
Rozdział 9
Mayerling doniosła czystą, ciepłą wodę w ceramicznej misce. Niebieskooka skończyła przemywać ranę i teraz zabrała się do robienia opatrunku.
-Pójdę zrobić maść. Poradzisz sobie?-zapytała
-Tak.-starsza kobieta wyszła zostawiając ich sam na sam. Upiór siedział oparty lekko o wezgłowie łóżka z zamkniętymi oczami. Krzywił się gdy dziewczyna zakładała mu opatrunek. Gosposia przyniosła świerzą maść i znów wyszła tłumacząc się przygotowaniem kolacji. Nawet pomimo uśmiechu na twarzy widać było, iż staruszka bardzo się martwi. Znów zostali sami. Brązowowłosa zakończyła swoje zadanie i pomogła Upiorowi ułożyć się wygodniej na pościeli. Poprawiła mu poduszkę. Przysiadła na skraju łóżka. Oddychał równo i miarowo. Przyłożyła dłoń do jego czoła. Było gorące, więc zrobiła mu okład. Czując chłód na czole otworzył oczy i spojrzał na nią:
-Raven...-wyszeptał słabo.
-Tak?-spytała
-Dziękuję.
-Nie ma za co.-posłała mu uśmiech.-Pójdę po coś do jedzenia.-poczuła nagle jak coś ściska ją za nadgarstek. Obejrzała się z powrotem na łóżko, słysząc prośbę o pozostanie. Westchnęła współczująco i ponownie zajęła to samo miejsce.
Widziała ból w jego oczach, jakby jej wyjście miało za chwilę sprawić że pęknie mu serce.
Jakby się we mnie zakochał.
-Dobrze, zostanę tutaj dopóki Mayerling nie przyjdzie.
-Mam nadzieję, że nieprędko się zjawi.-zaśmiał się słabo i ziewnął. Teraz to ona się uśmiechnęła.
-Idź spać. Musisz się wykurować.-odpłynął do krainy snów, a dziewczyna tak jak mówiła została do momentu powrotu starszej kobiety.
-Zasnął?-zadała cicho pytanie, aby go nie obudzić. Młodziutka dziewczyna potwierdziła i poinformowała ją o reszcie.
-Pójdę do siebie. Do zobaczenia rano.-pożegnały się i niebieskooka wróciła do przydzielonej jej komnaty.
Wzięła gorącą, relaksującą kąpiel. Założyła kremową nocną koszulę i usiadła na miękkiej, białej pościeli. Wątpiła szczerze w to czy zdoła zasnąć dzisiejszej nocy. Nie tknęła kolacji, wzięła tylko jabłko które zjadła w drodze powrotnej. Jej myśli zaczęły krążyć wokół Upiora.
Boję się. O niego. Bardzo. Ta rana...cud że czuł się na siłach aby wejść na górę. Ehhh...po co się dalej oszukiwać? Ja go kocham. Na prawdę go kocham. Podczas tych kilku miesięcy nasze relacje stały się bardziej...ja wiem, widoczne. Częściej przychodził na posiłki, rozmawiał ze mną i dotrzymywał mi towarzystwa. Wspierał mnie kiedy sokół przyniósł tragiczne wieści o ciotce Agnes. Może nie było to jakoś wyraźnie widocznie, lecz tak było.
Westchnęła ciężko a z oka popłynęła słona łza.
Błagam, niech Eryk przeżyje. Musi...
Wsunęła się pod kołdrę i zasnęła.
Zawsze trzeba mieć nadzieję. Zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro