Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

un




            ania szybko założyła na siebie białą, letnią sukienkę, do której dobrała ładne białe buty, po czym zbiegła po schodach swojego domu. zauważyła, że maryla już upiekła ciasto na tę wyjątkową okazję i się uśmiechnęła. ruszyła w stronę jadalni, dołączając do kobiety sprzątającej stół.

— gdzie mateusz? — zapytała swoją adoptowaną mamę. — chciałam życzyć mu cudownych urodzin, zanim moja ekspedycja do szkoły się rozpocznie.

— och, dzisiaj dłużej pospał — wytłumaczyła maryla. — możesz pójść go obudzić, ale nie bądź zbyt głośna czy podekscytowana, skołujesz biednego, zmęczonego mężczyznę.

— będę bardzo spokojna... i szczęśliwa. — szybko przytuliła marylę, a następnie wbiegła po schodach, by udać się do sypialni mateusza.

otworzyła drzwi, a jej oczom ukazał się chrapiący mateusz cuthbert. popatrzyła na mężczyznę, młodszego brata maryli, który ją zaadoptował, z czystą miłością i uwielbieniem.

postanowiła pozwolić mu dalej spać i złożyła jedynie delikatny pocałunek na jego czole.

— wszystkiego najlepszego, mateuszu. nie przepracuj się — wyszeptała jeszcze.





            gilbert również tego dnia się ładnie ubrał. miał na sobie koszulę, na którą nałożył czarny sweter, beżowe spodnie oraz brązowe eleganckie buty. postanowił wystroić się tak z powodu rocznicy śmierci jego matki, by uczcić jej życie.

siedział przy oknie, czekając na anię. niemalże każdego dnia robił to, czekając na okazję, by móc z nią porozmawiać. mieszkała jakąś przecznicę od niego, a ze względu na to, że mieszkali dość niedaleko szkoły, każdego dnia przechodziła obok jego domu.

bash wszedł do salonu i zaśmiał się z zastanego widoku.

— jesteś zakochany po uszy w tej dziewczynie. — parsknął. — po prostu idź do szkoły, blythe.

— ja tylko czekam, żeby porozmawiać z przyjaciółką — odparł spokojnie gilbert, na co bash wywrócił oczami.

— przyjaciółką, jasne. po tym, jak na siebie patrzycie, nie ma mowy—

gilbert ponownie wyjrzał przez okno i zauważył zbliżającą się rudowłosą. natychmiast podskoczył.

— już jest! cześć, sebastian!

chłopak wybiegł ze swojego domu. ania podniosła głowę, nawiązując z nim kontakt wzrokowy i szybko przyspieszyła kroku z wysoko uniesioną brodą.

— aniu! — zawołał gilbert, podbiegając do niej. kiedy już znalazł się u jej boku, trochę zwolnił i przyjrzał się jej dokładniej, nie mogąc powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na usta.

ania zauważyła jego uśmiech, jego ładne piwne oczy, ten cholerny dołeczek w policzku. czuła, jak jej policzki zaczynają się nagrzewać, ale ponownie odwróciła wzrok.

— gilbercie blythcie, czego na litość boską chcesz?

jego uśmiech się poszerzył.

— c-chciałem tylko się przywitać — odparł szybko, a jego policzki również stały się czerwone. — pomyślałem, że możemy razem pójść do szkoły.

— jeśli ruby albo józia pye by nas zobaczyły, to—

— a więc im nie pozwolimy — przerwał jej. — puszczę cię pierwszą, a sam przyjdę trochę później, zanim nas zobaczą.

ania popatrzyła na chłopaka, skołowana marszcząc brwi. była blisko odmówienia i odbiegnięcia do szkoły, by nie dał rady jej dogonić. ale coś w nim, być może jego wygląd, spowodowało, że w zamian jęknęła i odpowiedziała ❝ dobra ❞. gilbert niemal zemdlał.

ania w końcu zwolniła, by mogli iść w tym samym tempie. gilbert zmierzył ją wzrokiem.

— dlaczego się tak wystroiłaś? — spytał.

— są urodziny mateusza — powiedziała jedynie, a po chwili ponownie zaczęła mówić. — kupił mi tę sukienkę i jest cudowna, nigdy bym jej nie założyła z obawy, że józia albo billy andrews ją zniszczą. ale pomyślałam, że ucieszy się, gdy mnie w niej zobaczy.

gilbert z wahaniem oblizał wargi.

— wyglądasz pięknie — wypalił, po czym zauważył rumieniec wkradający się na twarz dziewczyny i przygryzł wargę, by powstrzymać uśmiech. — podobają mi się te małe kwiatki.

— dziękuję — wymamrotała, wbijając wzrok w swoje stopy.

kosmyki rudych włosów opadły jej na twarz. dopiero wtedy zauważył, że jej włosy były rozpuszczone — zazwyczaj plotła je w warkocze albo spinała w kucyka czy koka. podobały mu się jej rozpuszczone włosy. chciał to powiedzieć, ale nie chciał, by go spoliczkowała. więc zamiast tego dalej milczał.

— przekaż panu cuthbertowi ode mnie najlepsze życzenia — powiedział gilbert po kilku minutach ciszy. ania popatrzyła na niego z delikatnym uśmiechem.

— dobrze.





            ania weszła do sali, w której miała odbyć się jej ulubiona lekcja — język angielski. jak mogła, jako aspirująca pisarka, nie uwielbiać tej lekcji? poza tym tego przedmiotu uczyła jej ulubiona nauczycielka, panna stacy.

ania weszła do środka i natychmiast została przyciągnięta do uścisku przez cole'a mackenziego, jednego z jej najbliższych przyjaciół. odsunął się i złapał ją za rękę, obracając ją wokół jej osi, gdy ona chichotała.

— o mój boże, aniu, wyglądasz przepięknie — stwierdził z szeroko otwartą buzią. — wyglądasz pięknie z rozpuszczonymi włosami.

uśmiechnęła się szczerze.

— dziękuję, cole. to naprawdę wiele dla mnie znaczy.

to był dobry dzień dla ani. przez cały dzień ludzie komplementowali jej sukienkę oraz włosy, dzięki czemu poczuła się tak samo piękna, jak ruby i diana. no cóż, prawie taka piękna jak one. dodatkowo, billy z jakiegoś powodu nie przyszedł do szkoły, więc musiała uważać na jedną osobę mniej.

ruby weszła do klasy i pisnęła.

— ślicznie ci w tej sukience, aniu! — podbiegła do rudowłosej i owinęła wokół niej ramiona, przyciągając do ciasnego uścisku.

gilbert również wszedł do środka i uśmiechnął się na ten widok. bicie jego serca przyspieszyło, gdy ania na niego popatrzyła i ku jego zaskoczeniu, posłała mu uśmiech. ale jeszcze większym zaskoczeniem było to, że gilbert wtedy nie zemdlał.

to będzie dobry dzień — pomyślał z dumnym uśmiechem.





            po długim dniu dla gilberta i ani, w końcu nadeszła pora lunchu. ania usiadła przy tym samym stoliku, co zwykle, razem ze swoimi przyjaciółmi — dianą barry, ruby gillis, moodym spurgeonem oraz cole'm mackenziem. czasami dołączali do nich karol sloane oraz gilbert. jednak byli małą grupką, spośród której nikt nie wyobrażał sobie lepszych przyjaciół.

ania otworzyła swoje pudełko na lunch i westchnęła radośnie na widok owocowej sałatki. wyjęła widelec, który spakowała poprzedniego wieczoru, po czym wzięła gryza mieszanki owoców. cole popatrzył na jej jedzenie z zazdrością.

— powiedziałem mojej mamie, że chcę spróbować być wegetarianem — powiedział, spuszczając smutny wzrok na swoją kanapkę z indykiem. — ale powiedziała, że to głupi pomysł.

— możemy się podzielić — zaproponowała ania, podsuwając cole'owi owoce.

— aniu! — nagle ktoś krzyknął. ania podniosła wzrok, by zobaczyć józię pye, za którą stała janka andrews. — masz śliczną sukienkę. jaka to okazja?

ania, pomimo swojego skołowania oraz podejrzeń, uśmiechnęła się ciepło.

— są urodziny mateusza, więc postanowiłam się ładnie ubrać. kupił mi ją na urodziny.

józia ułożyła swoją lewą dłoń na klatce piersiowej, w prawej trzymając kartonik mleka.

— jak uroczo! życz mateuszowi ode mnie wszystkiego najlepszego.

uśmiech ani się poszerzył.

— dobrze.

— podoba mi się styl tej sukienki, jest taki vintage. gdzie ją kupił? — ania już otworzyła usta, by powiedzieć, że nie wie, kiedy józia nagle ponownie się odezwała. — mogę sprawdzić na metce?

józia pye przekręciła swój kartonik do góry nogami, a zimny płyn zaczął spływać po ramionach ani, całkowicie mocząc jej sukienkę truskawkowym mlekiem. ludzie dookoła sapnęli, w przyjaciołach ani zaczęła gotować się krew, zaś ania popatrzyła na swoją piękną sukienkę ze łzami w oczach.

— jezu — powiedział karol sloane, najlepszy przyjaciel gilberta.

gilbert podążył za jego wzrokiem i westchnął. nieopodal nich stała ania z sukienką całkowicie przemoczoną jasnoróżowym napojem, a józia pye stała tuż przed nią z kartonem truskawkowego mleka. — ta dziewczyna ma prawdziwego pecha.

diana szybko stanęła na nogi i podbiegła do ani.

— chodź, zapierzmy to — powiedziała spokojnie, łapiąc anię za ramię, po czym odwróciła się do blondynki. — józiu pye, jesteś najokrutniejszą, najwredniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałam.

następnie obie szybkim krokiem ruszyły w stronę łazienki. ruby szybko wstała, by do nich dołączyć, ale zamarła w miejscu, gdy józia posłała jej spojrzenie.

gilbert również stanął na nogi i podążył za dziewczynami, z całych sił starając się pozostać niezauważony. gdy znalazł się na korytarzu, ruszył w kierunku damskiej toalety. słyszał głośną rozmowę po drugiej stronie drzwi — pewnie narzekały na józię pye.

gilbert spuścił wzrok na swój czarny sweter. westchnął i zdjął go przez głowę, całkowicie odsłaniając swoją białą koszulę. zapukał do drzwi, a po kilku sekundach wyłoniła się zza nich głowa diany. uśmiechnęła się na widok gilberta.

— hej, gilbert.

— cześć — powitał ją. — czy... mógłbym szybko porozmawiać z anią, proszę?

uśmiech diany poszerzył się jeszcze bardziej.

— oczywiście. daj mi chwilę. — zamknęła za sobą drzwi.

z łazienki dało się usłyszeć głośną kłótnię, przez co gilbert cały się zarumienił. nerwowo podrapał się po karku, a drzwi w końcu się uchyliły.

ania wyszła na korytarz, jej twarz była cała czerwona, a oczy zapuchnięte.

— chciałeś coś, gilbert? — spytała, ocierając łzy.

chłopak wyciągnął w jej stronę sweter.

— proszę, załóż to... ta plama nie zejdzie z wodą i tanim szkolnym mydłem, więc możesz ją zakryć, dopóki nie wrócisz do domu. — ania otworzyła usta, by zacząć się kłócić, ale gilbert szybko dodał. — możesz mi go jutro oddać, ale oboje wiemy, że ta plama niesamowicie by cię zawstydziła.

oczy ani wypełniły się łzami wdzięczności, a ona kiwnęła głową, przyjmując sweter.

— dziękuję, gilbert.

on również skinął i niepewnie pochylił się bliżej niej. zastygł w miejscu, dając jej czas na odsunięcie się, jednak ona tego nie zrobiła. w zamian zrobiła krok do przodu i stanęła na czubkach palców, by owinąć ramiona wokół jego szyi. na początku zszokowany gilbert nie odwzajemnił uścisku, ale szybko się otrząsnął i mocno ją przytulił.

to może nigdy więcej się nie zdarzyć.

gilbert uświadomił sobie, że jest zakochany w ani shirley-cuthbert rok wcześniej, w dziesiątej klasie. bash ciągle powtarzał mu, by wyznał jej miłość, ale szczerze mówiąc, za bardzo się bał. co, jeśli ona nie czuła tego samego i by go odrzuciła albo znowu zaczęła się nim brzydzić? gilbert by tego nie zniósł.

ania odsunęła się, gdy zadzwonił dzwonek.

— jesteś dobrą osobą, gilbert — powiedziała cicho, a na jej twarzy pojawił się rumieniec. otworzyła drzwi do łazienki i za nimi zniknęła.

gilbert poszedł na matematykę z głupawym uśmieszkiem na twarzy, czując się, jakby śnił. karol popatrzył na niego, jakby nagle urosła mu druga głowa.

— gdzie tak pobiegłeś? gdzie twój sweter?

— dałem go ani — odparł z ogromną dumą. jego przyjaciel szeroko otworzył oczy i poklepał go po plecach.

— mój chłopiec! następny krok: wyznaj swoje—

— nie. — gilbert pokręcił głową i popatrzył na karola, jakby zwariował. — nigdy.





witam w nowym tłumaczeniu! ostatnio skupiłam się bardziej na innych opowiadaniach, a wiem, że większość z was obserwuje mnie dla fanfików o ani, więc z okazji moich urodzin postanowiłam dodać wam kolejne tłumaczenie!

mam nadzieję, że spodoba wam się ono tak samo, jak mi ❤

i to pierwsze tłumaczenie od dłuższego czasu, w którym jest cole, więc mam nadzieję, że się cieszycie.

v.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro