Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8.2. Pewien Strych na Żabim Kruku cz.2

– Zastanawiałaś się może, skąd Wilczewski miał pieniądze na opłacenie czynszu na rok z góry? –  zapytał nagle Eckhart. – Przecież jego matka mówiła, że tytuł profesora wcale nie zapewniał mu godziwej wypłaty...

– Nic dziwnego, skoro zajmował się tak kontrowersyjnym tematem. Nawet naszą jednostkę traktowano jak zapchajdziurę, powstałą tylko po to, by wydać na coś budżet... –  stwierdziła Alina.

– A może ktoś po prostu finansował jego badania i opłacał lokum, bo zależało mu na dyskrecji...

I wtedy, mgła na chwilę odsłoniła pamięć Aliny. Bolesnymi impulsami pobudziła do życia wspomnienia.

– W dniu wybuchu, przed samą prezentacją Wilczewskiego poszłam do łazienki i po drodze usłyszałam, jak Wilczewski kłóci się z kimś przez telefon wiszący w korytarzu... Mówił, że ma już dość, że wyjawi wszystko podczas konferencji i że nic go już nie powstrzyma... –  wydukała. Czaszkę przeszył świdrujący ból.

– Tylko dlaczego nie sprzątnięto wszystkich dowodów zaraz po śmierci Wilczewskiego?

– Możliwe, że nawet jego zleceniodawca nie miał pojęcia, gdzie znajduje się jego kryjówka. Po prostu dawał mu pieniądze na badania do ręki i oczekiwał na wyniki, nie wnikając w szczegóły...

– I tym zleceniodawcą prawdopodobnie jest Sąd Najwyższy...

– I koło się zamyka... – westchnęła Alina. –  Wiemy, że Sąd próbuje ukryć przed nami istnienie Ziemi Olbrzymów, ale nie wiemy, po co i dlaczego... Nie mamy też praktycznie żadnych twardych dowodów na niewinność Heidi...

– Może jeszcze coś tu znajdziemy... Wilczewski na pewno zostawił tu jakąś wskazówkę, skoro zamierzał wyjawić działania Sądu... Inaczej nie zostawiłby swojej matce tamtej książki z podpowiedzią, gdzie szukać...

– Masz rację... – przytaknęła Alina, wyzbywając się znacznej części negatywnej energii. –  Powinniśmy wrócić do sprawdzania tych papierów, zanim dozorca zacznie cokolwiek podejrzewać...

– Skupmy się teraz na dowodach świadczących o winie Sądu Najwyższego... Resztą możemy zająć się potem –  zasugerował Eckhart.

Ukrywanie swoje podenerwowania przychodziło mu z coraz większym trudem, lecz wciąż musiał udawać, iż te sensacyjne odkrycia na temat Ziemi Olbrzymów jest dla niego ogromnym zaskoczeniem. Czuł się zupełnie tak jak wtedy, gdy jako mały chłopiec trzymał pod łóżkiem w puszce po landrynkach traszkę. Za każdym razem, gdy jego mama wchodziła do jego pokoju, drżał ze strachu, że ten sekret ujrzy światło dziennie. I tym razem bardziej bał się rozczarowania bliskiej mu osoby z powodu podłego kłamstwa, niż samego zawodu spowodowanego znalezieniem na dnie pudełka obślizgłego płaza zamiast słodyczy. Sam przypominał teraz taką zabraną ze swojego naturalnego środowiska traszkę i chociaż traszki świetnie adaptują się w nowych miejscach, to wciąż nie pasował do świata, w którym przyszło mu żyć. I tylko ta stara, poobijana puszka chroniła go przed wylaniem do kałuży przy wiejskiej drodze.

– Myślisz, że prowadził jakieś zapiski, coś na wzór pamiętnika? – rzuciła znad notatek Alina. –  Może tam wspomniał coś o swoim pracodawcy?

– Jeśli tak, to na pewno nie pozostawiłby ich na ziemi. Proponuję szukać tam! – Heide wskazał na stare biurko.

Alina podeszła do drewnianego mebla i zmarszczyła na nos od widoku pleśni i rozkładu. Zaczęła szarpać się z dawno nieużywanymi szufladami i szafkami, lecz nie znalazła w nich nic wartego uwagi. Kierowana doświadczeniem i podejrzeniami, sięgnęła ręką pod spód. Tym razem wyczuła pod palcami ukrytą szufladę. Nacisnęła drewno w odpowiednich miejscach i niemalże wprost na jej buty wypadł stary, stargany pamiętnik. Z zaciekawieniem wzięła notes do ręki. Oparła się o biurko i od razu przewertowała kartki do najnowszych zapisków.

Już nie daję rady ukrywać tego przed wszystkimi. Nie obchodzi mnie już, co uważa S.N. i S.L. Ludzie muszą dowiedzieć się prawdy. Zrobię to! Zrobię to podczas jutrzejszej konferencji! –  przeczytała. Szaro-zielone oko zalśniło, jakby właśnie znalazła najcenniejszy klejnot z bursztynowej korony Juraty. – Nawet jeśli S.L. nie pozwolili mi dłużej żyć z tą wiedzą... To go boi się Sąd i to przed nim drży sam Sędzia Najwyższy...

Eckhart nie podzielił jej ogromnego entuzjazmu. Zbyt zaaferowała go niebieska kula światła. Z anielską lekkością wpłynęła przez otwarte okno na strych i kołysała się z boku na bok, wydając z siebie dziwne warczenie i syczenie, zupełnie jakby była żywą istotą. Serce Eckharta zatrzymało się na kilka sekund, przeskoczyło kilka uderzeń i przyśpieszyło. Pioruny kuliste były zjawiskiem tak ekstremalnie rzadkim, że wielu nawet nie wiedziało o ich istnieniu.

– Alina... – wycedził przez zaciśnięte zęby i wycofał się w stronę Dodoli. – Musimy stąd wynosić. Natychmiast – dodał, szarpiąc ją za rękaw.

Od momentu wpadnięcia kuli światła do środka, mieli zaledwie kilkanaście sekund na ucieczkę. Zaskoczona Alina natychmiast uniosła głowę i zamarła. Niebieskie światło niczym płomień świecy wabiący ćmę ku zgubie w bezlitosnych płomieniach, całkowicie zawładnęło jej umysłem. Znała doskonale tę chłodną barwę, czuła eteryczną strukturę niemalże na skórze. Naelektryzowane powietrze, zjeżyło każdy włos na ciele. To nieznane zjawisko jednocześnie fascynowało i przerażało. Nigdy w życiu nie widziała czegoś podobnego, choć dla wielu, była to ostatnia rzecz, jaką ujrzeli przed bolesną śmiercią.

Nie czekając na żadne wyjaśnienia, pobiegła do wyjścia za Eckhartem. Tam odkryli, że drzwi zostały zatrzaśnięte z drugiej strony. Przez chwilę siłowali się z klamką, ani drgnęły. Eckhart zaklął głośno i pospiesznie rozejrzał się za alternatywną drogą ucieczki. Szybkim krokiem podszedł do drugiego okna i otworzył je gwałtownie, przy czym o mało nie wyrywał go z zawiasów, aż na podłogę posypały się drzazgi. Wychylił się na zewnątrz i pospiesznie ocenił odległość do ziemi. Cofnął się po Alinę i postawił ją przed faktem dokonanym.

– Skacz! – nakazał chłodno i postawił jedną stopę na parapecie.

– Co!? – wykrzyknęła, co było chyba najbardziej naturalną reakcję na rozkaz wyskoczenia oknem.

–  Zaufaj mi! Po prostu skacz!

Eckhart chwycił mocno Alinę przegub dłoni i pociągnął za sobą ku białej otchłani śniegu. W tym samym momencie błękitna kula eksplodowała. Zalała błyskawicami i ogniem cały strych, a pęd powietrza wypchnął oknem tlące się luźne notatki, niczym zgliszcza opadające po skończonej walce. W tej bitwie jedna strona konfliktu została całkowicie zmiażdżona przez drugą.

– Szybko, do samochodu... Udawaj, że nic się nie stało... – powiedział Heide. Natychmiast podniósł się na równe nogi.

– Ale mój aparat... On tam został na biurku... –  wyszeptała Alina.

Na chwilę wszystko ustało, chmury zatrzymały się na niebie i płatki śniegu przestały wirować w powietrzu. Przechodnie wciąż beztrosko gawędzili ze sobą. Klienci restauracji wznosili wzniosłe toasty i otwierali szeroko usta, biorąc kolejne gryzy. W poprzedzającym chaos martwym czasie pospiesznie oddalili się z miejsca zdarzenia. Szare kłęby spowijały teraz cały Żabi Kruk. Z nieba sypał czarny puch, lecz nie był to śnieg, a płonące fragmenty strychu. Płomienie wciąż kotłowały się w środku, łakomie pożerając i trawiąc do cna dzieło Wilczewskiego ognistymi zębami.

Dopiero gdy zniknęli z oczu przechodniom, mogli dać upust swoim emocjom. A tych nie zostało im wiele: jedynie bezsilność i poczucie beznadziei. Znaleźli się w punkcie wyjścia, cała ich ciężka praca, bezsenne godziny spędzone na ryzykowaniu własnym życiem podczas szukania dowodów, to wszystko właśnie poszło na marne. Sąd wciąż pozostawał bezkarny i triumfował nad nimi w niemym tańcu zwycięzca.

Scheiße! – jęknął Eckhart i kopnął napotkaną za rogiem ulicy stertę śniegu.

– Wszystko przepadło... Wszystko... Nawet pamiętnik... – powtarzała z niedowierzaniem Alina. Usiadła na krawężniku i ukryła twarz w dłoniach. Coraz mniej rozumiała, coraz bardziej nierealny wydawał jej się świat, który ją otaczał.

Nie mieli już żadnych sił, nie zostały im żadne słowa, bo chłód błękitu nie pozostawiał nic po sobie oprócz zgliszcz i oboje niejednokrotnie zdołali się o tym przekonać.

***

Z oficjalnych doniesień Policji Bezpieczeństwa, wynika, że podpalenia dokonała pani Julianna Wilczewska, matka zmarłego tragicznie w wybuchu w Krynicy profesora Juliusza Wilczewskiego. Jej węglone zwłoki znaleziono wśród zgliszczy. Motyw działań kobiety nie jest jeszcze jasny, lecz wstępne dochodzenie wskazuje na to, iż pani Wilczewska w histerii spowodowanej utratą syna, popełniła samobójstwo, zabierając za sobą wszelkie jego odkrycia naukowe i dokonania na rzecz historii i nauki, które bezpowrotnie zginęły w płomieniach...

Eckhart stanowczym ruchem uciszył radio. Ani on, ani Alina nie byli w stanie dłużej wysłuchiwać tych wymyślonych przez Sąd na poczekaniu bredni. Już pijacki bełkot kloszardów z Wyspy Oruńskiej posiadał większą wartość merytoryczną, niż ten stek kłamstw, mających zaspokoić ciekawość opinii publicznej.

– Bzdury... – prychnęła arogancko Alina, z apatią wpatrując się w pustkę przed sobą. – Przecież ona ledwie chodziła!

Od ich przybycia do Lazarówki, Edward nie odezwał się ani słowem. Z dziwnym spokojem wypalał jeden papieros za drugim.

– Trudno... Nie mamy co tego roztrząsać... Po prostu Sąd po raz kolejny postawił na swoim... –  odezwał się wreszcie i wygasił papierosa w popielniczce. Ostatnie tchnienia tytoniowej używki bladym dymem umknęły z jego rozchylonych warg. – Nie zostało nam wiele czasu, musimy skupić na tych dowodach i poszlakach co mamy, by za wszelką cenę udowodnić niewinność Heidi.

– A nie mamy zbyt wiele konkretów... – westchnął Eckhart. Oparł się plecami o ścianę, przy komodzie, na której stało radio.

– Ale może jeszcze uda nam się coś z tego wyciągnąć. Od teraz, aż do przednia rozprawy, żadne z nas nie opuści Lazarówki. To zbyt niebezpieczne.

– A więc Sąd, za to wszystko, co zrobił, pozostanie bezkarny? – zapytała pretensjonalnym tonem Alina. Cienie pod jej zmęczonymi oczami zdawały się pogłębiać z każdą sekundą.

– Niestety, póki co przepadły wszystkie dowody na jego winę. Teraz priorytetem jest uniewinnienie Heidi. – Archanielewski wstał i podszedł do szklanej gabloty. Rozchylił delikatnie drzwiczki i wyciągnął z niej karafkę z dereniówką. Zionące czernią bezgwiezdnej nocy oczy Heidi powędrowały za nim.

– Włącz, proszę, gramofon, Eckharcie... – rzucił przez ramię, gdy poszukiwał kieliszków.

– Sąd nie działa sam... – spostrzegła nagle Alina, spoglądając na dno pustego kieliszka w oczekiwaniu, aż gospodarz ją poczęstuje. – Te wybuchy to dzieło kogoś z Lazarewiczów...

– Przecież wszyscy zostali zgładzeni dawno temu po Wielkiej Zdradzie, a Wiktor Lazarewicz był ostatnim żyjącym dziedzicem tego rodu... – mruknął pesymistycznie Eckhart, siłując się z igłą od gramofonu.

– To jak wytłumaczysz tę kulę światła, która chciała nas dzisiaj zabić i poprzedni wybuch? Słyszałam, jak ludzie mówili, że w pogorzelisku dostrzegli olbrzyma! Legendy głoszą, że męscy członkowie rodziny Lazarewicz, jako potomkowie Aštery, potrafili panować nad pogodą... Nawet Heidi mówiła, że eksplozja w Aszterogradzie przypominała bardziej uderzenie pioruna, niż choćby fajerwerki. Może to jest klucz do rozwiązania całej tej zagadki? Może jednak ktoś przeżył i teraz mści się za wszystkie krzywdy wyrządzone jego przodkom?

– To tylko legendy!

Heidi z zaciekawieniem przysłuchiwała się tej rozmowie, przekręcając głowę to na jedną, to na drugą stronę, niczym głęboko zaintrygowany czymś wróbel.

– Eckhart ma rację... To tylko legendy. Skupmy naszą uwagę na tym, co faktycznie przyczyni się do rozwiązania śledztwa... – Edward przerwał ostrą wymianę zdań i wziął łyk domowej nalewki. Jej smak chociaż na chwilę łagodził gorzki posmak niedającej się przełknąć porażki. Nie zamierzał się jednak poddawać. Nie należał do ludzi, którzy odpuszczali walkę zanim nie postawili na swoim. W głowie miał już projekty szeregu ustaw, mających na celu znaczne ograniczenie władzy Sądu Najwyższego, obecnie przyćmiewającego swą potęgą sam Senat. Lecz to musiało poczekać, ponieważ przyszło mu stoczyć najważniejszą walkę w życiu – walkę nie tylko o Heidi, ale i o swój honor i autorytet.

Ten grobowy humor często poprzedzający wielkie i krwawe bitwy, udzielił się każdemu, także resztę wieczora jedynie siedzieli z posępnymi minami przy jadalnianym stole i trwali tak w milczeniu nawet długo potem jak dno karafki zaświeciło przejrzystym kryształem.
Nagle Edward, jakby w manifeście swego buntu, zaczął nucić w zadumie dobrze wszystkim znaną melodię. Coraz głośniej i intensywniej, aż nieśmiało zaśpiewał pierwszą zwrotkę:

Nad Żuławami utkana jest mgła,
Gdzieś w ciemnej izbie dziewczyna łka.
Za żołnierzem co w boju padł
Smutna melodia w okopach gra...

Wtem dołączyli do niego Alina i Eckhart, a nawet i Heidi próbowała im wtórować, odgadując kolejne słowa dawno zapomnianej przez nią pieśni. Było to przeżycie co najmniej mistyczne, oddające swoją istotą zarówno romantyczną melancholię, jak i determinację do stawiania oporu wrogowi. Żuławska Mgła stała się dla nich swego rodzaju hymnem; hejnałem zagrzewającym do dalszej walki.

Nie płacz po mnie, drogi ojcze,
Już obce mi są ziemskie znoje.
Nie płacz za mną, droga matko,
Już stoję pod Edenu bramą.

Już Lazare z Aszterą czekają mnie,
Z ich rąk Owoc Wiedzy z Drzewa Poznania zjem,
Sam wyruszam w ostatni bój,
Wojska powiedzie mój wolny duch.

Już chóry anielskie witają mnie,
Przemija smutek, radość i gniew,
Razem z nimi idę dziś w tan,
Wojna to tylko Śmierci jest bal...

Na ślubny kobierzec powiedźcie mnie!
Panną młodą jest sama Śmierć!
Małżeńskim łożem trumna z drewna!
By ma ojczyzna była wolna!

Ostatnią zwrotkę niemal wykrzyczeli na cały głos, a gdy ponownie zapadła cisza, naszło ich oczyszczenie. Stuknęli się kieliszkami i w milczeniu wychylili do dna resztki alkoholu.

Wojna dopiero się rozpoczęła. Ubrana w szaty czarnej rozpaczy Śmierć ruszyła na swój krwawy bal, porywając ich do makabrycznego tańca. A tego zaproszenia nie dało się odmówić...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro