104. Zapomniany - A.Wellinger x Proch
Dzisiaj ogłoszenie na początku shota. Dla mnie bardzo ważne. Przede wszystkim jest to shot nawiązujący do jednego z pierwszych shotów ze zbioru ,,Dirty Love" - ,,Zapomniany", do którego rozwinięcie i zarazem kontynuacje możecie znaleźć na moim profilu pod tym samym tytułem [ZAPOMNIANY].
I mimo że wstawiłam rozdział po niemal roku przerwy, to książka ,,Zapomniany" jest dla mnie bardzo ważna. Trudno się to piszę, ale jestem zadowolona z każdego rozdziału, który tam wstawiłam i oczywiście, nie licząc kosmetycznych poprawek, mogę z czystym sumieniem napisać, że już lepiej, tamtej historii napisać nie potrafię. Zapraszam na nią serdecznie, obiecuję, że postaram się do niej wrócić. Oprócz dzisiejszego rozdziału zostało ich jeszcze pięć + epilog, więc jeżeli wezmę się w garść powinno się udać przed końcem sezonu zakończyć chyba najważniejszą pracę na moim profilu, którego za jakiś czas czekają porządne porządki.
Już nie przedłużając zapraszam Was do shota, który stanowi dodatek, pewne uzupełnienie tamtej historii (spokojnie nie wybiegnie przed to, co już opublikowałam). Jego kolejna część (jeżeli starczy mi na to siły), pojawi się zapewne dopiero po opublikowaniu całości.
W tym miejscu chciałabym jeszcze zadedykować tego shota osobie, która czekała na kontynuacje ,,Zapomnianego"
FankaPLskokow to dla ciebie
**********************************
Pamiętam twój rozbiegany wzrok. Ślady łez na policzkach. Podkrążone oczy. Podejrzewałem, ale nie potrafiłem uwierzyć, że coś takiego przydarzyło się właśnie tobie. Zasługiwałeś na wszystko co najlepsze. Potrafiłeś to zdobywać. Nie rozumiałem, więc, dlaczego zadowalasz się Peterem, że pozwalasz się wykorzystywać i ranić. Tyle razy.
Oczywiście, słyszałem legendy o waszej wyjątkowej, niepowtarzalnej miłości. Nie wierzyłem, bo on ci jej nie dawał. W waszej relacji ty byłeś synonimem dobra, on zła. To była nieszczęśliwa miłość, albo w ogóle jej nie było. Jak można kochać potwora?
Pamiętam twoje siniaki, kiedy rozbierałeś się przed treningiem na siłownię. Nie starałeś się ich ukryć. Miałeś rację. Wszyscy wiedzieli. Ty kazałeś im milczeć. Nie udawałeś, że to się nie dzieje. Nie udawałeś, że to szafka, schody czy inne bzdety, ale nie chciałeś by ktoś wchodził pomiędzy was.
Zawsze dawałeś Peterowi drugą szansę. Tym razem było inaczej.
Byliście z Dawidem na siłowni sami. On przy tobie ukucnął. Mówiłeś do niego coś po polsku, okropnym, pozbawionym emocji głosem. Po pewnym czasie dowiedziałem się, co takiego mu mówiłeś.
– On się nie zmieni – usłyszałem, jak wypowiadałeś te słowa do Dawida, ale jeszcze wtedy ich nie rozumiałem – to wiem od dawna. Ale nie spodziewałem się, że się będzie pogarszać, że... on mnie zgwałcił, Dawid.
Pamiętam twoje łzy. Pamiętam, jak złapałeś go za nadgarstek. Zrozumiałem, że stało się coś bardzo złego. Dawid był prawdziwym przyjacielem. Chciał ci pomóc to załatwić. Nigdy nie zrozumiałem dlaczego mu nie pozwoliłeś. Peter zasługiwał na wszystko co najgorsze. Gdybym, wtedy wiedział co Peter ci zrobił, to sam bym do niego pobiegł. Nie zrobiłem tego. Teraz tego żałuję.
***
Pamiętam twój pierwszy uśmiech po tamtym razie. Poszliśmy na zimową herbatę. To była twoja propozycja.
– Widzę jak na mnie patrzysz – powiedziałeś – ale ja już nie potrafię zaufać.
– Rozumiem – odpowiedziałem rozczarowany – pozwól mi zostać twoim przyjacielem.
– Jeżeli to cię nie zrani – zawahałeś się, pozwalając odejść, uciec od problemu, który chciałem pomóc ci nieść.
– Zrani – pomyślałem – ale jeżeli to jedyna możliwość, aby być blisko ciebie...
Pokręciłem głową i wyciągnąłem do ciebie ręce. Uśmiechnąłeś się i położyłeś dłonie na moich.
– Co tam u ciebie? – zapytałeś lekko.
Zdziwiłem się. Nie chciałem mówić o sobie. Ale zrobiłem to. Najpierw cicho, nieśmiało. Potem zobaczyłem, że słuchasz z zainteresowaniem. Czasami udawało mi się wywołać uśmiech na twoich ustach. Cieszyłem się z tego.
***
Pamiętam, jak pierwszy raz podziękowałeś mi za towarzystwo. Pamiętam, jak przytuliłeś się do mnie. Nawet pozwoliłeś się pocałować. Pozwalałeś się zbliżać coraz bardziej, ale... nie byłeś w stanie odwzajemnić tego uczucia. Ostrzegałeś, ale... zakochałem się w tobie. Jak dziecko, nastolatek. Cudownie niedojrzałą miłością.
Pamiętam wzrok Petera, kiedy widział nas razem. Pamiętam, gdy cię przed nim osłaniałem. Zawsze mi za to dziękowałeś, ale widziałem twoje spojrzenie. Może tęskniłeś. Może się zastanawiałeś, co by było gdyby.
Bolało, ale powtarzałem sobie, że to tylko wymysły mojej wyobraźni. Nie chciałem być jak Peter. Nie mogłem stać się nim. Musiałem być wdzięcznych za tych parę pięknych dni z tobą.
***
Pamiętam moment, w którym zapadł wyrok. Pamiętam te dni wcześniejsze, kiedy nagle słabłeś. Pamiętam, jak beznamiętnym wzrokiem patrzyłeś się na białą kartkę.
– Dlaczego nie wcześniej – powiedziałeś wtedy.
Żałowałem, że akurat tego nie powiedziałeś do siebie po polsku. Żałowałem, że te słowa w ogóle wypłynęły z twoich ust. Nie żałuję, że w raz nimi nie przestałem o ciebie walczyć, chociaż może starałem się zbyt mało, bo przecież nie pojechałeś na to cholerne leczenie. Dlaczego, Kamil? Dlaczego? Wszystko było gotowe. Wyzdrowiałbyś. Dlaczego nie kochałeś mnie wystarczająco mocno, by zawalczyć dla mnie.
Pamiętam dzień, w którym uciekłeś. Pamiętam, jak szukałem ciebie wszędzie, ale ciebie nigdzie nie było. Zaszyłeś się gdzieś. Moim sercem zawładnął strach. Wziąłem telefon do ręki. Wybrałem numer. Zobaczyłem na wyświetlaczu imię, o którym obydwaj staraliśmy się zapomnieć.
– Numery ci się, dziwko pomyliły – warknął głos po drugiej stronie słuchawki.
– Czy Kamil jest z tobą? – zapytałem drżącym głosem.
– Może jest może nie – odburknął – a co? Od ciebie też uciekł.
– Jak się z nim zobaczysz to proszę... błagam, powiedz mi – wyszeptałem do słuchawki płaczliwym głosem – to cholernie ważne...
Peter przerwał połączenie.
***
Spotkałem się z Peterem parę miesięcy później. Wychudzony. Wyniszczony przez alkohol i narkotyki szedł pustymi ulicami Zakopanego. W rękach trzymał siatkę chyba z zakupami. Na mój widok widocznie się skrzywił. Podszedł jednak do mnie.
– Kamil jest u mnie – powiedział cicho – to znaczy u siebie... w każdym razie opiekuje się nim, ale... kurwa, Wellinger, czemu mi wtedy nie powiedziałeś, że on uciekł z leczenia!
Nie odpowiedziałem. Wątpiłem, aby to coś zmieniło, ale może...
– Od kiedy Kamil jest...
– Od wczoraj. Rozebrał się przede mną. Chciał się pieprzyć – odpowiedział lekko.
Skrzywiłem się. O dziwo Peter to wyłapał.
– Ze mną on się nie chce kochać. Zresztą mu się nie dziwię – wzruszył ramionami.
Za tę obojętność go uderzyłem. On tylko przyłożył dłoń do policzka.
– W każdym razie on jest... umierający – kontynuował, a ja byłem bliski uwierzenia, że ten potwór ma uczucia – nie chce walczyć, nie chce jeść. Czasami jest lepiej, czasami gorzej. Żartuje na temat swojej śmierci. Traktuje mnie teraz, jak jego przez te dwa ostatnie lata naszego związku...
Patrzyłem na niego wzrokiem pustym. Nie czułem w tamtym momencie już nic. Razem z Kamilem odchodziła pewna część mnie. Pocieszał mnie, już wtedy, Stephan, ale nie wątpiłem, że kiedykolwiek poczuję do niego to co czułem do Kamila.
– Jeszcze nie zaczął się żegnać – Peter opowiadał, jakby ta historia nie dotyczyła, ani mnie, ani jego. Może dla niego to też było zbyt irracjonalne.
– Peter... – przerwałem cicho – może jest jeszcze szansa. Przywieź go do mnie. Do Niemiec...
Patrzył na mnie przez chwilę. W jego oczach pojawiły się łzy. Nie widziałem ich u niego od dawna. Ale nadal nie potrafiłem uwierzyć w ich szczerość.
– Andreas, nie. Nie mogę pozwolić, aby on znienawidził mnie jeszcze bardziej – odpowiedział łamiącym się głosem – poza tym, na to jest już za późno.
– Gówno wiesz! – wrzasnąłem – skąd możesz to widzieć? Gdzie byłeś, Prevc, gdzie byłeś, gdy przyszły pierwsze wyniki? Gdy stawiana była diagnoza? Gdy się poddawał? Powiem ci. Byłeś w jakieś melinie. Ćpałeś. Piłeś. Nie wiedziałeś co się dzieje z tobą, a co dopiero z nim! A kiedy zniknął nie odbierałeś telefonów. Nie zrobiłeś nic by go uratować.
Patrzył na mnie i milczał. Może przyznawał mi rację. Może tylko dawał mi się wykrzyczeć. Przed popadnięciem w uzależnienia był spokojnym, konkretnym facetem twardo stąpającym po ziemi.
– Co robisz dla niego teraz? Poisz go wódką na złagodzenie bólu, czy wstrzykujesz mu morfinę? – znowu podnosiłem głos – chociaż pewnie nie marnowałbyś takich dobrodziejstw na kogoś umierającego. Nie potrzebujesz tego, aby go znowu zgwałcić. Możesz brać to od niego, jak od trupa. On się już przed tobą nie obroni.
– Nie wiesz o czym mówisz – przerwał mi Peter wściekły – myślisz, że naprawdę chciałem go skrzywdzić, ja tylko...
– Tylko jest cholernie złym słowem w tej sytuacji – warknąłem – to wszystko to twoja wina. Ta choroba, to że on nie chce się leczyć. Gdybyś go kochał naprawdę, to on by chciał walczyć. Robiłby to dla ciebie. Ta wasza legendarna miłość... mogła go uzdrowić.
Brakowało mi już sił i tchu. Wzrokiem pełnym nienawiści patrzyłem na niego. Na jego najpierw zaskoczoną a potem coraz bardziej wypełnioną bólem twarz.
– On mnie nigdy nie kochał, Andreas. Nie było żadnej legendarnej miłości, bo gdyby istniała, to może potrafiłaby uratować i mnie przed wypadkiem – powiedział miękko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro