Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I

Siedem miesięcy wcześniej

Słońce świeciło, ptaszki śpiewały i nic nie zapowiadało, że Nayenne po raz kolejny będzie musiała uciekać. 

Obudziła się wczesnym przedpołudniem, kiedy słońce już dawno znajdowało się na niebie. Złote promienie bezskutecznie próbowały prześlizgnąć się do pokoju przez grube zasłony i chociaż musnąć gęsty mrok, który pochłaniał wszystko, co spotykał na swojej drodze. Dziewczyna podniosła się z łóżka z cichym jękiem i podziękowała w myślach bogom za to, że pamiętała o zasłonięciu okna starymi zasłonami. Oparła się dłonią o krawędź łóżka i niepewnie dźwignęła się na nogi. Przenosiła ciężar ciała to na jedną, to na drugą, aż wreszcie mogła pewnie na nich stanąć, bez ryzyka przewrócenia się. 

Krew huczała jej w głowie, gdy usilnie próbowała przypomnieć sobie wydarzenia wczorajszego wieczoru. Pamiętała tylko, że zamówiła piwo, a potem zaczepiło ją kilku facetów. Później wszystko pochłaniała czerń. Nie wiedziała, czy poszła gdzieś z nimi i co stało się dalej. Nie była nawet pewna, jak dała radę dotrzeć do pokoju... Może czołgała się po schodach, robiąc przy okazji z siebie pośmiewisko? A może jakiś mężczyzna zaniósł ją tu na rękach, a ona sama obiecała, że umówi się z nim na piwo? Sam Noren tylko to wiedział. 

Mlasnęła kilka razy językiem o podniebienie, pozbywając się smaku snu, i sięgnęła po szklankę wody wspaniałomyślnie przyniesioną rano przez służącą. Wypiła wszystko jednym haustem i z brzękiem odstawiła naczynie na pobliską szafkę. Otarła usta dłonią, zamrugała kilka razy oczami, a gdy jej wzrok oswoił się z wszechobecnym mrokiem, rozejrzała się po pokoju. Oprócz łóżka i szafki znajdowały się tu dywan ze skóry niedźwiedzia, nieduże lustro zawieszone nad komodą i stolik z jednym krzesłem. W rogu pomieszczenia leżała stara torba należąca do Nayenne. 

Dziewczyna przeciągnęła się i weszła do małej łazienki. Wzięła szybką kąpiel, zmywając z siebie resztki snu, wytarła się ręcznikiem rzuconym wczoraj lub przedwczoraj — tego akurat nie wiedziała — na podłogę i założyła czyste ubrania. Rozczesała swoje długie rdzawe włosy i z powrotem weszła do pokoju. Po chwilowym wahaniu wpuściła do pomieszczenia trochę światła. Złote promienie z radością wdarły się do środka, rozstępując mrok. 

Nayenne patrzyła przez chwilę na wspaniały taniec świateł. Walkę mroku ze słońcem. Ciemności było coraz mniej, zdecydowanie przegrywała wojnę z błyszczącymi promieniami. Dziewczyna wpuściła do pokoju jeszcze trochę światła, tym samym decydując o wyniku sporu. 

Dopiero po paru minutach zorientowała się, że jest potwornie głodna. Żołądek coraz głośniej i głośniej domagał się pożywienia, dopadła więc torbę i przegrzebała ją w poszukiwaniu jedzenia. Jak na złość wypadało z niej wszystko, co akurat nie było jej potrzebne, ale Nayenne przyzwyczaiła się już do złośliwości rzeczy martwych. 

Wysypała zawartość bagażu na podłogę, dziwiąc się, jakim cudem aż tyle przedmiotów zmieściło się w jej niedużej torbie. Jedzenia oczywiście nie znalazła, dlatego upchnęła wszystko z powrotem do jej wnętrza. Przy okazji przez dłonie dziewczyny przeszła też sakiewka z pieniędzmi, które oszczędzała już jakiś czas. Poluźniła sznureczek, zerknęła do środka i wybałuszyła oczy na zawartość torebeczki. 

W środku było zaledwie siedemnaście piksinów.*

Odrzuciła sakiewkę na bok, monety wysypały się z niej, z brzękiem uderzając o podłogę. Rudowłosa poderwała się na nogi, ale poczuła nagłe zawroty głowy i z powrotem osunęła się na ziemię. 

Wszystkie jej oszczędności, pieniądze, które odkładała kilka miesięcy, w niewyjaśnionych okolicznościach przepadły. Co prawda nie był to majątek życia, w sakiewce znajdowało się zaledwie dwadzieścia jeden rubenów*, ale dla Nayenne to były fundusze na utrzymanie się przez paręnaście tygodni. 

Teraz nie było jej stać nawet na najskromniejsze śniadanie. 

Zacisnęła lewą dłoń w pięść i uderzyła nią o podłogę kilka razy. Była wściekła i zrozpaczona jednocześnie: nie miała z czego zapłacić za kolejną noc w karczmie, a co za tym szło — musiała szybko znaleźć pracę. To z kolei również nie było łatwe, bo z reguły ludzie na wsi nie chcieli zatrudniać osób jej pokroju. Ba, często sami ledwo dawali radę się utrzymać, nie mówiąc nawet o zatrudnieniu kogoś. 

Nie zwlekając dłużej, Nayenne podniosła się z podłogi, przewiesiła torbę przez ramię i wyszła z zatęchłego pokoju, ówcześnie ścieląc jeszcze łóżko. Zamknęła drzwi na klucz i skierowała się na dół. Już przy pierwszych stopniach poczuła zapach kiełbasy i jajek, który bezlitośnie drażnił jej nozdrza, kusząc, by zadłużyła się u karczmarza i kupiła jedno z tych pysznych śniadań. Wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić, dlatego zdusiła w sobie głód i zignorowała głębszy z każdym krokiem aromat jedzenia. 

Schody zdawały ciągnąć się w nieskończoność. Po każdym stopniu pojawiał się kolejny i kolejny, Nayenne miała wrażenie, że cały czas przybywają, zamiast ubywać. 

Wreszcie udało jej się pokonać pierwszą z przeszkód, którą los postawił dziś na jej drodze. Weszła do głównego pomieszczenia, w którym jak zwykle panował gwar i od razu otoczył ją wianuszek zapachów: od wypiekanego chleba aż do smażonych kiełbasek. Mimowolnie oblizała spierzchnięte wargi, w brzuchu znów jej zaburczało. 

Resztkami silnej woli zignorowała odgłosy wydobywające się spod cienkiej bluzki na wysokości żołądka i ruszyła do pomieszczenia, w którym przygotowywano posiłki. Gdy tylko przekroczyła próg izby, jej oczom ukazał się uwijający się w pocie czoła karczmarz wraz z dwiema pomocnicami. Oparła się o framugę i obserwowała pracujących ludzi. Gospodarz najwidoczniej nie był zadowolony z roboty dziewczyn, bo co i rusz poprawiał po nich coś, co przed chwilą zrobiły, albo krytykował ich przykładanie się do pracy. W gruncie rzeczy Nayenne mogła spróbować ubiegać się tu o posadę, ale na gotowaniu znała się tyle co — jak na razie — na demonach, cierpliwości nie miała za grosz, a do sprzątania nie przykładała się nigdy  — w końcu do jedenastego roku życia miała od tego ludzi. 

Opierała się więc o próg, czekając, aż karczmarz ją zauważy. Dziewki co jakiś czas rzucały jej spojrzenia mówiące: ,,Czego tu stoisz i się gapisz? Nigdy pracujących ludzi nie widziałaś?", ale słowem się nie odezwały. Wszyscy uwijali się jak pszczoły, bo zamówień było dużo, a rąk do pracy o wiele za mało. Nayenne dziwiła się temu, bo gospodarz na pewno dałby radę zatrudnić pomocnika lub dwóch, ale nie komentowała. Jego życie, jego sprawa. 

W końcu właściciel gospody, cały czas odwrócony plecami do rudowłosej dziewczyny, spostrzegł ją kątem oka. Na początku nie zwrócił na nią uwagi, najpewniej myląc ją z jedną ze swoich pracownic, ale po jakimś czasie i jeszcze kilku spojrzeniach na Nayenne wreszcie zrozumiał, że tej dziewczyny w swojej ekipie nie ma. 

Wytarł ręce w szary fartuch, który przewiązał w talii i powoli podszedł do złotookiej, cały czas wydając polecenia kucharkom. Nayenne zmierzyła mężczyznę wzrokiem, uważnie studiując każdy szczegół. Nigdy nie mogła być pewna, czy to właśnie nie ten człowiek stanie jej na drodze do kariery Pogromczyni. 

Fidelius, bo tak było mu na imię, był niewysokim mężczyzną o płowych włosach nieco przyprószonych siwizną. Jego podłużną twarz pokrywały nieliczne blizny; pozostały po wojnie, w której karczmarz brał udział, jak sam wiele razy opowiadał. Największa, a zarazem najdłuższa przebiegała przez lewe oko. Błękitne tęczówki pełniły nie tylko funkcję ozdobników — były też bystre i zazwyczaj z ogromną uwagą obserwowały otoczenie. Ten nawyk, jak powiadał, wszedł mu w krew podczas wojny. Ogólnie właściciel gospody ciekawie w życiu nie miał. Urodził się w magicznej rodzinie, ale sam zdolności do czarowania nie posiadał. Przez całe życie ubolewał nad tym, dopóki jeden z najbliższych przyjaciół Fideliusa zmarł na jego rękach z wycieńczenia. Zbyt długo czarował i właśnie to był powód jego śmierci, chociaż miejscowi uważali inaczej. Oni bowiem snuli wiele teorii na temat zmarłego Cordiana. Wielu uważało, że Fidelius z zazdrości zabił swego najlepszego przyjaciela, inni natomiast podzielali wersję właściciela gospody. 

Mężczyzna zmarszczył brwi, przyglądając się chwilę Nayenne. Jak sama zauważyła, od pewnego czasu karczmarz miał gorszy wzrok niż dotychczas, dlatego ciężko było mu rozpoznać z większej odległości twarze, które już widział, jak i te, które spotykał pierwszy raz. 

— Mam tylko jedno pytanie, zaraz mnie tu nie będzie — zapewniła rudowłosa szybko, widząc po chwili nietęgą minę Fideliusa. — Chciałabym żebyście mi powiedzieli, czyście widzieli, co wczoraj zrobiłam z pieniędzmi. A może ktoś wyjął z sakiewki moje oszczędności, a ja nawet tego nie zauważyłam? Musicie coś wiedzieć, w końcu wczoraj, z tego co pamiętam, nadzwyczaj często chodziliście po sali. 

Mężczyzna popatrzył na nią krzywo i założył ręce na piersi. 

— Nic nie ma za darmo. Powiem, jak mi panienka zapłaci. 

Dziewczyna prychnęła cicho, spoglądając na karczmarza z ukosa. 

— Przecież mówię, że nie mam pieniędzy! Okradli mnie! — Zacisnęła dłonie w pięści, aby nie dać upustu gniewu. — A wy nie chcecie mi powiedzieć, kto to zrobił! 

Kątem oka Nayenne dostrzegła, jak kucharki szepczą coś do siebie, uśmiechając się złośliwie. 

Z powrotem wróciła spojrzeniem do Fideliusa i popatrzyła na niego groźnie. 

— Jak mi teraz pan nie powiesz, to cała sala dowie się, jacy jesteście naprawdę! — Nie chciała uciekać się do ostateczności, ale musiała wyciągnąć z gospodarza informacje. W końcu jej priorytetem było ujęcie złodzieja! 

Widząc, że właściciel nic nie zrobił sobie z jej słów, weszła do głównej izby i wydarła się na cały głos: 

— Fidelius was oszukuje! Sprzedaje jedzenie w cenach, za jakie w innych miastach można kupić parę dobrych śniadań! Nie wierzcie mu! 

Parę osób przeniosło zniesmaczone spojrzenia na Nayenne, ale większość zignorowała ją. Najwidoczniej takie sytuacje działy się tu dość często. 

— Wiem, co mówię. Trochę podróżuję po Nazarii i jak każdy człowiek muszę jeść. Ludzie, nie dawajcie się okradać! — Spróbowała jeszcze raz, ale i tym razem nikt nie zwrócił na nią uwagi. Zgrzytnęła zębami ze złością i wróciła do kuchni. 

— I co? Zadowolona? Tylko hałasu narobiła. Wszyscy wiedzą, że sprzedaję drożej, niż być powinno, ale nikomu to nie przeszkadza. Jeśli panience tak, to nie musi u mnie jeść. 

Rudowłosa zacisnęła powieki i policzyła w myślach do dziesięciu, robiąc przy tym kilka głębokich wdechów oraz wydechów. Gdy uspokoiła się nieco, trochę spokojniejszym tonem powiedziała: 

— Nie mogliście tak od razu? Nie zdzierałabym sobie gardła. A teraz, panie karczmarz, powiesz mi pan, co się stało z moimi pieniędzmi. 

— A ta znowu swoje — mruknął pod nosem. — Zapyta się Corvusa, Aideena i Castiela, w końcu z nimi w karty grała. A teraz wynocha z kuchni, bo nie ręczę za siebie! 

Na usta Nayenne cisnęło się wiele pytań, ale nie zdążyła ich zadać, bo Fidelius wypchnął ją za drzwi i zamknął je przed nosem dziewczyny. Zacisnęła usta w wąską kreskę, próbując przypomnieć sobie coś z wczorajszego wieczoru, ale jej umysł nadal przykrywała czarna tkanina. Nie pamiętała kompletnie nic, a karczmarz powiedział jej bardzo mało. Nie wiedziała, czy wierzyć jemu, który dobrze wszystko widział, czy własnemu, upartemu wewnętrznemu głosikowi, który mówił jej, że gospodarz nie wyjawił całej prawdy. Niebieska żyła na skroni dziewczyny zaczęła pulsować pod natłokiem myśli. Czy aby na pewno powinna zaufać samej sobie, skoro większość wczorajszych wydarzeń pochłaniała czerń? Czy karczmarz był wobec niej uczciwy, czy tylko wymyślił na poczekaniu jakieś kłamstwo, aby szybciej się jej pozbyć? Czy naprawdę została okradziona? I kim, u diabła, byli Corvus, Aideen i Castiel? 

Nie znała odpowiedzi na żadne z tych pytań, ale musiała jak najszybciej je znaleźć, bo czas uciekał.

* * *

Słońce prażyło, otaczając wszystko złotym blaskiem i nadając powietrzu kosmiczną gęstość oraz temperaturę. Nie było czym oddychać, ale Lirrma tętniła życiem. Zewsząd słychać było krzyki dzieci bawiących się ze sobą, biegając tędy i owędy, przy okazji kurząc na przechodniów. Kobiety pracowały w ogrodach, mężczyźni zaś wykonywali cięższe prace wokół domów. 

Nayenne przechodziła właśnie obok kolejnej chałupy, wypatrując szyldu z napisem ,,Zatrudnię do pomocy ...", ale jak na razie na horyzoncie nie było czegoś takiego widać. Rude włosy falami opadały na jej ramiona i plecy, zbierając na sobie uwagę miejscowej ludności. W tych rejonach włosy w kolorze ognia były spotykane bardzo rzadko, ale w Karimie, stolicy, barwa ta była tak samo powszechna jak i wszystkie pozostałe. 

Właśnie stamtąd pochodziła Nayenne — jej rodzice byli urodzonymi arystokratami, jednymi z najbliższych królowi. Ona sama wychowywała się na dworze, blisko Korony, więc doskonale znała panujące tam zasady, przepych i wygodę. Tutaj natomiast, w mieście dużo biedniejszym od stolicy, ogromnych przywilejów nie było. Ziemi nie pokrywała kamienna posadzka, szklany dach nie chronił przed spiekotą i ulewą. Właśnie tutaj młodzi uczyli się życia oraz umiejętności przetrwania. Osoby takie jak Nayenne, nieprzyzwyczajone do obecnych w miasteczku warunków, nie mogły pojąć, jakim cudem Ci ludzie potrafili cieszyć się życiem, mieszkając w takim miejscu. 

Ale mimo wszystko i tak było jej tu lepiej niż na dworze. Gdyby rodzice nie pozwolili jej kształcić się na zawód, jaki został jej przeznaczony, pewnie już rozglądaliby się za młodym lub starym kawalerem z wysokim majątkiem, żeby zapewnić najstarszej córce dobrobyt. Bo przecież bycie starą panną to wstyd. Bo kobieta nie znaczyła w społeczeństwie nic, jeśli nie miała uprzywilejowanego męża. 

Jednak Nayenne, wychowywana w Karimie, nie wyrosła na pełną pogardy wobec plebejuszy zgorzkniałą damę, wręcz przeciwnie. Gdziekolwiek by nie była, każdego starała się traktować z szacunkiem, choć nieraz na jej usta cisnęły się przezwiska, obelgi bądź po prostu niemiłe słowa. Mimo wszystko i tak trzymała język za zębami, chociaż z jej niewyparzoną gębą różnie bywało. To właśnie dzięki niej tak ciężko było jej znaleźć kogoś bliższego sercu, jakiegoś dobrego znajomego, u którego mogłaby zatrzymać się w czarną godzinę. 

Rudowłosa szła dalej, co jakiś czas zatrzymując się, gdy coś ją zaciekawiło, a takich rzeczy bywało sporo. Mimo paru ładnych lat tułania się po świecie nie zdołała zwiedzić każdego zakątka Nazarii. 

W Lirrmie mieszkała już od dłuższego czasu. Odkąd przybyła do miasteczka położonego w tak naprawdę nijakim terenie — nie było tu ani morza, ani gór, jedynym, co urozmaicało okoliczny teren były ogromne, niezbadane lasy, według legend zamieszkiwane przez rzadkie demony, do których dziewczyna miała nadzieję niedługo się wybrać — minęły niecałe dwa tygodnie. Jak na razie było to miasto, w którym najdłużej zagrzała miejsce. Z poprzednich wypędzało ją zawsze to samo — niechęć mieszkańców do magii, której ona posiadała ogromne pokłady, oczywiście na razie jeszcze nie rozwiniętej. Zawsze przez przypadek jej magia uwalniała się akurat na środku rynku, w gospodzie przepełnionej ludźmi albo gdzieś, gdzie ktoś z łatwością mógł ją zobaczyć. 

Jak sama zauważyła, jej moc zazwyczaj uwalniała się, gdy była pod wpływem negatywnych emocji o silnym natężeniu, takich jak gniew, strach czy ból. O dziwo podczas momentów szczęśliwych magia trzymała się na uboczu. 

W sumie Nayenne była nieco zdziwiona, że nic nie wydarzyło się, gdy zawładnął nią gniew w karczmie podczas rozmowy z Fideliusem. 

No właśnie, Fidelius! Przez całe to zamieszanie całkowicie zapomniała o wskazówkach, jakie jej dał. Przy najbliższej okazji musi poszukać Corvusa, Aideena i Castiela i wypytać ich o pieniądze. Karczmarz mówił coś o kartach, więc czy byłoby możliwe, żeby dziewczyna straciła wszystkie swoje oszczędności właśnie w ten sposób? 

Raczej nie. Przecież ona nawet nie lubiła grać w karty! Uważała to za stratę czasu, który wolałaby poświęcić na coś innego. 

Dlaczego w takim razie zgodziła się na kilka partyjek? 

Nie wiedziała tego, ale miała nadzieję, że tajemniczy mężczyźni dadzą jej na to odpowiedź. Z chęcią poszukałaby ich teraz, ale i tak zalegała już z opłatą za pokój. Jeśli Fidelius przypomni sobie, że musi wziąć od niej pieniądze, na pewno nie omieszka zabrać więcej, niż powinien. 

A marnych groszy na pewno od niej nie weźmie. Tylko coś innego. Na myśl o tym po ciele Nayenne przeszły dreszcze. 

Nie odda mu swojej najcenniejszej rzeczy tylko dlatego, że nie ma z czego zapłacić za sen. Co to, to nie. Wolałaby już błagać na kolanach o pracę, byleby tylko zapłacić temu człowiekowi i uciec jak najdalej. 

Tylko dokąd? Zawędrowała w tę okolicę po raz pierwszy, a mapa, którą miała, była mocno przestarzała. Wykradła ją kiedyś z biblioteki ojca i nosiła przy sobie jak największy skarb, ale była ona mało przydatna w terenie. 

Dziewczyna otarła z czoła pot, który zdążył skroplić się nad brwiami. Postanowiła zatrzymać się na jakiś czas w cieniu i odpocząć. Słońce zgrzało jej ciało, a cienkie ubrania, które miała na sobie, przykleiły się do jej lepkiej skóry. Nayenne nienawidziła tego uczucia — czuła się wtedy, jakby nie kąpała się przez tydzień. Lubiła być czysta, pachnąca i czuć się w swojej skórze lepiej niż doskonale. Gdyby miała taką możliwość, zrzuciłaby ją z siebie i dobrze wyprała, ale niestety nie dało się tak, musiała więc wytrzymać w niej tak długo, dopóki nie zarobi pieniędzy i nie zapłaci Fideliusowi za pokój. 

Czuła się okropnie z myślą, że śpi za pieniądze innych. Jej arystokratyczna duma nie mogła tego po prostu znieść. 

Nayenne oparła się plecami o ścianę jednego z budynków, nie zdając sobie nawet sprawy, że z przeciwległego krańca ulicy ktoś opiera się o sklep właśnie w ten sam sposób i co jakiś czas się jej przygląda. 

Rudowłosa obróciła się i przyjrzała się budowli, przy której się zatrzymała. Na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się niczym: wyglądała dokładnie tak samo jak wszystkie chaty w Lirrmie, może była trochę bardziej zakurzona. Mimo to jakaś nieznana siła kazała dziewczynie zajrzeć do środka. Przeczucie było tak silne, że niemal rozsadzało jej czaszkę, dlatego postanowiła nie sprzeciwiać się wewnętrznym przekonaniom. 

Niepewnie popchnęła ręką drzwi, a te ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Wewnątrz było ciemno, a sączące się przez szparę światło ukazywało wirujący w powietrzu kurz. Gdy jej stopa przekroczyła próg, do góry natychmiast wzbiła się tona pyłu. Drobinki brudu, po wpłynięciu do jej nosa, natychmiast poskutkowały kilkoma soczystymi kichnięciami. Wzięła głęboki wdech, ale wtedy kurz dostał się do jej ust, wywołując długi i uciążliwy kaszel. 

Gdy wreszcie udało jej się opanować ataki kaszlu oraz kichania, mogła rozejrzeć się po wnętrzu. Pierwszym, co rzucało się w oczy, były sięgające sufitu regały. Stały wszędzie, pokrywając każdą ścianę. Rudowłosa czuła się nimi otoczona i miała wrażenie, jakby ściany zbliżały się do niej, chcąc zgnieść ją na krwawą miazgę. 

Jej puls przyspieszył, dziewczyna raz po raz nerwowo przełykała ślinę, której zaczynało jej braknąć. Wydawało jej się, że ktoś ścisnął jej płuca, nie pozwalając zaczerpnąć powietrza. 

Nayenne czuła, że się dusi. 

W głowie zaczynało jej się kręcić coraz mocniej, a po chwili nie wiedziała już, gdzie jest podłoga, a gdzie sufit. Na drżących nogach wycofywała się powoli. Popchnęła plecami drzwi i straciła równowagę. Dosłownie wypadła na ulicę, spazmatycznie biorąc głębokie wdechy. Mało brakowało, a uderzyłaby głową w ziemię, ale nagle poczuła, jak ktoś złapał ją, chroniąc jej ciało od bolesnego obtłuczenia. 

Gdyby ktoś zaskoczył ją tak od tyłu w zwyczajnej sytuacji, najpewniej zaczęłaby się wyrywać i krzyczeć, ale teraz, po ataku paniki, nie miała na to siły, a osoba, która ją podtrzymała, możliwie uratowała jej życie. 

Złotooka nie zamierzała jednak rzucić się na szyję swojemu wybawcy lub wybawczyni, wylewnie dziękować i obiecywać bogowie wiedzą co. 

Ona nie była dziewczyną tego typu. 

Nayenne i osoba, która ją złapała, stali w ciszy przez parę minut. Dziewczyna czekała, aż miną zawroty głowy, dopiero wtedy miała zamiar się odezwać. Nie ufała swojemu głosowi, który mógłby okazać się zdradziecki. 

Po paru chwilach czuła się tak jak dawniej, wzięła więc głęboki wdech i powiedziała:

— Już wszystko dobrze, dziękuję. 

Silne ramiona delikatnie ustawiły ją do pionu. Rudowłosa odwróciła się do swojego wybawcy, a gdy go ujrzała, odruchowo wstrzymała oddech. 

Mężczyzna, który stał przed nią był wysoki, barczysty i dobrze zbudowany. Srebrne włosy błyszczały w słońcu, ale na jego twarzy nie szło dostrzec chociażby jednej zmarszczki. Rysy miał delikatne, co mocno kontrastowało z jego posturą. Niebieskie jak niebo oczy przypatrywały się jej z uwagą. 

— Nic ci się nie stało? — zapytał, wzrokiem obiegając całe jej ciało, jakby szukał na nim choćby najmniejszego zadrapania. 

— Nie, na szczęście nic, dzięki temu, że mnie złapałeś. Dziękuję jeszcze raz — odpowiedziała, nim zdążyła ugryźć się w język. 

Co to ma być? — pomyślała. — Miałam przecież nie dziękować niezliczoną ilość razy, a zrobiłam to drugi raz. Nayenne, do diabła, opanuj się! 

Mężczyzna skinął głową. 

— Cała przyjemność po mojej stronie — powiedział, wyrywając dziewczynę z zamyślenia. — A teraz wybacz, ale mam ważną sprawę do załatwienia. — Zanim zdążyła zaprotestować, ucałował jej dłoń i odszedł w przeciwnym kierunku. 

Nie wiedziała dlaczego, ale patrzyła za nim jeszcze chwilę, dopóki nie skręcił w boczną uliczkę. Jednak przed całkowitym zniknięciem jej z oczu mężczyzna, jakby czytając jej myśli, odwrócił się w jej kierunku i pomachał, a po chwili tak po prostu zniknął. Rozpłynął się w powietrzu. 

Nayenne przetarła oczy, nie dowierzając, co się właśnie stało. Żadne, ale to żadne stworzenie nie potrafiło od tak znikać. Ani ludzie, ani smoki, ani elfy. Nawet pogromcom nie udało opanować się tej trudnej sztuki. 

Jedyną opcją były demony

Przełknęła nerwowo ślinę, nie wiedząc do końca, jak wytłumaczyć tę sytuację. Czy było możliwe, aby ten mężczyzna był demonem, który zmienił się w swoją ludzką postać? 

Nayenne nie wiedziała, czy którykolwiek gatunek demona potrafił zmienić się w człowieka i przebywać w jego postaci dość długo, opanowując się przed rzuceniem się na przechodniów. 

Chociaż… Może ten mężczyzna wcale się nie rozpłynął, a ona miała omamy z gorąca? Sama nie wiedziała już, czy to, co zobaczyła, było tylko wytworem jej wyobraźni czy czystą jak krystaliczna woda prawdą. Mózg często lubił płatać jej figle, zwłaszcza gdy nie zdołała jeszcze nic zjeść, a powietrze zdawało się być tak gęste, że można było je kroić nożem. 

Pokręciła głową że zdezorientowaniem i postanowiła nie zaprzątać sobie tym teraz głowy, tylko znaleźć jakąś pracę, by wreszcie móc coś zjeść i spłacić dług. 

Kiedy miała zostawić to miejsce i zdarzenie za sobą, wędrując dalej po miasteczku, drzwi skrzypnęły przeraźliwie. Dziewczyna odwróciła głowę w tamtym kierunku dokładnie w tym samym momencie, w którym z budynku wyszła niewysoka kobieta. Ubrana w długą szarą suknię poprzecieraną w wielu miejscach i czepek częściowo zasłaniający siwiejące włosy, zatrzymała się przed drzwiami, chowając się w cieniu przed smażącym słońcem i przyglądała się Nayenne bez słowa. Lustrowała ją spojrzeniem, jakby chciała prześwietlić jej myśli. Dopiero po chwili się odezwała:

— Szukasz tu czegoś?

Było to dla niej tak dziwne pytanie, że przez chwilę po prostu stała, gapiąc się na dziwną postać, która wyrosła przed nią.

— Jęzora w gębie nie masz? — warknęła kobieta, mało przyjemnym tonem, najwidoczniej tracąc cierpliwość. 

Dziewczyna ocknęła się po tych słowach, potrząsnęła głową, chcąc do reszty obudzić się z tego dziwnego stanu, w którym się znalazła. Najwidoczniej pani stojąca przed nią inaczej zinterpretowała ten gest, bo cofnęła się do środka, nie myśląc nawet o pożegnaniu się z Nayenne. 

Zrozumiała, że być może straci zaraz szansę na znalezienie jakiejś pracy. Jeśli nie u tej kobiety, to może przynajmniej u kogoś, kogo jej poleci… Nie mając czasu do namysłu, ruszyła za nią, jednak wewnętrzna blokada nie pozwoliła jej przekroczyć progu. Przypomniała jej się sytuacja sprzed parunastu minut i spanikowała przed wejściem do środka, najzwyczajniej w świecie bojąc się powtórki. 

To, że urodziła się Pogromczynią, nie odbierało jej ludzkich emocji i lęków oraz wielu innych człowieczych odruchów. Tak jak każdy człowiek odczuwała strach, ból czy zafascynowanie. Jeśli o to chodziło, nie była inna.

Wzięła głęboki wdech, zdusiła w sobie lęk i weszła do budynku za jego właścicielką, wstrzymując oddech, by do jej płuc ponownie nie dostał się kurz. Kobieta najwyraźniej domyśliła się, że Nayenne tak po prostu nie odpuści, bo zatrzymała się na boku pomieszczenia i przyglądała się jej, teraz z nieco łagodniejszym wyrazem twarzy.

— A jednak czegoś tu szukasz. — Uniosła brew w pytającym geście.

Rudowłosej zajęło chwilę oswojenie się z latającym w powietrzu pyłem. Dopiero gdy była pewna, że przy otworzeniu ust nie zakrztusi się, odparła:

— Chciałabym spytać, czy zna pani kogoś, kto poszukuje pracownika na już.

— Tak się składa, że ja już od dłuższego czasu szukam kogoś, kto mógłby zająć się moją księgarnią. — Obrzuciła młodszą powątpiewającym spojrzeniem. — Jednak nie sądzę, byś się do tego nadawała.

— Jaką księgarnią?

— Tą, w której właśnie stoimy. Przecież na zewnątrz wisi szyld… Czyż nie?

Dziewczyna pokręciła szybko głową. Przyglądając się temu budynkowi nie widziała żadnego szyldu. 

Kobieta spojrzała na nią z niemałym zdziwieniem. Nic nie mówiąc wyszła na zewnątrz. Nayenne postanowiła w tym czasie rozejrzeć się po domniemanej księgarni. 

Po wejściu do budynku stawało się w dużym holu. Był on dość ciemny ze względu na ciężkie, brudne zasłony wiszące w oknach. Wszędzie unosił się kurz, sam sklep był dość mocno zaniedbany i nie zachęcał do zajrzenia. 

A jednak z jakiegoś powodu dziewczyna to zrobiła. 

Nad jej ramieniem przeleciał duży kłębek kurzu. Dotknął delikatnie jej odsłoniętej skóry, a ona poczuła, jakby uderzył w nią piorun. 

Od kręgosłupa aż do stóp przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. Po chwili poczuła nieprzyjemny zapach. Zupełnie jakby…coś się paliło. Kątem oka popatrzyła na swoje ramię, pomarańcz mignęła jej przed oczami. Odwróciła odruchowo wzrok, jednak zaraz szybko przekręciła głowę na bok i spojrzała na ramię. 

W oczy uderzył ją czerwony płomień. I to wcale nie były jej ogniste włosy, jak zdawało jej się na początku. Jej skóra płonęła. 

Do tego momentu nie zdawała sobie sprawy z bólu, ale gdy dojrzała płomień, wrzasnęła. Nigdy w życiu nie doznała takiego cierpienia jak teraz. Gorączkowo rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu choć małego źródła wody, jednak nigdzie takowego nie znalazła. 

Zauważyła, że w powietrzu pojawia się coraz więcej podobnych do poprzedniego kłębków. Odruchowo cofnęła się do tyłu. 

Do cholery, nie wiedziała, co tu się dzieje, ale wiedziała, że jest przerażona. 

Zwabiona krzykami właścicielka księgarni wbiegła do środka. 

— Na bogów, dziewczyno, ty się palisz! — ryknęła, widząc rozprzestrzeniający się po ciele Nayenne ogień. 

Dziewczyna przełknęła ślinę ze zdenerwowaniem między nieludzkimi wrzaskami, czując jak panika przejmuje władzę nad logicznym myśleniem. 

Popatrzyła na swoje ciało. Płomienie przeszły z lewego ramienia niżej, na lewą stronę żeber i pełznęły powoli w kierunku nogi. Jeszcze trochę, a cała zajmie się ogniem. 

Stawała się po prostu żywą pochodnią. 

*waluta w Nazarii oraz Zoharedri, jeden Ruben odpowiada pięciu polskim złotym, jeden piksin to odpowiednik dziesięciu groszy; dziesięć piksinów to jeden Ruben. 

                                                              

Następny rozdział pojawi się szybciej niż po pół roku, mogę wam to obiecać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro