Jestem mięsem
I znowu tu jestem,
Moje stopy ponownie bose, obolałe,
Moje usta rozcięte,
Moje palce krwawią na piasku,
Moje usta milczą,
Znowu widzę Pańską obecność,
Moje oczy zaszklone,
Moje pięty piachem zasypane,
Kamienie ze szkła,
Moje oczy krwią płaczą,
Opłakuję swoją nieudolność
Płaczą gdy tylko Pana uraczą,
Moje nozdrza czują zapach dreszczu,
Więdnę, bo już nie jestem tym samym chwastem,
Tym co kiedyś,
Chwalą pańskie imię,
Moje depczą po dziś dzień,
Moje głowa jest pusta,
Moje myśli mną rządzą,
Mój umysł mnie niszczy,
Nie wiem co z moim ciałem,
Moja zardzewiała dusza,
Czuję się jak dziecko stojące samotnie,
Czuję się bezużytecznie przy Tobie,
Idę, idę przed siebie prosto do wody,
Chcę by mnie pochłonęła,
Już stoi Pan tam z liną w dłoni,
Już stoi Pan z sierpem w dłoni,
Już stoi Pan z pistoletem,
Pistolet przy chwastach,
Straciłam umysł,
Nie czuję nic,
Zbyt powolna na ten świat,
Niech pochłonie mnie woda,
Chcę w niej zniknąć,
Bo nie mogę spojrzeć w Pańskie oczy,
Pan się ze mną droczy,
Serce w przeszłości się moczy,
Chcę utonąć we własnej głowie,
Mój mózg został pożarty przez larwy,
Sam je zasiał Pan w mym mózgu,
Nawet żaden chwast nie urośnie,
Kiedy idę słyszę tylko szum,
Słyszę wszystko to na co nie zasłużyłam,
Widzę dziecko które biegnie lgnąc do kwiatów,
Biegnie przez ścieżkę prosto do domu,
Nie martwi się niczym,
Nie rozmyśla nad wyglądem,
Jest beztroskie,
Kiedy patrzę w wodę, odbija się twarz dziecka,
Dziecka, które milczało,
Teraz jestem w wodzie po kolana,
Z serca wyłania się rana,
Zrobił się w umyśle dramat,
Jak kawałek mięsa bez krzty charyzmy,
Chcę utonąć,
I nagle widzę, widzę,
Dobry Boże dłoń czyjaś,
Więc moja młoda niezdarna dłoń lgnie do niej,
I myślę, że wyjdę z opresji,
I myślę, że pozbędę się presji perfekcji,
Widzę tę twarz,
Moja twarz zanika,
Nieświadoma błędu dłoń w dłoni,
Już myśląca tępa ja, że Pan ratuje,
Nagle sztylet w tył pleców otrzymuję,
Z Pańskiej dłoni wychwalanej,
Z Pańskiej dłoni wysławianej,
Mnie nie chwalą,
Mnie nie widzą,
Ze mnie szydzą,
Jak papieros wypalona,
Chwasty z mojej głowy sypią się jak proch,
Z ust mych sączy się maź czarna,
Z ust much rój chce wylecieć,
Pożreć pragnie pańskie dłonie,
Jestem mięsem,
Jestem piachem na jakim stoję,
Pnącz i cierń na krtani się zaciska,
Twoje róże, Twoje,
Twoje róże strojne,
Twoje róże to ostoje,
W Twojej głowie rosną kolcem dotkną,
Mięsem w Pańskich oczach,
Nie pojmuję nic po nocach,
Dziś umieram,
Kiedy Ciebie wychwalają,
Niech udławią się,
Mnie wyrzucili przez okno jak chwast,
Moje liście ich parzyły,
Pańskie kolce zachwycały,
Nikt nie patrzył na krwawiące dłonie,
Każdy zerkał deptał po mnie,
Dziś umieram,
Jak Pan chciał,
By Pan mógł codziennie się uśmiechać,
Bo na chwasty jak ja trzeba narzekać,
Tak Pan będzie ich urzekać,
A ja w wodzie chcę przeczekać,
Rób Pan co chcesz,
Wolna droga,
Na mej skroni pańska noga,
Trzewik przygniata twarz, wspomnienia,
Jeszcze jestem,
Już mnie nie ma,
Dziś umieram,
I znowu tu jestem,
Czemu ja wam tak uwieram,
Dziś w modzie,
Że zasnę w wodzie,
Z chwastem w ustach,
Co uwierał,
Co umierał,
Pan nie przestał,
Pan nie przestał,
Chmury się wezbrały,
Krew na ustach zaschła,
Kiedyś otworzę oczy,
Już cię nie zobaczę,
Twoje kolce przestaną mnie dręczyć,
Chcę zniknąć, ale tylko,
W Twoich Oczach jestem mięsem,
Nie chcę widzieć twojej pseudoperfekcji,
I przestaną Cię wychwalać,
Panie Czarny Cieniu.
Wij się cierniu na szyi,
Wij się cierniu,
Moja godność,
Ona zniknęła,
Do widzenia w moim imieniu,
Do widzenia Czarny Cieniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro