Rozdział 2
Forks, niewielka mieścina na północnym zachodzie Stanów Zjednoczonych, leżąca pomiędzy La Push a Olympic National Park, w której żyje nie więcej niż pięć tysięcy mieszkańców. Póki co. W tej zapomnianej przez Boga dziurze potrafi lać bardziej, niż w jakimkolwiek innym miejscu w całej Ameryce. Nigdy nie lubiłem tej pogody. Choć można by sądzić, że jestem do tego przyzwyczajony, w końcu w Londynie pada prawie bez przerwy, to jednak ja zawsze wolałem słońce i ciepło. Nie widać tego po mnie, gdyż jestem strasznie blady. Któraś dziewczyna z mojej poprzedniej szkoły stwierdziła podobno, że wyglądam jak wampir. Nie żeby mnie to jakoś specjalnie obchodziło.
Jadąc przez miasto, uważnie rozglądałem się po okolicy. Było dokładnie tak, jak zapowiedział to wujek. Nie wiele się tutaj zmieniło. Z jednej strony to nawet lepiej, ale z drugiej: zostawiłem tutaj tyle wspomnień z czasów, kiedy byliśmy tu we trójkę z mamą. Po drodze widziałem mnóstwo dzieciaków. Niektórzy chodzili w małych grupach, zwykle jednopłciowych, ale znalazło się również kilka band damsko-męskich. Widocznie znali się ze szkoły. Albo po prostu, od urodzenia. Większość mieszkańców Forks, jako że nie jest to jakoś specjalnie duże miasto, zna się od urodzenia, i tak od pokoleń. Wiedziałem, że będę inny niż większość z nich, gdyż ja nie mam tutaj prawie nikogo znajomego, ale na razie miałem do w głęboko gdzieś.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Kenny'ego.
- No, to jesteśmy w domu! - oświadczył. - Witaj z powrotem, Levi!
Spojrzałem przed siebie i zrozumiałem, że właśnie dojechaliśmy do domu wujka Kenny'ego. Miejsca, w którym spędzałem niemal wszystkie wakacje. Miejsca, z którym kojarzyło mi się tyle dobrych wspomnień. Pełnych radości i śmiechu. Wypełnionych zabawą i beztroską. Czasy idealne.
Wujek zaparkował radiowóz na podjeździe, tuż obok sporawej, pomalowanej na błękit furgonetki, przy której stało dwoje dziwnie znajomych ludzi. Przyglądali się nam z uśmiechem, najwidoczniej wyczekiwali naszego powrotu. Nie dziwiło mnie to. Wuj miał w tej okolicy bardzo wielu przyjaciół, z których zapewne połowa była ciekawa tego, kim jest jego siostrzeniec. Druga połowa znała mnie doskonale.
Wysiedliśmy więc z auta, a kiedy ramię w ramię stanęliśmy naprzeciw nieznajomych, odezwał się mężczyzna siedzący na wózku; w tym momencie jakby zapomniałem o swojej rannej lewej nodze:
- Hej, Kenny! Dobrze, że już jesteście! - zawołał radośnie, po czym spojrzał na mnie, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha. - Witaj w domu, Levi! Pamiętam, że kiedy ostatni raz się widzieliśmy, sięgałeś mi ledwie do pasa. Pewnie już tego nie pamiętasz.
Wtedy wtrącił się wujek.
- Levi, to jest Willy Ral. A ta chodząca piękność - wskazał kciukiem na stojącą za Willy'm dziewczynę, uśmiechającą się do mnie przyjaźnie - to Petra, jego córka. Kiedy byliście mali, często się bawiliście.
- Miło cię poznać! - wtrąciła nieśmiało. Kiwnąłem jedynie głową.
Znów odezwał się wujek.
- I co? - zapytał. - Podoba się prezent?
Przez chwilę nie wiedziałem o co mu chodzi, jednak gdy wskazał na furgonetkę, zrozumiałem już czym ów prezent jest. Uważnie przyjrzałem się pojazdowi. Wyglądał solidnie, choć nie było to moje wymarzone auto. W sumie i tak nie spodziewałem się czegoś takiego, a skoro wujek tak się o niego wystarał, uznałem, że należy okazać wdzięczność.
- Jest świetne, naprawdę! - odparłem, wciąż nie spuszczając wzroku z pojazdu. - Dziękuję.
Na twarzy Kenny'ego zagościł promienny uśmiech.
- Nie trzeba, mały! Poza tym, nie dziękuj mnie, tylko Willy'emu i Petrze. To od nich.
- Naprawdę? - spytałem się pana Rala, z lekkim niedowierzaniem w głosie. Tamten jedynie posłał mi przyjazny uśmiech, a dziewczyna cała się rozpromieniła. Widocznie nie spodziewała się takiej reakcji.
Późniejsze zachowanie wujka i Willy'ego tylko potwierdziło moje przypuszczenia.
- A nie mówiłem ci, Petro? - zwrócił się pan Ral do córki. - Mówiłem, że mu się spodoba!
- O tak! - zagaił wujek. - Furgonetka jest piękna, nie to co ty, stary capie!
Obaj mężczyźni zarechotali, o czym zaczęli się ze sobą przekomarzać. Pan Ral gonił mojego wuja na wózku, starając się przejechać mu po stopach. Petra wykorzystała tę okazję, zwracając się w moją stronę, wciąż jeszcze się uśmiechając.
- Słyszałam, że jesteś z Anglii? - zagaiła, nieco nieśmiało.
- Cóż... Myślę, że chyba tak, skoro mam ten dość typowy brytyjski akcent - odparłem, pytaniem na pytanie.
Dziewczyna trzepnęła się w czoło.
- No tak.. Wybacz! - zaśmiała się. - Zapomnij, że pytałam. Słuchaj... Masz prawko, no nie? - spytała, a kiedy przytaknąłem, kontynuowała: - Może pokażę ci, jak to cudeńko odpalić?
Przyjąłem propozycję Petry i już po chwili oboje siedzieliśmy we wnętrzu samochodu, ona za kierownicą, a ja obok niej. Pokrótce mi objaśniła co i jak, w jaki sposób należy zapalić silnik i takie tam. Zawsze miałem dobrą pamięć, więc wszystko zapamiętałem.
Kiedy wysiedliśmy, znów zaczepił mnie ojciec Petry.
- Podoba się wnętrze? - spytał.
- Tak - przyznałem, raz jeszcze rzucając okiem w kierunku furgonetki. Miałem nadzieję, że nikt w szkole się mnie przez to nie uczepi, ale przynajmniej będę miał czym jeździć po mieście.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos pana Willy'ego.
- Cieszymy się z twojego przyjazdu, Levi. I... ech... wyrazy współczucia z powodu mamy - powiedział, nieco przyciszonym głosem.
Wtedy odezwał się Kenny:
- No, dobra. Willy, cieszę się, że z Petrą wpadliście, ale Levi musi się jeszcze rozpakować.
Mężczyzna żywo pokiwał głową.
- Och, tak. Przepraszam! Zapomniałem o tym. Petra, chodź! - polecił córce. - Levi jest trochę zajęty, dajmy mu na jakiś czas spokój.
I odeszli.
Kenny odprowadził ich wzrokiem, po czym zwrócił się w moja stronę.
- No to... penetrujemy wnętrze domu? - zapytał. Przytaknąłem. Nie chciało mi się stać na dworze, zwłaszcza, że przed chwilą zaczęło mżawić.
Weszliśmy więc do wnętrza domu.
Tak jak zapamiętałem, nic się tu nie zmieniło. Na ścianach wciąż gościła ta sama barwa, co przed trzema laty, a meble, które rzuciły mi się w oczy, były tymi samymi, co za mojej ostatniej wizyty w Forks. Pozawieszane na ścianach obrazy, również się nie zmieniły. Każdy z nich wisiał dokładnie w tym samym miejscu, co trzy lata temu. Nawet ten charakterystyczny świecznik, o kształcie człowieka, wciąż stał w tym samym miejscu. Nie byłem pewny czy wynikało to z sentymentalizmu wujka, czy po prostu dotąd nie pofatygował się by tu trochę posprzątać. Znając Kenny'ego, pewnie to drugie.
Westchnąłem zrezygnowany.
Wujek zaproponował mi, że wpierw pokaże mi co i jak w domu, a później udamy się do miasta na pizzę. Zgodziłem się, bo i tak nie miałem nic lepszego do roboty.
Weszliśmy więc na górę. Wujek puścił mnie przodem, a sam wniósł dwie walizki, w których znajdowały się moje rzezy. Trzecią zostawił na parterze. Wcześniej już mnie uprzedził, że przygotował dla mamy osobny pokój, na dole.
Znalazłszy się na piętrze, wujek zaprowadził mnie do mojego lokum. Kiedy weszliśmy, moim oczom ukazał się całkiem duży, przestronny pokój, z oknem wychodzącym akurat na podjazd, gdzie stało moje nowe auto. Było tu duże, dwuosobowe łóżko, przykryte zieloną kapą. Na ogół, pomieszczenie utrzymywane było w tonacji zieleni. Nawet podkładka na biurku była zielona. Trochę podniosło mnie to na duchu. Uwielbiałem zieleń. Przy okazji zauważyłem, że stała tu także duża szafa, komoda, stoliczek nocny z lampką, a także sporawy regał na książki. Widocznie wuj zapamiętał, że uwielbiam czytać. Cieszyło mnie to.
- Podoba się pokój? - spytał, obejmując mnie za ramię.
- Tak, wujku Kenny - odpowiedziałem, raz jeszcze rozglądając się po pokoju.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Starałem się utrzymywać twój pokój we względnej czystości, nawet trochę tu odkurzyłem. Mam nadzieję, że ci się podoba. Rozpakuj się, zapoznaj co i jak, a potem zejdź na dół, to pojedziemy na pizzę. - Już miał wyjść, ale chyba przypomniał sobie coś jeszcze, bo zawrócił. - Levi, w łazience opróżniłem dla ciebie kilka szafek na kosmetyczkę i takie tam. Możesz w nich schować ręcznik, szlafrok i jakiejś inne klamoty.
Przytaknąłem wujowi, że rozumiem, po czym dyskretnie dałem znak, by sobie poszedł. Chyba załapał, opuścił pokój już po sekundzie. Zostałem więc sam na sam z nowym pokojem. Był ładny i faktycznie, wujek wystarał się o to, by było tu czysto. Jednakowoż, wciąż brakowało mi mojego starego pokoju. Urządzonego na chłopięco, przepełnionego figurkami graczy footballu oraz ich plakatami. Miałem tam nawet jeden z autografem. Na szczęście udało mi się go odzyskać i przywieźć tutaj, w całkiem dobrym stanie.
Jeszcze chwilkę rozglądałem się po pokoju, po czym zabrałem się za rozpakowywanie swoich rzeczy. I tak spędziłem najbliższe trzydzieści minut.
Przez cały ten czas myślałem o mamie. Miałem nadzieję, że już niedługo obudzi się. Chciałem, by to co powiedział wuj było prawdą. Pragnąłem, by dla mnie zwalczyła śpiączkę. Jednak niczego tak nie pragnąłem, jak ją przeprosić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro