Rozdział 2
W nocy poczuła, że coś w domu się zmieniło. Tknięta jakimś przeczuciem zaczęła chodzić po domu. Poczuła nagle swąd palonego drewna. Spojrzała w górę i natychmiast skoczyła do tyłu. Całe sklepienie się paliło, a po chwili runęło w dół, rama zajęła się ogniem błyskawicznie. Raven cała przerażona wróciła do pokoju, który pozostał jeszcze nietknięty. W pośpiechu wzięła płaszcz i wybiegła z płonącego domu. Dopiero gdy znalazła się na zewnątrz przekonała się jakie szkody wyrządził już ogień. Nie wiedziała co robić. Miasto było tydzień drogi stąd, a do portu nie pójdzie. Owszem stary marynarz może by i jakoś jej pomógł ale nie chciał mu się zwalać na głowę.
Zaczęła biec do lasu. W dzieciństwie gdy jeszcze żyła jej mama, wybrała się sama do lasu i odnalazła pewien niewielki domek na drzewie. Stary i podniszczony podreperowała go wraz z ojcem, zanim ten ich porzucił. Gałęzie smagały jej twarz, powodując płacz. Uciekała szybko, na oślep zdając się na instynkt. Zatrzymała się dopiero po pięćdziesięciu metrach. Zaczęła się rozglądać szukając domku, nie mogła go dostrzec. Denerwowała się coraz bardziej.
Chwila...Niech to szlag! Nie ta droga!
Zawróciła ale drogę zastąpiła jej wataha wilków. Krzyknęła i rzuciła się do biegu. Wilki ruszyły za nią wyjąc i warcząc. Jeden skoczył na nią, wbił pazury w jej prawe ramię i powalił na ziemię. Już po mnie! Nagle usłyszała huk jakby ktoś właśnie wystrzelił z pistoletu. Podniosła głowę i zobaczyła leżącego z boku martwego wilka. Reszta uciekła wystraszona dalszymi strzałami. Uklękła łapiąc się za zranione ramię, które piekło niemiłosiernie. Kątem okna dostrzegła jak ktoś kuca przy niej.
-Wszystko w porządku?-zapytał.
-Tttaaaak.-spojrzała na swego wybawcę. Niestety nie dostrzegła jego twarzy, ponieważ skrył ją w cieniu kaptura od czarnego płaszcza. Wzkazał na jej ramię, jednocześnie biorąc ją na ręce. Na początku protestowała ale w końcu pozwoliła się podnieść.
-Nie martw się. Będzie dobrze.-szepnął kojąco i skierował się w stronę swego dworu.
***
Starsza kobieta skończyła opatrywać jej ramię i podała Raven szklankę wody.
-Powinno się szybko zagoić. Przykro mi z powodu domu. Ale bez obaw, panicz powiedział że możesz tu zostać jak długo tylko zechcesz.-zapewniła ją.
- Dziękuje, to miło z jego strony. Czy mogłabym się dowiedzieć jak się pani nazywa?
-Oczywiście, moja droga. Jestem Mayerling. Mieszkam tu od dawna i zajmuję się sprawami dworu oraz paniczem.
-Czyli cały dwór jest na pani głowie? Musi być pani bardzo ciężko.-powiedziała a staruszka tylko machnęła ręką zabierając tacę i wychodząc z komnaty.
-Można się przyzwyczaić. A, zapomniałabym, śniadanie będzie za jakieś pięć godzin. Wyśpij się porządnie. Do zobaczenia.I jeszcze jedno mów mi po imieniu.-i wyszła
-Do zobaczenia, Mayerling.-ułożyła się wygodnie i odpłynęła do krainy snów.
***
Siedziała na krześle ustawionym przy wielkim, okrągłym marmurowym stole. Narazie nie tknęła nic. Czekała na pana dworu. Zaniepokojona Mayerling podeszła do niej i zapytała o co chodzi.
-Chciałabym zaczekać na pana dworu, aby mu podziękować. Nie chcę zaczynać bez niego.-wyjaśniła.
-Spokojnie, za moment do nas dołączy.-w tym momencie usłyszały obydwie męski głos. Dziewczyna wstała i spojrzała w stronę z której dochodził odgłos.
Ujrzała przed sobą wysokiego mężczyznę o cerze bladotrupiej. Oczy w kolorze złota patrzyły na nią ciekawie. Ubrany był w ciemne spodnie i ciemną marynarkę. Jedynym jasnym elementem była kremowa koszula.
-Dzień dobry, Mayerling. Witaj.-ostatnie słowo skierował do młodej kobiety stojącej obok starszej pani. Młoda, o jasnej cerze, piękne brązowe włosy, niebieskie oczy patrzące na niego.
-Witaj, nazywam się Raven. Chcę podziękować za ratunek i gościnę.-dygnęła lekko wywołując uśmiech na twarzy Upiora.
-Cała przyjemność po mojej stronie. Pozwól, moja droga Raven że się przedstawię. Jestem Eryk.-podszedł bliżej i ucałował ją w dłoń. Myślał, że od razu odtrąci jego rękę, lecz ku swojemu zdziwieniu ta młoda istotka nic nie uczyniła.-Nie jadłaś?
-Nie, najpierw chciałam ci podziękować.
-Nie masz za co. Twój dom spłonął. Masz gdzie zamieszkać?
-Niestety nie. Moja ciotka jest za oceanem. Wróci dopiero za rok. A nie znam nikogo w mieście.-zakończyła smutno. Poprowadził ją do stołu i odsunąła krzesło.
-Więc zamieszkasz tutaj dopóki nie wróci twa krewna. Cały ten dom jest do twojej dyspozycji. Tylko nie wychodź poza bramę. Sama się przekonałaś że poza nią nie jest bezpiecznie.
-Właśnie-odparła-Obiecuję, że nie sprawię kłopotów. Jeszcze raz bardzo dziękuję.-Upiór skinął głową. Zjedli w milczeniu i każde z nich udało się do swych komnat.
***
-Proszę, paniczu się nie wiercić.-zwróciła mu uwagę.
-Mayerling, ta maść szczypie. Więc jak mam...-drzwi jego komnaty otworzyły się powoli a za nich nieśmiało wychyliła się dziewczęca buźka.
-Przepraszam...nie chciałam przeszkadzać...ale słyszałam jęki i...-weszła do środka. Staruszka zachęciła ją aby podeszła do nich.
-Skoro już jesteś to mi pomożesz. Podaj mi proszę ten mały dzbanek z ciepłą wodą.-Raven wykonała polecenie staruszki. Spojrzała na siedzącego tyłem do niej mężczyznę. Nawet z tyłu było widać że jest to osoba wysportowana. Ciągle rzucał jej się w oczy kolor skóry i zachowanie. Był nieco zgorzkniały, rzadko pokazywał się na posiłkach, jeśli wogóle na nie przychodził. Mayerling tłumaczyła jej, że nie miał łatwego dzieciństwa.
-Proszę.
-Zamocz proszę ściereczkę i przemyj to wgłębienie na lewym ramieniu, a potem wetrzyj maść.-po tych słowach wyszła na korytarz. Została sam na sam z Erykiem.
-Dlaczego tu przyszłaś?-zapytał chłodno.
-Spacerowałam po dworze, nudziło mi się a kiedy usłyszałam...
-Rozumiem.-zaczęła przemywać ranę, która według niej wyglądała paskudnie. Chodziło jej o samo wgłębienie na około dwa centymetry. Zabrała się do wcierania maści. Widziała jak się rozluźnił. Gdy skończyła zabandażowała okaleczone miejsce. Wprawdzie Mayerling nie kazała jej tego zrobić, ale zrobiła to. Eryk zaskoczony jej zachowaniem odwrócił się, ukazując przy tym umięśnione górne ciało.
-Dziękuję, Raven.
-Drobiazg. Wybacz mi ciekawość, ale dlaczego żyjesz w samotności?
-A co ci opowiadała Mayerling?
-Że miałeś trudne dzieciństwo o nic więcej.
-I niech tak zostanie.
-Ale chcę ci pomóc. Nie chodzi mi o to abyś wyszedł do świata, ale żebyś był weselszy.-spojrzała na niego błagalnie. Nie chciała się wtrącać w jego życie, ale naprawdę chciała go zrozumieć i pomóc.
-No dobrze.-westchnął ciężko-Zawsze byłem dyskryminowany z powodu swej skóry. Ludzie z mojego miasteczka wierzyli, że jestem wysłannikiem szatana i pewnej nocy pobili mnie i porzucili w lesie. Po bójce zostało mi to przeklęte wgłębienie od grubego drewnianego kija, później odnaleźli mnie rodzice. Zabraliśmy wszystkie rzeczy i udaliśmy się do tego dworu, który był w naszej rodzinie od ponad dwustu lat. Nikt nie wiedział o tym miejscu a że ulokowano go tam gdzie nikt nie chodzi... Żyliśmy tu wszyscy. Ja, ojciec, matka i Mayerling. Ale oni...matka...potem ojciec...jak miałem kilkanaście lat...umarli...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro