Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1: Wspomnienie Naar

   Ból był nieznośny. Rozchodził się po całym udzie, łydce i stopie. Piekło, rwało i parzyło jakby potok lawy spływał na jego ciało. Mando nie był przygotowany na ranę jaką zadał mu Mroczny Miecz w walce. Nie sądził, że tak piękne narzędzie, wykonane z niesamowitą starannością i precyzją może być aż tak zdradliwe.
Ciężko oddychając, jakby każdy oddech miał być tym ostatnim, wyszedł z gwarnego gmachu, gdzie przed chwilą rzucił głową swojej zdobyczy. Dostał informacje na jakich mu zależało. Teraz już wiedział, gdzie ukrywają się pozostali Mandalorianie ze Zbrojmistrzynią. Chciał ich odnaleźć i przekonać się, że przeżyli, że dali radę uciec z Nevarro, gdy on zabierał stamtąd dzieciaka. To było tak dawno. Sądził, że minęły całe stulecia od tamtej nocy, gdy wyruszał w daleką podróż z dzieckiem i niechcianą towarzyszką Naar, która testowała jego stalowe nerwy i cierpliwość. Dzisiaj, gdy wspominał tamte dni, nie wiedział czemu ją zabrał, przecież Nevarro było jej planetą, gdzie żyła i walczyła ze swoim opiekunem. To przez nią dziecko trafiło do klienta, a mimo to, Mando jej zaufał.

    Wchodząc do windy, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, opadł ciężko na szklaną ścianę i jęknął z bólu. Na przemian robiło mu się gorąco i zimno z bólu tak, że prawie tracił panowanie nad własnym ciałem, które do tej pory było mu posłuszne. Czuł jak z każdą sekundą słabnie i traci siły.

   Zostawił ją na Tatooine wraz z Fettem i Fennec, aby była bezpieczniejsza niż z nim. Wiedział, że podróże i życie Łowcy Nagród nie było dobre ani dla niej, ani dla dziecka, o czym przekonał się zbyt mocno i dotkliwie. Grogu oddał w ręce Luke'a, który obiecał go chronić i szkolić na mistrza Jedi, a Boba obiecał mieć baczenie na niepokorną Naar, która uparcie chciała być niczym Mandalorianin, którego przedrzeźniała. Nie chciał się z nią żegnać, bo wcześniejsze pożegnanie z dzieckiem było potwornie bolesne i trudne, ale dziewczyna go uprzedziła. Gdy zamierzał odejść ze statku Fetta, dogoniła go. Nie miała pretensji, że odchodzi, mówił jej o tym wiele razy, więc była przygotowana. Zapytała tylko, czy jeszcze go zobaczy, chociaż na jedną, ostatnią chwilę jej życia. Odpowiedział to co kazała mu przysięga i honor: Zobaczysz, obiecuję. Tak należało, tak kazał obyczaj. Była, w jakimś sensie, jego Znajdą, a według kodeksu miał sprawować nad nią piecze dopóki nie dorośnie lub nie znajdzie swoich. Nie dorosła, bo była już dorosłą kobietą, gdy ją poznał, a czy wróciła do swoich? Nie miał pojęcia. Relatywnie tak, ale Din wiedział, że Naar nie wróci do swoich, bo nie wiedziała skąd pochodzi. Miała tylko jego i dziecko, a gdy Grogu odszedł z Lukiem, Mando zostawił ją w jedynym miejscu, które uważał za słuszne - na statku Boby Fetta.
Zostawiając ją, wiedział, że Naar sobie poradzi, była zaradna, odważna i potrafiła walczyć lepiej niż niejeden Mandalorianin. Był z niej dumny w jakimś sensie, bo sam nauczył ją walczyć wręcz. Przedtem świetnie strzelała z blastera, o czym przekonał się na własnej skórze, ale nie potrafiła stawić czoła przeciwnikowi bez broni. Ucząc ją tego co sam wiedział, wyposażył ją w niezbędne umiejętności do życia w pojedynkę, tak aby potrafiła przetrwać w najmroczniejszych czasach i regionach galaktyki.

   Drzwi od windy otworzyły się z cichym szumem i Mando powoli wyszedł na zewnątrz. Miasto było gwarne. Tętniło życiem, w każdym najmniejszym zakątku, nawet w tym najmroczniejszym. Szedł kulejąc, coraz ciężej stawiając kroki i walcząc, aby się nie potknąć. Wiedział, że gdyby upadł to już by nie wstał. Ból, z każdą chwilą stawał się jeszcze dotkliwszy i uporczywy, tak jakby chciał zgiąć jednego z najniebezpieczniejszych Łowców Nagród. Jakby chciał mu powiedzieć: już ich nie zobaczysz. Wygrałem.
Ostatkiem sił doszedł do kanałów, które prowadziły do reszty Mandalorian, którzy uciekli. Chowali się jak zwykle pod miastem nie afiszując się swoją obecnością. Otworzył drzwi i wszedł dalej. Ból sprawił, że w uszach zaczęło mu szumieć, przed oczami widział narastającą mgłę, a oddech stawał się płytszy, bo ciało musiało udźwignąć ciężar rany, jaką zadał Mroczny Miecz. Schodząc cały czas w dół i krążąc po labiryncie, jedyne czego chciał to upaść na chłodny metalowy pomost, zdjąć hełm i twarzą dotknąć tego chłodu, który choć na chwilę uśmierzyłby ból. Było jeszcze coś, co pomogłoby zapomnieć o bólu. Doświadczył tego po misji na statku więziennym, gdy wrócił obolały, albo na Nevarro, jak pocisk Gideona trafił mu w hełm. Prawie przypłacił życiem tamten czas, i gdyby nie Naar pewnie by tam umarł. Gdyby nie jej dotyk nie byłoby jego. Jej dotyk był tak dobry i czuły jakby chciał objąć cały wszechświat i uleczyć z bólu. Teraz potrzebował jej jak nigdy, jej ciepłych dłoni, które tylko raz poczuł na swojej twarzy, a które pamięta lepiej niż cokolwiek innego na świecie. Pozwolił jej się dotknąć. Była pierwszą żywą istotą, która mogła dotknąć jego skóry, bez hełmu, bez woalu, który skrywał jego twarz. Tęsknił za nią i chciał, żeby w tej chwili była przy nim, bo czuł, że umrze na środku podestu, na który spadł przed siedzącą tyłem Zbrojmistrzynią. 

- Zająć się nim. - odparła spokojnym głosem, nie odwracając się w jego stronę.

Zauważył jak inny Mandalorianin wziął apteczkę i podszedł do niego. Był to człowiek rosły i postawny, postury dużo bardziej wyniosłej niż Din. 

- Nie sądziłem, że jeszcze cię zobaczę - powiedział Paz Vizsla. 

- Dziękuję... - zaczął Din - że ocaliłeś mnie na Nevarro. - mówiąc to syknął z bólu jaki poczuł, gdy Visla oglądał jego ranę.

Naar... Jej imię przebiegło mu przez myśli, tak jakby je wykrzyczał.

- Przykro mi, że takim kosztem - dodał po chwili. 

- Zostało nas troje - odparł Mandalorianin opatrując ranę Din'a. - Niedługo staniesz na nogi. - powiedział, opryskując ranę sprayem. 

   - Jaka broń tak cię zraniła? - odezwała się Zbrojmistrzyni, dalej siedząc tyłem do nich. 

Mando nie mogąc się odezwać wyciągnął zza siebie rękojeść Mrocznego Miecza, którym nie tak dawno walczył i sam siebie zranił. 

- Paz Vizsla, przynieś mi ją. - rozkazała. 

Mandalorianin spojrzał podejrzliwie na rękojeść, którą dzierżył Djarin, ale posłuszny rozkazowi Zbrojmistrzyni wziął Miecz i podał go jej. 

- Tyle było szumu o Imperium, a przetrwało niecałe trzydzieści lat. - zaczęła - Mandalorianie istnieją od dziesięciu tysięcy. Co wiesz o tej klindze? 

- Podobno to Mroczny Miecz - odparł Mando. 

- W istocie. - zgodziła się kobieta. - Rozumiesz jego rangę? 

- Ten, kto go dzierży, może zostać władcą Mandalorian. 

- Kto posiądzie go zgodnie z Kodeksem, w pojedynkę zdoła pokonać dwudziestu wrogów i położy trupem całe rzesze. - powiedziała oglądając rozjarzony miecz. - Jeśli jednak miecz nie zostanie zdobyty w walce i wpadnie w niegodne ręce, stanie się przekleństwem naszego narodu. Mandalore legnie w gruzach, a lud rozproszy się na cztery wiatry. 

Jakby to nie miało miejsca teraz  pomyślał z dziwnym przekąsem.

Mando podniósł się ciężką z podestu i utykając na nogę, podparł się i podszedł bliżej Zbrojmistrzyni. 

- Rękojeść wykonano z beskaru o niespotykanej jakości. - powiedział z trudem. 

- Wykuł ją ponad tysiąc lat temu wielki Tarre Vizsla. Był Mandalorianinem i Jedi zarazem. 

- Poznałem rycerzy Jedi - odparł Din stojąc hełm w hełm z kobietą. 

- Czyli wykonałeś zadanie? - zapytała. 

- Tak - powiedział bez przekonania. 

Zbrojmistrzyni zwróciła swoją głowę w jego stronę. Miał wrażenie, że choć nie widzi jej wzroku, ona widzi jego i doskonale wie co kryją jego oczy. 

- Dziecko i dziewczyna wrócili do swoich? - zapytała dokładniej. 

Din milczał. Nie dlatego, że skłamał wcześniej, tylko dlatego, że nie wiedział co odpowiedzieć. O ile Grogu wrócił do sobie podobnych, do Jedi, o tyle sprawa z Naar nie była taka łatwa. Podświadomie wiedział, że dziewczyna powinna zostać z nim dopóki nie odnajdzie swoich krewnych. 

- Dziecko wziął rycerz Jedi - odpowiedział po chwili. - Obiecał opiekować się nim.

- A dziewczyna? 

- Została na Tatooine - powiedział.

- Tam jest jej lud? - zapytała ponownie Zbrojmistrzyni. 

- Nie, ale zostawiłem ją u dobrych ludzi, którzy zaopiekują się nią jak swoją. 

Zbrojmistrzyni odwróciła się powoli znowu wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Nastała chwila milczenia, w której nie było słychać nawet gwaru, jaki toczył się ulicami miasta.

Din przymknął oczy skryte pod hełmem. Czekał na to co powie kobieta, a coś mówiło mu, że nie będzie to nic dobrego. Jeszcze kilka tygodni temu, chciał jak najszybciej przekazać dziecko i dziewczynę ich krewnym, bądź klanom skąd pochodzili, i wrócić do swoich towarzyszy Mandalorian, ale dzisiaj jedyne czego chciał to możliwość powrotu do Naar i Grogu, którzy stali się dla niego jak rodzina. 

- Nie znalazłeś jej klanu? - po długiej chwili ,która wydawała się być wiecznością, Zbrojmistrzyni zadała pytanie. Trudne pytanie.

- Nie, bo nie wiem kogo i gdzie szukać. - odparł. - Dziewczyna też nie wie. 

- Więc wykonałeś zadanie. - powiedziała - znalazłeś jej nową rodzinę.  

- Tak 

- Tak każe obyczaj.

- Tak każe obyczaj. 

Zbrojmistrzyni zabrała od Dina włócznię z beskaru, aby ją przetopić. Podeszła do wielkiego pieca, który Mando wraz z Pazem Vizslą przesunęli na środek i zapytała:

- Skąd masz tę beskarową włócznię? 

- To dar od Jedi - odparł Din. - Może sparować miecz świetlny. To nią pokonałem Moffa Gideona. 

- Przebija także pancerz beskaru. - powiedziała spokojnie kobieta, przygotowując narzędzia do przetapiania. - Sam fakt jej istnienie stanowi zagrożenie dla Mandalorian. Nasza stal jest przeznaczona na zbroje, nie na broń. 

- Zatem, przekuj ją w zbroję - powiedział z namaszczeniem Din, jakby drugi raz w życiu składał przysięgę. 

Kobieta wsadziła włócznie do rozpalonego ognia, i wkrótce metal zaczął się topić. Siedzący niedaleko Mandalorianin przyglądał się całemu procesowi w milczeniu. 

- Powiedz mi, czy słyszałaś kiedykolwiek o Dzieciach Wód z Kopalni na Mandalore? - zapytał po chwili. 

- Dzieci Wód, to był bardzo stary ród zamieszkujący Mandalore przed eonami. - zaczęła, dalej przetapiając włócznię. - Byli to, a może raczej były istoty sprawujące piecze nad sadzawkami, w których odbywali zadośćuczynienie Mandalorianie z naszego Kodeksu. Bardzo często można było usłyszeć o ich cudownych możliwościach jak pokonywanie śmierci, lub przedłużanie życia. Dzieci Wód były bardzo silne, dobrze posługiwały się orężem, a ponadto były najinteligentniejsze z ras. Nie dało się ich pokonać, chyba, że ktoś zranił je beskarem. 

- Beskarem? - zainteresował się Din. - Zabijał je? 

- Tak - odparła. - Mimo, że teraz nie wykonujemy broni z beskaru, kiedyś było to na porządku dziennym. Dlatego cały ród Dzieci Wód zginął. 

- Co się z nimi stało? 

- Zostali wymordowani przed wiekami. 

Din spojrzał na swoje ręce odziane w rękawice. Czy to był tylko zbieg okoliczności, czy Naar była potomkinią tak potężnego ludu? A może po prostu była delikatna i najmniejsze draśnięcie broni powodowało śmiertelne rany? Sam nie był pewny. 

- Kto to zrobił? - zapytał.

- Nie wiem. Ponoć to tylko legenda, a Dzieci Wód nigdy nie istniały. - powiedziała. - Ale, w każdej legendzie jest ziarno prawdy. 

Podniosła włócznię, która żarzyła się na czerwono. 

- Co mam wykuć? - zapytała spokojnie. 

- Coś dla znajdy - odparł Mando. 

- Tak każe obyczaj 

- Dla konkretnej znajdy - Grogu i Naar - odparł spoglądając na Zbrojmistrzynię. 

- Nie jesteś już ich opiekunem. Wrócili do swoich. 

- Chce się z nim zobaczyć... z nimi - poprawił się po chwili. - Sprawdzić, czy nic im nie grozi. 

- Z tego co wiem, Jedi, aby zgłębić tajniki Mocy, muszą zerwać wszystkie więzi - odparła Zbrojmistrzyni. - A dziewczyna...

- Naar - przerwał jej. Jego głos był łagodny i spokojny, jakby opowiadał o najprzyjemniejszej rzeczy we wszechświecie. - Ma na imię Naar

Kobieta usłyszała tą dziwną nutę w jego głosie, bo po chwili dodała:

- A Naar odnalazła rodzinę. 

- To wbrew naszemu Kodeksowi. - powiedział poważnie, chcąc usprawiedliwić swoją chęć zobaczenia Naar najszybciej jak to było możliwe. Nie mógł zdradzić swoich emocji, które od zawsze dobrze ukrywał.- Który nakazuje wierność i solidarność. 

Nastała chwila ciszy. Zbrojmistrzyni stała spokojnie z rozżarzoną włócznią i patrzyła spod hełmu na siedzącego Djarina. Domyślała się tego, że samotny Łowca Nagród, od lat tułający się po świecie i mieszkający w statku, po spotkaniu z dzieckiem i dziewczyną zapragnie mieć swój własny klan, lub jego namiastkę. To było naturalne. 

- Co więc mam wykuć dla znajd Grogu i Naar? 

- Coś ochraniającego - odparł. 



***

Cześć
Jak we wstępie zdążyliście przeczytać, będą to one shoty nie związane ze sobą czasem w układzie chronologicznym. Rok temu napisałam kilka shotów nawiązujących do The Mandalorian i The Book of Boba Fett, więc teraz chciałabym się nimi podzielić. Rozdziały, będą pojawiać się nieregularnie, ale możliwie szybko. 
Miłego czytania :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro