Rozdział 3: Pożegnanie
Wszystko zostało zrobione.
Dziecko żyło i zostało zwrócone swojemu rodzajowi - Jedi. Było już bezpieczne i mogło rosnąć rozwijając swoje umiejętności i siłę pod opieką Luke'a Skywalkera. Mandalorianin dotrzymał danego słowa. Kłopot w tym, że choć udało mu się znaleźć nową rodzinę dla Dziecka, o tyle nie potrafił odnaleźć rodzinnej planety Naar, gdzie mógłby ją zostawić pod opieką jej rodaków. Przeszukał całą galaktykę, pytając wszystkich, których spotkał o możliwą drogę, ale nikt nie wiedział jak mu pomóc. Sama Naar nie wiedziała skąd pochodzi, a przynajmniej nie miała pewności. Przez te wszystkie lata nie wiedziała czy wspomnienia z domu, które wracały do niej w najmniej odpowiednich momentach były prawdziwe czy to był tylko sen. Mandalorianin też nie wiedział, mimo, że znał prawie całą galaktykę.
Był tylko jeden człowiek, który wiedział wszystko o wszystkich - Moff Gideon, ale on nie kwapił się do pomocy Mandalorianinowi. Uparcie milczał, mówiąc tylko, że rodzinna planeta dziewczyny jest bliżej niż mu się wydaje. Mando próbował go zmusić do wyjawienia prawdy, ale to tylko pogorszyło sprawę. Ostatecznie znowu był w punkcie wyjścia. Siedząc na statku Boby Fetta, myślał, co zrobić z Naar, aby zapewnić jej bezpieczeństwo i aby mogła normalnie żyć. Na niczym innym mu tak nie zależało jak na szczęściu dwójki swoich znajd. Wiedział, że życie z łowcą nagród nie jest dobre ani dla Dziecka, ani dla Naar, i nie mogli z nim zostać.
- Zaraz lądujemy - usłyszał głos Fetta.
Przed nimi rozpościerała się planeta Tatooine, na której chciał zostać Fett i Fennec, aby rozprawić się raz na zawsze z Jabbami. Cara wróciła na Nevarro, Dzieciak podążył za Lukiem, a on dalej będzie łowcą nagród. Wszystko wróciło do normy. Tylko co miał zrobić z Naar? Gdzie miał szukać jej domu? Zbrojmistrzyni powiedziała, że jeśli mu się nie uda, powinien zapewnić jej bezpieczeństwo i spokój na resztę życia, ale nie powiedziała jak miał to zrobić. Miał tylko jedną możliwość, która mu została i musiał powiedzieć o tym dziewczynie.
Znalazł ją śmiejącą się z Fennec, gdy rozmawiały o tym co stało się kilka godzin wcześniej. Wtedy nie było im do śmiechu, ale teraz gdy emocje już opadły, można było spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy. Spojrzał na jej roześmianą i zaróżowioną twarz, i sam się uśmiechnął pod hełmem. Była najbardziej uroczą istotą jaką kiedykolwiek widział i nie skłamałby mówiąc, że drugiej takiej nie ma w galaktyce. Zanim ją poznał i zanim pojawiło się Dziecko nie zważał na swoje uczucia i emocje, po prostu je ignorował, bo tak kazała mu praca. Był łowcą nagród, a w tym biznesie bycie podporządkowanym emocją nie wchodziło w rachubę. Dopiero Naar i Grogu nauczyli go, że współczucie, przyjaźń i miłość są dobre i można je odczuwać na różne sposoby. Mando inaczej kochał małego zielonego szczurka, a inaczej dziewczynę, która na początku chciał zamrozić w karbonicie. Patrząc na nich wiedział czego brakowało mu przez te wszystkie lata - miłości, poczucia, że do kogoś się należy, że ktoś zawsze będzie czekał na jego powrót, na obecność drugiego, i tak najzwyczajniej w świecie na możliwość patrzenia na ich uśmiechy.
- Naar? -zapytał. Jej oczy od razu skierowały się w jego stronę, gdy tylko podszedł bliżej. Na chwilę zabrakło mu tchu.
- Co się stało? - odparła.
- Chciałbym z tobą porozmawiać.
Uśmiech momentalnie zniknął z jej twarzy. Wiedziała co to oznaczało. Wstała z siedzenia i wyszła za Mandalorianinem, aby porozmawiać z nim w cztery oczy. Poczuła jak statek powoli zniżał kurs, co świadczyło o tym, że za chwilę wylądują na Tatooine.
- Co się stało, Mando? - zapytała patrząc w jego wizjer, jakby chciała dostrzec jego oczy.
- Myślę, że powinnaś z nimi zostać.
- Z kim? - zapytała, chociaż odpowiedź była jasna.
- Z Fennec i Fettem. Tu będziesz bezpieczna i będziesz mogła żyć w spokoju.
Spuściła wzrok wpatrując się w swoje buty. Wiedziała, że to powie. Zbyt długo go znała, żeby łudzić się na coś innego. I choć serce krzyczało, żeby walczyła, aby móc z nim zostać, aby nigdy nie pozwolić mu odlecieć bez niej, to rozum nakazywał inaczej. Wiedziała, że nie mógł jej cały czas chronić, bo i jemu mogłaby się stać przez to krzywda. Był wspaniałym wojownikiem, ale gdyby kazała mu być myślami przy sobie, byłaby egoistką, która wystawiałaby go na niebezpieczeństwo. Zbyt mocno go kochała, aby patrzeć na jego śmierć, a jedynym wyjściem było pozwolić mu odejść i żyć swoim dawnym życiem.
- Wiedziałam, że to się tak skończy - szepnęła, próbując przełknąć wielką i palącą gulę w gardle.
Milczał. Chciała, aby coś powiedział, żeby ona nie musiała. Nie chciała się żegnać.
- Myślę, że masz rację, Mando - podjęła ponownie. - Tutaj nie będziesz musiał cały czas mnie pilnować. Jeden problem z głowy.
- Nigdy nie byłaś problemem - odparł spokojnie.
- Wiem, że życie łowcy nagród nie przewiduje bycia niańką, sama byłam najemniczką to wiem.
Wierzchem dłoni wytarła zbłąkaną łzę na swoim policzku. W tym momencie statek usiadł i Fett oznajmił, że są na Tatooine. Czas dobiegł końca.
- Nie chcę zostać sama - szepnęła, patrząc na niego.
- Naar... - powiedział, łapiąc ją za dłonie. Chciał ją przyciągnąć bliżej, ale mu nie pozwoliła.
- Idź już - powiedziała, prostując się.
Stał przed nią i patrzył na jej zmęczoną postawę i łzy w oczach, które chciała ukryć. Była najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, jakie Mando widział. I miała najpiękniejsze serce, które mu oddała. Wiedział, że będzie za nią tęsknił, i każdego dnia będzie o niej myślał i zastanawiał się czy jest szczęśliwa. Będzie szczęśliwa, bo na to zasługiwała. Zasługiwała na wszystko co najlepsze.
- Bywaj w zdrowiu - powiedział, dotykając jej policzka. Żałował, że miał na sobie rękawicę. Pragnął dotknąć jej ciepła i zabrać go trochę ze sobą.
- Ty też. - powiedziała chłodno. - Gdyby Zbrojmistrzyni pytała czy wykonałeś zadanie, powiedz, że tak. Znalazłeś mi nowy dom i jestem ci wdzięczna. Dziękuję za wszystko.
- Tak każe obyczaj.
- Tak każe obyczaj. - odparła.
Din skinął głową, jeszcze chwilę trzymał rękę na jej policzku, po czym wyszedł ze statku i skierował się w stronę lądowiska w Moss Eisley. Obserwowała go jak podszedł do Fetta, potem do Fennec. Wymienili kilka słów, kilka razy spoglądając w jej stronę, po czym Mandalorianin ruszył dalej. Widziała jego sylwetkę oddalającą się z każdym krokiem. Był coraz dalej. Odchodził z jej życia po cichu, bez wystrzałów, bez krzyku, bez fajerwerków, bez niczego. Zupełnie odwrotnie niż pojawił się w jej życiu. Odchodził powoli zabierając ze sobą swoje ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Odchodził nie wiedząc jak bardzo Naar go kochała. Nie miała odwagi mu o tym powiedzieć, chociaż miała tyle okazji. On jej powiedział. Raz. Jeden raz powiedział, że ją kocha i to jej wystarczyło.
Odprowadzając go wzrokiem, nie mogła uchronić się przed potokiem łez, które popłynęły po jej policzkach. Postąpiła dwa kroki. Zeszła z rampy. Potem zrobiła kolejnych kilka kroków, nieco szybszych, i po lewej stronie minęła Fennec. Po czym przyspieszyła na tyle, że za nią zaczął unosić się tuman kurzu i piachu, plącząc się z jej włosami. Biegła. Szybciej niż sądziła. Serce podjęło jedyną słuszną decyzję nie konsultując jej z rozumem. Po prostu chciało jeszcze raz poczuć się kochane przez swojego Mandalorianina.
- Din! - krzyknęła, w momencie gdy wchodził po rampie statku. Nie miał na sobie broni, co zdziwiło dziewczynę, ale wiedziała, że na statki pasażerskie nie można wnosić niczego podejrzanego.
Odwrócił się w jej stronę i zatrzymał. Biegła ile sił w nogach, a wiatr rozwiewał jej warkocza i osuszył łzy na policzkach.
- Nie chcę się żegnać - powiedziała stając na przeciw niego.
- Pożegnanie nie jest na zawsze - odparł spokojnie - to nie koniec, Naar.
- Więc się nie żegnaj. Powiedz, że jeszcze się zobaczymy - spojrzała na niego, podchodząc bliżej. - Że jeszcze kiedyś cię spotkam. Nawet na ostatnią sekundę mojego życia. Na tę ostatnią chwilę.
Zanim mogła coś jeszcze powiedzieć, zobaczyła jak zbliżył się do niej i chwycił w tali przyciągając ku sobie. Wtuliła się w jego zbroję z beskaru, która otaczała ją niczym kokon.
- Oczywiście, że jeszcze się zobaczymy - powiedział. - Obiecuję.
- To dobrze.
- Wrócę do ciebie tak jak ci obiecałem na Morak.
Odsunął ją od siebie, przykładając swój hełm do jej czoła, kładąc dłonie na jej policzkach. To była jedna z tych chwile, które chciał sobie wyryć w pamięci, aby móc je sobie przypomnieć w trudniejszych momentach. Trzymał cały swój świat w dłoniach, nie wiedząc kiedy znowu będzie mieć taką możliwość.
- Będę za tobą tęsknił do chwili, gdy znów się spotkamy, Cyare - szepnął.
- Ja już za tobą tęsknię.
Jeszcze chwilę stał tak blisko niej, po czym musiał ruszyć trapem na statek, bo za chwilę miał odlecieć. Ona stała i patrzyła za nim, odliczając mijające sekundy do ich następnego spotkania. Wiedziała, że ma ich przed sobą jeszcze wiele milionów, ale myśl, że przyjdzie kiedyś taki dzień, gdy jej Mandalorianin wróci i znowu będzie mogła przypomnieć sobie, że najbezpieczniejszym miejscem w całej galaktyce były jego ramiona, dawała jej nadzieję. Kiedyś nadejdzie ten czas, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze upłynie wiele minut i lat, zanim będzie mogła ponownie spotkać Dina Djarina.
Poczeka. A każdą sekundę, która będzie odliczała do ich spotkania, będzie traktowała jak najpiękniejszą i najcenniejszą rzecz. Bo choć rozłąka z kimś, kto wdarł się w serce niczym zakażenie, boli bardziej niż jakakolwiek inna rana, to warto czekać.
Każda chwila bez niego, będzie przypominać jej, że ostatecznie każda z nich coraz bardziej zbliża ją do ponownego spotkania z Mandalorianinem.
Te momenty bez niego, będzie zastępować tymi, w których był. Tymi najlepszymi:
Gdy ją chronił. Gdy ratował jej życie. Gdy ją przytulał. Gdy pozwolił jej spać obok siebie. Gdy pierwszy raz ją pocałował... Trochę niezdarnie, ale był to najpiękniejszy pocałunek w życiu Naar.
Zanim zniknął w środku statku, odwrócił się jeszcze na chwilę w jej stronę, a ona miała ostatnią szansę, żeby powiedzieć to, czego nie powiedziała wcześniej, a o co tak bardzo błagało ją serce.
Najgłośniej jak potrafiła krzyknęła z całych sił w jego stronę:
- Ni kartayl'ir gar darasuum!
Usłyszał. I zamarł.
Nie miał pojęcia, kiedy się tego nauczyła.
Nie wiedział, gdzie i od kogo mogła to usłyszeć.
Nie wiedział, czy znała wagę tych słów w Mando'a.
Nie potrafił wyobrazić sobie tych wszystkich dni bez niej. Bez jej gadania, dziwnych historii, bez jej śmiechu, ciągłych przytyków. Bez jej ciepła i dotyku.
Nie miał pojęcia, czy przeżyje bez niej te wszystkie dni, które rozciągały się przed nim niczym czarna pustka.
Nie wiedział, gdzie zmierza. Czy na Mandalore, czy spowrotem na Nevarro.
Nie wiedział, gdzie był jej prawdziwy dom, i czy mogła to być Mandalore, ale wiedział jedno...
Jego dom był przy niej i pewnego dnia jej o tym powie.
Pewnego dnia...
Ale jeszcze nie dziś.
***
Słownik
Ni kartayl'ir gar darasuum! - Kocham Cię
Cyare - Ukochana
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro