Rozdział 5: Sorgan cz.2
Obudziły ją odgłosy krzyczących dzieci. Na początku pomyślała, że to ten zielony stwór tak krzyczy, ale wkrótce przekonała się, że nie miała racji. Otworzyła ciężkie powieki, gdyż oślepiało ją słońce górujące w zenicie, i spostrzegła, że są w wiosce przy stawach. Obok niej przy samej barierce siedziało Dziecko widocznie zaintrygowane nowym otoczeniem. Zanim Naar zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, do pojazdu podbiegła chmara dzieci, które z zainteresowaniem przyglądały się zielonemu ludzikowi.
Wszędzie było pełno wody, a raczej stawów, a przy nich malutkie domki zbudowane najpewniej z drewna i wikliny, gdyż tego było w bród. Sądząc po ilości ludzi i zaawansowaniu technologicznemu budynków, wioska była raczej biedną częścią tej planety. Dziewczyna zaczęła rozglądać się dookoła, uważnie analizując wszystkich mieszkańców. W większości widziała dzieci, które chichotały patrząc na jej małego towarzysza.
- Ewidentnie się ucieszyli. - z obserwacji wyrwał ją głos Mandalorianina.
- Ewidentnie. - potwierdziła Cara z uśmiechem obserwując dzieciaki.
Naar nie włączyła się do rozmowy, bo nie czuła takiej potrzeby, natomiast z wielką fascynacją patrzyła na wieśniaków, na ich stawy, a przy nich siatki z krylem, oraz na spokój, który panował. Było tu pięknie. Powoli wygramoliła się z wozu, zabrała swój mały bagaż i podeszła do najbliższego zbiornika z wodą. Od dziecka uwielbiała wodę, która ją wyciszała i sprawiała wrażenie, że świat i życie były trochę lepsze. Przejrzała się w gładkiej tafli wody i dopiero teraz spostrzegła, że miała paskudnie splątane włosy, a twarz ubrudzoną najprawdopodobniej kurzem i piachem. Przechyliła lekko głowę, dalej patrząc w przeźroczystą toń i zobaczyła dziwną rzecz - tuż za nią stała starsza kobieta ubrana w długą ciemną suknię. Na głowie miała kaptur, ale spod niego Naar doskonale dostrzegła jej ostre rysy i białe źrenice. Odwróciła szybko głowę, aby zobaczyć kim jest stojąca kobieta, ale za nią nikogo nie było. Nikogo poza Mandalorianinem.
- Chodź, trzeba zanieść rzeczy - powiedział łagodnie.
- Widziałeś ją? - zapytała.
- Kogo?
- Tę kobietę, stała tuż za mną - powiedziała ponownie spoglądając na wodę, ale nikogo tam nie zobaczyła.
- Tu jest mnóstwo kobiet - odparł - chodź już.
Naar ostatni raz spojrzała na staw, po czym wzięła z pojazdu, którym przyjechali, jedną ze skrzyń i podążyła za Mandalorianinem. Szli ścieżką wydeptaną pomiędzy domostwami, a koło nich szło Dziecko, co i raz piszcząc z radością na widok innych dzieci. Gdy doszli do ostatniej chałupki, która odróżniała się od pozostałych, Mando zatrzymał się w progu. Naar nie zauważyła tego, pogrążona w myślach o dziwnej kobiecie, i wpadła w jego zbroję.
- Czemu się zatrzymałeś? - zapytała z wyrzutem, rozcierając obolałe czoło, które spotkało się z twardym i ostrym bokiem beskarowego naramiennika. Po chwili spostrzegła, że w środku była jakaś kobieta. Ubrana w zielonkawy, chyba tradycyjny strój, z długimi ciemnymi włosami, swobodnie opadającymi na plecy i z serdecznym uśmiechem. Zawiązywała sznur, który trzymał okiennicę i spojrzała w ich kierunku.
- Proszę, wejdź - powiedziała uprzejmie w stronę Mandalorianina.
Gdy wchodził do środka, musiał schylić głowę, gdyż nadproże okazało się niezwykle niskie. Za nim weszła Naar, a tuż obok niej Dziecko.
- Wygodnie ci tu będzie? - zapytała go kobieta, patrząc jak stawiał skrzynię. - Ciebie mogę wziąć do siebie, jeśli będziesz się czuła tu niekomfortowo. - zwróciła się do Naar.
- Nie rób sobie kłopotu, jakoś sobie poradzimy - odparła dziewczyna.
- Wybaczcie, że kładziemy was w stodole - powiedziała smutno. W tym czasie, Dziecko przecisnęła się pomiędzy nogami Naar i podeszło do swojego opiekuna.
- To mi wystarczy - odparł Mando.
Kobieta zamilkła na chwilę, a serdeczny uśmiech znikł z jej twarzy. Naar nie zdziwiła się temu, bo obojętna, a wręcz zimna postawa beskarowego człowieka sfrustrowałby każdego.
- Tutaj położyłam koce - zaczęła znowu kobieta, wskazując na stertę pod jedną ze ścian.
- Dziękuję. Miło z twojej strony. - znowu ten zimny, modulowany głos Mandalorianina.
Naar głośno westchnęła z dezaprobatą.
- Jesteśmy bardzo wdzięczni, że przyjęliście nas pod dach - włączyła się do rozmowy, na co kobieta uśmiechnęła się szeroko. - Jak ci na imię?
- Omera - odpowiedziała tamta.
Nagle jednak na werandzie zjawiła się mała dziewczynka, nieśmiało zerkająca do środka. Naar chciała się z nią przywitać, ale nieokrzesany Mandalorianin wyciągnął szybko broń, odwrócił się celując w dziewczynkę, która przestraszona odskoczyła w bok, i znieruchomiał gotów do ataku.
- Brawo - szepnęła sarkastycznie Naar.
Omera wyszła do dziewczynki i po chwili trzymała ją w ramionach, delikatnie głaszcząc po włosach.
- To moja córeczka, Winta - powiedziała łagodnie, obejmując dziecko.
- Podobna - odparła Naar z uśmiechem. - Wybacz temu blaszakowi - zwróciła się do dziewczynki.- Bywa nieokrzesany.
- Nie za często miewamy gości w osadzie. Wstydzi się nieznajomych - kontynuowała Omera, patrząc na Naar, która ze zrozumieniem kiwała głową.
Nastała chwila ciszy, wypełniona tylko dźwiękami dochodzącymi z zewnątrz budynku. Naar spojrzała na Mandalorianina, który zdążył już schować broń, ale nadal pozostał spięty i czujny. Przewróciła oczami, nie dowierzając, że mógł pomyśleć, że to dziecko mogło mu zagrozić.
- Ten miły pan pomoże nam pozbyć się bandytów - powiedziała Omera do córki, próbując ją uspokoić.
Na pewno nie jest miłym panem - mruknęła do siebie w myślach Naar. Co to, to nie. Mandalorianie byli zabójcami. Byli niezwykle dumni, zadufani i niezwykle niebezpieczni. Większość z nich żyła z bycia łowcami nagród i zdolna była tylko walczyć i zabijać. Naar nigdy nie przepadała za tą rasą ludzi. Skądinąd słyszała, że wcale to nie była rasa, a raczej społeczność zrzeszająca odstępców, którzy nie mieli swojego miejsca w galaktyce. W każdym razie, żadnego z Mandalorian nie można było nazywać miłymi, przynajmniej w jej odczuciu.
- Dziękujemy - szepnęła nieśmiało Winta.
Naar uśmiechnęła się do niej życzliwie i kątem oka zauważyła, jak Mando kiwa powoli głową.
- Chodź. Nasi goście muszą odpocząć - Omera spojrzała na córkę, po czym chwytając ją za rękę wyszły z chaty.
Naar została sama ze swoim nielubianym towarzyszem, który zaczął rozpakowywać najważniejsze rzeczy. Dziewczyna wzruszyła ramionami ciężko wzdychając i podeszła do miejsca, gdzie najprawdopodobniej będzie spała - dziwnego siennika koło ściany. Zdjęła swój plecak i położyła go obok siebie, siadając i rozprostowując nogi. Zostawione do tej pory samo sobie, Dziecko, czym prędzej zwęszyło okazję i podreptało w stronę dziewczyny ściskając w łapkach jakiegoś insekta.
- Patu - zabrzmiało koło niej. Spojrzała w dół i dostrzegła wielkie ślepia patrząc wprost na nią.
- Nie możesz go jakoś związać albo coś? - zapytała Mandalorianina.
- Nie. - dostała krótką odpowiedź.
Westchnęła ciężko, po czym zwróciła się do dzieciaka:
- Jak jeszcze raz do mnie podejdziesz, to ugotuję cię jak żabę we wrzątku.
Jej komentarz spotkał się z ostrym spojrzeniem beskarowego hełmu, który nagle zwrócił na nią uwagę.
- Prędzej ja cię umieszczę w karbonicie. - usłyszała modulowany spokojny głos.
- Tak tak, już to słyszałam. Może zmieniłbyś repertuar gróźb? - sarknęła. - A tak zmieniając temat, zawsze tak nerwowo reagujesz na obcych?
Cisza.
Mimo, że Mandalorianin nie odezwał się do niej, cały czas uważnie obserwował ją przez ciemny wizjer.
- Czemu tak rzadko się odzywacie? Wy, Mandalorianie. - kontynuowała. - To też jest jakoś uregulowane w tym waszym kodeksie? Poza tym, na czym to w ogóle polega, co?
- Wystarczy, że ty dużo mówisz. - odparł.
- Wiesz, fajnie by było jakbyś i ty czasami mówił. Trochę więcej niż: Zamrożę cię w karbonicie. Nie mam z kim porozmawiać, bo albo słyszę karbonit, albo patu.
- Patu? - ożywiło się dziecko, wdrapując się na siennik, by siąść obok niej.
- O tym właśnie mówię - westchnęła, biorąc zielonego pędraka za jego szatkę i włożyła do prowizorycznej kołyski.
Mandalorianin w tym czasie wrócił do ustawiania pakunków, a potem zaczął czyścić swoją broń. Naar usiadła znowu na sienniku i poszła w śladu swojego towarzysza. Jej blaster potrzebował lekkiego przeglądu i czyszczenia. Od ostatniego razu trochę się osmalił i nie była pewna czy jakieś przewody się nie spaliły. To była jej jedyna broń, a podróżując z Mandalorianinem, trzeba było mieć coś czym będzie można się bronić.
- Czemu właściwie zostałeś łowcą? - zapytała po chwili, ale nie spodziewała się odpowiedzi.
W tym samym momencie, do ich stodoły weszła ponownie Omera, niosąc tacę z jedzeniem.
- Puk puk - powiedziała stając w progu.
- Proszę - odparł Mandalorianin.
Kobieta postawiła tacę na małym stoliku i uśmiechnęła się najpierw w stronę człowieka w beskarze, a potem do Naar. Po czym, nagle do chaty wbiegła Winta, trzymając coś w rękach. Ostrożnie podeszła do matki, zerkając co chwila na Mandalorianina i Naar. Z kołyski przyglądało im się Dziecko, które co raz zerkało w stronę towarzyszki swego opiekuna.
- Mogę go pokarmić? - zapytała cicho Winta.
- Pewnie - odparł Mando, odwracając się w jej stronę.
Dziewczynka podeszła do kołyski, gdzie było Dziecko i delikatnie podała mu małego grzybka.
- Chcesz coś zjeść? - zagadnęła go.
Dziecko od razu pochłonęło to co mu zaoferowała. Dziewczyna zaśmiała się radośnie patrząc na malucha. W tym momencie i Naar się zaśmiała patrząc na tą dwójkę. Może zielony stwór nie był taki zły.
- Możemy się pobawić? - Winta zwróciła się do stojącej obok Naar. Ta tylko wzruszyła ramionami i wskazała na Mandalorianina. Odwrócił się do nich i powiedział bardzo spokojnie:
- Śmiało.
Po czym wyjął Dziecko z kołyski, a ono uradowane pobiegło za dziewczynką. Zanim wyszło z chaty, zatrzymało się na progu i zakwiliło po swojemu do Naar, jakby chciało i jej zapytać o pozwolenie. Trochę ją to zdziwiło, mając na uwadze, że nie tak dawno straszyła go, że ugotuje go jak żabę. Niemrawo kiwnęła głową i lekko się uśmiechnęła. Po tym geście, Dziecko z głośnym śmiechem pognało za Winta.
- Lepiej nie... - Mandalorianin chciał za nim pobiec, ale drogę zagrodziła mu Omera.
- Nie martw się - powiedziała łagodnie.
- To zły... - kontynuował, wciąż próbując iść za Dzieckiem.
- Niech się bawią - przekonywała go kobieta.
- Jeśli jakoś cię to uspokoi, pójdę z nimi - wtrąciła się Naar.
Mandalorianin popatrzył na nią poprzez ciemny wizjer.
- Jeśli nie będziesz chciała go ugotować, to idź.
- Nie będę - zaśmiała się i wyszła.
Na zewnątrz było mnóstwo dzieci w różnym wieku. Jedne już całkiem nieźle biegały, inne czołgały się po ziemi pod czujnym okiem matek, a jeszcze inne siedziały i grzebały w ziemi. Naar zatrzymała się przy nich patrząc na ten specyficzny obraz. Było to dla niej coś zupełnie dziwnego i obcego, bo na Nevarro nie było zbyt wielu dzieci, a przynajmniej ich nie widywała. Sama wychowywała się pod czujnym i stalowym okiem Klienta, który od najmłodszych lat uczył ją posługiwać się blasterem, grzebać przy śmigaczach i innych pojazdach. Nie znała słowa zabawa, a już na pewno nie wiedziała, że ktoś może troszczyć się o swoje dzieci, tak jak to widziała przed sobą. Matki tuliły do siebie swoje maluchy, ocierały łzy, gdy któreś płakało, i najzwyczajniej w świecie je kochały. Było to coś nienaturalnego dla Naar, która miała trochę inne wyobrażenie dzieciństwa i macierzyństwa, a może raczej tacierzyństwa, bo miała tylko ojca. Spojrzała na małego zielonego pędraka, który otoczony był dziećmi. Uśmiechnęła się w jego stronę, gdy spotkała się z jego wielkimi oczami.
Oparła się o niedaleki płotek i obserwowała Dziecko. Nawet nie zauważyła jak zjawiła się obok niej Cara.
- Wpadł jej w oko - powiedziała, co wyrwało Naar z rozmyślań.
- Co? - zapytała zdumiona.
- No Mandalorianin tej młodej wdówce. Odkąd tu przyjechaliśmy kręci się wokół niego, spójrz - wskazała na chatę, gdzie kątem oka dostrzegły Omerę rozmawiającą z człowiekiem w beskarze. Cały czas się uśmiechała.
- Ty żartujesz, czy jak? - Naar skrzywiła się nieznacznie. - Przecież on cały czas nosi wiadro. Nie ma pewności, że pod spodem jest człowiek. A może to gunganin?
Cara zaśmiała się głośno.
- Uczucie to coś więcej niż wygląd.
- Ta, podobno - fuknęła Naar. - Chociaż ja bym nie chciała wiązać się z gunganinem w przebraniu mandalorianina.
- Długo się znacie? - zapytała Cara, podnosząc do ust kubeczek ze spoczką.
- Niedługo - powiedziała dziewczyna - w zasadzie, to było niefortunne spotkanie. Nie powinno mnie tu z nim być.
- To co tu robisz?
- Długa historia - westchnęła Naar. Nie chciała o tym rozmawiać.
W tej samej chwili z chaty wyszła Omera i zbliżyła się do dzieci. Skinęła głową w stronę Naar i Cary, a potem odeszła dalej.
- Mamy dużo czasu - odezwała się Cara.
- Wiesz co, myślę, że to nie jest historia na dziś. - odparła Naar odchodząc w stronę stodoły gdzie miała mieszkać z Mandalorianinem.
Nie zdążyła wejść na drewniane schodki, a w progu pojawił się jej nie lubiany towarzysz. Przechylił hełm na bok, a ręce swobodnie opuścił wzdłuż pancerza. Robił tak zawsze, gdy nie rozumiał co się dzieje, albo nie wiedział co odpowiedzieć. Zazwyczaj jeszcze ciężko wzdychał, lecz tym razem się powstrzymał.
- Coś się stało? - zapytał.
- Nie. Co się miało stać? - zapytała zdziwiona.
Tuż za nią szła Cara przyglądając się im obojgu.
- Przejdziemy się z Carą po lesie i zobaczymy co ich tak wystraszyło - oznajmił jej.
- To pójdę z wami, przyda się dodatkowa para rąk.
- Nie - odparł surowo. - zostaniesz tutaj.
- Przecież nie będę sabotować twojej pracy, bez przesady - obruszyła się - ja też chcę pomóc tym ludziom.
Mandalorianin nic nie odpowiedział, tylko wyminął ją i podszedł do Cary, która stała tuż obok. Przyglądała się im uważnie, czują współczucie dla dziewczyny, która według niej była bardzo sympatyczna. Nie rozumiała czemu Mando traktuje ją jak wroga. Uśmiechnęła się pocieszająco do Naar, która stała obrażona i ruszyła za beskarowym człowiekiem.
- Świetnie - mruknęła do siebie dziewczyna, po czym weszła do stodoły i siadła na sienniku.
Okazuje się, że czasami to co pragniemy tak długo, i w końcu to dostajemy, nie jest tak dobre jak nam się wydawało. Naar myślała, że jak w końcu wydostanie się z Nevarro będzie mogła żyć w spokoju i zacząć własną działalność jako łowca nagród, a nie najemniczka działająca pod dyktando Klienta. Może gdyby nie wpakowała się w sam środek łapanki, którą Karga zorganizował dla Mandalorianina, mogłaby faktycznie spokojnie odlecieć jakimś innym transportem. Chcąc wyrwać się z bagna, znalazła się w jeszcze większym i to jeszcze z mandalorianinem.
Mała łza spłynęła po jej policzku.
- Patu - usłyszała obok siebie.
Spojrzała w stronę drzwi i spostrzegła, że na progu stoi Dziecko i uważnie się na nią patrzy. W łapkach trzymało jakiś mały kamyk, albo coś co kamyk przypominało, a było kolejnym insektem, który miał zostać zjedzony.
- Zaraz wróci, nie martw się - powiedziała. - Poszli sprawdzić okolicę.
Dzieciak podszedł bliżej do niej, i z wysiłkiem wspiął się na siennik, aby zbliżyć się do dziewczyny. Patrzyła na wdrapującego się malucha, ale nie miała zamiaru mu pomóc. Chciała, żeby dał jej spokój, w końcu miał mandalorianina, któremu mógł dokuczać. Dziecko natomiast, niezrażone brakiem pomocy, usiadło kładąc jedną łapkę na jej udzie, a drugą wyciągając i coś pokazując. Trzymał w niej mały kamyczek.
- Jak to jakiś insekt, co skoczy na mnie, to serio cię ugotuje we wrzątku - warknęła.
Dziecko zabulgotało radośnie, wciąż trzymając wyciągniętą łapkę. Naar wzięła od niego kamyczek i obróciła parę razy w dłoni. Był cały biały.
- Nie odczepisz się ode mnie, prawda?
Dziecko uśmiechnęło się i patrzyło na nią wielkimi oczami. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, nie rozumiejąc dlaczego.
- Dzięki, bardzo ładny - powiedziała łagodnie. - Myślisz, że mnie tu zostawi? Byłoby miło. Nie musiałabym zastanawiać się, czy mnie zabije, czy zamrozi w karbonicie i odstawi na Nevarro. Nie chcę tam wracać.
Dziecko zapiszczało po swojemu, wdrapując się na jej kolana. Na to Naar nie była przygotowana. Patrzyła ze zdziwieniem na jego błyszczące oczka i wyciągnięte łapki.
- Słuchaj - powiedziała chwytając go za szatkę. - aż tak cię nie lubię. Czas na drzemkę.
Wstała i odstawiła go do kołyski. Przez chwilę stała nad nim przypatrując się co zamierzał zrobić. Ku jej zdziwieniu, Dziecko grzecznie się położyło, ziewnęło i zaczęło zasypiać. Widocznie zabawa z innymi dziećmi bardzo go zmęczyła.
***
Mieszkańcy wioski zebrali się pod stodołą, gdzie stał Mandalorianin, Cara i Naar. Po obserwacji terenu przez pierwszą dwójkę, doszli do wniosku, że na planecie jest ukryty imperialny sprzęt- AT-ST, a wraz z nim najpewniej oddział szturmowców. Po powrocie z lasu, Cara opowiedziała wszystko Naar, aby i dziewczyna wiedziała z czym mieli się zmierzyć. Fakt był taki, że żadne z nich nie było przygotowane na taką ewentualność, dlatego Mandalorianin miał jedyny słuszny pomysł.
- Złe wieści. Nie możecie tutaj zostać. - powiedział bezpardonowo do wieśniaków.
Naar aż prychnęła pod nosem. Miał zero wyczucia sytuacji.
Po wiosce przetoczył się hałas niezadowolenia i ogólnego zdziwienia na taką wypowiedź.
- Masz podejście do ludzi - zaśmiała się Cara.
- Za grosz empatii - dodała Naar.
- Wy byście lepiej zagadały? - Mando przechylił w ich stronę hełm pełen dezaprobaty.
- Gorzej się nie da - odparł Cara i podeszła bliżej ludzi. - Rozumiem, że nie to spodziewaliście się usłyszeć, ale nie ma innego wyjścia.
W tym czasie Mandalorianin z rezygnacją oparł się o wiklinową ścianę i uważnie obserwował co się stanie. Naar stała obok Cary i próbowała jakoś jej pomóc przekonać wieśniaków, żeby opuścili to miejsce. Sama doskonale znała imperialne maszyny i wiedziała, że z AT-ST nie mają szans.
- Wzięliście tę robotę! - krzyknął jeden z mężczyzn.
- Wzięliśmy, bo nie było mowy o AT-ST - powiedziała spokojnie Cara.
- A co to jest? - dopytywał mężczyzna.
- Maszyna krocząca, wali z dużych działek - do rozmowy wtrąciła się Naar. - Ukryliście to przed nami.
- Tak, ktoś wiedział, ale nie powiedział - dodała Cara.
- Pomóżcie nam! - usłyszeli z tłumu.
Cara westchnęła ciężko spoglądając na Naar, a potem na Mandalorianina. Wśród ludzi przetoczyła się fala rozpaczy.
- Nie mamy dokąd uciekać - powiedziała nagle Omera, przytulając przestraszoną córkę.
- Bzdura, to wielka planeta - odparła Cara. - Znaczy, widziałam kilka mniejszych.
Mandalorianin w tym czasie uważnie obserwował całą sytuację, cały czas opierając się o ścianę chaty jakby był na pikniku. Nonszalancja w jego postawie zezłościła Naar, która czym prędzej zbliżyła się do niego.
- A ty będziesz tak stać? - syknęła.
- Świetnie wam idzie - odpowiedział spokojnie.
- Weź się do roboty, blaszaku - fuknęła, ponownie podchodząc do Cary. Jeden z wieśniaków zwrócił się do niej, mając nadzieję, że chociaż ona ich zrozumie.
- Moi dziadkowie kopali te stawy. Łowimy tu od pokoleń - powiedział smutno.
- Rozumiem - odparła łagodnie Naar - Naprawdę. Ale nas jest tylko troje.
- Dwoje - przerwał jej Mandalorianin, co spotkało się z ostrym spojrzeniem ze strony kobiet.
- No jak! - sprzeciwił się jedne z mężczyzn, zupełnie ignorując słowa człowieka w beskarze. - Przecież nas tu ze dwadzieścioro jest!
- Mówię o wojownikach - krzyknęła Naar. - Bądźcie poważni.
- Nauczymy się! Przeszkolisz nas!
Znowu powstał rumor i hałas wśród mieszkańców wioski. Naar tylko westchnęła bezradnie patrząc na Carę, ale i ona nie wiedziała co dalej robić. Obie odwróciły się do Mandalorianina, ale ten dalej stał bez ruchu.
- Nie raz widziałam, jak AT-ST roznosi oddziały żołnierzy w kilka minut.- Cara ponownie zwróciła się do mieszkańców.
- Nie ruszymy się stąd - powiedziała Omera.
Naar ściągnęła gniewnie brwi. Ta kobieta nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa jakie na nich czekało.
- Zrozum, nie dacie rady - zwróciła się do niej.
Nagle do rozmowy wtrącił się Mandalorianin.
- Chyba, że ich przygotujemy.
Kobiety spojrzały na niego z mieszaniną szoku, zrezygnowania i niezgody. Nie mogli szkoli wieśniaków, bo oni nawet blastera w życiu nie widzieli, a co dopiero mówić o walce. Dla Naar i Cary sprawa była jasna, ludzie nie mogli tu zostać.
- Chodźcie - powiedział, ruszając przed siebie w stronę stawów najdalej wysuniętych w stronę lasu. Gdy zauważył, że Naar wchodzi do chaty, nie podążając za nim, odwrócił się i dodał: - Ty też.
- Coś nowego, to w końcu jest nas trójka, czy dwójka wojowników? - zapytała złośliwie.
- Przydasz się - odpowiedział tylko i ruszył dalej.
Gdy znaleźli się przy samym lesie, wszyscy zebrali się wokół Mandalorianina, który dopiero teraz zabrał głos.
- Zasadniczo problemy są dwa. - zaczął. - Zgraja bandytów i AT-ST. Maszynę rozwalimy, ale musicie nas osłaniać, gdy wyjdą z lasu. Sami wiecie, do czego są zdolni. Cara jest weteranką, służyła w wojskach Rebelii, a Naar jest wyszkoloną najemniczką. Przedstawią plan, więc słuchajcie uważnie.
- To tak - zaczęła Cara. - Nic na tej planecie nie uszkodzi nóg AT. Więc zbudujemy pułapkę. Wykopiemy głęboki dół, o tutaj - wskazała na miejsce przy jednym ze stawów. - AT w niego wlezie i się wyłoży.
- Cara i Mando zaatakują obóz bandytów. Wkurzą ich, a wtedy walka przeniesie się z lasu na nasz teren - dodała Naar.
- Zetnijcie drzewa i postawcie barykady na skraju lasu - wtrącił się Mando, podchodząc bliżej dziewczyny - Wysokie, żeby nie przeszedł nad nimi, i na tyle mocne, żeby ich nie sforsował.
- Najważniejsze, kto umie strzelać? - dodała Naar patrząc po zebranych. Tylko jedna osoba podniosła rękę, Omera.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, bo kątem oka zauważyła mandaloriański hełm, który trochę za szybko odwrócił się w stronę kobiety.
- Świetnie - powiedziała - Ty i część z was po mojej prawej stronie, idzie za Mandalorianinem. Reszta za mną i Carą.
Po czym ruszyły przed siebie pomiędzy stawami. Mężczyźni poszli po drewna, aby zbudować barykady. Wbrew temu co Naar sądziła, całkiem dobrze im to szło. Widać było, że na drewnie i pracach ręcznych znają się najlepiej. Wraz z Carą i innymi kobietami nazbierały chudszych patyków, które miały robić za broń kłującą i zaczęły strugać ich końce. Gdy w końcu rozdały każdemu po jednym, Cara poprosiła, aby dziewczyna pokazała jak mają używać takiej broni. Sęk w tym, że Naar nie wiedziała, bo nigdy nie walczyła w ręcz. O ile funkcja kija była zrozumiała, a tyle ustawienie wojownika i poruszanie bronią już nie. Potrafiła tylko strzelać z blastera i dobrze się maskować.
- Lepiej ty to zrób - powiedziała ponuro - masz więcej doświadczenia, a ja pójdę do Mandalorianina.
I odeszła, czując na plecach wzrok towarzyszki. Było jej wstyd, że chodź znała się na maszynach, śmigaczach, blasterach i innych mechanizmach, to nie potrafiła obsługiwać się bronią białą i nie potrafiła się bić. To była dla niej potwarz.
Przeszła kilka kroków dalej i zauważyła jak Mando rozdaje swojej grupie podopiecznych broń. Stanęła nieopodal przyglądając się całej scenie i czekając co się będzie działo. Obawiała się, że większość z nich mogła sobie zrobić krzywdę nie wiedząc jak prawidłowo trzymać broń. Wiedziała jednak, że Mandalorianin wytłumaczy im wszystko.
Gdy każdy trzymał już swoją broń, nagle spostrzegła, że Mandalorianin patrzy prosto na nią i kiwa głową żeby przyszła. Podeszła bliżej kilka kroków, nie pewna czy dobrze odczytała jego znak.
- Naar pokaże wam, jak prawidłowo strzelać - powiedział.
- Co? - szepnęła do niego, nie chcąc zrazić pozostałych.
- Tak bardzo chciałaś się wykazać, więc masz okazję. Pomóż im się przygotować.
- Myślałam, że to Mandalorianie są najlepszymi strzelcami - fuknęła.
Zamiast odpowiedzi ujrzała przechylający się hełm, który oznaczał, że Mando zakończył rozmowę. Odeszła od niego znajdując się przy ustawionych w rzędzie wieśniakach i powiedziała:
- Macie zamiar strzelać do siebie nawzajem?
Sądząc po szmerze jaki przeszedł pomiędzy nimi, domyśliła się, że nie zrozumieli aluzji.
- Weźcie te wiadra, które stoją tu dookoła i umieśćcie je na linach, abyście mogli do nich strzelać - powiedziała pokazując o co jej chodzi. - Jak ktoś się odważy, może także wziąć wiadro z głowy Mandalorianina. - sarknęła, zanim wszyscy się rozeszli i z wyrazem tryumfu na twarzy spojrzała na lśniący beskarowy hełm.
Po kilku chwilach wieśniacy zamontowali prowizoryczne tarcze i wrócili na swoje poprzednie miejsce ustawiając się w rzędzie. Jako pierwsza stała Omera, patrząc niepewnie na Naar i Mandalorianina. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i podeszła do niej.
- Chodź, pomożesz mi - powiedziała. - Jak widzicie, Omera jako jedyna zgłosiła się, że potrafi strzelać - zaczęła. - Pokaż proszę co potrafisz strzelając w wiadro przed tobą.
Przed nią stał Mandalorianin, który tylko pokiwał głową z dezaprobatą, wiedząc o czym mówiła. Zszedł z drogi strzału i patrzył jak Omera celuje i oddaje perfekcyjny strzał.
- Nieźle - powiedziała zaskoczona Naar. - Czy wszyscy widzieli?
Chór głosów odpowiedział twierdząco.
- Świetnie. Najważniejsza jest postawa, pamiętajcie
Zaczęła im wyjaśniać jak najlepiej się ustawić, jak mieć ułożone ręce i dłonie, aby swobodnie nimi operować. Widać było, że doskonale zna się na rzeczy, co zaskoczyło Mandalorianina. Patrzył cały czas, obserwując jej poczynania i to, że wieśniacy zaczęli strzelać całkiem celnie. Była dobrą nauczycielką. Oddawała jeden strzał za drugim do wiszących wiader i ani razu nie chybiła. Trafiała będąc w ruchu, leżąc, siedząc, prawie we wszystkich kombinacjach, które chciała aby wieśniacy znali. Była przy tym niesamowicie swobodna i uśmiechnięta, jakby strzelanie było formą rozrywki, zabawy, a zafascynowani nią mieszkańcy wioski, zaczęli coraz bardziej się starać. Chodziła dookoła nich poprawiając ich postawę, kierując odpowiednio ręce rozluźniając ich nadgarstki, pokazując jak łapać cel, gdzie patrzeć na blaser, aby trafić, a oni uważnie jej słuchali.
Na samym końcu podeszła do Omery, która świetnie sobie radziła ze strzelaniem. Chciała jej tylko dać kilka wskazówek, aby jeszcze lepiej jej to wychodziło. Dlatego stała przy niej śmiejąc się i żywo gestykulując, bo polubiła miłą kobietę.
- Jest bardzo dobra - powiedziała nagle Cara, stając obok Mandalorianina.
- Jako jedyna przyznała się do tego, że potrafi strzelać - odparł.
- Ale ja mówię o Naar - sprecyzowała.
- Za dobra. Grozi Dziecku, a to nie jest bezpieczne.
- Co ty jesteś na nią taki cięty? Daj dziewczynie żyć.
Mando spojrzał na nią przez ciemny wizjer.
Nie obchodziło go, jak dobrze ta dziewczyna potrafi strzelać. Dla niego stanowiła niebezpieczeństwo, które było skierowane w dzieciaka.
- Chce pomóc, to chyba normalne - broniła jej Cara. - A dzieciak sam do niej lgnie, i się nie boi.
W tym momencie, Mandalorianin odszedł na bok, podchodząc do grupy strzelającej.
***
Gdy tylko się ściemniło, wszyscy zebrali się przy skraju lasu, gdzie zbudowane były barykady i wykopany został głęboki dół. Brakowało tylko Mandalorianina, Cary i Naar, którzy byli jeszcze w chacie. Dziewczyna rozmawiała z byłą szturmowiec, gdy szły w stronę stodoły, gdzie powinien już czekać Mando. Zauważyły go z oddali, jak stał na werandzie razem z Omerą.
- Na wszystkie gwiazdy - szepnęła Naar z szerokim uśmiechem - ty serio miałaś rację, że leci na niego. Popatrz tylko.
Cara spojrzała w to samo miejsce i zachichotała lekko.
- Mówiłam - odparła.
- To chyba to błyszczące wiadro.
- Albo pelerynka.
Dalszą drogę przeszły próbując opanować śmiech. Gdy znalazły się obok Mandalorianina po niedawnej radości nie było śladów. Cara skinęła na człowieka w beskarze, a ten od razu do nich zszedł zostawiając zdezorientowaną Omerę. Naar uśmiechnęła się do niej pocieszająco.
- Będzie dobrze - powiedziała.
Po czym dołączyła do Cary i Mandalorianina.
Gdy dotarli do skraju lasu, Mando odwrócił się do dziewczyny.
- Zostań w wiosce i czekaj na sygnał. Powinniśmy szybko się uwinąć.
- Jasne - odpowiedziała.
Po czym weszli do ciemnego boru, a Naar podeszła do wystraszonych wieśniaków. Chwyciła swój blaster, do tej pory przywieszony do paska u spodni i rozkazały innym zrobić to samo.
- Czekamy na sygnał. Bądźcie w gotowości.
***
Gdy Mandalorianin o Cara dobiegli do wioski, dzieliły ich tylko sekundy od wyłonienia się z lasu AT-ST. Naar słyszała jego ciężkie kroki. Tuż obok niej wbiegł do prowizorycznych okopów Mando, a za nim Cara krzycząc do wszystkich:
- Jak tylko się właduje do stawu, będzie po robocie.
Słyszeli zbliżającą się maszynę. Ciężkie kroki roznosiły się echem po uśpionym lesie i czujnej wiosce. Naar widziała przerażenie na twarzach wieśniaków i zupełnie jej to nie dziwiło. Sama czuła się zaniepokojona, gdyż nigdy nie przyszło jej walczyć z maszyną kroczącą. Miała nadzieję, że plan wypali.
- Gdzie dzieciak? - zapytał Mandalorianin.
- W jednej z chat na końcu. Schowałam go z innymi dziećmi.
Odpowiedziało jej skinienie hełmu.
Nagle z lasu wyłoniły się dwa wielkie czerwone punkty, które zaczęły skanować otoczenie. Gęsta mgła, która pokrywała stawy, wydawać by się mogło, że służyła za przykrycie na mieszkańców wioski, ale Naar czuła, że może się to obrócić przeciw nim.
- Jeszcze parę kroków - szepnął Mando, na co kiwnęła głową.
Maszyna podeszła bardzo blisko krawędzi stawu, gdzie został wykopany dół. Zatrzymała się jednak i spojrzała w dół oceniając sytuację.
- Stanął. - powiedziała zdziwiona Cara.
Maszyna stała, a wszyscy zaczęli patrzeć po sobie nerwowo. Gdyby AT zaczął się cofać, byłoby po sprawie. Przegraliby z maszyną. Nagle, robot włączył oślepiające białe światło, żeby zeskanować cały teren. Naar poczuła jak Mandalorianin łapie ją za głowę i każe się schylić.
- Kryć się! - powiedział szeptem do pozostałych.
Wszyscy na komendę schylili się za barykadami i uważnie czekali co będzie dalej.
Po chwili ciszy i niepewności AT odpalił pierwsze działo, które trafiło w chatę, a ta zajęła się ogniem. Po zebranych poniósł się krzyk i szum przerażenia.
- Caben. Stój tam - krzyknęła Naar, wybiegając w stronę kilku mężczyzn z drugiej strony barykady. Poczuła jak czyjaś ręka ześlizgnęła się z jej ramienia, gdy zaczęła biec. - Zostać na stanowiskach!
Widziała niepokój i strach na twarzach mieszkańców wioski, i sama poczuła na plecach zimny pot. Dopiero teraz dotarło do niej, że AT może ich wszystkich powybijać. Dalsze jej niepokoje przerwało wyjście bandytów z lasu. Naar myślała, że Mandalorianin i Cara wszystkich zabili i mieli tylko na głowie tą machinę kroczącą. Spojrzała w ich stronę, ale nie zobaczyła żadnego z nich.
- Ognia! - krzyknęła i blastery zaczęły błyszczeć wypuszczanymi pociskami.
Strzały roznosiły bandytów i ogłuszały AT, który zaczął się miotać, ale dalej celował w nich działo, które wpadło na kolejną chatę. Ogień rozjarzył się pochłaniając drewno i oświetlając otoczenie. Naar dostrzegła kolejną grupę nieprzyjaciół, którzy wyszli z lasu. Wieśniacy przestraszeni zaczęli uciekać we wszystkich kierunkach, powodując chaos i ściągając na siebie ostrzał. Dziewczyna niewiele myśląc, wyskoczyła zza barykady, aby podbiec do AT i spowodować, że wlezie w zastawioną pułapkę. Biegła pomiędzy strzałami, próbując nie zostać zabitą. Za sobą usłyszała głos Cary, która pojawiła się tuż obok niej trzymając w dłoni karabin.
- Zmiana planu - powiedziała. - Masz jakiś blaster?
- Nie rozstaję się z nim - odparła Naar.
Wskoczyły w zimną wodę w stawach i podeszły do brzegu, aby mieć lepszy widok na AT, żeby trafić go strzałem.
- Gotowa? - zapytała Cara, mocno ściskając broń.
- Nie, ale zaczynajmy. - odparła Naar. Woda ją uspokoiła trochę i mogła logiczniej myśleć. Wycelowała swój blaster w jedną z nóg AT i kiwnęła do Cary, że mogą zaczynać.
Kobieta próbowała wycelować w oko maszyny, ale nie trafiła i robot zwrócił na nie uwagę. Naar w tym czasie próbowała ostrzelać jego nogi, z marnym skutkiem. AT wycelował działo w wodę, gdzie stały i zbliżył się nieznacznie. To był dobry znak. Był coraz bliżej wpadnięcia w wykopany dół.
Działo trafiło w wodę, która rozbryzgnęła się i przez chwilę zamazała widok kobietom. Słyszały wokół siebie wybuchy i strzały, oraz krzyki mieszkańców.
- Dobra, jeszcze raz - Cara zwróciła się do Naar.
Wystrzeliły prawie w tym samym momencie, ale AT również miał je na celowniku. Znowu musiały skryć się w wodzie i próbować od nowa zaciągnąć robota w dół. Ten strzelał w wodę, próbując je zlikwidować, ale na szczęście nie trafił. Znowu zaczął skanować staw świecąc ostrym białym światłem. Gdy tylko nachylił swój blaszany łeb, Cara ze sprawnością szturmowca wyciągnęła karabin i jednym strzałem wycelowała w jego oko. Robot ruszył wprost na nich wpadając do stawu.
- Ładny strzał - skwitowała Naar.
Zanim zdążyły wyjść z wody, zobaczyły jak Mandalorianin wbiega na AT i wkłada do niego bombę, po czym szybko wpadł wprost do wody, gdzie obie siedziały. Usłyszeli wybuch, a wraz z nim w górę podniósł się ogień pochłaniający machinę.
Bandyci zaczęli opuszczać wioskę jeden po drugim. Słychać było śmiechy zwycięstwa i wszechobecną radość mieszkańców.
- Taki był plan? - zapytał Mando spoglądając na Carę.
- Mniej więcej - zaśmiała się kobieta, patrząc na siedzącą Naar, która również zachichotała.
- Wychodźcie - zarządził Mandalorianin i pomógł im wyjść na brzeg. Gdy tylko zbliżył się do dziewczyny, ta z poważnym tonem odparła:
- Poradzę sobie.
- Wykazałaś się niezwykłą odwagą - powiedział. - Nie sądziłem, że to zrobisz.
- Czyli jesteś pod wrażeniem, tak? - zapytała z nutą złośliwości w głosie.
- Może trochę. Wyłaź.
***
Rankiem, kiedy spokój zagościł ponownie w wiosce, we troje siedzieli przed chatką, i patrzyli na bawiące się obok dzieci, wraz z zielonym pędrakiem, który zjadał żaby, a reszta piszczała z obrzydzenia. Cara i Naar popijały spokojnie spoczkę patrząc na rozciągający się przed nimi krajobraz.
- Zostawić ci w środku jedzenia? - Omera, która wyszła z ich chaty niosąc kubek ze spoczką, zwróciła się do Mandalorianina, na co siedzące obok kobiety spojrzały po sobie z dziwnym uśmiechem.
- Dziękuję. Może później. - odparł Mando lekko się prostując.
Kobieta spojrzała w kierunku bawiących się dzieci i uśmiechnęła się pogodnie.
- Bardzo mu tu dobrze. - stwierdziła, przyglądając się uważniej Dziecku.
- Tak - padła odpowiedź Mandalorianina.
- Pasuje do nas - dodała, po czym odeszła.
Naar zaczęła chichotać co podchywciła Cara i zaraz zwróciła się do beskarowego człowieka:
- Co ci grozi za zdjęcie tej zbroi?
Mando zwrócił ku niej swój hełm.
- Łowcy znajdą cię i zabiją? - podłapała Naar.
- Nie - odpowiedział. - Tylko nie mógłbym jej więcej założyć.
- I tyle? - zdziwiła się Cara, przestając popijać spoczkę. - Możesz ściągnąć ten hełm, osiedlić się tu z tą piękną wdówką i wychowywać dzieciaki siorbiąc spoczkę?
Mando spojrzał na nią przekrzywiając hełm. Kobiety wróciły do picia napoju, tłumiąc dalsze komentarze, które tak bardzo im się cisnęły na usta.
- Dopiero co narobiliśmy bałaganu. - zaczął Mando. - Trochę za dużo się działo jak na takie odludzie. Wieść się rozniesie. Lepiej się spakować i ruszać.
- Ciekawe, jak wyjaśnisz to jemu - powiedziała ponuro Naar, wskazując na Dziecko, które spokojnie bawiło się z innymi podlotkami.
- Zostanie w wiosce - usłyszała modulowany głos. Aż musiała się odwrócić w jego stronę.- Latanie ze mną to nie zajęcie dla dziecka. Zrobiłem swoje, młody żyje. Tu będzie mu lepiej, a ty zostaniesz z nim.
Ta odpowiedź wcale nie zaskoczyła dziewczyny. Wiedziała, że pewnie tak postąpi. Było to w sumie jedyne normalne wyjście z tej sytuacji. Pokiwała głową ze zrozumieniem. Nie miała pretensji.
- Dzieciaczkowi pęknie serce - skwitowała.
- Pozbiera się. Jak my wszyscy. - odparł Mando.
Jak my wszyscy - powtórzyła w myślach.
***
Zobaczyła go, gdy zaczął pakować swoje rzeczy. Nie chciała przeszkadzać dlatego poszła dalej wzdłuż stawów. Poradzi sobie. Znajdzie jakiś sposób, żeby złapać podwózkę chociażby na Naboo czy Tatooine. W tamtej karczmie było mnóstwo przyjezdnych, więc ktoś na pewno leciał w tamte strony. Zarobi trochę pieniędzy pomagając wieśniakom, a może najmie się w karczmie i jakoś to będzie. Zawsze sobie radziła. Usiadła nieopodal dzieci, które cały czas tworzyły wianuszek dookoła zielonego pędraka. Podparła brodę rękami i obserwowała to co działo się dookoła. Było tu bardzo spokojnie. Nie wiedziała, że gdzie w galaktyce może istnieć tak spokojne, piękne i czyste miejsce. Była zachwycona mogą spędzić tutaj ten czas.
Po kilku chwilach, jej uwagę przykuł Mandalorianin, który podszedł do Omery. Z tej odległości nie mogła nic usłyszeć. Ale może i dobrze, bo mocno by się zdziwiła o czym mówił Mando.
- Przepraszam - powiedział łagodnie w stronę klęczącej przy stawie kobiety. - Mogę na słowo?
- Oczywiście - uśmiechnęła się.
Odeszli parę kroków, po czym Mando powiedział niepewnie:
- Miło tu u was.
Omera uśmiechnęła się i pokiwała ochoczo głową zgadzając się z tym stwierdzeniem.
- I widać, że maluch jest szczęśliwy - dodał.
- A ty?
Nastała chwila ciszy. Mandalorianin pierwszy raz nie wiedział co odpowiedzieć. Nigdy nie myślał o sobie w tych kategoriach. Nie obchodziło go czy czuje się szczęśliwy, zdrowy czy smutny. Nie za bardzo się na tym znał.
- Ja?- zapytał niedowierzając.
- Jesteś tu szczęśliwy? - zapytała ponownie. - Chcielibyśmy, żebyś został. Tyle dla nas zrobiłeś. Twoją zbroję się przechowa, na wszelki wypadek. Ty i mały mielibyście tu dobrze.
Mando milczał, cały czas obserwując ją spod wizjera.
- Poznałby smak dzieciństwa - kontynuowała. - Nie chciałbyś?
Mandalorianin spojrzał na bawiącego się w oddali dzieciaka. Dostrzegł tam też Naar, która siedziała na kamieniu i chyba spoglądała wprost na nich. Tak mu się wydawało.
Po dłuższej chwili odparł prawie szeptem:
- Chciałbym.
Tego co stało się później nie przewidział i mocno go to sparaliżowało. Kobieta wyciągnęła ręce w jego stronę i powoli zaczęła je zbliżać do hełmu. Poczuł jak złapała za jego boki, wyobrażając sobie miękkość jej dłoni. Pozwolił jej go dotknąć, a ona zaczęła podciągać go w górę, chcąc ujrzeć twarz, którą skrywał.
Zatrzymał ją nagle, łapiąc za jej nadgarstki i bardzo delikatnie opuszczając.
- Ja tu nie pasuję - powiedział cicho. - Ale on tak, i ona.
- Rozumiem - odparł Omera. Zdawało się, że nagle posmutniała.
- Czy mogłabyś pomóc też Naar? - zapytał. - Jest trochę pyskata, ale myślę, że przyda się tutaj. Jest pracowita.
- Zaopiekuję się dzieckiem, jak swoim własnym, a Naar będzie miała we mnie przyjaciółkę. Niczego im nie zabraknie.
Mandalorianin pokiwał głową. Chciał coś jeszcze dodać, ale usłyszał nagle strzał, dochodzący gdzieś z lasu. Obawiając się, że to wrócili bandyci, zasłonił ręką Omerę, każąc jej ukryć dzieci, a sam pobiegł w stronę skąd dobiegł wystrzał.
Gdy znalazł się na miejscu, spostrzegł Carę, która stała nad trupem jakiegoś łowcy. Popatrzyła na Mandalorianina z niepewnością. Ten odwrócił truchło, a pod nim dostrzegł nadajnik.
- Kogo namierzał? - zapytała.
- Dzieciaka - padło przez hełm.
Rozejrzał się dokoła. W tym czasie Cara dostrzegła, że z drugiej strony trupa, coś miga. Wykopała to nogą, i ukazał jej się drugi taki sam nadajnik. Podniosła go delikatnie z ziemi i obejrzała. Pikał za wolno, żeby to ją namierzał.
- A ten?
Mando odwrócił się w jej stronę, patrząc na to co trzymała w dłoniach.
- Naar - odparł. - Zaczęli i jej szukać.
- Wiedzą, gdzie są - powiedziała Cara.
- Tak.
- Nie dadzą wam spokoju.
- Tak.
Po tych słowach, rzucił oba nadajniki na ziemię i jednym ruchem buta rozdeptał.
***
- Czemu i ja? - zapytała wojowniczo Naar. - Miałam tu zostać.
- Plany się zmieniły. - odparł, pakując ostatnią skrzynię na pojazd, który miał ich odwieźć tam skąd przybyli.
- Czyli?
Mando westchnął ciężko.
- Pamiętasz co się dostaje jak trzeba złapać jakiegoś łotra? - zapytał.
- Traker - odparła. - No i co z tego?
- Dzieciaka szukają po galaktyce, bo twój ojciec...
- To nie jest mój ojciec - fuknęła.
- Klient rozdał wiele trakerów, żeby dorwać malca. - kontynuował. - Ten łowca, którego Cara zastrzeliła, miał dwa. Dwa cele na jednej planecie. I tym drugim, nie jestem ja.
Naar znieruchomiała. To mogło znaczyć tylko jedno. Spojrzała z przestrachem na Mandalorianina.
- Co teraz? - zapytała, nabierając ciężko powietrza.
- Polecisz ze mną. Coś wymyślę.
Niepewnie uśmiechnęła się. Dopiero teraz zaczęła się bać. Wiedziała, co mógł zrobić jej klient, gdyby udałoby się ją złapać. Pewnie zbyt długo by nie pożyła.
- Skąd mam wiedzieć, że nie mówisz tak tylko, żeby mnie omamić, a potem sam odstawisz mnie na Nevarro i zgarniesz za mnie nagrodę? - syknęła.
- Pamiętaj, że i mnie szukają. Złamałem kodeks Gildii, nie mogę tam wrócić nie narażając malca na niebezpieczeństwo.
Naar pokiwała głową. To miało sens. Gdyby chciał tam wrócić, jego też by zabili.
Więc czekała ją długa podróż z milczącym Mandalorianinem i męczącym Dzieckiem, które uparcie szukało u niej atencji. Cóż, chyba gorzej być nie mogło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro