Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

111. Tęskno - Morgenzauer

 - Każdy dzień jest taki sam. Wstaję. Ćwiczę. Jem. Bez zastanowienia połykam gryzy starannie przygotowanego posiłku. Potem rozmawiam z trenerem przez telefonem. Jego stają się strumieniem informacji, które już posiadam, więc po co odtworzyć je po raz kolejny? Ćwiczę. Czasami jadę to porobić gdzieś indziej. Potem jakieś akcje... powiedzmy marketingowe. Uśmiech w stronę dziennikarzy. Moim następnym przystankiem jest skocznia, na której widok chce mi się wymiotować. Siadam na belce. Czasami potem nie pamiętam tego momentu, a czasami myślę o jakimś upadku. Swoim nie swoim. Ale nie boję się już nie. Odpycham się z belki. Staję się bezwiekowym starcem. Czuję to samo co dziesięć, pięć lat temu, jedynym dodatkiem jest poczucie upływającego czasu, przemijanie. I nagle przejeżdżam przez próg. Nie mam siły na nic. Na wybicie, lot, telemark. To się robi niebezpieczne. To znaczą tak mówią...

- A pan, co myśli na ten temat? – pyta mężczyzna w białym kitlu.

– Ja? Śmieszne, że pan pyta, co ja myślę. Rzadko ktoś tak robi. Nie pamiętam, kiedy ostatnio. Może dlatego nic nie myślę– prycham i przewracam oczami.

Nikt nie zwraca uwagi. Przyjemna odmiana. Aż mam ochotę opowiadać dalej. Czyżby... samotność.

– Przez parę minut w locie czuję euforię – kontynuuje, przypominając sobie, że wspomniane odczucie przemija tuż po lądowaniu. Juniorzy skaczą dalej – jestem wolny. Tylko wtedy. Uzależniające uczucie. Jednak ucina je się od razu wraz z końcem skoku, który musisz ładnie zakończyć.

Na chwilę zapada cisza. Mężczyzna kreśli coś w swoim notatniku, a ja nie wiem, co jeszcze mogę mu powiedzieć.

– Kiedy jeszcze byłem dobrym skoczkiem bywało momenty, że trzeba się było jeszcze uśmiechnąć, podnieść ręce wysoko do góry. Komuś pogratulować. Poudawać, że naprawdę robi na tobie wrażenie pierwsze zwycięstwo jakiego anonimowego faceta. Zabawne uczucie naprawdę – uśmiecham się krzywo i poprawiam włosy.

– Cieszył się pan tylko z własnych zwycięstw? – psycholog wpatruje się we mnie zza grubych szkieł swoich okularów.

– Nie no – śmieje się prawie szczerze – był taki ktoś, komu nawet kibicowałem. A zresztą pan wie... beznadziejny przypadek. Uwielbiałem, kiedy wygrywał. Był moją inspiracją. Był wzorem.

– Chciał być pan taki jak on? – pyta mężczyzna, jakby bardziej zainteresowany.

– Nie no. Byłem lepszy. I za nim zdiagnozuje mnie pan u mnie narcyzm, to... a nie, to chyba jednak wszystko – rezygnuję z ostatniego zdania.

– To wypalenie – stawia znajomą diagnozę psycholog.

Nie podobają mi się jego słowa. Zaciskam wargi. Wstaję i zabieram z oparcia fotela kurtkę.

– To wszystko – odpowiadam i wychodzę.

– To można... – woła jeszcze za mną mężczyzna.

Nie odpowiadam, zaczynam biec. On chyba wychyla się za mną, ale ja nawet tego nie dostrzegam. To już bez znaczenia.

***

– Tato, jakiś pan do ciebie – Lily ciągnie mnie za rękaw bluzy.

Niechętnie odrywam się od książki. Obrzucam ją zaskoczonym spojrzeniem, a potem mój wzrok pada na mężczyznę stojącego w drzwiach pokoju. Ubrany cały na czarno. Ze skórą bladszą od śniegu patrzy na mnie oczami, otoczonymi ciemnymi obwódkami. Ręce ma schowane w kieszeniach, a na twarzy coś na kształt uśmiechu.

Tato jakiś pan do ciebie – powiedziała Lily przed chwilą.

Wujek – powiedziała Lily, mając zaledwie rok, sprawiając, że dwudziestotrzyletnią twarz Gregora rozświetlił promienny uśmiech.

Mężczyzna porwał ją w ramiona i wycałował.

Teraz stał nieruchomo, w milczeniu i tylko fakt, że znałem go tak dobrze, pozwolił mi zauważyć strach czający się w tych jego lodowatych oczach.

– Hej – wychrypiał w końcu.


     Zwykłe ,,hej" po tylu latach jest jak policzek, którego moja ręka nie może poczuć w obecności Lily.


– Gdzie byłeś? – warczę.

– Tu i tam – słyszę, że kpi, ale strach w jego oczach uderza we mnie jeszcze mocniej.

Czego boi się nieustraszony Schlierenzauer.

– Po co przyszedłeś? – pytam trochę przyjemniejszym tonem.

Tym razem nie rzuca jakieś zdawkowej, sarkastycznej odpowiedzi. Patrzy na mnie zaskoczony.

– Gregor, minęły już lata, kiedy tutaj wpadałeś i wszystko było w porządku – przypominam mu.

Wstaję i kładę dłoń na ramieniu Lily, która patrzy z zainteresowaniem, na Gregora. Nie pamięta, jak ten mężczyzna nosił ją na rękach i na barana, zabawek, które przynosił. Była za mała.

– Przepraszam – pierwszy raz słyszę te słowa, padające z jego ust.

Gregor wycofuje się. Fizycznie i psychicznie. Na twarz przywołuje smutny uśmiech.

– Ja... – zaczyna – nie wiem, co sobie wyobrażałem, nie wiem po co tu jestem... po prostu...

Zbliżam się do niego powoli. Widzę, co się dzieje. Osiem lat temu, w Sochi. Byliśmy trochę posprzeczani. Ale mimo to, mężczyzna, przyszedł właśnie do mnie przed konkursem drużynowym. Też na niego warknąłem. Też się wystraszył, tylko wtedy wylądowaliśmy razem w łóżku.

Teraz tak się nie stanie. Mimo to łapię go w korytarzu. Mocno ściskam jego ramię i popycham w stronę kuchni. Lily drepcze za nami.

– Nie pamięta mnie? – Gregor spogląda na małą i delikatnie się do niej uśmiecha, moja córeczka odwzajemnia uśmiech.

– Nie – odpowiadam krótko – nie dałeś jej taki szansy.

On przygryza wargę i spuszcza głowę. Przygarniam go do siebie. On zaciska palce na materiale mojej bluzy.

– Tęskniłem – oznajmia zachrypniętym głosem.

Nie odpowiadam, chociaż mógłbym powiedzieć dokładnie to samo.

– Ja po prostu... dobrze, że nie widzieliście mnie przez ostatnie... pięć lat z bliska... – mówi z wahaniem.

– Pan skacze na nartach? – Lily marszczy brwi, nie spuszczając z niego wzroku.

– Nie mów pan – prosi cicho Schlierenzauer – jestem twoim... jestem Gregor.

Ona tylko kiwa głową.

– Lily zostaw nas samych – proszę.

O dziwo moja córka nie protestuje, a ja odsuwam chłopaka od siebie.

– Zrobię herbatę – oznajmiam.

***

Wychodzimy na taras. Siadam na ławce. On opiera się o kamienne ogrodzenie. Zaplata ręce na piersi.

– Wiesz Thomas, pan psycholog powiedział, że się wypaliłem – oznajmia zadziwiająco lekko.

Nie jestem zdziwiony. On dziewięciu lat zbliża się do krawędzi. Milczę.

– Po tym, jak mu powiedziałem, że był taki ktoś komu kibicowałem – Gregor kontynuuje.

Kręcę głową. Nie chcę, aby ta rozmowa zmierzała w tym kierunku.

– Oczywiście, doprecyzowałem, że to ja byłem lepszy... – mężczyzna zawiesza głos, prowokuje.

– Gregor – podejmuje grę – jesteś cholernym dupkiem.

– No – tym razem uśmiech na twarzy chłopaka jest niemal szczery.

Patrzymy sobie przez chwilę w oczy, potem wybuchamy śmiechem, nerwowym, ale jednak.

I to wszystko. Nie wiem, co będzie dalej. Przecież jeszcze tej nocy nie chciałem go w swoich snach. Jeszcze wczoraj nie wiedziałem, gdzie on jest i co robi. Teraz też nic o nim nie wiem. Oprócz tego, że stał o to przede mną. Cały w czerni z krzywym uśmiechem i worami pod oczami. Było w nim coś znajomego i obcego zarazem.


Jak zobaczyłam, jak dawno nie było Morgenzauera, to od razu wiedziałam, co chcę napisać do tej piosenki. Jak Wam się podoba?

I co powiecie na shoty, mimo końca sezonu?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro