Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Obudziłam się godzinę przed świtem. Dom przepełniały spokój i cisza, kiedy szybko ogarniałam się w łazience i przygotowywałam się na spacer. Zarzuciłam mały plecak na ramię i schodząc po schodach, poprawiłam kaptur pomarańczowej bluzy. Choć popołudniami pogoda pozwalała jeszcze na cienkie ubrania, poranki były już chłodne, więc ocieplane dresy uważałam jako obowiązek.

Zgarnęłam termos z jagodową herbatą do plecaka, dopakowałam opakowanie czekoladowych ciasteczek i najwolniej jak potrafiłam przekręciłam zamek w drzwiach. Stary mechanizm potrafił zgrzytać jak nawiedzony, gdy został potraktowany zbyt gwałtownie, a ja chciałam uniknąć jakiekolwiek hałasu, ponieważ choć Laelia odpuściła i więcej nie namawiała mnie na zostanie w domu, tak rodzice nie pokwapili się o równą wyrozumiałość.

Dlatego obiecałam im, że nie pójdę na polanę.

I idąc właśnie żwirową ścieżką pośrodku drzew, czułam rozchodzące się po ciele poczucie winy, że ich okłamałam.

Nie wiedziałam, jak mogli oczekiwać, że zrezygnuję z jedynej rzeczy na świecie, oczywiście oprócz pieczenia, która przynosiła mi błogi spokój. Moja dusza bywała wzburzona i tylko miejsce w środku lasu, do którego czułam dziwne przyciąganie, wraz ze słodkościami, pozwalały mi opanować toczący się w środku chaos.

W pewnym stopniu rozumiałam ich obawy, ale ani razu nie spotkałam nikogo na drodze ani na polanie. Wschód słońca na polanie ze śpiewającymi wokół ptakami zawsze podziwiałam samotnie.

I myślałam, że tak zostanie, dopóki dochodząc do prześwitu między drzewami, nie usłyszałam głosów.

Natychmiast się zatrzymałam i automatycznie sięgnęłam ręką do kieszeni spodni, żeby wyjąć telefon. Na początku sądziłam, że się przesłyszałam, ale gdy wzięłam kilka kroków do przodu, głosy stały się głośniejsze, a na polanie zauważyłam dwie sylwetki.

Czmychnęłam za drzewo, po czym z mocno bijącym sercem wyjrzałam zza pnia.

– Błagam! Błagam, zostaw mnie tu! Obiecuję, że nikomu nic nie powiem!

Wstrzymałam oddech, słysząc przerażony, delikatny głos. Próbowałam dojrzeć dziewczynę, ale zasłaniał ją wysoki i potężnie zbudowany mężczyzna. Zmrużyłam oczy, chcąc się lepiej przyjrzeć i moje serce zgubiło rytm.

Mężczyzna miał na sobie skórzany, obcisły strój, zupełnie niepasujący do realiów dzisiejszej mody, a przy jego pasie widniał... Zamrugałam, bo nie wierzyłam własnym oczom.

Przy jego pasie widniał miecz!

– Nie ruszaj się – warknął mężczyzna i aż się wzdrygnęłam. Jego głos był ostry jak brzytwa. Wydawał się też trochę stłumiony, jakby materiał zasłaniał mu twarz.

Sylwetki zmieniły pozycję i pomyślałam, że śnię. Musiałam jeszcze spać, bo przecież rozgrywająca się przede mną scena nie mogła być możliwa. Nie mogła być, ponieważ w końcu rozpoznałam dziewczynę szarpiącą się w uścisku mężczyzny.

Abigail.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro