Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

onze



            ania zapukała do drzwi domu rodziny gillis, jej oddech był nierówny, a dłonie całe się trzęsły. odczekała kilka sekund, w tym czasie wbijając wzrok w swoje stopy, aż w końcu otworzyła jej mama ruby. jej jasne brwi uniosły się zszokowane.

— dzień dobry, aniu. nie powinnaś być w szkole?

— chyba tak. — rudowłosa zaśmiała się nerwowo. — ale muszę porozmawiać z ruby. jest tutaj, prawda?

pani gillis kiwnęła głową.

— jest w swoim pokoju. możesz do niej pójść. jesteś może głodna lub spragniona? chcesz coś zjeść?

 — nie trzeba, pani gillis. ale dziękuję.

uśmiechnęła się, doceniając uprzejmość kobiety. odwróciła się i zaczęła wchodzić po schodach, a drewniane stopnie dramatycznie skrzypiały pod jej ciężarem.

ania zaczęła iść wzdłuż znajomego jej korytarza, a jej serce waliło w klatce piersiowej. zatrzymała się przed drzwiami pokoju ruby i z wahaniem zapukała.

— kto tam? — zawołała blondynka, pociągając nosem.

— ania — odparła ponuro.

— idź sobie! — wrzasnęła ruby. — wyjdź z mojego domu!

— nie widzisz, dlaczego nie mogłam ci powiedzieć? nie chciałam, żeby to się wydarzyło. nie chciałam cię stracić.

— w takim razie nigdy nie powinnaś zaczynać umawiać się z gilbertem blythem. kocham go!

— i to ma być sprawiedliwe, ruby? — spytała, coraz bardziej się denerwując. — dlaczego nie mogę z nim być? tylko przez to, że jesteś nim zauroczona? ja też go kocham, ruby, ale on odwzajemnia moje uczucia. — na chwilę zamilkła. — możesz być na mnie zła, ruby. nie mogę z tym nic zrobić. chcę być z gilbertem, uszczęśliwia mnie. mam nadzieję, że to zrozumiesz.

— wynoś się z mojego domu. nie jesteś tu już mile widziana. — jej głos był stłumiony, jakby zakrywała twarz poduszką.

ania westchnęła, pozwalając wszystkim skrywanym emocjom wyjść na światło dzienne — skutkowi, strachowi, złości. następnie odwróciła się od drzwi i zbiegła po schodach. po drodze minęła panią gillis i podziękowała jej za wszelką dobroć przez ostatnie lata, w wypadku, gdyby nigdy więcej nie została zaproszona do tego domu.

gdy zaczęła wracać do domu, jej telefon zadzwonił — oczywiście, to gilbert chciał zapytać, czy z nią i ruby wszystko dobrze, i czy wrócą. ania ponuro zachichotała. powiedziała mu, że obie są bezpieczne, że ruby jest zła i wątpi, iż którakolwiek z nich tego dnia będzie na lekcjach.

ania zdecydowanie potrzebowała przerwy od szkoły — od problemów i józi pye.

rudowłosa wywróciła oczami na myśl o tej ładnej blondynce. dlaczego, dlaczego musiała niszczyć wszystko, co dobre w życiu ani? pamiętała, jak diana kiedyś powiedziała ❝ pewnie jest zazdrosna ❞. ogłosiła to, jednocześnie biorąc niewielkiego gryza swojej tarty truskawkowej. jakimś cudem udało jej się nie pokruszyć jedzenia. ❝ gilbert zwraca uwagę tylko na ciebie. a teraz przyjaźnisz się z jej przyjaciółmi. z niektórymi jesteś nawet bliżej niż ona. musi o to chodzić. ❞

ania wtedy pokręciła głową.

❝ nie ma mowy, by ktoś taki jak józia pye był zazdrosny o kogoś takiego jak ja — brzydką, piegowatą, chudą dziewczynę z włosami o kolorze marchwi. to niedorzeczne! ❞

westchnęła, kopiąc kamyk i obserwując, jak odbija się od chodnika.

w końcu dotarła do domu — na zielone wzgórze. otworzyła drzwi i je za sobą zamknęła, wywołując głośne skrzypienie. maryla natychmiast do niej podbiegła.

— aniu shirley-cuthbert! — zawołała, mając uniesione brwi i szeroko otworzone oczy. — co ty sobie myślałaś, uciekając ze szkoły? dzwonił do nas dyrektor, co ci się tam ubzdurało w głowie?

nagle ania zaczęła płakać. dramatycznie upadła na kolana i zakryła twarz dłońmi. maryla podbiegła bliżej, owijając wokół niej ramion i pytając, co się stało oraz czy nic jej nie jest.

— marylo... — wyszlochała rudowłosa. — wszystko się psuje! wszyscy mnie nienawidzą!

maryla sapnęła.

— dlaczego mieliby cię nienawidzić, ty głuptasie?

ania pokręciła głową.

— umawiam się z gilbertem. kochamy się i teraz wszyscy o tym wiedzą, nawet ruby! nienawidzi mnie, marylo, tak po prostu. och, zniszczyłam wszystko!

kobieta mlasnęła, gładząc ją po włosach.

— posłuchaj mnie. jeśli ta dziewczyna albo ktokolwiek inny jest w stanie zakończyć waszą przyjaźń przez jakiegoś chłopaka, to nie jest warta twoich łez. to strata ruby, nie twoja. — otarła łzę z jej policzka. — ruby niedługo tego pożałuje, moja droga.

drobna dziewczyna pociągnęła nosem.

— józia pye i ruby nas szpiegowały, a józia powiedziała o tym całej szkole. jeszcze nie chcieliśmy, żeby ktoś o tym wiedział, a niedługo każdy w tym starym, niewielkim avonlea się dowie.

zaskomlała na samą myśl o tym. och, co ludzie musieli o niej mówić? wyobrażenie okropnych słów innych sprawiło, że kręciło się jej w głowie.

maryla zdenerwowania uniosła brwi i pokręciła głową.

— ta józia pye musi dostać nauczkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro