Rozdział 5
Wieczorem do komnaty niebieskookiej weszła gosposia z długim lodowo błękitnym materiałem. Podeszła do śpiącej dziewczyny i obudziła ją, przetarła oczy i ziewnęła przeciągle.
-Spałaś?-spytała
-O to ty, Mayerling. Tak, nudziło mi się więc się trochę przespałam. Co to takiego?-zapytała patrząc na ręce staruszki. Ta nakazała jej wstać i rozwinęła materiał. Młoda kobieta aż wciągnęła powietrze z zachwytu. Jej oczom ukazała się przepiękna, długa suknia z szerokimi, długimi rękawami w kolorze lodowego błękitu. Miała lekki dekolt wyszyty białą koronką.
-Śmiało, przymierz.-zachęcona przez starszą kobiecinę wzięła suknię i przebrała się. Zbliżała się pora kolacji, postanowiła więc że zje w tej sukni. Była zjawiskowa.
-Sama uszyłaś?-zwróciła się do Mayerling, a ta potwierdziła skinieniem głowy. Raven przytuliła ją i podziękowała, wychwalając ją i jej talent. Na twarzy gosposi pojawił się szczery uśmiech. Pokochała tą uroczą dziewuszkę jak własną córkę i wzajemnie.
-Nie musisz mi dziękować, słoneczko. No pośpiesz się, bo spóźnisz się na kolację!-uśmiechnęła się i wyszła, a brązowowłosa chwyciła za szczotkę i zaczęła rozczesywać rozczochrane włosy. Gdy skończyła zeszła na wieczorny posiłek.
***
Nie wiedziała gdzie ani skąd, ale muzyka grała przepięknie. Była wolna, ale rytmiczna i nie nużąca. Jedzenie jak zwykle było smakowite i rozpływało się w ustach. Wino było słodkie, takie jakie lubiła. Zobaczyła jak Upiór upija łyk i podchodzi do niej, kłaniając się lekko i wyciągając doń rękę:
-Pani, czy zechcesz zaszczycić mnie tańcem?-uśmiechnęła i wstała z krzesła, podając mu swoją dłoń. Jego ręka była chłodna i trochę chuda, lecz silna. Raven nie zwracała na to uwagi. Stanęli na środku sali i przyjęli pozę do walca wiedeńskiego. Zaczęli tańczyć, robili to jak prawdziwi zawodowcy, z gracją i niezwykłą elegancją. Melodia grała z każdą chwilą coraz ciszej, a oni jakby w transie tańczyli po całej sali wirując i wpatrując się w siebie. Ona i on. Nastała cisza, wyszli na taras przed ogrodem. Usiedli na małej marmurowej ławeczce.
-Raven...jak ci się do dzisiaj tutaj podobało?
-Na początku nie mogłam się przyzwyczaić, ale w miarę jak poznawałam ten dwór i ciebie...Tak, bardzo mi się podobało.-odpowiedziała szczerze z uśmiechem.
-Dla mnie jako gospodarza to miła ocena ze strony gościa.-uśmiech zniknął z jej twarzy, na początku nie wiedział dlaczego i już miał pytać, lecz po chwili zrozumiał. Tęskniła za ciotką. Sokół wrócił wczoraj, ale wieści które przyniósł nie były optymistyczne. Wcale. Nie miał pojęcia czy teraz jej powiedzieć, z jednej strony obietnica którą jej złożył, a z drugiej to że nie chciał zepsuć jej nastroju. Zasługuje na szczęście i wszystko co najlepsze. Podjął decyzję, a ona spytała o ptasiego posłańca:
-Wczoraj wieczorem. Z przykrością muszę ci powiedzieć, że...twoja ciotka Agnes...nie żyje. Zginęła tak jak w twoim śnie.
-Co?! Ale...ale jak?! Dlaczego była w lesie?! Jak się tam dostała?! Dlaczego była sama?!-wykrzykiwała pytanie za pytaniem nie dopuszczając mężczyzny do głosu. W końcu udało mu się ją uspokoić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro