Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Czasami zastanawiałam się, czemu nie pamiętamy wszystkich snów. Rzadko cokolwiek mi się śniło i na dodatek jeszcze to zapominałam. Myślałam, że to bezsensu. Jednak później zdałam sobie sprawę, że sny są jak życie. Pamiętamy tylko te chwile, które wywołały największe emocje, a reszta z czasem ulegała zatarciu. Tak samo było w życiu. Nosimy w pamięci to, co miało dla nas największe znaczenie.

Właśnie dlatego nigdy nie zapomnę dnia, w którym zostałam uprowadzona ani tego, co się z tym wiązało – poznaniem potwora o szlachetnym sercu.

***
           
Ktoś tak energicznie potrząsał moimi ramionami, że nie potrafiłam tego zignorować. Czułam, że powoli wracam do rzeczywistości i momentalnie zalała mnie fala bólu. Sapnęłam, natychmiast unosząc powieki.
           
– O, Boże. Ty żyjesz.
           
Odwróciłam głowę w stronę głosu. W ciemnościach ledwo widziałam, więc zmrużyłam oczy i zaraz rozpoznałam znajomą twarz z plakatów rozwieszonych na szkolnych korytarzach. Co się stało? Dlaczego Abigail przyglądała mi się z przerażeniem? I gdzie ja, do cholery, się znalazłam, skoro przebywałam z zaginioną dziewczyną?
           
Chciałam coś powiedzieć, ale od razu zaniosłam się kaszlem. Igły bólu wbiły się w moje ciało, wyciskając z oczu łzy. Po chwili się uspokoiłam i z trudem nabrałam powietrza. Coś ciepłego spłynęło mi z kącika ust.
           
– Krwawisz – powiedziała cicho Abby. – Jeden z nich chyba połamał ci żebra.
           
Spojrzałam na nią totalnie zdezorientowana, sądząc, że głupio żartuje, jednak zaraz powróciły do mnie wspomnienia. Zakrztusiłam się własnym oddechem, zdając sobie sprawę, że zostałyśmy porwane.
           
– Próbowałam ci pomóc, ale nie wiedziałam jak. – Potrząsnęła głową, wyraźnie zdenerwowana. – Obudziłam się niedawno. Zamknęli nas tutaj i zostawili.
           
Starałam się nie dać opanować rosnącej we wnętrzu panice i mimo bólu, zdołałam wydusić:
           
– Gdzie... jesteśmy?
           
Abigail przełknęła z trudem.
           
– W lochu.
           
Przerażenie wpełzło do moich żył i ścisnęło klatkę piersiową. Nie tak wyobrażałam sobie swoją śmierć. Chciałam się uspokoić, więc zaczęłam miarowo, lecz płytko, oddychać, jednak zaraz przestałam, nasłuchując czegoś, co wydawało mi się krokami.
           
– Przynieśli tutaj nowe stokrotki.
           
Moje serce zagalopowało jak szalone. Miałam rację. Ktoś się zbliżał. Czy byli to nasi oprawcy z lasu?
           
– Co prawda, są trochę brudne, ale mimo krwi i potu, pachną niezwykle smakowicie, sam zaraz poczujesz.
           
Abby zaczęła płakać, a ja resztkami sił powstrzymałam szloch. Nie rozpoznawałam tego głosu, co oznaczało, że w nasze porwanie było zamieszane więcej osób.
          
– Tak, masz rację – odezwał się drugi mężczyzna. – Smakowite kąski.
           
O Boże... Czy to byli kanibale? Czy naprawdę porwali nas kanibale?
           
Podskoczyłam, gdy coś uderzyło w kraty, a Abigail zerwała się na równe nogi.
           
– Jedzenie – oznajmił jeden z nowoprzybyłych.
           
Kątek oka zobaczyłam, jak Abby chwiejnym krokiem rusza do przodu.
           
– Cześć, stokrotko. Potrzebujesz czegoś?
           
– Ona... – Odchrząknęła, gdy jej głos się załamał. – Ona potrzebuje pomocy. Chyba... Chyba umiera.
           
Abby musiała mówić prawdę. Im więcej czasu mijało, tym gorzej się czułam. Nie wiedziałam, czy ciemność, którą widzę, to mrok panujący w lochu, czy może zaczynałam już odpływać. I wydawało mi się, że mężczyźni zaczęli porozumiewać się między sobą jakimś dziwnym językiem, który przypominał syk węża.
           
Naprawdę musiałam umierać.
           
– Pomoc już idzie, stokrotko. Nie martw się.
           
Chyba znów na chwilę odzyskałam jasność umysłu. Usłyszałam kroki i ponownie ujrzałam nad sobą zmartwioną twarz Abigail.
           
– Wytrzymaj jeszcze chwilę.
           
Wydawało mi się, że udało mi się skinąć głową, ale nie byłam pewna, bo bardziej skupiłam się na niepokojąco brzmiącym bulgotaniu w mojej piersi.
           
– Chodzisz ze Stevenem na historię, prawda? – spytała. – Jesteś Souline?

Ponownie spróbowałam kiwnąć głową. Nie miałam pojęcia, dlaczego ból nagle minął, ale cieszyłam się, że przestałam go czuć.
           
– Hej, Souline!
           
Moje powieki zatrzepotały. Kiedy je zamknęłam?
           
– Nie odpływaj. – Poczułam mocne ściśnięcie ręki, przez które utrzymałam otwarte oczy. – Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale myślę, że naprawdę ci pomogą. Chyba nie mieliby z ciebie pożytku, gdyby dali ci umrzeć. – Abby zaśmiała się nerwowo. – Wybacz, to kiepskie pocieszenie.

Nie wiedziałam, co było gorsze. Umrzeć teraz, czy dać się zabić tym szaleńcom. Nie miałam pojęcia, co ze mną zrobią, a w tej chwili ta niewiadoma przerażała mnie bardziej niż śmierć.
           
Nie chciałam umierać, ale czułam, że z każdą chwilą coraz trudniej było mi zachować przytomność mimo, że Abby ciągle do mnie mówiła. Odpływałam. Co się ze mną stanie? Uda mi się wrócić do domu, czy zostanę tu na zawsze? Chciałam zobaczyć, jak wygląda dalej moje życie i czy uda mi się zrealizować małe marzenie o otwarciu własnej cukierni.

I co z rodzicami?
           
– Ktoś idzie – odezwała się Abby, sprowadzając mnie do rzeczywistości.
           
Zamek zgrzytnął, a kraty odpuściły z cichym brzdękiem, gdy ktoś na nie naparł. Abigail odpełzła w kąt i objęła się ramionami, a do środka weszła wysoka kobieta. Przynajmniej tak sądziłam, bo nie widziałam zbyt wyraźnie. Wzrok skupiłam na jej nienaturalnie złotych oczach, które świeciły jasnym blaskiem. Jakim cudem człowiek mógł mieć takie tęczówki?
           
Kobieta położyła ręce na mojej klatce piersiowej i lekko nacisnęła. Sapnęłam, kiedy przeszedł mnie spazm bólu, a z oczu poleciały łzy.
           
– Przepraszam – mruknęła, po czym mocniej przycisnęła dłonie.
           
Krzyknęłam, wyginając się w agonii. Chyba to wyśniłam, ale od kobiety zaczęło wypływać światło i spływać na moją pierś. Cokolwiek robiła ta kobieta, spotęgowało ognisko bólu do niemożliwego.

– Jeszcze moment – szepnęła, kiedy światło zaczęło przygasać.

Moje wrzaski odbijały się od ścian więzienia i myślałam, że dłużej nie przetrwam tego bólu, kiedy ustał. Nagle. Zniknął jak pstryknięcie palcami. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na kobietę w zdumieniu.

– Co to było? – wychrypiałam.

Uśmiechnęła się nieznacznie, wstała, otrzepała spódnicę i wyszła, nie oglądając się za siebie. Kraty szczęknęły, zamykając nas na powrót od wolności. Zamrugałam kilka razy, nadal w całkowitym szoku. Nie miałam pojęcia, co właśnie się wydarzyło. W jednej chwili byłam umierająca, w drugiej – jakby nigdy nic mi się nie stało.

Musieli mnie naćpać. Nie było innej możliwości, bo logicznie nie dało się wytłumaczyć złotego blasku, bólu i jego nagłego braku.

– N-nic ci nie jest? – szepnęła Abby, zbliżając się do mnie.

– Nie. – Poruszyłam ramionami, sprawdzając, czy naprawdę nie odczuwałam żadnego bólu. – Czuję się dobrze.

Abigail potarła twarz rękami.

– Twój głos brzmi tragicznie. Chcesz pić?

Zerknęłam na dwie metalowe tace z porcją żywności i choć marzyłam o szklance wody, żeby ukoiła zdarte krzykami gardło, pokręciłam głową, nie chcąc ryzykować spożycia czegoś, co pochodziło z nieznanego źródła.

– Nie martw się. – Podniosła się, po czym wzięła szklankę i mi podała. – Nie jest zatrute.

– Skąd wiesz? – spytałam, przyjmując od niej wodę.

Abigail usiadła obok mnie i westchnęła. Przepłukałam usta, żeby pozbyć się metalicznego smaku i splunęłam na zimną ziemię.

– Byłam już tutaj. – Spojrzała na mnie, po czym bez żadnego ostrzeżenia zamachnęła się i uderzyła mnie w twarz. Z szoku wypuściłam szklankę, przez co napój zmoczył mi spodnie. – Wszystko zepsułaś! Prawie się uwolniłam!

– Abigail...

– Nie – syknęła, a jej oczy wypełniły się łzami. – Nie rozumiesz. Nie mogę przeżyć tego jeszcze raz.

Wpatrywałam się w nią, trzymając się za bolący policzek i nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Oni... Oni... – Złapała się za głowę. – Wszystko pamiętam jak przez mgłę. Wiem, kim są, ale nie potrafię... Nie mogę... Jesteśmy...

Abby się plątała, a ja nadal nie mogłam przetrawić tego, co się działo. Naprawdę musieli nafaszerować nas jakimiś prochami, które mąciły w głowie.

– Oni nie są ludźmi! – wykrzyczała w końcu, a ja zesztywniałam.

– Co? – Pierwszy szok minął i nie mogłam powstrzymać histerycznego śmiechu. – Wiesz, jak niedorzecznie to brzmi?

– Jak możesz w ogóle to kwestionować po tym, jak tamta kobieta cię uzdrowiła?!

– To się nie wydarzyło – odpowiedziałam zupełnie poważnie, choć w duszy czułam inaczej. – To musiało być...

– Co? – warknęła. – Niby co to mogło być, jak nie magia?

Znowu zaniosłam się śmiechem.

– Abigail...

– Rozejrzyj się. Zobacz, gdzie jesteś. Zamknęli nas pod ziemią! To potwory, Souline.

Ponownie chciałam jej wytknąć, że to niemożliwe, ale im dłużej milczałam, tym większe rosło we mnie przekonanie, że Abigail miała rację. Oprawcy z lasu nie przypominali ludzi. Byli zbyt szybcy, zbyt silni. Dobrze wiedziałam, że Uilleam złamał mi żebra, a ta kobieta je wyleczyła. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, nie chciałam nawet tego rozumieć, ale tak właśnie było.

– Jak... – Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, czy na pewno chcę zadać to pytanie. –  Jak znalazłaś się tu za pierwszym razem?

Abby odetchnęła drżąco.

– Umówiłam się z... – zamilkła i przeklęła pod nosem. Wyglądała na zakłopotaną, więc wyręczyłam ją, mówiąc:

– Wszyscy już wiedzą. I przy okazji myślą, że to on cię porwał.

– Co? – Wytrzeszczyła oczy. – Steven nic mi nie zrobił!

– Wiem. Domyśliłam się.

Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się.

– To miał być zwykły piknik – wydusiła przez łzy. – Umówiliśmy się na tej przeklętej polanie. Steven się spóźniał, a ja czekałam ukryta między drzewami, bo chciałam go przestraszyć. Nagle ktoś zakrył mi ręką oczy. Steven był niezdarny i głośny, więc to niemożliwe, żebym go nie usłyszała. Natychmiast się odwróciłam, czując, że coś jest nie tak. I wtedy go zobaczyłam. Zamaskowanego faceta z blizną na policzku.

– Elias – szepnęłam.

Kiwnęła głową i otarła nowe łzy z policzków. Nawet w ciemnościach łatwo było ujrzeć strach malujący się w jej oczach.

– Nie miałam żadnych szans. Uderzył mnie w głowę i straciłam przytomność. Obudziłam się tutaj. Na początku myślałam, że może jest ze mną Steve, ale nie ważne, ile krzyczałam, odpowiadała mi cisza. Byłam kompletnie sama w tym strasznym miejscu i nie wiedziałam, co mnie czeka. – Zaniosła się płaczem tak bardzo, że nie mogła złapać oddechu. – N-nie wiem, ile minęło, ale w końcu ktoś po mnie przyszedł. Szliśmy długo identycznie wyglądającymi korytarzami. To miejsce to istny labirynt, Souline.

Przetoczyła się przeze mnie zgroza. Nawet jeśli udałoby nam się otworzyć kraty, nie miałybyśmy szans na ucieczkę. Zgubiłybyśmy się.

– Pamiętam złote światło – mówiła dalej. – Wydaje mi się też, że kazali mi się przebrać. A później... Później...

Nie dała rady dokończyć, szlochając przeraźliwie. Nie miałam pojęcia, co robić, więc lekko ją przytuliłam. Abby chyba tego potrzebowała, bo po chwili uspokoiła się na tyle, że mogła kontynuować.

– Później pojawiła się kobieta o płomiennorudych włosach. Wyglądały jak ogień, jestem tego pewna. Zapytałam... Zapytałam, dlaczego mnie tu przetrzymują, dlaczego mnie porwali, a ona... Ona tylko się zaśmiała, mówiąc, że nadeszła pora karmienia.

Karmienie... Oprawcy z lasu też użyli tego słowa. Tylko, co ono oznaczało?

– Chyba... Chyba złapała mnie za gardło. Na pewno próbowałam walczyć, ale ból był tak nieznośny, że nie byłam w stanie się poruszyć. Miałam wrażenie, jakby wyrywała ze mnie środek. Wszystko, czym byłam. Jakby zabierała ze mnie moje istnienie.

Nie sądziłam, że mogłam być jeszcze bardziej przerażona, ale w moich żyłach zamiast krwi, płynął strach. Abby desperacko wbiła palce w moje ramiona i zaczęła kręcić głową.

– Nie mogę znowu tego doznać, Souline. Tym razem nie przeżyję. Nie mogę, nie...

Przerwało jej uderzenie w kraty. Obie podskoczyłyśmy na nagły dźwięk i spojrzałyśmy w stronę, z której pochodził. Barczysty mężczyzna z jasnymi lekko kręconymi włosami otworzył zamknięcie i wszedł do środka.

– Abigail, czas na ciebie.

Moje serce zgubiło rytm, gdy rozpoznałam jego głos. Uilleam, szaleniec, który połamał mi żebra. Abby skuliła się na ziemi i zapłakała głośno.

– Nie, nie, nie... – powtarzała jak mantrę, ciągnąc się za włosy.

Nie miałam pojęcia, czym się kierowałam, ale widząc ją w takim stanie, słowa same ze mnie wypłynęły:

– Weź mnie.

Uilleam popatrzył na mnie w zdziwieniu, po czym wybuchnął śmiechem.

– Co powiedziałaś?

– Weź mnie – powtórzyłam, tym razem głośniej.

– Bawisz się w bohatera?

W nikogo się nie bawiłam. Po prostu nie mogłam patrzeć na Abigail i nic nie zrobić. Powiedziała, że nie da rady przeżyć karmienia drugi raz, ale skoro udało jej się raz, mi również powinno. Może gdyby wykorzystali mnie, jej już by nie musieli?

Uilleam zrobił dwa kroki w przód, a mnie kompletnie sparaliżowało. Chciałam pomóc Abby, ale nie mogłam. W głowie ciągle słyszałam odgłos łamania własnych kości i nie potrafiłam się poruszyć, gdy mężczyzna sięgnął po dziewczynę i podniósł ją z łatwością.

– Puszczaj mnie! – wrzasnęła, wierzgając z całych sił. – Zostaw!

Poczułam nagły przypływ odwagi i zagrodziłam mu drogę. Potwór warknął z irytacją, na co krew szybciej popłynęła mi w żyłach. Próbował mnie ominąć, lecz znów stanęłam mu na drodze. Odważyłam się i spojrzałam prosto w oczy, z których biła wściekłość.

Niedobrze.

Bardzo niedobrze.

– Chyba wyraziłem się jasno, że zabieram Abigail. – Złapał mnie za ramię i zanim zdążyłam zareagować, rzucił mną na ścianę.

Uderzenie wyrwało mi powietrze z płuc. Upadłam, trzęsąc się ze strachu i na powrót starałam się przywitać oddech, gdy Uilleam warknął:

– Wobec ciebie mamy inne plany.

Z trudem uniosłam głowę, by na niego spojrzeć. Uśmiechając się okrutnie, wyszedł z lochu z rzucającą się Abby na ramieniu, a ja zostałam sama. Przejmująca cisza wdzierała się do mojego wnętrza, a przerażenie wypełniło każdą cząsteczkę ciała.

Przełknęłam ślinę.

Co oni ze mną zrobią?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro