Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Four

"Chodź za mną, zabiorę cię do mojego ogrodu. Pokaże kolorowe hortensje i wonne róże. Wplotę swoje palce w twoje, tak miękko jak bluszcz oplata drzewa. Ścieżka będzie usłana stokrotkami, a chryzantemy będą chylić ku tobie swoje kwiaty muskając twoją skórę tak delikatnie jak robię to ja każdej nocy. Za złotą furtką znajduje się drzewo, na którym rosną rajskie owoce. Zakazane owoce. Zerwij jeden z nich i wgryź się w niego. Poczuj jego słodycz i daj się omamić cudownemu zapachowi. Zapomnij o wszystkim co ludzkie i chodź za mną do ogrodu rozkoszy..."

~*~

Chłopak poderwał się nagle do siadu dysząc ciężko i na oślep wymacał w ciemności włącznik lampki nocnej. Całe wnętrze zostało otulone ciepłym, złotym blaskiem rozchodzącym się na wszystkie strony jak promienie słońca. Podkulił nogi i objął je ramionami ukrywając twarz w swoich chudych kolanach. Próbował uspokoić swój rozedrgany oddech albo spowolnić zbyt szybko bijące serce, jednak na próżno. Po chwili odchylił głowę do tyłu wplatając dłoń w swoje trochę zbyt długie, ciemne włosy i opadł z powrotem na poduszki wzdychając ciężko. Leżał przez chwilę w bezruchu wpatrując się w ciemny sufit, jednak szybko z tego zrezygnował nie widząc w tej czynności większego sensu. W końcu postanowił podnieść się z posłania i podszedł do okna, które otwarte było na oścież. Oparł dłonie o parapet wystawiając głowę na zewnątrz i uśmiechnął się delikatnie czując lekką, czerwcową mżawkę na nosie. Spojrzał w dół na dziedziniec uważnie lustrując spojrzeniem każdy kwiat po kolei rosnący w wielkiej donicy na środku małego placu. Wrócił do wnętrza i opuścił sypialnię obejmując swoje drobne i jakże kruche ciało ramionami. Szedł powoli długim korytarzem stąpając bezgłośnie bo wysłużonych panelach w odcieniu rudego drewna i rozglądając się po wszystkich kątach jakby był w muzeum, a nie swoim mieszkaniu. Dotarł do kuchni i spod zlewu wyciągnął szklaną buteleczkę wypełnioną ciemną cieczą. Wyciągnął korek zębami i wlał kilka kropli do kryształowej szklanki, która stała na blacie. Uzupełnił naczynie wodą z kranu i zamieszał napój drugą stroną widelca. Obszedł wyspę kuchenną udając się w stronę starego, podziurawionego tapczanu, okrytego kłującym pledem z pchlego targu. Sprężyny zaskrzypiały pod nikłym ciężarem jego ciała, a chłopak podniósł do ust szklankę pociągając pierwszego łyka, przy którym skrzywił się nieznacznie. Nigdy nie lubił ziołowego smaku leku nasennego, jednak nie znał skuteczniejszego sposobu na oczyszczenie umysłu po męczącym koszmarze i ponowne zaśnięcie. Wpatrywał się w wielką tarczę starego zegara, który stał dokładnie na przeciwko niego, zatrzymany na godzinie czwartej trzydzieści cztery. Dokończył swój napój i ponownie podniósł się z miejsca czując jak jego powieki robią się coraz cięższe, a cały umysł oczyszcza się z toksyn i niepotrzebnych myśli. Powłócząc nogami powrócił do sypialni i rzucił się na łóżko na oślep okrywając swoje nagie ciało satynową pościelą, która podczas jego nieobecności zrobiła się przyjemnie chłodna.

~*~

Jęknął cicho wyginając plecy w łuk i nie podnosząc głowy z poduszki zaczął szukać telefonu.

- Halo? -zapytał gdy udało mu się namierzyć urządzenie i odebrać połączenie.

- Hanbin? Coś się stało?

- Co? Nie, dlaczego? - usiadł na posłaniu dalej nie otwierając oczu i oparł głowę na dłoni.

- Obudziłem cię?

- Mhm. - mruknął przeciągle i ponownie opadł w tył wtulając się w drugie, spoczywające obok niego ciało.

Chwila. Jak to drugie ciało?

Otworzył szeroko oczy zapominając o swoim zaspaniu i popatrzył wprost w przeszywające go na wylot, ciemne oczy Jiwona, który trzymał telefon przy uchu i uśmiechał się do niego półgębkiem.

- Nawet nie zauważyłeś kiedy przyszedłem. - powiedział lekko zachrypniętym głosem i zakaszlał krótko zasłaniając usta pięścią.

- Jak ty tu... - odpowiedział rozglądając się po sypialni, która była w stanie nienaruszonym i mimo wszystko naciągnął na siebie kołdrę obleczoną w delikatną, satynową poszwę, jakby nagle zaczął wstydzić się swojego ciała.

- Cieć mnie wpuścił.Wystarczyło powiedzieć, że jestem twoim kuzynem i miałem cię odwiedzić, ale zapomniałem kluczy.

- Nie powinno cię tu być.

Brunet zmarszczył brwi i zmienił pozycje tak, że teraz siedział naprzeciwko mniejszego i miał go praktycznie na wyciągnięcie ręki.

- Dlaczego?

- Bo nie. Nie powinieneś przychodzić do mojego mieszkania, Jiwon. Przykro mi, ale to nie jest bezpieczne.

- Co masz na myśli?

- Nie ważne. Po prostu wyjdź i więcej tu nie przychodź. Zobaczymy się w poniedziałek w szkole. - odparł twardo miętosząc w palcach skrawek kołdry.

- Co się stało? Czemu nagle nie chcesz mnie widzieć?

- Chce, ale nie tutaj. Błagam cię wyjdź.

- Hanbin, czemu zachowujesz się tak dziwnie?

- Bo mam ku temu swoje powody, a ty wszedłeś do mojego mieszkania o bez mojej zgody i zaproszenia.

Nagle okno zatrzasnęło się z hukiem a podłoga w przedpokoju zaskrzypiała pod ciężarem kroków.

- Kurwa... - mruknął pod nosem szatyn podrywając głowę i patrząc z niepokojem na obdrapane z błękitnej farby, misternie rzeźbione drzwi. - Schowaj się w szafie. Później... Później ci wszystko wyjaśnię, tylko schowaj się teraz, proszę.

Nie spojrzał nawet na chłopaka szukając na podłodze swojej bielizny i gdy tylko usłyszał jak  szafa się zasuwa, drzwi pokoju otworzyły się z hukiem, a przed nim stanął rosły mężczyzna z wieloma bliznami na twarzy, szyi i przedramionach, które były odsłonięte przez podwinięte rękawy białej jak śnieg koszuli.

- Kim Hanbin.

- Witaj ojcze. Co cię do mnie sprowadza? - zapytał uśmiechając się delikatnie i klęcząc na łóżku.

- Wracasz ze mną do domu.

- Nie.

- Synu, to był rozkaz nie prośba.

- Wyrzekłem się korony już jakiś czas temu. Nie mam obowiązku spełniać twoich rozkazów.

- Dopóki ostania kropla elfickiej krwi nie opuści twoich żył, owszem, masz obowiązek spełniać moje rozkazy.

- Stawiam opór.

- Mam użyć siły?

- Proszę bardzo. - prychnął chłopak stając naprzeciwko ojca i patrząc mu wyzywająco w oczy. - Użyj siły i zamknij mnie w lochu jak matkę, a potem pluj sobie w brodę, bo kolejna osoba z rodziny królewskiej przyniesie ci hańbę. Nie pamiętasz co się działo się w kraju, jak lud dowiedział się o tym, że ich najdroższa królowa Yeonmi siedzi skuta łańcuchami w zatęchłej celi? Dwór i poddani podniosą prawdziwy bunt jak dowiedzą się, że następca tronu gnije tam razem z prawowitą władczynią.

- Nie szantażuj mnie gówniarzu. - warknął mężczyzna. - Niby jak ktokolwiek dowie się o tym, że zgnijesz w lochach razem z matką?

- Mam swoje sposoby.

- Koniec zabawy w zwykłego chłopaka, Hanbin. Pora wrócić do zamku, potrzebujemy cię.

- Nie prawda. Władza wymyka ci się z rąk, ludność żąda wypuszczenia niesłusznie oskarżonych więźniów, a matka zaczyna fikać. Wiem o wszystkim. I ja nie mam z tym nic wspólnego. Pozbyłem się korony i nie zmusisz mnie do powrotu na dwór. Tutaj mi dobrze. Radzę sobie w szkole, mam kogoś na kim mi zależy.

- Kogoś na kim ci zależy? Przygruchałeś sobie kolejnego smoka?

- Nic ci do tego...

Nim mężczyzna zdążył cokolwiek odpowiedzieć, uszu obojga dobiegł szelest dochodzący z wnętrza szafy.

- Kto tam jest?

- Nikt. Coś spadło.

- To on?

- Tak. Jiwon, możesz już wyjść. - mruknął niechętnie i otworzył drzwi szafy, z której wyszedł wysoki brunet.

- Witaj, wasza wysokość. - wysyczał chłopak kłaniając się lekko.

- Kim Jiwon. Królewski syn mojego śmiertelnego wroga. Spłoń w piekle, ty ognista szujo...

- Smoki nie płoną, elficka gnido. Nie dość, że nie czystej krwi to jeszcze nie do edukowany... - prychnął odwracając głowę w stronę przeciwną od swojego rozmówcy.

- Wyjdziesz już z mojego mieszkania, czy chcesz usłyszeć więcej obelg? - zapytał Hanbin wychodząc przed starszego.

- Ładnie go wytresowałeś, synu. Jego łuska będzie pięknie wyglądać nad moim komi...

Nie zdążył dokończyć ponieważ pięść chłopaka spotkała się z jego dolną wargą.

- Zamknij się i wypierdalaj. Nie chce cię tu więcej widzieć.

- Jeszcze zobaczymy kto wróci z podkulonym ogonem. Cóż, mogę jedynie życzyć wam szybkiej i bezbolesnej śmierci.

Mężczyzna otworzył okno i wyskoczył przez nie znikając w chmurze skrzącego się srebrnego pyłu. Pierwszym co zrobił Jiwon gdy upewnił się, że w mieszkaniu nie ma już żadnych nieproszonych gości, było przygarnięcie do siebie Hanbina i zamknięcie go w szczelnym i ciepłym uścisku. Opuszkami palców gładził bladą skórę na plecach mniejszego wywołując tym delikatne dreszcze, które przechodziły przez całe jego ciało. Wtulił policzek w jego miękkie włosy i wdychał ich uroczy, dziecinny zapach przymykając oczy i wzdychając ciężko. Ramiona młodszego były ciasno owinięte dookoła talii bruneta, a głowę oparł o jego obojczyk wsłuchując się w szybkie bicie jego serca.

- Dziękuje. - szepnął odsuwając się od niego na chwilę i patrząc mu w oczy.

- Moim obowiązkiem jest cię chronić, Hanbin. W dniu, w którym pocałowałem cię po raz pierwszy, stałeś się mój i zyskałeś moją dożywotnią ochronę. Smoki nie pozwalają krzywdzić swoich partnerów, więc ja nie pozwolę krzywdzić ciebie.

- Kocham cię. - tylko tyle był w stanie odpowiedzieć w tamtym momencie Hanbin. Pogładził policzek starszego i wspiął się na palce by złożyć krótki pocałunek na jego delikatnie spierzchniętych ustach.

- Wiem, mój mały elfie. Ja też cię kocham.

- Wiesz, co to wszystko oznacza dla nas, prawda?

- Wiem. Ani ja, ani ty nie mamy nic wspólnego z rodziną królewską, więc nic nam nie grozi. Jesteśmy emigrantami na legalnych papierach. Damy sobie radę.

- Dobrze, wierzę ci. A teraz, zrobię ci jakieś śniadanie. Przyznaj się, kiedy ostani raz jadłeś? - zapytał brunet patrząc na odstające żebra i obojczyki swojego chłopaka. Tak naprawdę dopiero teraz widział go w dziennym świetle bez ubrań. Do wszystkich zbliżeń między nimi dochodziło jedynie przy świetle księżyca padającego przed okno sypialni starszego Kima i do tej pory nigdy mu to nie przeszkadzało, jednak nagle zdał sobie sprawę, dlaczego Hanbin zawsze powstrzymywał jego dłoń przed powędrowaniem do włącznika lampki. - Odpowiedz mi.

- Wczoraj rano albo w czwartek wieczorem. - mruknął chłopak ponownie tuląc się do ciepłego ciała wyższego.

- Boże święty, dlaczego?

- Nie ważne.

- Dla mnie ważne. Dlaczego nie jesz, Hanbin? - brunet odsunął go od siebie na długość ramion i zmusił do spojrzenia mu w twarz.

- Nie mogę. Nie mogę jeść tego co śmiertelnicy. Nie odczuwam głodu. Nauczyłem się żyć bez tego, ale słabnę. Nie pociągnę tak długo, ale nic nie zrobię.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? Mógłbym coś załatwić...

- Nie chciałem obarczać cię dodatkowym ciężarem, wiem, że nie masz łatwej sytuacji w domu...

Jiwon nie powiedział już nic więcej, tylko przytulił do siebie drobne ciało szatyna i cmoknął go delikatnie w czubek czoła marszcząc czoło i zaciskając szczękę by powstrzymać łzy, które gromadziły się pod jego powiekami. Hanbin nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak poważna była teraz ich sytuacja i jak duże problemy zwalą się na nich być może już jutro rano...

~*~

Aaaaa jak dawno mnie tu nie było;;;;

Nie podoba mi się ten rozdział i to nawet bardzo, ale jakoś musiałam rozpocząć właściwą fabułę.

To dziwne coś na początku rozdziału wpadło mi do głowy o drugiej w nocy i musiałam gdzieś tego użyć, a że akurat szykowałam się do pisania nowego rozdziały tego ficzka, to trafiło tutaj.

Przepraszam jeśli kogoś zawiodłam tym rozdziałem, ale no cóż... Czasem każdy autor ma małe załamanie, prawda?

Enjoy,
- Alex =^.^=

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro