Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

sept




            ania obudziła się rano, by usłyszeć cudowne wieści o tym, że dzisiejsze lekcje zostały odwołane. było jej przykro, że nie może iść do szkoły, jednak była również wdzięczna, że nie będzie musiała widzieć się z ruby — wystarczająco ciężko było jej w niedzielę, gdy spotkała się ze swoimi przyjaciółmi w szałasie, a ruby przez bite dwie godziny ciągle płakała przez jedynego w swoim rodzaju gilberta blythe'a. kiedy blondynka wróciła do domu, ania natychmiast podzieliła się wszystkimi rzeczami, których żałowała z dwójką swoich najlepszych przyjaciół.

ania wystawiła głowę przez okno i uśmiechnęła się na widok zamarzniętej gałęzi jabłoni, która rosła naprzeciwko jej pokoju. wychyliła się jeszcze bardziej, wyciągając rękę, by móc jej dotknąć. robiła to delikatnie, by przypadkiem jej nie złamać. mruknęła zachwycona, gdy lód zaczął topić się pod wpływem ciepła jej dłoni i zamieniać w wodę spływającą po jej palcach. uśmiechnęła się, spoglądając na avonlea oświetlone zimowym słońcem, które w końcu odsłoniły chmury.

— aniu? — zawołał ktoś pod nią. spuściła wzrok, by zobaczyć jerry'ego ze zmarszczonymi brwiami. — co ty wyprawiasz?

— dotykam lodu na gałęziach — wytłumaczyła. jerry uniósł brew, jednak dość szybko postanowił dać sobie spokój i wszedł do domu cuthbertów. przecież to ania. czego mógł się spodziewać?

ania wróciła do pokoju i zamknęła okno. natychmiast otuliło ją ciepło zielonego wzgórza. gdy uśmiechała się uradowana, jej telefon leżący na szafce nocnej zawibrował. ruszyła w jego kierunku i odczytała wiadomość.

nieznany numer: ania shirley-cuthbert?

zmarszczyła brwi.

ania: kto to?

nieznany numer: och, wybacz. tu gilbert blythe.

westchnęła z ulgą, a na jej piegowatej twarzy powoli pojawił się uśmiech.

ania: cześć gilbert. potrzebujesz czegoś?

gilbert: zastanawiałem się, czy chciałabyś dzisiaj pójść ze mną na randkę.

ania: naprawdę?

gilbert: tak, naprawdę. spotkajmy się w charlottetown o 15.

uniosła kąciki ust i ponownie poczuła motylki w brzuchu. idę na moją pierwszą randkę z gilbertem blythem! — pomyślała radośnie. — ale w co mam się ubrać?

ania shirley ruszyła w stronę swojej szafy i otworzyła ją, przeglądając wszystkie swoje koszulki, sukienki oraz kombinezony. po kilku minutach przeszukiwania ubrań zdecydowała się na żółtą koszulkę z długim rękawem, która miała napis ❝ ratujmy pszczoły! ❞ oraz duży nadruk trzmiela, ciemnoniebieskie dżinsy i trampki. szybko rozczesała włosy i wzruszyła ramionami, przeglądając się w lusterku, a następnie pobiegła do łazienki.

gdy już umyła twarz i umyła zęby, zbiegła na dół. maryla siedziała przy stole w jadalni razem z jerry'm, jedząc tosty z dżemem truskawkowym.

— mam... marylo, mogę dzisiaj koło szesnastej pojechać do charlottetown? — zapytała, niemalże nazywając marylę swoją mamą. — chcę, no cóż, potrzebuję nowych książek.

— to zależy. będziesz sama?

— nie, ja... uch, diana do mnie dołączy — skłamała.

na twarzy jerry'ego pojawił się uśmiech.

— mogę jechać z wami?

— nie, jerry, nie możesz — zawołała szybko, posyłając mu spojrzenie. — to-to babski dzień.

jerry podejrzliwie zmrużył oczy, intensywnie się nad czymś zastanawiając.

— oczywiście — odparła maryla. — nie wydaj zbyt wiele na książki.

ania uśmiechnęła się nieśmiało. faktycznie miała tendencję do wydawania ogromnych sum na swoje ukochane historie.

rudowłosa podbiegła do kobiety i przyciągnęła ją do uścisku.

— bardzo dziękuję, marylo — powiedziała wdzięcznie.

następnie wzięła torebkę swojej adopcyjnej matki i wyjęła z niej niewielką sumę pieniędzy. tuż po tym wróciła do salonu, ucałowała marylę oraz jerry'ego na pożegnanie, po czym zaczęła przygotowywać się na jazdę pociągiem.





            gilbert siedział przy stoliku w najpopularniejszej kawiarni w charlottetown, w jednej dłoni trzymał kubek z mrożoną herbatą, zaś drugą miał wolną, oczekując na anię. spuścił wzrok i sprawdził godzinę — była już prawie szesnasta. uśmiechnął się.

ania podeszła do budynku i zajrzała do środka przez okno. niemal natychmiast zauważyła gilberta, który sprawdzał coś na telefonie, w tym czasie popijając swój napój. odetchnęła. jej serce biło niesamowicie szybko, a ona nawet rozważała wrócenie biegiem na peron.

nie — powiedziała sobie. — przyjechałam już taki kawał drogi. to nie byłoby sprawiedliwe względem mnie ani gilberta. wzięła głęboki oddech, po czym otworzyła drzwi.

dzwonek nad nimi wydał z siebie odgłos, przykuwając uwagę blythe'a. podniósł wzrok i uśmiechnął się na widok ani shirley-cuthbert, która zmierzała w jego stronę, nerwowo bawiąc się palcami. posłała mu niewielki, lecz przyjazny uśmiech, a jej policzki zrobiły się całe czerwone.

zatrzymała się obok stolika.

— cześć — przywitała się cicho. chłopak uniósł kąciki ust.

— cześć.

z wahaniem odsunęła krzesło od stolika i na nim usiadła, następnie przysuwając się bliżej. odchrząknęła.

— kupiłem ci herbatę. pomyślałem, że jest zbyt ponuro na chłodny napój. mam nadzieję, że ją lubisz.

jej niepewny uśmiech zamienił się w ten pełen wdzięczności.

— lubię. dziękuję, gilbert. to naprawdę urocze.

chłopak uśmiechnął się pod nosem i spuścił spojrzenie na swój kubek. po chwili ponownie popatrzył przed siebie, lustrując wzrokiem anię. jasnożółta bluzka podkreślała jej bladą skórę. jej włosy były rozpuszczone i delikatnie pokręcone przez zazwyczaj noszone przez nią warkocze. lubił, gdy miała rozpuszczone włosy. gilbert zaś miał na sobie zwykłą szarą koszulę w długim rękawem i ciemnoniebieskie spodnie. rano z całych sił starał się ułożyć swoje włosy, jednak okazało się to trudniejsze, niż myślał.

— pięknie wyglądasz — wypalił, na co policzki ich obojga zrobiły się całe czerwone.

ania uśmiechnęła się i wymamrotała podziękowania, spuszczając wzrok na swoją herbatę. uniosła szkło do swoich ust i wzięła niewielki łyk, radośnie rozpoznając, iż była to zielona herbata. och, tak bardzo kochała zieloną herbatę. gilbert odchrząknął.

— pomyślałem, że powinniśmy porozmawiać o tym, co wydarzyło się w piątek podczas przyjęcia.

rudowłosa uroczyście kiwnęła głową.

— nie chcę zranić ruby — wytłumaczyła. — a bycie z tobą złamałoby jej serce. straciłabym ją.

— nie musi wiedzieć — zauważył blythe. — możemy ukryć to przed nią... i innymi. aniu, kocham cię. chcę z tobą być i wiem, że ty czujesz to samo. nie pozwól, by ruby gillis powstrzymała cię przed byciem szczęśliwą.

ania szukała na twarzy chłopaka jakichś emocji. jego brwi były zmarszczone, a policzki nadal zarumienione. nerwowo stukał palcami w boki swojego kubka.

dziewczyna spuściła wzrok.

— chcę z tobą być, gilbercie...

uśmiechnął się delikatnie.

gilbert sięgnął, by móc złapać anię za rękę i splótł ich palce. rudowłosa ponownie na niego zerknęła, a on popatrzył jej prosto w oczy.

— aniu shirley, czy uczynisz mi ten zaszczyt i pozwolisz mi nazywać się moją dziewczyną?

ania nie mogła powstrzymać uśmiechu cisnącego się jej na twarz.



— • —



ten rozdział był napisany strasznie niespójnie i musiałam mocno kombinować, żeby to wszystko brzmiało jakoś sensownie. mam nadzieję, że się udało x

poza tym, autorka pomyliła godziny (najpierw byli umówieni na 15, a później na 16), ale postanowiłam zostawić to tak, jak było w oryginale.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro