Rozdział 7
Moim oczom ukazało się kilkoro dzieciaków, mniej więcej w moim wieku. Jako pierwszych zobaczyłem wysokiego chłopaka o jasnych, platynowych lokach i połyskujących, bursztynowych oczach. Miał lekki zrost, a na nosie sterczały mu okulary. Ubrany był w luzacką wersję smokingu, jeżeli mogę to tak nazwać, ponieważ jego marynarka uwieszała się jedynie na łokciach chłopaka, natomiast koszula pozostawała rozpięta na, co najmniej, cztery guziki od góry, ukazując skrawek jego jakże widocznych mięśni. Zdziwił mnie fakt, że były one naprawdę bardzo zarysowane. Musiał uprawiać liczne sporty. Jednakowoż, jego cera była dziwnie... blada. U jego boku kroczyła dziewczyna, poruszająca się tanecznym krokiem, pełna gracji i wdzięku, a jednocześnie radosna i żywa. Miała bure włosy, zaczesane w niedbałego kucyka, a część grzywki opadała jej na czoło. Podobnie jak kroczący u jej boku blondyn, nosiła okulary. Chociaż te jej miały chyba bardziej okrągłe szkła. Wyglądała na rozradowaną, bowiem na jej twarzy gościł promienny uśmiech. Jednak i ona miała te hipnotyzujące, bursztynowe oczy oraz nienaturalnie wręcz, bladą cerę. Ubrana była w czarną miniówkę i żółtą koszulę, odpiętą tak, by dało się ujrzeć jej obojczyki. Na szyi miała założony krótki naszyjnik w kolorze czerni. Wyglądali na parę.
Przypatrywałem im się tak długo, dopóki nie zbliżyli się do Annie. Wtedy spojrzałem na idących za nimi pozostałych nastolatków.
Zobaczyłem piękną dziewczynę o czarnych włosach i zimnej twarzy, kroczącą dumnie u boku chłopaka z lekko wydłużoną, jak na mój gust końską twarzą. Trzymali się za ręce, więc mogłem jasno założyć, że są razem, tak jak para krocząca przed nimi. Oboje wyglądali tak, jakby coś ich bolało, ale uśmiechali się, kiedy tylko ich spojrzenia się ze sobą spotykały. I oni wydali mi się z lekka dziwaczni, przez tę bladą skórę i bursztynowe oczy, w których dało się wręcz zatopić. Byli też dziwnie ubrani. Dziewczyna miała na sobie białą suknię z jedwabiu, odkrywającą jej białe jak śnieg ramiona, ale na szyi miała zawinięty czerwony szalik. Do tego ubrała różową narzutkę i czarne baleriny. Jej towarzysz przywdziewał burą koszulę i czarne spodnie, idealnie kontrastujące z nieskazitelnie białą kamizelką, zapiętą na cztery guziki od dołu. Jego włosy były jasnobrązowe, choć z tyłu i po bokach miał je wyraźnie krócej przystrzyżone, przez co zdawały się mieć ciemniejszą barwę. Tajemniczości nadawały mu te małe, zwężone oczy o zaciętym spojrzeniu.
I oni podeszli do Annie, witając się z nią przyjaźnie, po czym zajęli miejsca przy stole koło niej i poprzedniej pary.
Wówczas mój wzrok padł na kolejne osoby, które wkroczyły do stołówki.
Ujrzałem trzymających się za ręce, blondyna o dość dziewczyńskiej urodzie oraz dziewczynę o złotych włosach, połyskujących nawet w taki deszczowy dzień. Oni sami sobie byli kontrastem. Gdy on kroczył przez stołówkę z twarzą wyrażającą niepewność, ona w podskokach kręciła się wokół własnej osi, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha. Podczas gdy jemu towarzyszyła czerń, dziewczyna przywdziała biel. Chłopak miał długie do ramion włosy, ułożone w nieładzie, z grzywką, opadającą mu na czoło. Dziewczyna z kolei miała perfekcyjnie uczesaną fryzurę, z widocznym przedziałkiem na środku. Znów charakterystyczną cechą ich wyglądu stała się blada niczym śnieg cera i oczy, połyskujące niczym bursztyny. Łączyło ich to, że oboje byli niscy, na oko nawet niżsi ode mnie, i wątli.
Podobnie jak cztery osoby przed nimi, dosiedli się oni do stolika zajętego wcześniej przez Annie i zaczęli prowadzić ożywioną konwersację na temat, którego nie dane mi było poznać.
Wtedy wszedł jeszcze jeden chłopak.
Podobnie jak poprzedni trzej, był przystojny i pełen męskości, której nadawały mu widoczne mięśnie i rysy twarzy. Miał on długie do ramion włosy w kolorze ciemnego brązu, zielone oczy o zaciętym spojrzeniu, podobnym do tego, którym cechował się brunet z drugiej pary. Podobnie jak pozostali, miał bladą cerę i połyskujące, bursztynowe oczy, z którymi na serio było coś nie tak. Chyba jako jedyny z całej ich grupy, nosił zwykłe jeansy i trampki, ale na górę przyodział czarną koszulę, bez choćby jednej małej fałdki. Szyję obwiązał sobie czerwoną apaszką. Dostrzegłem również, że nosi on na rękach liczne bransolety. Ku mojemu zdziwieniu, wszystkie były ze szczerego złota. Nieźle! Musiał mieć dużo pieniędzy, albo nieprzytomnie dzianych rodziców, skoro pozwolił sobie na coś takiego.
Zbliżył się on do pozostałych, zajmujących stół po drugiej stronie stołówki, a kiedy ujrzała go Annie, od razu rzuciła się mu na szyję, składając na jego ustach pocałunek. Bardzo namiętny,co ewidentnie świadczyło o tym, że byli oni parą. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem. Wyglądali prawie tak jak Farlan i Isabel, kiedy wybierali się do parku, na swoją pierwszą randkę.
Przerzuciłem wzrok w kierunku drzwi, chcąc się upewnić, że nikt już nie wejdzie do stołówki. Okazało się, że brunet całujący się z Annie wcale nie był ostatni, a do pomieszczenia wkroczyła jeszcze jedna osoba. Dziewczyna.
Przyjrzałem się jej z szeroko otwartymi oczyma. Była po prostu przepiękna. Nienaturalnie piękna. Urodą przewyższała nawet tę radosną blondyneczkę. Kroczyła dumnie, przemieszczając się w kierunku swoich przyjaciół, tanecznym krokiem, jakby unosiła się nad ziemią, sunąc z gracją i wdziękiem. Oraz godnością. Na jej gładkiej twarzy gościł lekki uśmiech, który mógłby śmiało powalić dziesiątki kawalerów. Podobnie jak reszta, miała bursztynowe oczy. Jenak w nich było coś, co je odróżniało od pozostałych. Chyba ta pulsująca weń czerwień. Poza tym, tak jak tamci, miała białą niczym śnieg cerę, zdającą się błyszczeć w świetle lamp. Ubrana była w długą spódnicę w kolorze czerni, zdobioną błękitnymi cekinami i wzorami. Idealnie dopasowane, czarne buty na wysokich koturnach, czyniły ją nieco wyższą niż w rzeczywistości była, a pewnie wzrostem była mi równa. Uśmiechnąłem się na tę myśl. Na górę ubrała luźną, odsłaniającą jej śnieżnobiałe ramiona, koszulkę z szerokimi rękawami, zwężającymi się u łokci. Zauważyłem również, że miała na ręce założony srebrzysty pierścionek z motywem kwiatu róży, z połyskującym diamentem. Jej bure włosy pozostawały rozpuszczone. Były krótkie, najwyżej do ramion. Jednak najbardziej hipnotyzowało mnie jej spojrzenie, ciepłe, a jednocześnie pozbawione jakichkolwiek śladów życia. Niezwykłe!
Przypatrywałem się jej jeszcze przez dłuższą chwilę, dokładnie lustrując wzrokiem ją i jej towarzyszy, prowadzących konwersację. Chyba tylko ona nie brała w tej rozmowie udziału, gdyż pozostawała milcząca. I wpatrzona we mnie!
Momentalnie odwróciłem od niej wzrok. Zamiast tego, zwróciłem się w kierunku towarzyszącego mi Erwina i pozostałych z jego paczki, zajętych jakże interesującą rozmową na temat piłki nożnej. Normalnie może i włączyłbym się do rozmowy, ale nie teraz. Najpierw chciałem się dowiedzieć, kim są tamci.
Szturchnąłem więc w ramię Erwina, który siedział najbliżej mnie.
- Kim oni są? - spytałem, wskazując głową w kierunku nieznajomych.
Smith zachichotał, zwracając na siebie uwagę pozostałych, towarzyszących nam osób.
- To Jaegerowie - odparł. - Adoptowane dzieci doktora Jaegera i jego żony, Carli Jaeger. Podobno są z Alaski, a wprowadzili się do Forks ładne trzy lata temu. Izolują się od reszty.
- Tak, ponieważ są razem - dodał Miche, a ja spoglądałem to na niego, to na Erwina, nie bardzo rozumiejąc o co im chodzi. Sprostował więc: - Oni wszyscy tworzą pary. Takie jakby związki, miłosne.
Odpowiedziało im moje milczenie, wynikające z chwilowego niedowierzania w to, co prze chwilą usłyszałem. Jakoś nie umiałem sobie wyobrazić rodzeństwa, którego członkowie legalnie są razem, tworząc związki miłosne. Dla mnie wydawało się to obrzydliwe i dziwne. W końcu, jak można kochać się ze swoim bratem lub siostrą? Normalnej osobie, albo takiej jak ja, niemającej ani grama świadomości o tym, czym właściwie jest miłość, wydawałoby się to nienormalne.
Wtedy wtrąciła się Nanaba.
- Są ze sobą niezwykle zżyci i... ech... praktycznie z nikim spoza swojego grona się nie zadają, dlatego większość uważa ich za dziwaków - wyjaśniła. - W sumie to się im nie dziwię, gdyż sama sądzę, iż dużo rzeczy, których się podejmują, to czyste dziwactwa.
Nagle to Erwin wtrącił swoje trzy grosze:
- To generalnie rodzina odmieńców.
- Brunetka w okularach i niedbałym kucyku, to Hange i chodzi z Zeke'm, tym albinosem w smokingu. Są w trzeciej klasie liceum i chyba już zrobili TO. Nie jestem pewna, czy to jest aby legalne - zawahała się Lynne, która dopiero teraz się odezwała.
- No wiesz - wtrącił się Thomas - rodzeństwem nie są. Na ogół nie łączy ich pokrewieństwo.
Lynne wywróciła oczyma, zresztą podobnie jak ja.
- Mieszkają razem! Nie sądzisz, że to dziwne? - uniosła się Lynne, ale widząc karcące spojrzenie Gelgara , od razu się opanowała, ściszając swój głos do szeptu. - Dobra. Dziewczyna o czarnych włosach i zimnej twarzy to Mikasa, jej chyba nikt nie lubi. Chodzi z Jeanem, tym brunetem, którego twarz kojarzy się z koniem. Natomiast ta dwójka blondasków to Armin i Historia, są chyba najbardziej udzielającą się towarzysko parą. Ponieważ są młodsi od nas o rok, chodzą do pierwszej klasy liceum.
Przytaknąłem dziewczynie, po czym rzuciłem okiem w kierunku Annie, siedzącej na kolanach tego zielonookiego bruneta. Dłonie miała splecione, otaczając ramionami szyję chłopaka, który składał na jej wargach namiętne pocałunki.
- A ten, co trzyma się z Annie? - spytałem.
Brwi Erwina powędrowały ku górze.
- Znasz Annie Jaeger? - zapytał mnie Moblit, a kiedy spojrzałem na niego ostrzegawczo, dając do zrozumienia, że to długa historia, zmienił temat. - Ten brunet to Eren. Akurat on jest rodzonym synem państwa Jaegerów.
- Ach tak - odparłem w zamyśleniu, przenosząc swój wzrok na piękną brunetkę. Tą, która jako jedyna z ich grona, nie miała partnera. - A ta brunetka w błękitnym?
Miche i Nanaba prychnęli w tym samym momencie, natomiast Thomas i pozostali wymienili spojrzenia. Do głosu doszedł Erwin.
- To Elena - wyjaśnił. - Podobnie jak Eren, jest córką Grishy i Carli Jaegerów. Chyba jako jedyna z nich wszystkich nie ma partnera, ale nie wygląda na przygnębioną z tego powodu. Jest najmniej gadatliwa z całej ich rodziny i zwykle trzyma się w cieniu. Nauczyciele ją uwielbiają, bo jest taką grzeczną dziewczynką. Może i mają rację - zaśmiał się pod nosem. Zmarszczyłem brwi, nabierając podejrzliwości. Erwin kontynuował: - Elena jest z nami w klasie, ale jest chorowita. W zeszłym roku dużo czasu poświęcała lekarzom, a i tak nigdy nie miała problemu z nauką. Wręcz przeciwnie! Jest najlepsza! Dlatego nie było jej dzisiaj na pierwszych lekcjach. Nauczyciele posyłają ją często na olimpiady matematyczne i takie tam inne. Ale najczęściej Elena reprezentuje nas na zawodach muzycznych. Ma ona niesamowity głos i dużo wie o historii sztuki.
Kiedy skończył mówić, kiwnąłem ledwie dostrzegalnie głową i znów spojrzałem w kierunku stołu rodzeństwa Jaegerów, wpatrując się w Elenę. Przez dłuższą chwilę nie mogłem oderwać od niej wzroku. Ta twarz. Ta biała jak śnieg cera. Te ciemne, brunatne włosy. Gdyby były o parę odcieni ciemniejsze, mógłbym spokojnie porównać ją do Królewny Śnieżki. Wyglądała na taką kruchą i delikatną. Jednak coś w niej było takiego, co czyniło ją inną. Coś w jej oczach. Coś dzikiego i nieokiełznanego.
Wtedy po raz pierwszy od lat pomyślałem, że się zauroczyłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro