Rozdział 4: Sorgan
Lecieli już kilka godzin. Na pewno zbyt długo, by Naar mogła zachować spokój. Tajemniczy i małomówny Mandalorianin wzbudzał w niej strach i niepewność. Nie wiedziała czego mogła się spodziewać; czy tego, że wyrzuci ją w przepastną pustkę kosmosu, czy zabije kiedy nie będzie na niego patrzeć. Każda z tych opcji wydawała się być beznadziejna.
Przechadzając się po kabinie pilota, która była wielkości schowka na szczotki, cały czas zerkała na odzianego w beskar mężczyznę. Przynajmniej miała taką nadzieję, że to mężczyzna, a nie droid. Siedział nieruchomo wpatrując się w czarną kosmiczną przestrzeń i od czasu do czasu zerkając na monitor i kontrolując trasę lotu. Nie mogła pojąć czemu nic nie mówi i bardzo ją to denerwowało.
Zatrzymała się przed siedzeniem, gdzie siedziało Dziecko i spojrzała na jego wyłupiaste oczy, które uśmiechały się do niej. Dzieciak zagruchał lekko wyciągając swoje rączki, ale dziewczyna ani myślała reagować na zielonego stwora. Gdyby nie ten parszywy Mandalorianin, miałaby szansę wkraść dzieciaka, oddać Klientowi, dostać sowitą nagrodę i nigdy więcej nie mieć do czynienia z Nevarro, a tak, Mando robił za ochroniarza zielonego szczura i nie mogła nic z tym zrobić. Nie była głupia i ceniła własne życie, dlatego nawet nie próbowała walczyć z Mandalorianinem. Jedynym wyjściem było znalezienie kogoś kto mógłby jej pomóc zabić Beskarowego Wybawcę Zielonego Szczura.
Fuknęła pod nosem, krzywiąc się do Dzieciaka i odwróciła się patrząc przez szybę na ciemność okraszoną jasnymi punktami - gwiazdami. Gdzieś wśród nich była jej gwiazda, która była jej domem, do którego chciała wrócić.
Dzieciak zeskoczył z siedzenia i wdrapał się na konsoletę obok Mandalorianina. Przez chwilę oglądał widok przed sobą, dokładnie taki sam jaki widziała Naar, ale po chwili spostrzegł migające diody, które bardzo go zafascynowały. Nacisnął przycisk, który zgasł, ale nic się nie stało. Popatrzył dookoła czekając na jakikolwiek znak, że może jakaś zapadnia się otworzy, albo chociaż spadnie z góry jedzenie, ale nic się nie wydarzyło. Naar popatrzyła na stwora z ciekawością, czy może on w końcu sprowokuje Mandalorianina. Dzieciak ponownie dotknął przycisku, który zaświecił się na zielono. Usłyszał tylko szum, który wkrótce zamilkł, a po nim odezwał się Mando, nadzwyczaj spokojnie.
- Nie ruszaj tego.
Naar fuknęła pod nosem z krzywym uśmiechem. Obserwowała z ciekawością całą scenę. Dzieciak spojrzał na Mandalorianina, skulił uszy i nie odwracając swoich wielkich błyszczących oczu, ponownie sięgnął do przycisku, przełączając ten, który był pod nim. Tym razem, statek zaczął się trząść, jakby miał się rozpaść, aż Naar musiała usiąść. Mandalorianin, szybko przełączył z powrotem na właściwy przycisk, i posadził dzieciaka na kolanach, aby niczego dalej nie ruszał.
- Łapki mu się kleją do wszystkiego - sarknęła dziewczyna, co spotkało się z milczeniem ze strony Beskarowego Drewniaka.
Po chwili ciszy, ignorując dziewczynę, Mandalorianin odezwał się do swojego zielonego towarzysza:
- Popatrzmy. Sorgan - zaczął analizować ekran na monitorze. - Brak portu, brak bazy przemysłowej, zaludnienie wręcz żadne. Zapadła dziura...
- Widziałam kilka żałośniejszym planet od tej - odezwała się do niego, ale znowu w odpowiedzi usłyszała ciszę.
- W sam raz dla nas - kontynuował Mandalorianin rozmowę z Dzieckiem. - Chcesz się przyczaić na jakiś czas, pobyczyć się, ty mały szczurku? Tu nikt nas nie znajdzie.
- Żebyś się nie zdziwił - mruknęła pod nosem.
- Czy ja cię prosiłem o dobre rady? - w końcu Mandalorianin zaszczycił ją swoim zainteresowaniem. Odezwał się tylko dlatego, że miał jej dość.
- Daję ci je z głębi szczerego serca, blaszaku - sarknęła.
- Jak jeszcze raz się odezwiesz, będziesz lecieć w karbonicie.
To były ostatnie słowa jakie do niej wypowiedział na statku. W duszy przysięgał, że naprawdę zamrozi ją w karbonicie i odstawi z powrotem na Nevarro, ale nie mógł tego zrobić. Nie mógł tam wrócić. Pewnie wyznaczyli sporą sumę kredytów za ich głowy. Potrójni zbiegowie równali się ogromnemu zyskowi, na co każdy łowca nagród był chętny. Mógłby ją zostawić na Sorgan i zostawić wystarczającą ilość kredytów, żeby ktoś ją zabrał na Nevarro, albo zrobił z nią cokolwiek by chciał, byle tylko on mógł się jej pozbyć. Nie ukrywał, że jej obecność nie była przez niego mile widziana, bo gdyby nie ona, mógł po cichu zabrać Dziecko i uciec, a tak wszczęła alarm i przyczyniła się do ujawnienia innych Mandalorian, którzy musieli pewnie uciec z tej planety. Miał nadzieję, że przeżyli.
Gdy wylądowali na zielonej planecie, Mando wyłączył silnik wyłączył całą konsolę i cały sprzęt. Dzieciak korzystając z okazji, że jego Beskarowy Wybawca nie zwraca nie niego uwagi, zaczął sięgać do dźwignij, która sterowała statkiem podczas lotu. Naar siedziała obrażona, patrząc przez szybę.
- Słuchaj - odezwał się Mandalorianin do małego szczura, zabierając jego rączki i sadzając na swoim fotelu. - wyjdę i rozejrzę się. Zaraz wracam.
Dzieciak popatrzył na niego gruchając po swojemu, na co Naar zaśmiała się pod nosem. Zielony stwór pewnie nawet nie rozumiał co wygaduje Mandalorianin.
- Niczego nie ruszaj - kontynuował Mando patrząc spod ciemnego wizjera na Dziecko. - Załatwię jakiś nocleg i wrócę po ciebie. Czekaj tutaj. - wyciągnął przed siebie wskazujący palec i wskazał na zielonego szczurka. - Najlepiej to leż. Nigdzie nie idź. Zrozumiano? Świetnie.
Dzieciak cały czas patrzył na niego wielkimi błyszczącymi oczami, ale nie miał jak odpowiedzieć. Dziewczyna widząc tę scenę przewróciła oczami i zaryzykowała kąpiel w karbonicie na rzecz wypowiedzenia własnego zdania.
- Łudzisz się, że ci odpowie? - zapytała sarkastycznie. - Wątpię, to tylko bezrozumne dziecko.
Mandalorianin odwrócił się w jej stronę i gwałtownie złapał za jej łokieć, zmuszając żeby wstała.
- A ty idziesz ze mną - powiedział nadzwyczaj spokojnie. - i żadnych numerów.
- Puść mnie! To boli, blaszaku! - szarpała się pod jego silnym uściskiem, próbując się wyswobodzić, jednak na darmo, bo Mandalorianin był od niej silniejszy. Poprowadził ją w dół na dolny pokład i potem do wyjścia ze statku. Stanęli przed zamkniętym trapem, po czym mężczyzna nacisnął przycisk otwierający. Po chwili ich oczy oślepił blask soczystej zieleni i ciepłego słońca górującego nad nimi. Zanim zdążyli postąpić krok, dziewczyna spostrzegła, że przy jej nodze stoi uśmiechający się i gruchający po swojemu dzieciak.
- Ale masz u niego posłuch - sarknęła, zwracając się do Mandalorianina.
Mando spojrzał na dzieciaka po czym ciężko westchnął i powiedział:
- Dobra, niech stracę. Chodź.
Ruszyli we troje przed siebie wydeptaną ścieżką pośród drzew. Dzieciak szedł na końcu oglądając wszystko dookoła, co chwila próbując do nich podbiec, bo szli szybciej. Na końcu ścieżki znajdowała się karczma, z której dochodził gwar rozmów i śmiechów. Mando wiedział, że w takich miejscach można zjeść i zdobyć informację, a on potrzebował wiedzieć, czy mogą gdzieś zatrzymać się na kilka dni.
Gdy weszli do środka, uderzył ich ostry zapach gotowanych potraw, jakiegoś alkoholu i dymu, który unosił się wszędzie. Naar patrzyła na to miejsce i na zebrane w nim istoty ze zdumieniem i niepewnością. Dotąd żyła na Nevarro, nie znając odległych planet. W swoim prawie trzydziestoletnim życiu miała okazję być tylko na dwóch planetach - Tatooine i Naboo, i choć była najemniczką całkiem dobrze władającą słowem i blasterem, poczuła dziwny niepokój. Jej rozmyślania przerwało Dziecko, które przestraszyło się przerośniętego kocura. Jeśli to w ogóle był kot. Zapiszczało i złapało się nogi dziewczyny, aby móc się schronić.
- Odczep się - warknęła, strzepując go nogą, na co dzieciak załkał żałośnie.
- Co mu zrobiłaś? - Mandalorianin odwrócił się do niej gwałtownie.
- Nic - fuknęła - rzepi się do mnie. Zabierz go, to twoja zabawka.
Mandalorianin szedł dalej przyglądając się każdemu dookoła i uważnie badając to niezbyt przyjazne miejsce. W końcu znaleźli wolny stoli, przy którym mogli usiąść. Mando wziął dziecko i posadził na siedzenie, po czym zajął miejsce obok, a Naar usiadła naprzeciwko, tyłem do lady skąd przyszła do nich miła kobieta w fartuchu.
- Strudzeni wędrowcy - przywitała ich z uśmiechem.
- To łowca nagród, nie odróżniasz? - mruknęła Naar, co spotkało się z ostrym spojrzeniem ze strony beskarowego hełmu.
- Może coś podać? - kontynuowała niezrażona kobieta.
- Bulion, dla pędraka i pyskatej. - odparł Mando.
- Nie jestem głodna - odparła Naar, ściągając brwi w wyrazie niezadowolenia.
- Dobrze trafiliście - uśmiechnęła się jeszcze szerzej kobieta i spojrzała łagodnie na dziewczynę i dziecko. - właśnie ubiłam grinjera, więc jest dużo. A może i pan skusiłby się na porcyjkę?
- Przez wiadro się nie naje, a niestety nie zdejmuje go. - sarknęła Naar.
- Nie tym razem - odparł spokojnie Mando, ignorując słowa dziewczyny.
- Nie naciskam - powiedziała uprzejmie kobieta.
- Ta pod ścianą - zaczął Mando, gdy kobieta miała już odejść. - Kiedy przyleciała?
- Może z tydzień temu - powiedziała, spoglądając na brunetkę niedaleko nich. Dopiero teraz Naar ją dostrzegła, aż zdziwiła się, że Mandalorianin tak dokładnie obserwował otoczenie. - od paru dni ją tu widuję.
- Jaki interes tu ma?
- Interes? - zdziwiła się kobieta - Interesy to nie na Sorgan, więc ja tam nie wiem.
Mando rzucił na stół kilka kredytów.
- Nie wygląda mi na traczkę. Pięknie dziękuję! - powiedziała zbierając pieniądze. - To ten bulion już lecę nalewać, a dla pana dorzucę flaszeczkę spoczki, żeby się milej siedziało. Wracam dosłownie za chwilę.
Naar chciała dorzucić swoje trzy grosze, ale Mandalorianin odwrócił hełm w jej stronę i zrezygnowała. Obserwowała jak kobieta odchodzi, zupełnie nie zwracając uwagi, że brunetka siedząca pod ścianą zniknęła. Mandalorianin to zauważył i szybko podniósł się z miejsca wyciągając kilka drobnych i rzucił do kobiety w fartuchu.
- Popilnuj ich. Szczególnie malucha - powiedział i wyszedł z karczmy.
Naar popatrzyła za nim, potem na dzieciaka i fuknęła pod nosem. Mogła uciec, jasne że tak, i mogła poszukać jakiegoś najemnika co by pomógł jej ukatrupić Mandalorianina, ale stwierdziła, że najpierw powinna rozeznać teren jak to uczynił jej beskarowy towarzysz. Nie mogła działać pochopnie, bo od tego zależała jej przyszłość i życie.
Po kilku chwilach kobieta przyniosła im dwie miski bulionu, który pachniał niesamowicie dobrze, aż dziewczynie zaburczało w brzuchu.
- Smacznego - uśmiechnęła się kobieta, zostawiając ich samych. Naar wzięła łyżkę do ręki, a dzieciak popatrzył na bulion, a potem na nią i mruknął po swojemu.
- Jedz, nie otrujesz się - powiedziała Naar, podając mu łyżkę.
Dziecko niestety nie wiedziało jak jej użyć, więc tylko przechyliło miseczkę, żeby wlać sobie do buzi napar.
- Cudaczny jesteś. - zaśmiała się. - Chodź, zobaczymy, czy ten zakuty łeb nie wpakował się w kłopoty.
Wstała z miejsca, pomogła dziecku zejść z siedzenia i poszli razem przed siebie w kierunku wyjścia. Kobieta w fartuchu była zajęta przyjmowanie zamówień, że nawet nie zauważyła ich zniknięcia.
Naar szła pierwsza, oglądając się na boki i szukając Mandalorianina, natomiast dziecko, szło tuż za nią trzymając miseczkę z bulionem i raz po raz posiorbując. W końcu znaleźli beskarowego człowieka. Tarzał się po ziemi z brunetką, która siedziała niedaleko nich. Widać walczyli ze sobą, ale Naar nie za bardzo wiedziała o co. Ukucnęła po cichu na trawie, a dziecko stanęło obok niej dalej zajadając się ciepłym bulionem. Obserwowali bijatykę przez chwilę, posiorbując zupę i czekali, aż Mando, albo ta kobieta zorientują się, że ktoś ich śledzi. W końcu legli naprzeciwko siebie, celując swoimi blasterami i ciężko dysząc. Pierwszy Mandalorianin odwrócił głowę w miejsce, gdzie siedziała Naar, bo dzieciak głośno siorbał zwracając na siebie uwagę.
- Piękna scena walki - sarknęła dziewczyna. - co za przykład dajesz dziecku?
Mando westchnął ciężko i odezwał się do swojej przeciwniczki:
- Postawić ci zupę?
Po kilku chwilach, wypełnionych ciężkimi oddechami Mandalorianina i kobiety, oraz kilkoma sarkastycznymi i złośliwymi komentarzami Naar, wrócili do karczmy i siedli razem do stołu.
- Jestem Cara Dune - powiedziała kobieta, wyciągając rękę do dziewczyny, gdy siadały.
- Naar Aldamar - odparła, po czym dodała złośliwie - a to jest Wiadrogłowy Blaszak, popularnie zwany Mandalorianinem. Nie zdradzi ci swojego imienia, nie łudź się.
- Wiem, słyszałam o Mandalorianach - odpowiedziała Cara śmiejąc się ze słów dziewczyny.
- Co tu robisz? - zapytał Mando mając dosyć złośliwych komentarzy Naar. Dziewczyna próbowała coś jeszcze wtrącić, ale jej przerwał - A ty masz siedzieć cicho, bo skończysz w karbonicie.
- Byłam żołnierzem szturmowym w Sojuszu Rebeliantów. Jakiś czas sprzątaliśmy po bitwie na Endor. Głównie dla byłych watażków Imperium. - zaczęła. - Wiesz, miało być szybko i po cichu. Desant transporterami. Bez wsparcie, tylko nasi. Jak Impów zabrakło, zaczęła się polityka.
- Jak wszędzie w tamtym czasie - powiedziała Naar, obracając miskę w dłoniach i patrząc martwo przed siebie.
- Taak - westchnęła Cara. - Zrobili z nas rozjemców, ochroniarzy delegatów, służby porządkowe. Nie tak to miało wyglądać.
- Co robisz tutaj? - zapytał Mando.
- Uznajmy, że siedzę na emeryturze. - odparła kobieta, dopijając bulion.- Jesteś z Gildii. Sądziłam, że mnie ścigasz, stąd ta reakcja.
- Jak najbardziej naturalna - wtrąciła się Naar. - Każdy powinien uciekać przed zamaskowanym mścicielem.
- Czy karbonit coś ci mówi? -Mandalorianin zapytał ją spokojnie.
Cara zaśmiała się na tą wymianę zdań między nimi. Byli specyficznym zestawem ludzi i tego zielonego czegoś, co uparcie na nią zerkało. Ale stwierdziła, że oboje są dość sympatyczni.
- Tak, domyśliłem się czemu tak zrobiłaś - ponownie zwrócił się do Cary.
- Słuchaj, miło się gadało, ale jak się nie piszesz na drugą rundę - powiedziała kobieta, wstając z miejsca. - któreś z nas musi się zwinąć, a ja byłam tu wcześniej.
Odstawiła miskę i odeszła kierując się w stronę wyjścia. Mando spojrzał na siedzącą obok Naar, a potem na dziecko i powiedział w jego stronę:
- Zaklepała sobie planetę.
***
Wieczór nastał szybciej niż się spodziewali i był wyjątkowo chłodny. Naar miała na sobie tylko to w czym uciekała z Nevarro, więc niewiele - wysłużoną bluzkę z kamizelką, i parę spodni zapinanych paskiem. No i jeszcze skarpety, też wysłużone. Wyszła ze statku, zostawiając dzieciaka w kołysce, i podeszła do Mandalorianina, który grzebał przy statku.
- Od kiedy zrobiłeś ze mnie niańkę dla tego szczura? - zapytała zirytowana.
- Polubił cię - odparł spokojnie.
- Ale ja go nie polubiłam. - warknęła. - Co robisz?
- Sprawdzam statek.
Zapadła cisza. Naar wiedziała, że Mandalorianin nie jest rozmowny, ale oczekiwała chociaż minimalnego wysiłku. Chciała, że powiedział jej jasno co zamierza z nią zrobić. Czy ją zabić, czy zostawić, czy serio zamrozić w karbonicie, jak się odgrażał? Byłoby prościej gdyby wiedziała.
- Co zamierzasz zrobić? - zapytała niepewnie.
- Sprawdzić czy obwody nie są osmalone. - odpowiedział, przechodząc do kolejnego otworu. Zanim jednak wrócił do swojej pracy, spostrzegł, że dziewczyna obejmuje się rękami, pocierając ramiona, aby się rozgrzać. Nie pomyślał, że może jej być zimno. On tego nie czuł odziany w beskar. - Na statku, przy kołysce dzieciaka leży koc, weź go sobie.
- Słucham? - zdziwiła się na jego słowa.
- Jest ci zimno. Weź sobie koc.
- Nie trzeba, ale dziękuję - odparła. - Pytałam, co zrobisz ze mną? - wróciła do rozmowy.
- To znaczy? - zapytał, cały czas grzebiąc przy statku.
- Zamierzasz mnie zabić, czy wrzucić w kosmiczną otchłań?
Mandalorianin aż zastygł w bezruchu. Nie sądził, że pomyśli o tym, że może ją skrzywdzić. Oczywiście, odgrażał się, że zamrozi ją w karbonicie, bo go denerwowała, ale nigdy nie pomyślał, żeby ją zabić. Myślał, jak się jej pozbyć, a najlepiej jak odstawić ją na Nevarro. Nie chciał z nią podróżować, bo jej nie ufał. Utrudniła mu ucieczkę z dzieckiem, narażając jego współplemieńców na niebezpieczeństwo, tylko dlatego, że chciała się wykazać. Skąd mógł wiedzieć, czy ona nie była planem Klienta, aby Dziecko i tak wróciło w jego ręce? Nie miał pewności, a jej porywcza natura wcale nie ułatwiała zadania. Zanim zdążył jej odpowiedzieć, koło statku zjawiło się dwóch mężczyzn, którzy wyłonili się z ciemności lasu.
- Przepraszam? - zagadnął jeden. - Moglibyśmy?
- Mogę jakoś pomóc? - odezwał się Mando, schylając nad jednym ze skrzydeł Brzeszczota. Naar stała patrząc na mężczyzn.
- Tak. - odparł niepewnie drugi idąc za Mandalorianinem.
- Z bandytami. - dodał pierwszy. - Możemy zapłacić.
- Wyglądam na najemnika? - zapytał retorycznie Mando. - Ta pani jest najemniczką, jej pytajcie.
Naar fuknęła, ale nic nie odpowiedziała.
- Jest pan Mandalorianinem, tak? - zapytał jeden z mężczyzn, nie bardzo rozumiejąc co się dzieje.
- Nie widzisz? - sarknęła dziewczyna. - tylko Mandalorianie noszą wiadra na głowie.
- Nosi pan mandaloriańską zbroje, dobrze mi się wydaje? - dopytywał mężczyzna.
- Dobrze. - odpowiedział spokojnie Mando, przechodząc obok nich i podążając do kolejnego otworu w statku. Naar zachichotała pod nosem, patrząc na motających się mężczyzn i chodzącego spokojnie Mandalorianina. Było coś osobliwego w tej scenie.
- Czytałem o pańskim ludzie... plemieniu - zaczął nawijać wieśniak. - Jeśli połowa jest prawda...
- Zapłacimy. - odezwał się drugi, wyciągając sakiewkę.
- Ile? - padło pytanie od człowieka w beskarze.
- Damy wszystko, co mamy.
Uśmiech z twarzy Naar zniknął tak szybko jak się pojawił. Pomyślała sobie, że ci wieśniacy naprawdę są zdesperowani jeśli chcą oddać wszystkie swoje pieniądze. To musiała być poważna sprawa z tymi bandytami. Przez chwilę, serce boleśnie się ścisnęło nad dolą tych ludzi. Może i była najemniczką. Może i zabijała, aby wykonać zlecone zadanie, ale mimo wszystko miała serce i uczucia, które czasami czuła w głębi siebie. Było jej po prostu żal tych mężczyzn.
- Cały połów ukradli. - powiedział smutno mężczyzna.
- My kryl hodujemy. I pędzimy spoczkę. Wszyscy się zrzucili. - dodał drugi.
- Mieszkacie przy stawach? - zapytała Naar.
- Tak, proszę pani.
Mandalorianin popatrzył na sakiewkę w ręce mężczyzny. Po czym spokojnie odszedł dalej, mówiąc:
- I tak nie starczy.
- Mando! - Naar nie wytrzymała. - Oni dają ci wszystko co mają. Nie widzisz, że jesteś jedyną możliwością, żeby im pomóc?
- Nawet nie zna pan szczegółów. - powiedział mężczyzna podążając za nim, wiedząc, że ma sojusznika w tej miłej dziewczynie.
- Nie stać was. Powodzenia.
Dziewczyna stanęła tuż za nimi obserwując co będzie dalej. Było jej żal tych wieśniaków. Patrzyła jak żałośnie stali i prosili Mandalorianina o pomoc ściskając swoje czapki, ale on nie chciał nic zrobić.
- To wszystko, co mamy. - próbował mężczyzna. - Będzie nowy połów, dorzuci się więcej.
- Mando, no weź - Naar podeszła do swojego towarzysza, ciągnąc go za ramię. - Pomóż im.
W tym momencie statek zasyczał i otworzył się ponownie właz do statku. Przestraszeni wieśniacy odskoczyli na bok.
- Chodź. Nie ma co. - powiedział jeden do drugiego, zrezygnowanym głosem.
- Ja wam pomogę. - powiedziała Naar. - Potrafię walczyć. Pójdę z wami.
Jeden z wieśniaków ożywił się na te słowa, ale po chwili usłyszał Mandalorianina, który surowo powiedział:
- Nigdzie nie idziesz. Zostajesz.
- Skoro ty nie chcesz, to przynajmniej ja im pomogę. To dobrzy ludzie.
Mandalorianin stanął przed nią i skierował swój wizjer w jej stronę. Czuła, że prześwietla ją na wylot. W tym momencie się go bała.
- Z całym szacunkiem, panienko - wtrącił nieśmiało wieśniak. - Myślę, że powinnaś posłuchać męża.
- Kogo? - zdziwiła się, zwracając swoją twarz w ich stronę.
- Myślałem, że to pani małżonek... - zawstydził się mężczyzna.
- Żartujesz? - zaśmiała się. - to niedorzeczne, czy ja wyglądam na Mandaloriankę?
- Powinniście już iść - powiedział w końcu Mando, wracając do środka statku.
Naar spojrzała smutno na wieśniaków, ubolewając, że nie może wpłynąć na wiadrogłowego.
- Cały dzień jazdy na marne - wieśniacy ruszyli w stronę pojazdu, którym przybyli. - A teraz jeszcze wracać bez broni na to odludzie.
Dziewczyna zauważyła, że Mando nagle stanął w połowie trapu. Uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc o czym pomyślał. Odwrócił się w stronę wieśniaków i zapytał?
- Gdzie mieszkacie?
- Przy stawach! Słuchał nas pan? Przy hodowli.- powiedział wieśniak z wyrzutem.
- No właśnie, słuchałeś ich? - wtrąciła złośliwie dziewczyna.
- Na odludziu?
- Tak. - odparł mężczyzna.
Zapadła na chwilę cisza. Mandalorianin stał zastanawiając się nad tym co przeszło mu przez głowę.
- Będzie gdzie spać? - zapytał.
Wieśniacy widocznie się ożywili na jego słowa.
- Tak. Oczywiście. - odparł jeden.
- Dobra. Pomóżcie nosić.
Po tych słowach Mando wszedł do środka statku i zaczął zabierać najważniejsze i najcenniejsze dla siebie rzeczy. Naar weszła zaraz za nim, chcąc zabrać swój niewielki dobytek w postaci plecaka, który wzięła z Nevarro. Weszła dalej aż do miejsca, gdzie miało swoje miejsce łóżko Mandalorianina, a nad nim wisiał prowizoryczny hamak z dzieckiem w środku. Zatrzymała się na moment przy nim, obserwując zamknięte oczy stwora i lekko uchyloną buzię.
- A ty masz jakieś problemy zdrowotne? - zabrzmiał obok niej modulowany głos.
- Co? - zapytała.
- Nie pomożesz tym, którym robisz za wybawicielkę?
- Nienawidzę cię - syknęła i ruszyła w stronę ustawionych skrzyń. Wzięła jedną z nich i zaczęła ciągnąć w dół po trapie.
Po kilku chwilach ciągania, noszenia i przenoszenia skrzyń, w końcu wszystko co niezbędne zostało zapakowane na pojazd wieśniaków i można było ruszać w dalszą drogę. Mandalorianin zszedł ze statku, niosąc na rękach zielonego pędraka, który natychmiast się ożywił widząc stojącą niedaleko Naar. Dziewczyna przewróciła oczami słysząc znajome dziecięce bulgotanie radości, i wróciła do pakowania tego co stało luzem na ziemi, a co trzeba było umieścić na wierzchu.
- Weź go - powiedział do niej Mandalorianin.
- O, pozmieniało się, skoro dajesz mi dzieciaka - sarknęła. - Wybacz, ale nie skorzystam.
- Dlaczego tak dużo mówisz? - zapytał retorycznie i wcisnął Dziecko w jej ręce. Ono zabulgotało radośnie, wyciągając do niej rączki. - Jeszcze jedna sprawa. - Mando zwrócił się do wieśniaków. - Gdzie te kredyty?
Ani się obejrzała, a Mandalorianin szedł w środek lasu zostawiając ją samą z dzieciakiem na rękach i dwoma wieśniakami. Podejrzewała gdzie mógł pójść. Postanowiła wsadzić zielonego towarzysza do pojazdu, a potem sama weszła, gramoląc się obok niego. Siedziała wpatrując się w rozgwieżdżone niebo i słuchając nocnych odgłosów lasu. Przymknęła na chwilę oczy.
Nagle spostrzegła, że widzi przed sobą spalony szkielet budynku, który wznosił się przed nią. Słyszała płacz i krzyki ludzi, ale nikogo nie widziała. Potem nastąpiła seria wybuchów, i odgłosów blasterów, aż w końcu przed jej oczami ukazała się ogromna jama. Ciemna, a zarazem jaskrawa. Światło rzucała woda w wielkiej sadzawce, przy której siedziała jakaś kobieta. Nie wiedziała kim jest.
- Naar? - głos Mandalorianina przywrócił jej umysł z powrotem na Sorgan. Nie wiedziała co się działo, i czy to był sen. Czy zasnęła? A jeśli to był sen, to dlaczego taki, i co to miało oznaczać?
- Co się stało? Gdzie byłeś? - zapytała, a w świetle lampy, która nad nimi wisiała, zauważyła Carę Dune. - Och, to po ciebie poszedł. - uśmiechnęła się w jej stronę.
- Miło znowu cię widzieć - odparła kobieta, siadając na przeciwko niej. Mandalorianin zajął miejsce obok Naar i wkrótce ruszyli przed siebie w głąb lasu.
- Więc mam się szarpać z bandytami za garść drobniaków? - zapytała Cara.
- Te ich stawy są na odludziu. - zaczął Mando. - Na moje oko wymarzona kryjówka dla kogoś takiego jak ty.
- Odkurzysz blaster - dodała Naar. - A może się nas przestraszą i odpuszczą.
- Nas? - zapytał Mando, zerkając na nią.
- No też w tym siedzę, jakby nie patrzeć.
Mando tylko westchnął ciężko, na co Cara się zaśmiała.
- Przyda ci się dodatkowa para rąk. - powiedziała. - Naar to w końcu najemniczka. Potrafi walczyć.
- Nie ufam jej.
- Ja tu wciąż jestem, Mando, i wszystko słyszę. - obruszyła się dziewczyna.
- W każdym razie, wątpię żeby cokolwiek w tym lesie zaskoczyło kogoś o twoich kwalifikacjach. - powiedział do Cary, zupełnie ignorując słowa Naar. Po czym przeciągnął się i włożył ręce za głowę. Dziewczyna również rozprostowała się i przewróciła na bok, a jako, że nie należała do olbrzymów, mogła spokojnie zwinąć się w kłębek i zasnąć. Dzieciak spojrzał na nią, potem na niebo i również położył się i zaczął zasypiać. Naar patrząc na niego, czuła, że i ona powoli zapada w głęboki sen. Zanim całkowicie pogrążyła się w otchłani, poczuła, że ktoś naciągnął na nią koc.
***
Ta część będzie podzielona na dwa rozdziały. Także następny już wkrótce. Miłego czytania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro