Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Czułem się bardzo dziwnie i niekomfortowo, kiedy nauczyciel postanowił przedstawić mnie mojej nowej klasie, której członkowie przypatrywali mi się, to z zaciekawieniem, to z politowaniem, a to z nieufnością... Na prawdę nienawidziłem tego uczucia. Pocieszające było to, że nikt tu nie gapił się na mnie z odrazą czy choćby wyższością, w przeciwieństwie do tego dupka, Nile'a. 

Z zadumy wyszarpnął mnie głos nauczyciela:

- Levi, usiądź tam, koło Erwina - polecił, a ja natychmiast podszedłem do jedynego wolnego miejsca, znajdującego się koło wysokiego, błękitnookiego blondyna, spoglądającego na mnie przyjaźnie. Jednak w tej chwili było mi to całkowicie obojętne.

Po prostu wyciągnąłem z plecaka książki i zająłem się lekcją, co również nie było takie proste, gdyż większość osób, zamiast się skupić na wykładzie profesora, wciąż jeszcze się na mnie gapiła. Wliczając w to tego całego Erwina. W tej chwili naprawdę się czułem jakbym był jakimś obiektem w zoo lub, co gorsza, w muzeum. Dlatego te kilkadziesiąt minut dłużyło mi się niemiłosiernie. Miałem wrażenie, jakby ta lekcja była stuleciem, tak nudnym i tak monotonnym, że aż nie chciało mi się wierzyć, kiedy zadzwonił dzwonek, co oznaczało formalny koniec lekcji.

Dopiero wtedy wokół mnie zebrały się tłumy.

- Cześć! - przywitał się raźno Erwin. - Jestem...

- Erwin, przecież wiem! - przerwałem mu.

- Serio? - zapytał mnie całkowicie zdezorientowany chłopak, na co ja tylko wzruszyłem ramionami. 

- Nauczyciel powiedział mi twoje imię, kiedy kazał mi koło ciebie usiąść. Nie jestem jasnowidzem. Nie obawiaj się. Tej nowy, nie jest dziwadłem nie z tego świata - sarknąłem, co Erwina wprawiło w rozbawienie. Cóż, przynajmniej tyle dobrego wyszło z naszej rozmowy.

Jednak blondyn nie zrażał się na widok mojej jakże przyjaznej (czujesz ten sarkazm?) twarzy, a wręcz przeciwnie. Raczej nie zamierzał dać mi spokoju, co jednocześnie mnie irytowało, jak i nieco odprężyło, gdyż mimowolnie wciąż miałem nadzieję na zdobycie jakichś tam znajomych. A ponieważ Erwin tak ochoczo wyciągnął do mnie dłoń, może powinienem było z tego skorzystać?W końcu, nawet dyrektor powiedział, że lepiej wyjdę na zawieraniu nowych przyjaźni. Niezbyt rozumiałem w czym mi to miało pomóc, ale nie miałem do niczego uprzedzeń.

Po prostu przez kolejnych kilka godzin pozwoliłem Erwinowi i jego kumplom, wprowadzić mnie nieco w "tutejszy tryb życia", jak nazywali to wspólnie Miche Zacharius i jego dziewczyna, Nanaba. Towarzystwo tylu nowych ludzi nie było wcale upierdliwe, ale nie czułem się z nimi tak, jak czułbym się w towarzystwie Farlana czy Isabel. Nawet tamta dziewczyna, Annie, wydawała się być bardziej... podobna do kogoś z moim tokiem myślenia, niż cała ta banda. Jednak nikt inny w sumie nie zawracał sobie mną głowy, oczywiście nie licząc ciągłego lustrowania mnie wzrokiem, zatem nie miałem zbytniego wyboru. Poza tym, w ich towarzystwie nie musiałem się obawiać ataku Nile'a i jego przygłupich kolesi. 

W pewnym momencie, nawet nie wiem kiedy, znaleźliśmy się na zajęciach wychowana fizycznego, na których ja musiałem usiąść na ławce, będąc skazanym na oglądanie przebiegu lekcji, zamiast w niej uczestniczyć. Tępo przyglądałem się Erwinowi, Miche'owi i pozostałym, którzy wyśmienicie się bawili, nawet jeżeli pierwszym co przyszło im robić, było bieganie wokół boiska szkolnego, dwadzieścia razy. Gdyby tylko moja noga była sprawna... Ale nie była. Uszkodziłem ją sobie. Podczas wypadku samochodowego. 

Wypadku, przez który straciłem mamę. Osobę, która tyle dla mnie znaczyła. Osobę, która wychowywała mnie i opiekowała się mną, zapewniając wszystko co najlepsze, choć wcale nie musiała. Mimo tego, że byłem dzieckiem dupka, który porzucił moją matkę, jeszcze zanim się urodziłem, kochała mnie i robiła dla mnie tak wiele. A ja ją zawiodłem. Przez swój egoizm, bo zależało mi na dostaniu się na jakiś idiotyczny konkurs, bardziej niż na jej zdrowiu. Tego dnia byłem na nią wściekły. Na to, że przez nią mogłem się spóźnić. Ona tylko chciała zobaczyć jak sobie radzę. Pragnęła zobaczyć, jak jej syn zwycięża. Wtedy jednak tak o tym nie myślałem. Byłem zbyt zaślepiony głupotą i bezsensowną urazą. Do tego stopnia, że nie liczyło się dla mnie nic innego. I wtedy moim oczom ukazało się czerwone światło i oślepiająca biel, wydobywająca się z żarówek rozpędzonej ciężarówki. A ostatnim, co udało mi się ujrzeć, była moja mama. Wykrzykująca moje imię, głosem przepełnionym strachem i smutkiem. I żalem. Żałowała, że mnie zawiodła. Że to przez nią nie będę mógł wystąpić w szkole. Tymczasem osobą, która zawiniła, byłem ja. Tylko i wyłącznie ja.

Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, którą pośpiesznie wytarłem, nie chcąc aby ktoś inny ją ujrzał. Nie musieli wiedzieć. Nie mogli wiedzieć. Pod żadnym pozorem nie mogli. 

Pogrążony w rozmyślaniach, nawet nie dostrzegłem, kiedy dosiadło się do mnie kilku chłopaków z paczki Erwina. Dyskutowali o czymś w ożywieniu, ale ja kompletnie ich nie słuchałem. Zamiast tego, tępo wpatrywałem się w obraz przed sobą, tonąc w barwach deszczowego krajobrazu, znajdującego się za oknem. 

Tak minęła lekcja wychowania fizycznego.

Ani się obejrzałem, a nadeszła pora lunchu. Erwin i jego przyjaciele zaprowadzili mnie tam, więc nie musiałem sobie zawracać głowy tym, gdzie co się znajduje. Ogólnie oprowadzili mnie po całej szkole, więc już mniej więcej wiedziałem, co i jak, i gdzie. 

Na stołówce usiadłem przy stole z Erwinem, Miche'm, Nanabą oraz kilkoma chłopakami, których jeszcze dziś nie widziałem. Jeden z nich, chyba najbardziej gadatliwy, nazywał się Gelgar. Oprócz niego, towarzyszyli nam również: Thomas, Henning, Moblit i dziewczyna imieniem Lynne. Generalnie wszyscy byli dość przyjaźnie nastawieni w stosunku do mnie. Wszyscy należeli do mojej klasy. Znaczy, wszyscy prócz Moblita, który był w 2b, czyli w klasie równoległej do mojej. 

Przez pierwsze minuty lunchu, zwyczajnie konsumowałem swoje jedzenie, którym, jak się okazało, było spaghetti. Dopiero po jakimś kwadransie, zostałem włączony w rozmowę.

- Hej, Levi - zwrócił się do mnie Gelgar. - Czy to prawda, że jesteś siostrzeńcem komendanta Kenny'ego Ackermanna? - zapytał, niby niewinnie, ale w jego oczach coś się iskrzyło.

Wzruszyłem ramionami, wciąż pałaszując zawartość talerza.

- Tak, to ja. Siostrzeniec gliny - odpowiedziałem cicho, wciąż nie spoglądając na żadne z nich. 

Nie miałem najmniejszej ochoty na rozmowę z nimi, a zwłaszcza na prowadzenie konwersacji odnośnie mojej osoby. Nie chciałem rozmawiać o tym, skąd przyjechałem. Dlaczego też nie. A już na pewno nie miałem zamiaru opowiadać im o mojej obecnej sytuacji. Nie byli to moi przyjaciele. Po co mieli wiedzieć? Równie dobrze mogli okazać się fałszywi, a nie w moim stylu było zadawanie się z ludźmi tego pokroju. 

Zatem milczałem, wciągając do ust kolejny widelec makaronu. 

Nagle zobaczyłem, że oczy wszystkich zwrócone są w stronę wejścia na stołówkę centralnie z dworu. Mimo woli mój wzrok również powędrował w tamtą stronę. Szklane drzwi zostały otworzone przez Annie, która wpuściła do środka kilka osób.

Wtedy ujrzałem ich po raz pierwszy.       

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro