Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Abigail zaginęła.

Minęły dwa dni odkąd rozpłynęła się w powietrzu, a ja właśnie wpatrywałam się w plakat przedstawiający jej zdjęcie, jakby nikt w szkole nie znał jej twarzy. Wiele osób sądziło, że nie żyje, szczególnie przez to, że jej zakrwawiony plecak znaleziono w lesie, ale ja miałam dziwne przeczucie, że Abigail niedługo się odnajdzie.
           
W tamtej chwili nie zdawałam sobie jednak sprawy, że to ona sprawi, że zostanę porwana i trafię do ukrytego przed ludźmi świata potworów. Ani że zakocham się w jednym z nich.
           
Ale zacznijmy od początku.
           
Otworzyłam szafkę i przez moment wpatrywałam się w jej zawartość, szukając odpowiedniej książki.
           
– Nie uwierzysz, czego się dowiedziałam.
           
Usłyszałam znajomy głos i zatrzasnęłam drzwiczki potężnym tomiszczem z okropną ilością cyfr, figur i innych znienawidzonych przeze mnie rzeczy. Posłałam Laelii znużone spojrzenie i ruszyłam korytarzem.
           
– Matematyka? – spytała, doganiając mnie.
           
Mruknęłam twierdząco, licząc, że przyjaciółka zrozumie mój ponury nastrój i zostawi mnie w spokoju, jednak nic z tego. Laelia nigdy nie odpuszczała.
           
– Nie jesteś ciekawa, jakie nowe ploteczki trzymam w rękawie?
           
Przewróciłam oczami.
           
– Nie, niezbyt. I tak się chyba nie mówi, wiesz?
           
Machnęła mi ręką przed twarzą.
           
– Nieważne. Ważne za to jest to, że... – Zwolniła kroku, rozejrzała się na boki, po czym nachyliła się i wyszeptała: ­­– Wiem, kto stoi za zniknięciem Abigail.
           
Przystanęłam gwałtownie.
           
– Co?!
           
– Cicho! – syknęła.
           
– O czym ty mówisz? Znalazła się? Wiedzą, kto ją porwał?

Już otwierała usta, żeby powiedzieć coś więcej, gdy przez niespodziewane uderzenie wypuściłam książkę z dłoni. Spojrzałam na osobę, która mnie potrąciła i rozpoznałam Stevena, chłopaka, z którym chodziłam na historię. Nie znaliśmy się zbyt dobrze, ale siedzieliśmy w tej samej ławce.

– Hej, Steve...

– Patrz, gdzie leziesz – warknął i odszedł szybkim krokiem.

Patrzyłam, jak jego ruda czupryna coraz bardziej się oddala i zerknęłam skonfundowana na Laelię.

– Co to było?

– Nie co, tylko kto.

Zamrugałam całkowicie zdezorientowana, a ona wskazała na znikającego w tłumie Stevena.

– To sprawca.

***
           
Nie spodziewałam się, że ten Steve mógł kogoś porwać. A może nawet zabić. Robiliśmy kiedyś prezentację o Aleksandrze Wielkim i mogłabym przysiąc, że Steven nie skrzywdziłby muchy. Jednak pozory mogły mylić, bo to właśnie jego DNA znaleziono na plecaku Abigail. Podobno wyniki przyszły po czwartej lekcji, lecz policja wraz z detektywami kręcili się w szkole od rana, zupełnie, jakby wiedzieli, że to dziś pojmą sprawcę.
           
Jak przez mgłę obserwowałam dziedziniec i szarpiącego się w uścisku policjantów rudego chłopaka, jednocześnie słuchając przejmującego trajkotu przyjaciółki.
           
– Podobno umówił się z Abby na romantyczny piknik w środę. I zgadnij, co? Od tamtego momentu nikt jej nie widział, a sam Steve twierdzi, że nie przyszła na randkę i nie wie, co się z nią stało.
           
Odwróciłam wzrok od szyby, od której odbijały się migające światła radiowozu i spojrzałam na przyjaciółkę, która wlepiała we mnie te swoje przerażające, lodowo niebieskie tęczówki. Znałyśmy się od przedszkola, a do dziś czasami nie wierzyłam w jej naturalny kolor oczu.
           
– Abby i Steven byli parą?
           
Laelia skinęła głową, przez co doznałam kolejnego szoku. Nie miałam pojęcia, że najpopularniejsza dziewczyna w szkole umawiała się z chłopakiem, który przypominał cień.
           
– Jesteś pewna?
           
– Tak, potwierdzają to nawet jej rodzice.
           
Zupełnie nie nadążałam z tematem.
           
– Przepraszam bardzo, ale... – Zmarszczyłam brwi. – Skąd ty to wszystko wiesz?
           
Uśmiechnęła się zwycięsko.

– Kiedy szłam na pierwszą lekcję, przed gabinetem dyrektora zobaczyłam dwóch podejrzanych typów. Poczułam, że coś śmierdzi, więc zaczaiłam się za rogiem i ich obserwowałam. Okazało się, że to detektywi. Czekali na Stevena, a kiedy ten się zjawił, weszli do gabinetu. Myślałam, że już niczego się nie dowiem, ale... – Złapała mnie za rękę i odciągnęła pod ścianę, z dala od gapiów.

– Ale...? – dopytałam.

W jej oczach pojawił się błysk.

– Ale niechcący zostawili uchylone drzwi, więc podeszłam najbliżej, jak mogłam i podsłuchałam rozmowę. Przesłuchiwali Stevena, dlatego wiem o jego relacji z Abby. – Zastanowiła się. – Chociaż nie wiem, czy jakakolwiek była. Wydaje mi się, że to jednostronne zauroczenie. Moje gumowe ucho nigdy nie wyłapało, żeby ze sobą kręcili.

Patrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami.

– Nie wiem, czy bardziej mnie zadziwiasz, czy niepokoisz.

– Och, daj spokój. Dobrze wiesz, że wychowałam się na filmach z Jamesem Bondem. Jego umiejętności mam we krwi.

– Uważaj – mruknęłam, lekko się uśmiechając – bo jeszcze pomyślę, że serio nim jesteś.

– Kto wie? – Wzruszyła ramionami. – W końcu mój numer telefonu kończy się zero, zero, siedem.

Parsknęłam. Miała rację.

– Dobra, słuchaj dalej.

– Wiesz więcej? – zdziwiłam się.

– Oczywiście! Za kogo ty mnie masz? – obruszyła się. – Amatora?

Uniosłam ręce w obronnym geście.

– Wybacz.

Laelia wróciła do tematu, ja jednak nie mogłam skupić się na żadnym wypowiadanym przez nią słowie. Widziałam, że jej pełne wargi się poruszają, lecz zastanawiałam się, gdzie podziewali się nauczyciele i – może to okropne – czy zwolnią nas z reszty lekcji. Prawie cała szkoła zebrała się na korytarzu i obserwowała aresztowanie ucznia.

Co działo się dalej? Szykował się oficjalny apel, czy może tylko komunikat z głośników? Zamierzali nam powiedzieć cokolwiek, czy woleli to przemilczeć?

Laelia trzepnęła mnie w ramię.

– Czy ty w ogóle słuchasz?

Zamrugałam.

– Powtórzę to jeszcze raz, tylko tym razem się skup. – Odgarnęła kruczoczarne włosy z czoła. – Nienawidzę, gdy od mówienia zasycha mi w gardle.

Skinęłam głową i tym razem, całą uwagę przekierowałam na nią.

– Steven opowiadał o tym, jak bardzo się o nią martwił. Jak przygotowywał piknik, planując, że zapyta, czy Abby pójdzie z nim na bal noworoczny, chociaż zostało do niego jeszcze sporo czasu. Wspominał o tym, jak bardzo ją kochał i tak właśnie rozpoznałam, że to on ją zabił.

Krew odpłynęła mi z twarzy.

– Zabił?

Posłała mi słaby uśmiech.

– Porwał i zabił – uściśliła i zaraz dodała: – Od samego początku używał czasu przeszłego.

Poczułam, że robi mi się słabo w tym samym momencie, gdy z głośników wydobył się głos dyrektora, który oznajmiał, że lekcje zostają odwołane.

***
           
Nie mogłam nadążyć za Laelią, która pędziła przez korytarze, żeby zdążyć przed falą uczniów próbujących wyjechać z parkingu. Odnosiłam wrażenie, że wiecznie się gdzieś spieszyła i charakteryzowała to nawet jej jazda samochodem – czerwonym mustangiem z potworem pod maską w postaci nie pamiętałam ilu koni.
           
Jeździła jak opętana.
           
Jej długie i niesamowicie smukłe nogi oddalały się w zastraszającym tempie, gdy usłyszałam za sobą:
           
– Souline!
           
Odwróciłam się na dźwięk głosu brata, który zatrzymał ten szaleńczy pęd przyjaciółki. Dashiell przytruchtał do nas i zwrócił się do mnie:
           
– Wracasz do domu?
           
Spojrzałam na Laelię. Był piątek, a to oznaczało, że zawsze po szkole jeździłyśmy do ulubionej cukierni. W Sweet Bethy podawano najlepsze babeczki jagodowe w mieście, a Elisabeth, właścicielka i niezwykle urocza kobieta, obiecała, że w lato zatrudni mnie do pomocy. Ale nawet myślenie o wypiekach nie poprawiało mi humoru. Laelia chyba wyczytała to z mojego wyrazu twarzy, bo powiedziała:
           
– Nie musimy dzisiaj jechać do Sweet Bethy, jeśli nie chcesz. Sama nie mam ochoty na obżeranie się słodyczami.
           
– Możemy pójść jutro albo w niedzielę – zaproponowałam.
           
– Dobra, to spiszemy się w weekend – zgodziła się. – A teraz wybaczcie, ale spadam zakopać się w łóżku. Potrzebuje ciepła i seriali, żeby zająć czymś myśli.
           
Uściskała mnie na pożegnanie i popędziła przed siebie. Chwilę później usłyszałam pisk opon i wiedziałam, że przyjaciółka zniknęła z parkingu. Już w spokojnym tempie wyszłam z bratem na zewnątrz, a słońce oświetliło mi twarz. Zadziwiające, że w tak pokręconym dniu, pogoda była tak piękna.
           
Udałam się z Dashem do auta, jednak zanim usiadłam na miejscu pasażera, musiałam przerzucić koszulkę na tylne siedzenie.
           
– Powinieneś tu posprzątać – mruknęłam, gniotąc puszkę leżącą na podłodze.
           
– Oczywiście, mamo – powiedział, przekręcając równocześnie oczami i kluczykami w stacyjce.
           
– Mówię serio, Dash.
           
Mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi i zrozumiałam, że rozmowa skończona. Westchnęłam zrezygnowana, a Dash otworzył okno, wpuszczając do środka ciepłe wrześniowe powietrze. Wiatr rozwiał jego czekoladowobrązowe włosy, zgarniając je z czoła. Czasami nadal zaskakiwało mnie, jak bardzo byliśmy do siebie podobni. Ten sam kolor włosów, te same ciemnozielone oczy i jasna cera.
           
Ludzie często uznawali nas za bliźniaków, lecz mimo, że przyszliśmy na świat w tym samym roku, nasze urodziny wypadały w inne dni. Dashiell urodził się na początku marca, ja zaś w grudniu, a dokładniej w Wigilię. Byłam niespodziewanym prezentem świątecznym, który nie mógł wytrzymać w brzuchu matki i przybył na świat miesiąc za wcześnie.
           
– Soul?

Uśmiechnęłam się na dźwięk zdrobnienia.
           
– Tak?
           
– Wszystko w porządku?
           
Skinęłam głową.
           
– Wydajesz się zmartwiona. – Zerknął na mnie. – Znaleźli sprawcę, nie musisz się przejmować.
           
– Zamordowano dziewczynę z naszej szkoły, Dash. I zrobił to Steven. Chłopak, z którym przez rok siedziałam na cholernej historii. Jak mogę nie być zmartwiona?
           
Dashiell wydawał się zmieszany.
           
– Dlaczego sądzisz, że nie żyje? Przecież nic jeszcze nie wiadomo. A rano sama twierdziłaś, że Abigail wróci.
           
Westchnęłam i przymknęłam powieki. Sama już nie wiedziałam, co sądzić. Może Laelia się myliła? Może Abby jednak żyła?
           
A jeśli tak, o co w tym wszystkim chodziło? Bo im więcej wiedziałam, tym ta sprawa wydawała się coraz dziwniejsza.
           
Początek roku szkolnego zapowiadał się wyjątkowo przerażająco.

***
           
Wybiła równo dwudziesta, gdy rozdzwonił się mój telefon. Odebrałam i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wyprzedziła mnie przyjaciółka, oznajmiając:
           
– Wypuścili Stevena.
           
Gdybym nie siedziała, na pewno bym upadła.
           
– Co? – wydusiłam.
           
– Jego matka jest prawnikiem. Nie mam pojęcia, co dokładnie zrobiła, ale wyciągnęła go.
           
Powoli wypuściłam powietrze z płuc, trawiąc tę informację.
           
– Czyli... – zaczęłam, choć wcale nie chciałam kończyć – jeśli Steven naprawdę porwał lub zabił Abigail, mamy na wolności przestępcę?
           
– Dokładnie – potwierdziła. – Oby wszystko szybko się wyjaśniło, bo jestem chodzącym kłębkiem nerwów.
           
– Ja też. – Odetchnęłam. – Nie znałam się zbyt dobrze z Abby, ale naprawdę się martwię. Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku.
           
W słuchawce rozległa się cisza.
           
– Idziesz jutro na poranny spacer? – zapytała Laelia po chwili.
           
– Taaak? – odparłam niepewnie.
           
– Souline!
           
Westchnęłam ciężko i pomasowałam skroń.
           
– Wiem, że to, co się dzieje, jest straszne, ale to zwykły spacer. Nie mogę siedzieć w domu i ciągle o tym rozmyślać, bo zwariuję. Tylko spacer pomoże mi uspokoić chaos w głowie.
           
– Pójdziesz pomimo tego, że Steven nie siedzi w areszcie?
           
– Tak właśnie zamierzam.
           
– Soul – powiedziała z irytacją w głosie. – To niebezpieczne. I głupie.
           
– Idę o piątej rano do lasu. Kto o tej porze chodzi gdziekolwiek?
           
Cisza.
           
– Będę ostrożna – zapewniłam ją. – Nic mi nie będzie.
           
I naprawdę tak uważałam. Jeszcze nigdy nikogo nie spotkałam na ścieżce, a od trzech lat chodziłam tą samą trasą.
           
– Okej – odpuściła. – Ale proszę, uważaj na siebie.

– Jak zawsze.

Zapewniałam przyjaciółkę, że wszystko będzie dobrze, ale im dłużej myślałam o jutrzejszym spacerze, tym gorsze miałam co do niego przeczucie.

A to nie wróżyło niczego dobrego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro