Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8.1. Pewien strych na Żabim Kruku cz.1

Do kolacji zasiedli roztrzepani, w przemoczonych skarpetkach i śniegiem wciąż zalegającym za kołnierzami. Przez zapach parującego ferkase, nikt nie miał na tyle cierpliwości, by najpierw porządnie wygrzać się w łaźni i przebrać się w suche ubrania.

– W zgliszczach Archiwum Narodowego znalazłem coś, co by mogło cię zainteresować... – oznajmił Eckhart i odsunął od siebie niemalże wylizany do sucha talerz. Sięgnął do kieszeni wiszącej na oparciu krzesła kurtki i wyciągnął z niej zwiniętą kartkę papieru.

– Nic na niej praktycznie nie widać... – stwierdziła Dodola, mrużąc oczy.

– Przyjrzyj się uważnie...

Marszałek i Heidi z zainteresowaniem pochylili się nad stołem.

– „Profesor Juliusz Wilczewski... O Ziemi Olbrzymów... Transkrypcja konferencji..." – przeczytała Alina, wytężywszy wzrok. – Profesor Wilczewski... Znam to nazwisko! – stwierdziła po chwili. Nagle połączyła w głowie wszystkie wątki. – Miał przemawiać w Krynicy wtedy, kiedy doszło do wybuchu. Dwa lata wcześniej opublikował kontrowersyjną tezę. Głosił, że po drugiej stronie mostu znajduje się cały, zapomniany archipelag, zamieszkały przez stormlandzką ludność... Zaobserwował także, że nasze ziemie niegdyś graniczyły bardzo blisko ze sobą i utrzymywały stały kontakt, o czym świadczą niektóre znaleziska archeologiczne i zburzone mosty... Niestety, zanim zdążył przemówić, zginął.

– Biorąc pod uwagę fakt, że z Archiwum zginęły wszystkie akta dotyczące Ziemi Olbrzymów... – zaczął Heide.

– I to, że zginęli wszyscy, którzy mieli cokolwiek wspólnego z badaniami na ten temat... – dodał Edward.

– Wniosek nasuwa się sam: Sąd naprawdę próbuje ukryć przed nami istnienie świata po drugiej stronie mostu – dokończyła Alina. – Tylko dlaczego?

– To nie jedyny występek Sądu... – westchnął Archanielewski. – Maczał też palce w śmierci ludzi, prowadzących śledztwo w sprawie jego korupcji.

– Więc czy możemy łączyć ze sobą te dwie sprawy? – zapytał Eckhart.

– Owszem. Obie mogą świadczyć o nieczystych zagraniach Sądu Najwyższego... Tylko dlaczego mieliby ukrywać przed nami to wszystko? – Głęboka bruzda przecięła czoło Aliny.

– Musiały zachować się jakieś prace Wilczewskiego... – spostrzegł Marszałek.

– Muszę odszukać jego adres! Dziękuję! – Alina zerwała się od stołu, dostając nagłego olśnienia.

W mokrych ubraniach usiadła do biurka i zaczęła na nowo przeglądać wszystkie akta i dokumenty. I nawet kiedy już dawno znalazła odpowiedź na nurtujące ją pytanie, dalej przeczesywała kolejne akapity raportów w poszukiwaniu kolejnych punktów oparcia. Heidi kilkukrotnie donosiła jej herbaty, dopóki Lazarówka nie pogrążyła się we pozornym śnie. Lecz Alina nie zamierzała odpuścić. Nie zdołałaby darować sobie pominięcia choćby najmniejszej wskazówki. By uciszyć wynikające z własnej niekompetencji wyrzuty sumienia, musiała pracować ciężej i ciężej. Nie przestawała, nawet kiedy równe linijki tekstu zaczęły zlewać się w jedną wielką czarną plamę, a ociężałe powieki zamykały się samoistnie. Wolała to, niż koszmary i migające w umyśle przebłyski wybuchu. Aż w końcu desperacko domagający się odpoczynku organizm sam odciął zasilanie. Przebudziła się tylko na chwilę, gdy Eckhart, zgasiwszy biurową lampę, okrył ją kocem. Wpół przytomna, mimowolnie uśmiechnęła się przez sen.

***

– To na pewno tutaj? – spytała Alina, gdy Eckhart parkował samochód pod starą, popadającą w ruinę kamienicą na odciętej od centrum miasta kanałami Wyspie Oruńskiej.

Dzielnicę zamieszkiwali głównie biedni robotnicy i drobni, niewykształceni rzemieślnicy, w większości nieposiadający żadnego konkretnego fachu. Życie toczyło się tu w swoim rytmie, niczym nie przypominało wielkomiejskiego zgiełku. Latem brudne dzieci lepiły na podwórku babki z błota. Równie brudne, wychudzone psy i koty zapalczywie obgryzały wyrzucone na śmietnik kości, w ciemnych zaułkach pijani kloszardzi tulili do siebie puste flaszki w pijackich snach. Za zamkniętymi drzwiami mężowie alkoholicy tłukli w pijackim amoku swoje sprowadzone do ról kur domowych żony, a następnie płodzili kolejne dzieci na zgodę, mające w niedalekiej przyszłości podzielić los swoich rodziców. Dla wychowanej w bogactwie i w przepychu Aliny był to zupełnie obcy świat. Czuła się tam nieswojo, jakby wylądowała właśnie na księżycu. Było to ostatnie miejsce na mapie Republiki Pomorza, w którym szukałaby mieszkania wybitnego profesora i naukowca na miarę Wilczewskiego.

– Na pewno. Dokładnie sprawdziłem adres. Kiełbaśników dwanaście przez cztery... — upewnił się Eckhart. Również poczuł nieprzyjemny dreszcz na plecach, więc na wszelki wypadek przed wyjściem z samochodu ukrył za pasem rewolwer.

Idąc przesiąkniętą ekskrementami klatką schodową, miał wrażenie, że zbutwiałe, drewniane schody zaraz się pod nim zapadną. Z mijanych mieszkań dobiegały krzyki i płacz dzieci, latały talerze i meble przewracały się z hukiem. W obawie przed niepotrzebną konfrontacją z lokatorami kamienicy, jak najszybciej przemknęli pod próg mieszkania numer cztery i zapukali do drzwi. Ze zniecierpliwieniem wyczekiwali odpowiedzi. Już po chwili wysłużona podłoga zaskrzypiała z bolesnym jękiem, zazgrzytały zardzewiałe zamki i pisnęły od dawna nienaoliwione zawiasy. W niewielkiej szparze pojawiła się pomarszczona jak stara ulęgałka twarz, poryta przez prozę życia głębokimi bruzdami.

– Dzień dobry! Czy mam przyjemność z panią Wilczewską? – przywitała się uprzejmie Alina.

– Czego ode mnie chcecie? – zaskrzeczała niczym oburzona sroka starowinka.

– Przyszliśmy zapytać o pani syna, profesora Juliusza Wil...

– Już wszystko powiedziałam! Nic więcej ode mnie nie wyciągniecie, parszywe kundle z Sądu!

– Kobieta przerwała dziewczynie w połowie słowa i zatrzasnęła jej drzwi prosto przed nosem. – Żegnam ozięble!

– Nie jesteśmy z Sądu! – zaprotestowała Alina. Ekscesy Eleonory wystarczająco uodporniły ją na starcze dziwactwa.

– Przysłał nas tu marszałek Edward Archanielewski. Nazywam się Alina Dodola i tak samo jak pani syn jestem naukowcem badającym TĘ SPRAWĘ... Byłam tam, gdy to wszystko się wydarzyło... Proszę mi uwierzyć na słowo...

Zawiasy ponownie zaskrzypiały, lecz tym razem staruszka otworzyła drzwi na oścież. Zmierzyła Alinę, a następnie Echharta wzorkiem i widocznie uznawszy, iż są godni zaufania, zaprosiła ich do środka.

Mieszkanie Wilczewskich urządzono skromnie, lecz w oczy od razu rzucał się panujący w nim porządek, mimo iż gospodyni ledwo trzymała się na nogach i chodziła zgarbiona przy ziemi jak stara, stargana bezlitosnymi wiatrami grusza. Dziury w ścianach zakrywały makatki, zaś poszczerbiona porcelana błyszczała w pozbawionej jednej szyby gablotce. Jednocześnie w środku było przeraźliwie zimno. Znać było, że nie palono tam od dawna, gdyż oddech aż parował na zimnie i wszędzie porozkładane leżały grube koce. Pani Wilczewska poprosiła niezapowiedzianych gości, by usiedli na starym, zapadającym się tapczanie, sama zaś pokuśtykała do niewielkiej kuchni, aby wstawić wody na herbatę.

– Julek nie opowiadał mi zbyt wiele o swojej pracy... – wyznała, wracając do pokoju dziennego i osunęła się na stary, okryty kapami fotel. Osiągnęła już ten wiek, gdy człowiek nie wkłada już żadnej energii w ruchy, mające zapewnić mu rychły odpoczynek. – Tak właściwie to nigdy nie przynosił pracy do domu. Ciągle tylko siedział w tej swojej pracowni z nosem w książkach i w mapach. Mówiłam mu, że nic dobrego z tego nie będzie. W końcu oboje z jego świętej pamięci ojcem byliśmy tylko prostymi fabrykantami. Ale mu w głowie była tylko nauka i uniwersytety. Aż w końcu zdobył ten dyplom, ale pieniędzy z tego nie było, oj nie! Nalegałam: Idź, Julek, do normalnej pracy! Matce i ojcu na starość chociaż ulżysz! Nie szło do niego przemówić... A teraz nawet nie mogę zaznać spokoju na stare lata, bo co chwila ktoś mnie nachodzi, pytając o Julka... – Z gardła staruszki uciekło ciche, zakrawające na szloch westchnięcie.

– Wie pani, gdzie znajdowała się jego pracownia? – zainteresowała się Alina.

– Nie. To samo powiedziałam ludziom z Sądu, gdy przyszli tu zaraz po tym wybuchu. Również szukali jego zapisków... Tak właściwie, po co wam to wiedzieć? O co tyle krzyku? – Wilczewska łypnęła na nią spode łba.

– Marszałek prowadzi własne śledztwo w sprawie wybuchów. Okazuje się, że pani syn mógłby w znacznym stopniu przyczynić się do jego rozwiązania...

– O, Lazare... Czyżby faktycznie Julek był w to wszystko zamieszany?! – przeraziła się pani Wilczewska. – To był przecież dobry chłopak, nigdy muchy by nawet nie skrzywdził... Lecz ledwo zdążyłam pierwsze łzy otrzeć, a już dobijali się do mych drzwi, robiąc z mojego syna przestępcę i wroga publicznego...

– Nie mamy powodów, by tak podejrzewać. Raczej stał się jedną z wielu ofiar Sądu Najwyższego, chcącego zatuszować pewne sprawy... – uspokoiła ją Alina. Zdążyła już doskonale poznać nieczyste zagrania Sądu Najwyższego. Skoro Heidi w międzyczasie znajdowała się w pilnie strzeżonej twierdzy, władza sądownicza potrzebowała innego kozła ofiarnego. A któż lepiej nadawał się do tej roli jak nie ekscentryczny, słynący z kontrowersji naukowiec?

– Ciebie też to dotknęło, drogie dziecko? – zapytała starowinka, spod opadłych powiek spoglądając na poparzoną twarz dziewczyny.
Nie czekając na odpowiedź, z niemym jękiem bólu dźwignęła się z fotela i podreptała w kierunku świecącego pustkami regału. Wyciągnęła wykrzywioną artretyzmem dłoń i sięgnęła po jedną jedyną stojącą na nim osamotnioną książkę, po czym z powrotem zatonęła w swoim fotelu.
– Wciąż trzymam wszystkie jego książki, chociaż sama nigdy nie potrafiłam czytać ani pisać... – powiedziała. Wąskie, spękane usta wykrzywiły się w delikatnym, pełnym sentymentu uśmiechu. – Ale Julek zostawił mi tę jedną książkę, gdyby cokolwiek mu się stało. Głupi nigdy nie był, przeczuwał, że coś złego może mu się stać. Nie powiedziałam o niej tym łapserdakom z Sądu, ale jeśli ma to oczyścić dobre imię mojego synka i przyczynić się do ujęcia prawdziwego sprawcy, to proszę...

Alina delikatnie ujęła starą, obitą w skórę kopię „Krwawych Smug Nadmorskiego Słońca", znanej epopei narodowej opowiadającej o upadku Pomorza w czasach triumfu Wielkiego Zakonu Przenajświętszych Obserwatorów. Otworzyła okładkę i na stronie tytułowej ujrzała trzy wycinki z Kuriera Pomorskiego. Uważnie przewertowała strony, szukając jakiejkolwiek wskazówki.

– Mogę to na chwilę? – zapytał nagle zaintrygowany Eckhart. Dotychczas przyglądał się temu wszystkiemu z boku, gdyż wiedział, że Alina posiadała o wiele większe kompetencje w pozyskiwaniu informacji od problematycznych świadków niż on i jego dość luźne podejście do dyplomacji: jak nie prośbą, to groźbą. Dodola ostrożnie przekazała mu skrawek papieru, lecz zamiast rozprawiać nad jego treścią, od razu skupił się na wycinku z gazety. Wtem jego wzrok padł na datę, wydanie pierwszego dziennika pochodziło sprzed prawie trzech lat, a dokładniej z dwudziestego trzeciego marca sześć tysięcy dwieście osiemdziesiątego roku. – Sprawdź stronę dwieście osiemdziesiątą – poprosił Alinę.

Zdziwiła ją ta prośba, jednak nic nie powiedziała. Zagryzła wargę i ponownie przewertowała pożółkłe kartki papieru.

– Co dalej? – Uniosła nieufnie brwi.

– Zobacz dwudziestą trzecią linijkę, trzecie słowo...

– Piętnaście...

– Teraz zobacz osiemdziesiątą pierwszą stronę, piętnasta linijka, piąte słowo...

– Strych...

– I... osiemdziesiąta druga strona, trzecia linijka, pierwsze słowo...

– Żabi Kruk...

Popatrzyli na siebie z ekscytacją.

– Ale skąd wiedziałeś? – zapytała Alina.

– No cóż, czytałem co nieco kryminałów... – odparł z udawaną skromnością.

– Więc na co czekamy? Jedźmy tam! – Alina zerwała się na równe nogi, o mało nie wywracając tapczanu z Eckhartem do tyłu.

Gdy chcieli się pożegnać z panią Wilczewską i podziękować jej za pomoc, odkryli, że znużona starowinka przysnęła, cicho pochrapując. Upewniwszy się więc, że kobieta żyje, nie chcąc jej budzić, opuścili jej mieszkanie na palcach, zamykając za sobą drzwi.

– Szkoda mi jej... – westchnęła Alina, jak tylko zajęła miejsce pasażera. – Całe życie ciężko pracowała i zastała ją taka starość...

– Życie bywa okrutne, a takich historii na Wyspie Oruńskiej jest mnóstwo... – wzruszył ramionami Heide. – I nic się nie zmieni, dopóki rząd nie zajmie się prawami robotników i obowiązkiem oświaty... Marszałek stara się działać w tym kierunku, ale skorumpowany Senat wiąże mu ręce, coraz ciaśniej i ciaśniej. Pewnie i tak większość senatorów została przekupionych przez Sąd...

Po krótkim namyśle Alina postanowiła przeznaczyć swoje oszczędności na zakup węgla na opał dla osamotnionej staruszki. Tego dnia, w wieku dwudziestu jeden lat uświadomiła sobie, iż Wolne Miasto Gdania nie kończyło się tylko na brukowanych uliczkach, malowanych kamienicach i spotkaniach towarzyskich przy kawie. Równolegle do bajkowych kawiarenek i restauracji istniał drugi, gorszy świat pełen cierpienia, łez i głodu.

***

Mieszkańcy Wolnego Miasta doskonale znali znajdującą się w Śródmieściu ulicę Żabi Kruk. To przy niej mieściły się otoczone przez maleńkie sklepiki słynne miejskie łaźnie – ogromny kompleks basenów, zimą zastępujący miłośnikom kąpieli morze. Enigmatyczny numer piętnaście krył za sobą restaurację prowadzoną przez rodzinę Adlerów, zaś tuż nad nią znajdowały się mieszkania, na których istnienie większość przechodniów nie zwracała zupełnie uwagi.
Alina i Eckhart odszukali dozorcę kamienicy i skłamali, że przysłała ich matka Wilczewskiego, by zabrać jego rzeczy. Z każdym kolejnym krokiem przybliżającym ich do strychu, ich ekscytacja rosła, a myśli wypełniały różnorakie przewidywania i przypuszczenia. Zapachy z restauracyjnej kuchni wypełniały całą klatkę schodową, pobudzając apetyt, lecz tym razem łaknienie wiedzy było silniejsze niż pierwotne instynkty.

– Nareszcie ktoś się zjawił, by posprzątać ten barłóg... – mruknął wąsaty dozorca. Dyszał ciężko jak przeładowana lokomotywa. Jego twarz przybrała kolor purpury, przez co zaczął przypominać czerwony balonik w kaszkiecie. Zdawać by się mogło, że od tego wysiłku lada moment wybuchnie, osiągnąwszy granice swojej wytrzymałości. – Już przymierzałem się, by pozbyć się tych wszystkich klamotów samemu, jednak wraz z zimą obudził się mój reumatyzm i nie miałem sił ani chęci, by cokolwiek z tym zrobić. A już było kilku chętnych, by zająć kwaterę tego dziwaka... – dodał, pobrzękując pękiem kluczy w poszukiwaniu tego, być może będącego rozwiązaniem całego śledztwa.

– Często tu bywał? – zapytał Eckhart, gdyż oprócz słabej kondycji fizycznej, dozorca posiadał również nie najlepszy wzrok, czy, wystawił swoim powolnym poszukiwaniem cierpliwość Eckharta na próbę.

– Często?! Prawie stamtąd nie wychodził! Czasem tylko matka przywoziła mu jedzenie, bo by chyba umarł tam z głodu. Lecz co on tam robił? Nic mi do tego. Ważne, że czynsz płacił zawsze za rok z góry! O! Tu się ukryłeś!
Zamek w drzwiach chrząknął, zbudzony z długiego snu i ukazał wszystkim wnętrze pracowni Wilczewskiego. Ściana zaduchu od razu uderzyła w nieproszonych gości.

– Może nas pan zostawić samych? – poprosiła Alina. Niemalże trzęsła się z ekscytacji. Ledwo powstrzymywała się od zatonięcia w nieskończonych falach dokumentów i notatek morza wiedzy.

– Nie ma sprawy, tylko oddajcie potem klucz. Będę u siebie! – mruknął wąsacz. Wciąż dysząc, poczłapał z powrotem do swojego mieszkania.

– No Archiwum Narodowe to nie jest... – wymamrotał Eckhart. Krytycznym okiem spojrzał na stosy porozrzucanych po całej podłodze luźnych kartek papieru, notatników, ksiąg i książek.

Najwyraźniej praca nad nowymi odkryciami historycznymi faktycznie bez reszty pochłonęła Wilczewskiego, czego kolejnym dowodem był kubek niedopitej kawy i talerz z niedojedzoną drożdżówką, teraz porośnięte miniaturowym ogrodem botanicznym ze znaczącą przewagą gęstych strzępków pleśni. Wiedząc, że nie wytrzymają długo w tym powoli szczypiącym w oczy zaduchu i ciemności, Heide przedarł się do okna i rozsunąwszy ciężkie, grube zasłony, niczym ceglany mur odcinające strych od miejskiego zgiełku, wpuścił do środka nieco świeżego powietrza i światła.

– Ale z tych wszystkich zapisków, dałoby się utworzyć ze trzy kolejne archiwa, na miejsce tego starego... – spostrzegła Alina i przyklękła przy najbliższej notatce, stanowiącej o świecie przed Drugim Wielkim Potopie. Wyciągnęła spod swetra aparat i zrobiła jej zdjęcie.

– No cóż, zgaduję, że musimy przejrzeć to wszystko i poskładać to do kupy... – Chłopak nie krył swojej niechęci do zbierania porozrzucanych po całym strychu elementów układanki, nie znając nawet jej pełnego obrazu.

– No to do dzieła! – Alina entuzjastycznie klasnęła w dłonie i nie zwlekając ani chwili dłużej, pozwoliła, by świat myśli i odkryć Wilczewskiego ją wchłonął.

Praca szła im ciężko i mozolnie. Niektóre notatki były w połowie wybrakowane albo nieczytelne, a zakres ich tematyki pokrywał niemalże całą historię istnienia Republiki Pomorza. Postanowili więc podzielić dokumenty na poszczególne sekcje takie jak: czasy Aštery i Lazare, Drugi Wielki Potop, zdrada i upadek rodu Lazarewiczów czy czasy okupacji Pomeranii przez Zakon Przenajświętszych Obserwatorów. Powoli nakreślał im się obraz historii, którą doskonale znali, lecz Wilczewski wzbogacił go o szczegóły, wywracające cały ich dotychczasowy światopogląd do góry nogami. Jednym z najważniejszych odkryć, okazały się być fragmenty starej kroniki jednego z zakonników z Zakonu Przenajświętszych Obserwatorów, opisującego dzieje świata tuż po Drugim Wielkim Potopie.

– I by zapobiec kolejnym wojnom i niesnaskom po upadku Aniołów, Aštera i Lazare zastąpili Siódmy Chór wyznaczonymi przez siebie Zwierzchnikami, by kierowali plemionami, ludami, państwami i narodami. Wśród nich znalazła się Pogezana, córka króla Estów, Hoggo. Była to olbrzymka z Wyspy Czerwca uznawana za wajdelotkę, której Aniołowie podarowali cudowną klamrę. Pozostali, pochodzący ze wszystkich czterech stron świata, Zwierzchnicy, również otrzymali wspaniałe dary w tym i królowa Bałtyku, Jurata... – przeczytała na głos Alina i od razu zagryzła w zamyśleniu wargi. – Nie widziałeś jeszcze czegoś, co by wspominało o klamrze Pogezany? – zapytała po chwili Eckharta, wertując dalej papiery.

– Coś tu miałem... zaczekaj... – poprosił rozłożony na gołych, drewnianych deskach brunet. — O, to to! Fragment artykułu z Historyka sprzed wojny: Powszechnie uznaje się, że legendarna tiara Pogezany zaginęła w czasie Wielkiej Zdrady dokonanej przez ród Lazarewiczów przeciwko Republice Pomeranii. Miejsce ukrycia wciąż pozostaje nieznane, chociaż typowano na nie Wolne Miasto Gdania czy Aszterograd, choć coraz to nowsze odkrycia wyraźnie wskazują, że tiara olbrzymki nigdy nie opuściła Wolnego Miasta Ilfing, gdzie do dziś pozostaje ukryta w jednym z klasztorów...

– Ilfing... Miasto Heidi! – powtórzyła Alina, pospiesznie przekopując się przez porozrzucane wycinki ze starych gazet. – Posłuchaj tego! Wszystko wskazuje na to, że wraz z utratą tiary przez samozwańczego cesarza Ulricha Hartmanna, który przyjął nazwisko założyciela tegoż miasta – Hermana von Balka, stosunki dyplomatyczne i handlowe między Wolnymi Miastami zostaną zerwane... To artykuł z czasów wojny... W dodatku Wilczewski dopisał tu, że to ostatnia wzmianka o Ilfing we współczesnych tekstach... To by oznaczało, że jeszcze kilkanaście lat temu, Wolne Miasto Gdania i Wolne Miasto Ilfing pozostawały w bliskich relacjach ze sobą... Być może nawet były swego rodzaju miastami-siostrami... Tylko dlaczego zburzono most i dlaczego nikt o tym nie pamięta? Nawet my powinniśmy pamiętać, bo przecież stało się to już za naszego życia... A tymczasem Ziemia Olbrzymów jest dla wszystkich jedynie swego rodzaju legendą... Dlaczego nikt nic nie wie i nic nie pamięta? – Dodola zaczęła rozmasowywać swoje skronie. Głowa niemal eksplodowała od natłoku informacji.

Wydawać by się mogło, że rozwiązanie zagadki znajduje się tuż na wyciągnięcie ręki, a tymczasem co krok rodziły się kolejne, pozostawione bez odpowiedzi pytania. Nic więc dziwnego, że zarówno ona jak i Eckhart potrzebowali chwili przerwy, by móc w spokoju przetrawić ciężkostrawne odkrycia Wilczewskiego. Czuli się jak łowcy skarbów, którym nie dano mapy i kazano kopać wyszczerbionymi łopatami w zamarzniętej ziemi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro