Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2: Naar

   Życie na planecie takiej jak Nevarro nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy we wszechświecie. W czasie największego rozkwitu Imperium to ono kontrolowało Miasto i trzymało jako taki porządek. W czasach Nowej Republiki były to tylko zapomniane Zewnętrze Rubieże, gdzie szerzyła swoją działalność Gildia Łowców Nagród pracujących dla Greefa Kargi, który rozdawał najrozmaitsze zlecenia. To z nim bardzo często współpracował Klient, dla którego schwytanie ostatnich pomiotów dawnego Imperium stanowiło cel życia. Naar nie rozumiała o co było tyle szumu i dlaczego jej opiekun chce znaleźć jakiegoś stwora z Midiczymś w krwi. Nie musiała wcale rozumieć, bo jej zadanie polegało na czymś zupełnie innym.

- Dank Farrik! - skrzywiła się pod nosem, dopijając ostatni łyk Spotchki i schowała pustą buteleczkę do kieszeni spodni.
Nie podobało jej się to, że musi kontrolować Kargę, czy aby za dużo nie mówił odsyłając do Klienta swoich Łowców, którzy szukali pędraka. Musiała siedzieć godzinami pod kantyną i przyglądać się wszystkim wchodzącym do środka. Nie było to bardzo trudne, aczkolwiek o tej porze roku napewno nie było przyjemne. Zima jaka przyszła na Nevarro była potwornie brudna i deszczowa, a wiejący silny wiatr, dodatkowo potęgował uczucie beznadzieji. Otuliła się szczelniej płaszczem i schowała zmarznięte dłonie do kieszeni.
   Cholerny Klient. Zawsze wymagał od niej tego, co było najtrudniejsze. Tłumaczył, że to dla jej dobra, że chce aby była samodzielna i poradziła sobie, gdy jego już nie będzie na świecie. Na początku była mu za to wdzięczna, w końcu przygarnął ją, gdy była dzieckiem. Naprawdę doceniała to, że zaopiekował się sierotą porzuconą na śmietniku. Klient był dla niej wzorem przez wiele lat, ale gdy dorosła zauważyła, że wcale nie zależało mu na jej szczęściu i bezpieczeństwie. To były tylko pozory, które zniknęły wraz z pierwszym uderzeniem w twarz przez mężczyznę.
Wzdrygnęła się na to wspomnienie, czując jak pod powiekami zbierają jej się łzy.
  Nagle jej uwagę przykuł lądujący pustkowiu statek. Widziała go doskonale, chociaż częściowo widoczność zasłaniały budynki i budy sprzedawców stojące przy ulicach. Wyciągnęła lornetkę zza płaszcza, i spojrzała przez nią w dal, aby lepiej obserwować przybyszów, którzy zawitali na Nevarro. Gdy jej wzrok trafił na Brzeszczota, którego widywała dość często w tych stronach, fuknęła pod nosem wiedząc, że to jeden z Mandalorian, a nie ktoś nowy, kto mógłby stwarzać problemy. Gdyby zjawił się ktoś spoza Gildii, lub w ogóle spoza Nevarro, byłoby ciekawiej. Mogłaby w końcu wykorzystać swój nowy blaster, który zdobyła w wygranym zakładzie w kantynie, a tak pozostawało tylko czekać. Schowała lornetkę, po czym pociągnęła za klamkę od wejściowych drzwi i weszła do środka, by choć przez chwilę się ogrzać. Zauważył ją w wejściu Greef, ale nie odezwał się do niej, tylko lekko skinął głową. Naar odpowiedziała tym samym, i podeszła do baru.

- Coś podać? - zapytał barman.

- Nie wygłupiaj się, nie piję w pracy. - odparła.

Spojrzał na nią pobłażliwie i wrócił do pozostałych klientów.
W kantynie było gwarno, jak zwykle. Jedni wchodzili, drudzy wychodzili, prowadzili różne rozmowy, a czasem nawet się bili, albo silowali. Naar wcale się temu nie dziwiła, Nevarro było szemraną planetą, gdzie mieli swoje miejsce najgorsi z najgorszych. Nagle jej uwagę zwróciło otwieranie drzwi, przez które wszedł Mandalorianin, którego widziała na lądowisku. Od razu, bez rozglądania podszedł do stolika, gdzie siedział Greef i rzucił przed nim wszystkie nadajniki. To znaczyło, że zdobył wszystkich uciekinierów. Czy ofiary. Nazwijcie to jak chcecie. Nie słyszała dokładnie ich rozmowy, ale wywnioskowała, że zapłata nie spodobała się Mandalorianinowi, bo chciał zabrać nadajniki spowrotem. Uśmiechnęła się pod nosem. Płacili tym Łowcom mniej niż wynosiły opłaty za paliwo, więc nie zdziwiło ją zachowanie człowieka w hełmie. Nagle jednak, kątem oka zauważyła jak Karga niespokojnie rozejrzał się dookoła, po czym nachylił się ku Łowcy. Przysunęła się bliżej, ale tak by nie wzbudzić podejrzeń i przysłuchiwała się o czym mówią. Musiała mieć baczenie na to, co daje do roboty swoim Łowcom, Karga. Nie mogła dopuścić do tego, aby interesy Klienta wymknęły się spod kontroli. Niby Greef nigdy nie dał im powodu do wątpliwości, ale lepiej było mieć na wszystko oczy szeroko otwarte. Wstała ze swojego miejsca, żebym przejść obok nich i usłyszeć dokładnie o czym mówią. Normalnie przepchała się przez napierający tłum, więc nie wzbudziła żadnego podejrzenia. Wokół wszyscy chodzili, przepychali się i głośno zachowywali, więc jej obecność przy stole Kargi i Mandalorianina nie wydawała się być dziwna.
Tak jak myślała, rozmawiali o przesyłce, za którą Klient wystawił pokaźną sumkę. Wszystko było przekazywane "na gębę" nie było żadnej kostki, ani informacji gdzie zacząć poszukiwania, dlatego cała sytuacja była beznadziejna i trudna. Jeszcze nikt nie wrócił z przesyłką, a przecież Klient wysłał ich naprawdę dużo. Gdyby jej powierzył to zadanie, wróciła by szybciej niż zdążyłby wypowiedzieć jej imię. Była najlepsza w polowaniach, nawet w tak ekstremalnych warunkach. Gdyby udało jej się schywatać tego szczura, dostałaby wysoką zapłatę i mogłaby uciec. Klient nie mógłby jej tego zabronić. Czy jednak mógł? Nie wiedziała.

  Mandalorianin wstał i skierował się do wyjścia. Naar odczekała chwilę, po czym również podeszła do drzwi i czym prędzej wyszła na zewnątrz. Nie minęło wiele czasu, odkąd pozwoliła Łowcy wyjść, a jednak nie było go nigdzie w pobliżu. Przecież nie mógł rozpłynąć się w powietrzu. Stanęła przed kantyną by się rozejrzeć. Nic. Dookoła mrowie ludzi, ale ani śladu człowieka w hełmie. Uważnie obserwując otoczenie poszła wzdłuż uliczki, gdzie trwał w najlepsze handel wszystkiego co mieszkańcy Nevarro zdobyli, a czego inni potrzebowali. Skręciła za jeden z budynków, gdzie rozchodziły się drogi, a dalej była już tylko kryjówka Klienta i stanęła nasłuchując. Nic. Tylko gwar. Stwierdziła, że Mandalorianin zrezygnował i odleciał swoim brzeszczotem. Zatrzymała się gwałtownie. Brzeszczot wciąż stał, gdy wyszła z kantyny. To było pierwsze co sprawdziła.
Nagle jednak poczuła jak z tyłu ktoś ją łapie i próbuje przewrócić. Nie była mistrzynią w walkach w ręcz, a nie dała rady dosięgnąć do blastera. Pozostało jej tylko wykorzystać swoją niską posturę i wyrwać się napastnikowi. Gdy odwróciła się w jego stronę, by spróbować przodem go pokonać, ujrzała hełm Mandalorianina. Próbowała się wyszarpnąć, ale jego uścisk był silny.

- Widziałem cię w kantynie - powiedział, unieruchamiając ją. Naar przestała się szarpać. - czego chcesz?

- W kantynie było pełno ludzi - syknęła.

- Ale ty jedna przysłuchiwałaś się mojej rozmowie.

- Nie wiem o czym mówisz.

Puścił ją z uścisku. Spojrzał na nią, gdy stała poprawiając płaszcz i włosy, które w trakcie szarpaniny wysunęły jej się z kucyka. Nie wyglądała mu na kogoś z kim miałby się pojedynkować.

- Wszyscy Mandalorianie są paranoikami? - fuknęła ze złością.

Odwrócił się od niej i ruszył w drogę powrotną, zupełnie ignorując fakt istnienia dziewczyny. Naar nie była przygotowana na to, że Mandalorianin ją po prostu zignoruje. Miała nadzieję zaproponować mu pomoc w pojmaniu tego czegoś co szukał Klient.

- Wiem czego szukasz - powiedziała do niego. Mandalorianin stanął. - I wiem czym to jest. Mogę ci pomóc.

- Nie dzielę się wygraną. - odparł.

- Nie wezmę dużo, a moje informacje mogą ci się przydać w podróży. Arvala-7 to dość nieprzyjemna planeta.

Mandalorianin odwrócił się do niej po tych słowach. Stała z tryumfalnym uśmiechem patrząc na człowieka w hełmie. Wiedziała, że zaintrygowała go tą informacją i pewnie będzie chciał wiedzieć więcej.

- Masz - rzucił w jej stronę jednego kalamariańskiego flana. - za informację.

- Chyba żartujesz - fuknęła.

- Czy wyglądam jakbym żartował? - zapytał ze spokojem. Naar była pod wrażeniem tego jak bardzo trzyma na wodzy emocje, których nie słyszała w żadnym słowie wypowiedzianym przez Mandalorianina.

- Przez to wiadro na twojej głowie ciężko stwierdzić. - sarknęła.

Mandalorianin westchnął i odwróciwszy się od dziewczyny odszedł w stronę statku. Zostawił jej jakiś ochłap, za który nie kupiłaby najmniejszego statku żeby stąd uciec. Podniosła z ziemi flana i wsadziła do swojej sakiewki, gdzie pobrzękiwały stare imperialne kredyty. Nie zamierzała się tak łatwo poddać. Mandalorianin był ostatnią możliwością opuszczenia Nevarro i zaczęcia nowego życia, gdzie z dala od Klienta.
Ruszyła truchtem za odchodzącym mężczyzną, mając nadzieję, że przekonana go, aby ją zabrał ze sobą, aby znaleźć tego wyrzutka. Gdyby im się udało mogłaby go nawet zostawić przy życiu zabierając pieniądze. Ale nad tym musiała pomyśleć.

- Zaczekaj, Mando! - krzyknęła dobiegając do Brzeszczota.
Odwrócił się w jej stronę. - A jeśli Ci powiem, że nie chcę żadnej zapłaty?

- Byłoby to kłamstwo - odparł - każdy chce zapłatę.

- Mi nie zależy tak bardzo. Chcę Ci pomóc, a po wszystkim wyświadczysz mi małą przysługę.

- Czyli chcesz zapłatę - powiedział, po czym odwrócił się i zaczął wchodzić do statku.

- Wiem znacznie więcej o Arvali-7, bez tych informacji będzie ci ciężko

- Może jakoś sobie poradzę.

- Słuchaj Mando, Klient nie jest taki jak ci się wydaje - zaczęła. - może i proponuje ogromną cenę, ale zazwyczaj jej nie płaci. Nie chce zbiednieć, a wiesz co to oznacza dla każdego kto wchodzi z nim w interesy?

Mandalorianin podszedł do niej powoli i spokojnie.

- Czego nie rozumiesz w słowie "nie"? - zapytał z przekąsem.

- Słabo cię słychać przez to wiadro, mógłbyś je zdjąć? - sarknęła udając, że wcale nie dotknęła ją ignorancja Mandalorianina. - słuchaj, opłaci ci się to. Zaufaj mi.

- Mam zaufać najemniczce z Nevarro?

- A może komuś, kto stoi po tej samej stronie co ty?

- Nie wydaje mi się, żebyś była Mandalorianką.

- Nie muszę nią być, by walczyć.

Mandalorianin stał przed nią niewzruszenie i słuchał co do niego mówiła. Nie wydawał się być poruszony tym faktem, a jedynie chwila wolnego czasu kazała mu posłuchać, co nieznajoma ma do powiedzenia.

- Robi się ciemno - podjął w końcu - o tej porze dzieci już śpią.

Po czym odwrócił się i szybkim krokiem wszedł na statek zamykając za sobą wejście. Naar urażona w swoją wojowniczą naturę wykrzyknęła za nim wygrażając pięścią.

- Nie jestem dzieckiem!

Nagle zerwał się silny wiatr wywołany, a wraz z nim w powietrze podniósł się pył i kurz, który wleciał do oczu Naar. Fuknęła pod nosem okazując swoją dezaprobatę i odwróciwszy się na pięcie poszła w stronę domu, w którym mieszkała wraz ze swoim opiekunem. Ten dzień okazał się być kolejnym bez sensu i perspektyw na lepsze życie z dala od Nevarro. Gdyby tylko ten Mandalorianin zgodził się, żeby poleciała razem z nim, jutro mogłaby już być daleko za granicami Zewnętrznych Rubieży. Teraz nie pozostało jej nic innego jak wrócić do swojego opiekuna. 

Miasto o tej porze stawało się coraz mniej przyjazne, jeśli w ogóle w jakiejkolwiek innej porze dnia było przyjazne. Na ulicach można było zauważyć coraz więcej żebraków i podejrzanych typów, którzy kręcili się o zmierzchu. Mieszkańcy zamykali kramy i swoje domy, aby zabezpieczyć się przed włamaniami i kradzieżami. Mała była to ochrona, ale zawsze lepsza taka niż żadna. Całe to Miasto było lepsze takie niż żadne, szczególnie w opowieściach mieszkańców. Uważali, że mogło być gorzej i zmienianie go nie miałoby sensu. Naar cierpiała na chroniczną nerwicę budząc się codziennie w tej zapyziałej dziurze, gdzie każdy kolejny dzień stanowił zagrożenie. Jedno lubiło w Nevarro - swój pokój. Klient zadbał, aby było jej wygodnie i niczego nie brakowało. Skrzywiła się na tę myśl i weszła do środka budynku, w którym mieszkała. 

 W największym pomieszczeniu, jak zwykle siedział za biurkiem Klient, żywo rozmawiając z doktorem Pershingiem. 

- Witaj, złotko - odezwał się do niej z lekkim uśmiechem. Zawsze to robił, gdy chciał od niej informacji. - jak minął dzień? 

- Brudno i ponuro - odparła, zdejmując z siebie płaszcz i idąc dalej w głąb. - Uprzedzę twoje dalsze pytania, niedługo powinien zjawić się u ciebie pewien Mandalorianin, który przyjął zlecenie od Kargi na tego stworka.

- Mandalorianin? - zainteresował się, i uważniej spojrzał na dziewczynę. 

- Ich nie da się pomylić z nikim innym. Tylko oni noszą wiadra na głowie. 

Klient wstał zza biurka i z uśmiechem na twarzy skierował się w stronę dziewczyny, która chciała zniknąć za drzwiami swojego pokoju i zasnąć. Kątem oka obserwowała doktora Pershinga, który jak zwykle dygotał ze strachu. 

- Moja zdolna, mała Naar - powiedział starszy mężczyzna, obejmując ją czule. Naar nie lubiła, gdy ją przytulał, bo nie robił tego szczerze. Zazwyczaj za jego objęciami szła albo kara, albo interesy. Teraz, gdy o tym myślała, okazało się, że nikt nigdy nie przytulił jej naprawdę. Z czułością i poczuciem bezpieczeństwa, tak po ludzku, po przyjacielsku. Naar nie znała czułości, bo jako dziecko jej nie miała.

- Dobrze się spisałaś, dziecinko - to mówiąc wręczył jej sztabkę beskaru. Kruszcu, który był najbardziej pożądanym w całej galaktyce. - wykorzystaj go dobrze.

Spojrzała na sztabkę, potem na Klienta i doktora Pershinga. Chciała coś fuknąć, ale postanowiła się powstrzymać. Każde pieniądze się przydadzą, jeśli chce uciec z tej planety. 

- Dziękuję - odparła. - pójdę do siebie. 

  Wieczór był jeszcze podlejszy niż dzień. Nad Nevarro dość wcześnie zachodziło słońce i planeta skrywała się w mroku, który często przynosił śmierć. Po zmroku lepiej było nie wychodzić z domów, tylko poczekać do rana. Dlatego Naar, zawsze wracała przed zmierzchem, bo bała się tego miasta, gdy skrywał go mrok. Dziewczyna nieraz słyszała opowieści, że po zmroku ludzi i inne rasy atakował reptavian, którego jad obezwładniał ofiarę, a w konsekwencji zabijał. Naar wolała nie sprawdzać czy to była prawda. Wchodząc do swojego pokoju, odwiesiła płaszcz i zsunęła się w dół po drzwiach, czując jak z każdą chwilą słabnie. Przytłaczał ją gwar tego miejsca i jego niegościnność. Czuła się obca na rodzinnej planecie. Chociaż rodzinnej, to za dużo powiedziane. Wychowała się tutaj, gdy znalazł ją Klient, gdy miała siedem lat. Nie wiedziała skąd pochodzi, ani kim byli jej rodzice, nie pamiętała niczego, dlatego tak ciężko żyło jej się z myślą, że pochodzi znikąd i zmierza donikąd, bo nie miała żadnej perspektywy. Przetarła zmęczone oczy i poczuła jak po policzku spływa jej łza. Dziwne - pomyślała. Do tej pory nigdy nie zdążyło jej się płakać, chociaż miała milion okazji, aby to zrobić. 

Z letargu wyrwała ją rozmowa, jaką usłyszała przez zamknięte drzwi. Zorientowała się, że Mandalorianin przyszedł, po resztę informacji od Klienta i po zaliczkę. Wszystko można było powiedzieć o ludziach z wiadrami na głowach, ale nie to, że nie pilnowali pieniędzy jakie dostawali w rozliczeniach. Zaśmiała się po nosem. Każdy był taki sam, dbał o własne interesy. Ciekawe czy gdyby ten Mandalorianin wiedział, że ma zabić dziecko też podjąłby się tego zadania. Nie chciał od niej tej informacji, więc raczej się nie dowie. Okaże się wkrótce co zrobi Mando. 

Postanowiła wyjść oknem na zewnątrz, mimo swoich obaw dotyczących nocy, i zaczekać na Mandalorianina, aby ponownie zaproponować mu współpracę. To była jej ostatnia szansa. Tak jak podejrzewała Mando wyszedł od Klienta tylnym wyjściem, gdzie akurat miała swoją kryjówkę. Stojąc skryta w mroku, gdzie nie docierało słabe światło latarni odezwała się spokojnie:

- Dowiedziałeś się czegoś konkretnego? 

- Znowu ty? - zapytał, spoglądając w stronę skąd dobywał się głos. Po chwili z cienia wyszła młoda dziewczyna odziana w ten sam płaszcz, w jakim widział ją wcześniej. 

- Przeznaczenie, czy co? - sarknęła. - Byłam ciekawa co też powie ci Klient.

Mandalorianin nic nie odpowiedział, tylko ruszył prosto przed siebie. Naar zirytowana ignorancją wobec swojej osoby, ruszyła za nim kontynuując tyradę.

- Nie przejdziesz przez zabezpieczenia. To po prostu niemożliwe, nawet dla takich jak ty. Ten towar jest zbyt cenny, żeby trafił w nieodpowiednie ręce. Ale ze mną, może ci się udać.

- Nie skorzystam - odezwał się. 

Naar musiała podbiec do niego, bo Mandalorianin chodził szybciej od niej, na co dziewczyna nie była gotowa. 

- Wiem co mówią, tego miejsca strzegą najgorsi bandyci jakich widziała galaktyka. Nie obraź się, Mando, ale z tym swoim rękawem ziejącym ogniem i sznurkiem, niewiele zdziałasz.

- Rodzice wiedzą, że wyszłaś z domu? - zapytał sarkastycznie, ani na chwilę nie zwalniając. 

Naar gwałtownie przyspieszyła i stanęła naprzeciw niego zmuszając, aby się zatrzymał. 

- Słuchaj ty blaszany drewniaku, chce ci pomóc, abyś mógł jeszcze kiedykolwiek spotkać swoich braci Mandalorian - syknęła. - wiem, gdzie się ukrywają i wierz mi, że wystarczy jedno moje słowo, aby wszelki ślad po nich zniknął z Nevarro. - powiedziała z tryumfem.  

- Jeśli piśniesz choć słowo, obiecuję ci, że nie będzie takiego miejsca w galaktyce, żebyś się przede mną schowała. 

Po tych słowach wyminął ją i ruszył takim samym powolnym, ale dostojnym krokiem w stronę lądowiska, gdzie stał stary relikt minionej epoki - Brzeszczot.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro