Rozdział 1
Wylądowaliśmy. Kiedy samolot zetknął się z ziemią, wywołując porządny wstrząs w kabinie, zamknąłem oczy i kurczowo chwyciłem siedzenie. Nigdy nie lubiłem lotów, a teraz kiedy byłem tu zupełnie sam, bez mamy czy choćby Farlana i Isabel, czułem się fatalnie. Po dziewięciu godzinach lotu z Londynu do Seattle, bez żadnej przesiadki czy choćby czasu na rozprostowanie się, moje nogi zdrętwiały, a plecy niemiłosiernie dawały o sobie znać. Czułem się gorzej niż po ostatnim meczu footballowym, kiedy kilkakrotnie oberwałem piłką... nie powiem gdzie.
Westchnąłem, a kiedy rozbrzmiał sygnał, że można opuścić samolot, ostatni raz upewniłem się, że niczego nie zapomniałem. Dopiero wtedy wyszedłem. Podobnie jak pozostali pasażerowie, udałem się po swój bagaż. Nie czekałem zbyt długo. Miałem do odebrania tylko trzy walizki, pozostałe rzeczy przejął bank, choć nie do końca wiedziałem z jakiej racji. Dwie z trzech walizek zawierały moje rzeczy. Do ostatniej upchnąłem wszystkie ładniejsze ubrania mamy.
Opuszczając pasaż, znalazłem się w dużej sali, pełnej ludzi, wyczekujących przybycia krewnych, przyjaciół bądź jakichś tam innych znajomych. Osoby, które mijałem, witały się mocnymi uściskami, pełnymi ciepła i radości. Trochę im zazdrościłem, nie byłem pewny jak przebiegnie moje pierwsze spotkanie z wujkiem. Pierwsze od trzech lat.
Jak byłem mały, często przyjeżdżałem do Forks wraz z mamą, aby spędzić wakacje z wujkiem. Nie zdziwiłbym się, gdyby nagle okazało się, że wszyscy w tej małej mieścinie mnie znają. I mnie, i moją obecną sytuację. W miasteczkach takich jak Forks, w których liczba mieszkańców raczej nie przekracza miliona, a nawet jeśli to rzadko, plotki szybko się roznoszą. Ludzie dobrze się znają, jeżeli nie z imienia to z widzenia. Gdy miałem pięć lat, wujek zabrał mnie na komendę policji. Doskonale pamiętam, jak ukradłem jednemu policjantowi czapkę i biegałem po całym budynku, nie chcąc jej oddać. Skądś, nie wiadomo skąd, wytrzasnąłem gwizdek i udawałem, że gonię przestępcę. Wtedy wszyscy się z tego śmiali. Zastanawiałem się co będzie teraz, czy wciąż pamiętają tamten dziecięcy wybryk. Miałem nadzieję, że nie.
Wtedy zobaczyłem wujka.
Czekał na mnie, z rękoma podpartymi na biodrach, ubrany w swój zwyczajny strój myśliwski, który miał w zwyczaju przywdziewać, kiedy wybierał się z kumplami na polowania w rezerwacie La Push. Na głowie miał kapelusz, starannie przykrywający jego brązowe, jak zawsze rozczochrane włosy, na których dało się już wyróżnić kilka pasm siwizny. Kiedy tylko mnie zobaczył, na jego usta wkradł się niewielki uśmiech. Najwidoczniej również się denerwował. W końcu nie widział mnie od trzech lat.
Gdy tylko stanęliśmy oko w oko, wujek Kenny uważnie zlustrował mnie wzrokiem.
- I jak się miewasz, mały? - spytał.
Wzruszyłem ramionami.
- Bywało lepiej, wujku - odpowiedziałem. - Miło cię widzieć.
- Cieszę się, że nic ci się nie stało. A jak noga? - dopytywał.
Westchnąłem z rezygnacją.
- Ujdzie, ale nie wolno mi biegać i uczestniczyć w zajęciach wychowania fizycznego przez najbliższych sześć miesięcy. Powinienem dużo chodzić i ćwiczyć zginanie. Kolano coraz mniej daje o sobie znać, ale bez bólu się nie obejdzie.
Mężczyzna w zrozumieniu pokiwał głową, a widząc mój wyraz twarzy, również zmarkotniał. Dobrze wiedział jak bardzo lubiłem grywać w kosza czy w piłkę nożną. A teraz przez pół roku miałem zakaz na robienie wszystkiego, co wymaga biegania. Ba! - nie wolno mi było dźwigać. Czułem się jak kaleka. Kenny musiał to dostrzec, gdyż chwilę później zamknął mnie w szczelnym uścisku. Niewiele myśląc, po prostu odwzajemniłem ten gest.
- Przykro mi z powodu mamy - powiedział. - Radzisz sobie?
- Jakoś - przyznałem, ale bez większego przekonania. - Lekarze twierdzą, że już się nie obudzi. Wolałbym, aby to było kłamstwo. Zwłaszcza, że to z mojej winy...
- Nie obwiniaj się! - przerwał mi. - Porozmawiamy w domu. Chodź.
Kiwnąłem głową.
Kenny wziął ode mnie dwie walizki, a ja zgarnąłem ostatnią, po czym powlokłem się za nim na parking. Uważnie rozglądałem się po okolicy. Seattle. Miasto znacznie większe niż Forks, leżące po drugiej stronie Olympic National Park, na wschodnim brzegu Elliott Bay. Nie wiele było stąd widać, tylko budynki i tyle. Wsiedliśmy z wujkiem do radiowozu, jedynego auta jakie na chwilę obecną posiadał. Nie przeszkadzało mi to. Ten samochód przywoływał wspomnienia. Kiedy byłem mały, często jeździliśmy z wujkiem, a ja udawałem bandytę. Pamiętam, że zawsze towarzyszyło nam przy tym dużo śmiechu. Tak, wtedy potrafiłem rozmawiać z wujkiem o prawie wszystkim. Mimo, że widywałem się z nim jedynie przez dwa miesiące w roku, czułem, że był on dla mnie jak ojciec. Naprawdę go kochałem.
Wujek spakował wszystkie trzy walizy do radiowozu, a ja zachowałem przy sobie bagaż podręczny. Wkrótce potem byliśmy w drodze do Forks.
Towarzyszyło nam milczenie.
Kiedyś w czasie drogi, kiedy potwornie mi się nudziło, zaczynałem udawać złoczyńcę i grozić wujowi, że kiedyś się zemszczę, a on doskonale wiedział o co mi chodzi i również wczuwał się w rolę. Raz nawet, na podjeździe przed jego domem, zamieniliśmy się rolami. To ja siedziałem za kierownicą, a on na siedzeniu obok, związany sznurowadłami z niepotrzebnych trampek. Nawzajem sobie groziliśmy, a kiedy kończyły się nam pomysły, obaj dawaliśmy się ponieść emocją, śmiejąc się do rozpuku.
Teraz jednak, kiedy te dobre czasy minęły, po prostu siedziałem w fotelu obok, wpatrując się tępo w krajobraz za oknem. Nie wiem czemu. Powinienem odnowić z wujem naszą więź, bo przecież istniało duże prawdopodobieństwo, że mama się nie obudzi, a wtedy zamieszkam z nim na dobre. Wolałem mieć dobre kontakty z Kenny'm. Jednak nie widziałem go od trzech lat. W dodatku teraz, po wypadku, nie byłem zbyt chętny do rozmowy. Nie teraz. Nie z nim.
Kenny jednak nie wytrzymał zbyt długo. Przerwał ciszę po dziesięciu minutach.
- Urosło ci się - zauważył, a ja momentalnie na niego spojrzałem. - Trzy lata temu miałeś zaledwie 150 centymetrów. Teraz masz o dobre dziesięć więcej. Nieźle, mały, nieźle.
Wzruszyłem ramionami. Szczerze powiedziawszy, niezbyt lubiłem kiedy ktoś mi wytykał mój wzrost. Oczywiście wiedziałem, że wujek Kenny nie miał złych intencji, jednak po prostu mnie to wkurzało.
- Zmieniłeś też fryzurę - dodał, na co kąciki moich ust zadrgały. - Kiedyś miałeś dłuższe włosy. Coś widzę, że ci się zmieniło.
Skwitowałem tę wypowiedź machnięciem ręki. Osobiście nie widziałem niczego złego w zmianie fryzury, z resztą nie miało to chyba dla nikogo dużego znaczenia. W szkole nikt się nie czepiał. Jedynie Isabel twierdziła, że w tamtej fryzurze wyglądałem bardziej... uroczo. Nie rozumiałem jej wtedy. Wciąż jej nie rozumiem. Może to dlatego, że Isabel jest dziewczyną?
Wujek znów mnie zaczepił.
- Co u Farlana i Isabel? - spytał, jakby doskonale wiedział o czym przed chwilą myślałem.
Znowu wzruszyłem ramionami.
- Nic ciekawego - westchnąłem. - Są razem.
- Naprawdę? - zapytał Kenny, w którego głosie pobrzmiewało niedowierzanie. - Farlan w końcu zdecydował się jej powiedzieć, że ją kocha?
Zaprzeczyłem.
- Nie, to Isabel powiedziała mu, że jeśli nie zostanie jej chłopakiem, zakończy ich znajomość. Widać nie mogła już dłużej znieść tej niepewności, aż w końcu wzięła sprawy we własne ręce.
Kenny roześmiał się radośnie, na co moje warki zadrgały. Też miałem ochotę się uśmiechnąć, ale coś mi nie wyszło.
- Ach, ta Isabel to jednak spryciula! - zawołał uradowany Kenny. - Jak zwykle, sprytna i pomysłowa! Dobrałeś ty sobie przyjaciół, Levi!
Nie odpowiedziałem mu.
Na wzmiankę o przyjaciołach, posmutniałem. Istotnie, byliśmy ze sobą bardzo zgrani, a ja z całego serca kibicowałem tym dwojgu, aby w końcu zostali parą. Wszędzie chodziliśmy razem i trzymaliśmy sztamę praktycznie zawsze. Byliśmy gotowi zrobić wszystko dla drugiej osoby. Znaliśmy się doskonale. Nie mieliśmy przed sobą żadnych sekretów. Wszystkim się ze sobą dzieliliśmy. Wspieraliśmy się. Farlan i Isabel przez ostatni miesiąc codziennie mnie odwiedzali, a w czasie rehabilitacji nogi kibicowali mi, abym szybko wrócił do zdrowia. To dzięki ich wsparciu mi się udało. Niestety teraz już ich przy mnie nie było. Zostali w Londynie, kiedy ja musiałem się udać do Ameryki. Niby obiecali mi, że będą codziennie pisać, a nawet wysyłać listy, ale to nie to samo, co ich obecność.
Kenny zdawał się dostrzec moją nagłą zmianę humoru, ponieważ ostrożnie zmienił temat, za co byłem mu wdzięczny.
- Za trzy tygodnie kończą się wakacje - oświadczył Kenny. - Zapisałem cię już do miejscowego liceum i kupiłem książki. Rok szkolny zacznie się pierwszego września, w poniedziałek. W tym czasie możemy coś razem porobić. Nie wiem... Pomogę ci się rozgościć. Oprowadzę po okolicy...
- A dużo się tu zmieniło? - spytałem obojętnie, wcinając się wujkowi w zdanie.
Mężczyzna przecząco pokręcił głową.
- Nie, ale nie było cię ze trzy lata i pomyślałem, że może przyda ci się przypomnieć co nie co.
- Dzięki z troskę, wujku, ale nie mam ochoty wychodzić do ludzi.
Kenny zmierzył mnie krytycznym wzrokiem.
- Levi... - podjął. - Ja wiem, że jest ci ciężko, ale chyba nie zamierzasz reszty życia spędzić w odosobnieniu. Zapamiętałem cię jako wesołą i bardzo rozmowną osobę, a teraz mam wrażenie, że nie chcesz mnie nawet znać! Gdzie się podział mój mały bandyta, co? - zapytał, z lekkim uśmiechem wkradającym mu się na twarz.
W odpowiedzi jedynie wzruszyłem ramionami.
- Słuchaj... - kontynuował. - Kuchel to dzielna kobieta. Na pewno nie podda się śpiączce. Wiem, że dla ciebie będzie walczyć. Przecież nie zostawi swojego syna samego! Znam ją i dobrze wiem, że, tak jak zawsze, będzie się starać ze wszystkich sił aby dopiąć swego. Nie traćmy więc wiary. Może nie dziś... Może nie jutro, ale za jakiś czas, mama na pewno się obudzi.
- Myślisz? - spytałem, spoglądając na niego z ukosa.
Wujek uśmiechnął się do mnie.
- Ja to wiem, Levi! Ja to wiem! - oświadczył pewnie, po czym zmierzwił mi włosy. Przez resztę drogi koncentrował się na jeździe. Raz tylko wspomniał, że ma dla mnie prezent, który może mi się przydać. Nie okazałem tego, ale byłem ciekaw, czym ów "prezent" jest. Miałem nadzieję, że nie zabawkowym pistoletem.
Do końca podróży obaj milczeliśmy.
Niedługo potem ujrzałem tabliczkę oznajmiającą, że wreszcie zajechaliśmy do Forks.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro