencie, mimo że obnażyłem się przed mężczyzną całkowicie. Moje oczy powędrowały do jego zamkniętych oczu.
– Kocham cię – szepnąłem najciszej jak potrafiłem, tak bardzo bałem się tego uczucia.
Spał. Nie odpowiedział. Tak mi się przynajmniej wydawało.
– Słyszałem to – poczułem jego wargi na swojej skórze.
Teraz to ja milczałem.
– Powtórz to głośniej – poprosił.
– Po co, skoro słyszałeś – mój głos był obco niski i zachrypnięty.
– Ładnie i niespodziewanie zabrzmiało to w twoich ustach – odparł i pocałował mnie w czoło.
Hej kochani, za Wami już 2/3 tego tryptyku. Jestem ciekawa waszych odczuć i przemyśleń. Czekam też na jakieś zgadywanki dotyczące zakończenia. Buziaki i do jutro ( o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro