trois
☁
— co sądzicie o tej sukience? — spytała ania, przykładając materiał do swojego ciała.
— wyglądałby na tobie świetnie — stwierdziła ruby, po czym przeniosła wzrok na ubrania przed nią. — ale jest dość krótka.
— i właśnie dlatego wygląda dobrze — wtrąciła diana i puściła im oczko. ania sapnęła.
— diano barry! — zbeształa swoją najlepszą przyjaciółkę, która zachichotała. cole w tym czasie siedział na podłodze, przytulając kolana do swojej klatki piersiowej i sprawdzając coś na telefonie. — cole, co sądzisz o tej sukience?
chłopak podniósł wzrok, by przyjrzeć się sukience w czerwono-czarną kratkę, która miała trzy guziki na klatce piersiowej i grube ramiączka. kiwnął głową.
— ładna. wyglądałaby uroczo z bluzką z długim rękawem pod spodem. może z golfem?
ania się uśmiechnęła.
— cole, jesteś geniuszem. — przykucnęła, by ucałować jego czoło.
po zdecydowanie zbyt wielu godzinach zakupów każda z dziewczyn miała już swoją sukienkę. ania wybrała tę, która spodobała się cole'owi oraz reszcie i dokupiła do tego białą bluzkę. diana zdecydowała się na koronkową, jasnoniebieską sukienkę z długimi rękawami. oczywiście, ruby zakochana się w długiej, zwiewnej różowej sukience.
dziewczyny wyszły z centrum handlowego, a cole włóczył się tuż za nimi, próbując dokończyć pizzę, którą kupił, gdy jego przyjaciółki były zajęte. gdy zjadł już ostatniego gryza, wyrzucił chusteczki oraz talerzyk do pobliskiego kosza i dołączył do dziewczyn.
objął ramionami dianę i anię.
— no cóż, było fajnie. — wyjął kluczyki, by otworzyć im niewielki, zardzewiały samochód.
po tym, jak diana ogłosiła, iż wyprawiają imprezę w charlottetown, cała ich klasa była bardzo podekscytowana. niektórzy chłopcy już zaczęli planować, które dziewczyny zaproszą.
— myślę, że karol poprosi dianę, by z nim poszła — wypalił cole.
diana popatrzyła na niego i prychnęła. nie mogła powstrzymać rumieńca, którym pokryły się jej policzki.
— co? na pewno nie. nie lubi mnie w ten sposób.
cole wywrócił oczami.
— jasne, że nie. ciągle o tobie mówi, kiedy gilbert mówi o a... — ruby popatrzyła na niego błyszczącymi, podekscytowanymi oczami. przełknął końcówkę zdania i postanowił ją zmienić. — kiedy gilbert mówi o czymkolwiek związanym ze szkołą.
rozczarowana ruby odwróciła wzrok.
— dlaczego zakochałam się w takim nudziarzu? — spytała właściwie nikogo. ania przełknęła ogromną gulę, która pojawiła się w jej gardle.
☁
w tym samym czasie karol i gilbert siedzieli w pustej stodole na podwórku blythe'a.
— zaprosisz anię na imprezę? — karol zapytał swojego najlepszego przyjaciela. gilbert pokręcił głową.
— w życiu by ze mną nie poszła.
karol jedynie się zaśmiał.
— gilbert, kochasz ją, a ona kocha ciebie. no dalej, poproś ją. ja zaproszę dianę.
brunet popatrzył na niego z uniesioną brwią.
— och, naprawdę? tak samo, jak miałeś zaprosić ją w zeszłym roku, ale stchórzyłeś? i rok wcześniej? i—
— wiem, gilbert. jestem mięczakiem. ale to będzie mój rok. zaproszę ją na ten cholerny bal.
blythe nie mógł powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na twarz. może on też zapyta anię, czy zostanie jego partnerką.
☁
cole zatrzymał swój samochód przed domem ani.
— było fajnie znowu się z wami wszystkimi spotkać — stwierdził. — czuję, jakbyśmy nie robili tego od dawna.
dziewczyna się uśmiechnęła.
— zgadzam się. — pomiędzy nimi zapadła chwilowa cisza, którą postanowiła przerwać. — cole, idziesz z kimś na imprezę?
— nie, a co?
wbiła wzrok w torbę na zakupy, którą trzymała w dłoni.
— boję się, że nikt mnie nie zaprosi i cóż, okropnie byłoby iść samej na imprezę, którą sama urządzam.
cole uśmiechnął się szeroko.
— może gilbert cię zaprosi?
— szczerze mówiąc... — na chwilę zamilkła. cole za to cierpliwie czekał, a bicie jego serca przyspieszyło. no dalej, powiedz o nim coś dobrego, myślał. proszę, aniu. — chciałabym, żeby mnie zaprosił. chciałabym z nim zatańczyć. bardzo go lubię, dobrze o tym wiesz. ale...
— ruby — dokończył za nią, a rudowłosa skinęła głową. — aniu, nie możesz wiecznie zadowalać innych. ruby go kocha, ale on nie kocha jej. kocha ciebie.
dziewczyna pokręciła głową.
nie, pomyślała, nie ma mowy, że ktoś taki, jak gilbert blythe mógłby być we mnie zakochany.
cole westchnął smutno.
— jeśli to poprawi ci humor, możemy pójść razem.
ania uśmiechnęła się i przyciągnęła go do uścisku.
— och, cole! jesteś najlepszym przyjacielem, o jakiego mogłabym kiedykolwiek prosić. — nagle się odsunęła. — ale nie wolałbyś pójść z...
— z chłopakiem? — spytał, a ania skinęła. — tak byłoby idealnie. ale żaden chłopak w avonlea nie jest... jak ja. a przynajmniej o tym nie wiem.
ania i józefina były jedynymi osobami, które wiedziały o tym, że cole wolał chłopców. przez jakiś czas mieszkał z kobietą w charlottetown, ale postanowił wrócić po błaganiach swojej matki. powiedziała, że nie będzie musiał zostawać farmerem po ukończeniu szkoły, o ile tylko wróci.
— poza tym — dodał — jesteś naprawdę fajna. będzie fajnie tańczyć z tobą, ubraną w tę piękną sukienkę, którą pomogłem ci wybrać.
rudowłosa posłała mu uśmiech i przyciągnęła go do kolejnego uścisku. on odwzajemnił go z chichotem, po czym złożył pocałunek na jej policzku.
— a teraz leć do środka, zanim maryla pomyśli, że cię ukradłem.
ania żartobliwie uderzyła go w ramię, po czym złapała swoją torbę i wysiadła z samochodu. cole niemal od razu odjechał, wywołując u niej śmiech. odwróciła się w stronę zielonego wzgórza i zaczęła iść.
☁
gilbert szedł w stronę zielonego wzgórza z bukietem pięknych słoneczników i czerwonych róż w trzęsących się dłoniach. odchrząknął.
hej, aniu. zastanawiałem się, czy chciałabyś do mnie dołączyć... nie. cześć, aniu, powinniśmy... nie, to zbyt agresywne. hej march— zdecydowanie nie, co jest ze mną nie tak?
zwolnił, gdy jego oczom ukazał się mały, zardzewiały, niebieski samochód. dzięki światłu zapalonemu w środku był w stanie zobaczyć dwie postaci — anię i... cole'a? czy to cole? zmrużył oczy i och, tak, to on. ania uśmiechnęła się do cole'a i przyciągnęła go do uścisku. gilbert poczuł ukłucie w sercu, ale nie wiedział dlaczego. tylko się przyjaźnimy. cole zaśmiał się i ucałował policzek ani. to wystarczyło, by gilbert miał dość.
łzy napłynęły do oczu nastolatka, a jego serce opadło do żołądka. spuścił wzrok na trzymany bukiet kwiatów. jak mogłem tego nie zauważyć? zawsze są razem. oczywiście, że ania go chce. jest świetnym artystą i mają wiele wspólnego. nigdy nie nazwał jej marchewką.
roześmiana ania wysiadła z samochodu. och, jak gilbert uwielbiał ten śmiech. zamknęła drzwi, trzymając w dłoni torbę na zakupy, a cole zaczął odjeżdżać. wściekły i zraniony gilbert odwrócił się, wsuwając wolną dłoń do kieszeni i zaczął wracać do domu.
gdy już dotarł na miejsce, otworzył drzwi i niechcący nimi za sobą trzasnął. bash podbiegł do niego z szerokim uśmiechem.
— co powiedziała? — ale kiedy zobaczył gilberta z bukietem w dłoni, czerwoną twarzą oraz mokrymi policzkami, jego uśmiech natychmiast zniknął.
— byłem za późno — warknął, odkładając kwiaty na dół. — jestem prawie pewny, że cole mackenzie już ją zaprosił.
— • —
następnego dnia, gdy ania przechodziła obok domu blythe'a, zmarszczyła brwi. zazwyczaj o tej porze już wybiegał, by pójść z nią do szkoły. może dzisiaj go nie będzie?
kontynuowała swój samotny spacer, który był wypełniony całkowitą ciszą, nie licząc głośnej muzyki rozbrzmiewającej w jej słuchawkach. wyłączyła ją, gdy już weszła do budynku szkoły i ruszyła w stronę swojej szafki. niemal tuż po otworzeniu, podbiegła do niej ruby.
— aniu, aniu! — wykrzyczała radośnie.
rudowłosa się uśmiechnęła.
— co? co się stało? dlaczego jesteś taka szczęśliwa?
ruby zaczęła podskakiwać.
— gilbert zaprosił mnie na bal! — wykrzyczała. — uwierzysz w to? w końcu!
uśmiech na twarzy ani zniknął, a jej twarz zrobiła się blada.
— on-on poprosił, żebyś poszła z nim?
— tak! — pisnęła. jej uśmiech również opadł. — nie wyglądasz na szczęśliwą.
ania sztucznie uniosła wysoko kąciki ust.
— ruby, nie bądź niedorzeczna. bardzo się cieszę! — przyciągnęła ruby do uścisku. — idź powiedzieć dianie.
— całkiem zapomniałam! — zaśmiała się blondynka. następnie odwróciła się na pięcie i niemalże zaczęła skakać po korytarzu.
ania oparła dłoń na drzwiczkach swojej szafki, a jej oczy wypełniły się łzami. wsunęła głowę do wnęki, pozwalając kilku wypłynąć. w tym czasie ciężko oddychała.
oczywiście, że wybrał ruby. kto by nie wybrał? jest piękna, dobrze wychowana i taka miła. nigdy nie uderzyła go tabliczką.
ale otarła swoją twarz, wzięła głęboki oddech i zamknęła drzwiczki. uniosła wysoko brodę, trzymając w ręce potrzebne jej książki, po czym ruszyła na swoją pierwszą lekcję tego dnia.
nigdy więcej nie pozwoli, by jakiś głupi chłopak wpłynął na jej naukę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro