Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7.1. Archiwum Narodowe...

Alina zastała Eckharta w stajni, gdy jedną dłonią gładził na odczepnego wybraną przez siebie kasztanową klacz, zaś w drugiej trzymał przeczytane do połowy Niebezpieczne Pożądanie. Wnet domyśliła się, że osiodłanie koni wcale nie zajęło mu tak wiele czasu, a wyjście do stajni było jedynie pretekstem, by spędzić trochę czasu sam na sam z końmi.
Zaskoczony tym nagłym przyjściem Eckhart w panice zatrzasnął okładkę przypadkowo znalezionej książki. Najgorszej, jaką w życiu czytał. Chociaż burzliwa relacja między głównymi bohaterami i nagłe zwroty akcji za bardzo go wciągnęły, by zrezygnował z dalszego czytania. Musiał dowiedzieć się jak potoczą się dalsze losy Roberta i Elżbiety, nawet kosztem własnej godności. Teraz jednak modlił się tylko o to, by Alina nie zdążyła przeczytać tytułu tego podłego harlekina. Na szczęście wszystko wskazywało na to, że za bardzo pochłonęło ją podziwianie koni  wszelakich maści i ras, aby zwrócić uwagę na rzecz tak banalną; nie przeszkadzał jej nawet silny zapach stajni.

– Krwawisz... – spostrzegł chłodno.

Czerwona strużka świeżej krwi spływała po serdecznym palcu prawej dłoni Aliny i znikała pod mankietem szarego swetra.

– Faktycznie... Musiałam skaleczyć się, gdy zbierałam potłuczone talerze... – Dodola odruchowo zbliżyła palec do ust. Słodki metaliczny smak krwi rozlał się po języku.

– Ktoś się żeni? – zażartował, nawiązując do Polterabendu – tradycji tłuczenia naczyń przed domem panny młodej w wigilię ślubu.

– Najwyższy czas, czyż nie? – wymamrotała wciąż z palcem w buzi. Rana nie przestawała krwawić.

– Pokaż... – poprosił Eckhart tonem starszego brata. Niby obojętnym, ale z pobrzmiewającą w nim troską.

– Nie boję się krwi... A rana nie jest głęboka. Zaraz powinna przestać krwawić – zaoponowała stanowczo.

– Mimo to trzeba ją opatrzyć. Jeszcze wda się zakażenie. Szczególnie w stajni... Nie bój się, nie jestem wąpierzem. Zresztą lewą ręką ciężko to zrobić samemu. – Zignorował sprzeciw i chwycił Alinę za nadgarstek. Przyciągnął pokrytą zagojonymi oparzeniami dłoń niemal pod sam nos, by przyjrzeć się bliżej rozcięciu. Alina miała rację – nie było zbyt głębokie pomimo obfitego krwawienia.

Dodola spąsowiała i spuściła wzrok na czubki oficerek. Że też nie ubrała wcześniej rękawiczek... Serce przyśpieszyło. Pomimo mrozu, zimne poty spłynęły po plecach. Klepisko stajni wsysało ją niczym ruchome piaski.  Nienawidziła obnażać przed kimkolwiek swoich blizn, lecz Eckhart był daleki do oceniania jej wyglądu. Blizny uznawał za symbol doświadczenia i odwagi, a nie defekt. Sięgnął do zewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął z niej niewielką tubkę z podpisem: Opatrunek z maścią cynkową. W środku kryła się rolka czerwonej taśmy opatrunkowej. Odmierzył odpowiednią długość i oderwał kawałek silnym szarpnięciem. Owinął plaster wokół palca Aliny i bezceremonialnie puścił jej dłoń, by nie przedłużać kontaktu fizycznego dłużej, niż było to potrzebne. Niczym nie przypominał Eleonory, złoszczącej się na każde zadrapanie wnuczki i z pretensją owijającej bandażem rozbite kolana i łokcie po o upadkach z drzew i osiedlowych bójkach.

– Dziękuję... Przynajmniej nie będę musiała obcinać sobie palca jak Lazare nogę... – podziękowała. – Są piękne – Szybko zmieniła temat. Podeszła do dereszowatej klaczy. Wyciągnęła powoli rękę przed siebie, zaś para buchnęła kłębami z nieufnie drżących chrap zwierzęcia.

– Nazywają się Ważka i Jętka. Klacze małolechickie. Ulubienice Marszałka  –  oświadczył i ukradkiem schował książkę w żłobie z sianem, stojącym przy jednym z pustych boksów.

– A więc komu przypadła Ważka a komu Jętka?

– Powiedzmy, że nie za bardzo dogaduję się z Ważką. Ma do mnie jakieś uprzedzenie...

– Ostatnim razem, gdy próbowałeś jej dosiąść w czasie parady z okazji Święta Wyzwolenia, ugryzła cię w zad! –  zaśmiał się Edward, stanąwszy w drzwiach stajni.

Zza jego pleców niepewnie wychylała się Heidi.

– To łagodne klacze – rzekł czule, podając po jabłku każdej z nich. – A Eckhart ma niezwykłą rękę do koni. Chwalił ci się, że ma kilka złotych medali zdobytych w wojskowych zawodach jeździeckich? Konie chodzą pod nim jak żołnierze  podczas musztry.

– Powinniśmy ruszać, archiwum jest czynne tylko do czwartej – zasugerował czerwony z zażenowania Heide i wcisnął lejce w ręce Aliny.

Stanąwszy na zewnątrz, wsunął nogę w strzemię i zgrabnie zasiadł w siodle. Nagle tuż przed nim spadło małe, czarne zawiniątko.

– Zapomniałeś rękawiczek! – powiedziała Alina, zatrzymując Ważkę tuż obok niego.

– Dziękuję... – skinął głową i wsunął zmarznięte dłonie w skórzane rękawiczki. – Nie zmarzniesz? – zapytał, wskazując ostrym podbródkiem na wełniany sweter z półgolfem Aliny. Na sam ten widok, zimny dreszcz przechodził go po plecach.

– Opowiesz mi więcej o tych zawodach w drodze! – zawołała.

Alina potrząsnęła przecząco rudą grzywą i wystrzeliła naprzód galopem. Siedziała w siodle nadzwyczaj pewnie, doskonale wyczuwając swojego wierzchowca, zaś śnieżny puch niczym magiczna mgła umykał spod końskich kopyt.

– Co za dziewczyna... – wyszeptał z mimowolnym rozbawieniem i pogonił Jętkę, zanim Dodola całkowicie zniknęła mu z oczu.

– Takim tempem to pogubią podkowy, zanim jeszcze dotrą do Wolnego Miasta – skwitował rozbawiony Archanielweski. Odprowadził Alinę i Eckharta wzrokiem, po czym zamknął za sobą drzwi do stajni.

***

Pomimo zimowej brzydoty otaczaczający Archiwum Narodowe ogród dendrologiczno-krajobrazowy wciąż oczarowywał magią zaklętą w Grotach Szeptów i melodią szemrzącego strumyka. Krętymi ścieżkami i alejkami niczym nieskończonymi labiryntami przechadzały się idące pod rękę zakochane pary, pchające powoli wózki z dziećmi opiekunki i całe rodziny. Rośliny całego świata pogrążone były w błogim śnie pod puchową kołdrą utkaną z kryształków mrozu, szadzi i śniegu. Majestatyczne łabędzie, zbyt leniwe i wygodnickie, by odlecieć do ciepłych krajów, powoli dryfowały po Łabędzim Stawie. Zaspokajały swój królewski apetyt darami ofiarowanymi im przez przechodniów. Jednak Alina i Eckhart nie mieli czasu kontemplować się otaczającą ich przyrodą. Jak tylko odstawili konie do pobliskiej stajni, od razu marszem ruszyli do starego pałacu. Minąwszy po drodze Adama Oruńskiego spacerującego po ogrodzie z żoną i gromadką rozwrzeszczanych dzieci, przeszli przez wąskie przejście wyznaczone przez dwie rosnące w betonowych donicach palmy.

– Ceeeel wiiizyyyytyyyy? – zapytała siedząca w okienku przy samym wejściu znużona ciężką pracą kobieta w średnim wieku. Akurat poprawiała usta czerwoną pomadką.

– Z rozkazu Marszałka chcemy zobaczyć dokumenty przeniesione tu z Aszterogradu – odparł Eckhart.

– Dokumenty. – Kobieta cmoknęła wargami, nie racząc nawet podnosić na niego wzroku i arogancko wyciągnęła dłoń po rozkazy. Niczym wygłodniała harpia wyrwała chłopakowi kartki papieru z dłoni. Założywszy kanciaste okulary na nos, łaskawie raczyła rzucić okiem na ich treść. Następnie, niezbyt chętnie, wpisała nazwiska odwiedzających do księgi gości i wystawiła pieczątkę na dokumentach. Wolną ręką wrzuciła do wciąż parującej kawy dwie kostki cukru i zamieszała napój łyżeczką. – Drugie piętro,  korytarzem w prawo. Dalej ktoś was już tam pokieruje – poinformowała ich w swej dobroci, wysuwając dokumenty przez okienko.

– Dziękujemy...– mruknął zarażony jej pozytywną energią Heide i wraz z Aliną ruszył dalej, witając się ze strażnikiem, który otworzył przed nimi drzwi.

Od razu w uszy uderzyła przerażająca cisza. Cisza charakterystyczna dla urzędów, taka wwiercająca się w umysł i jeszcze długo potem dzwoniąca w czaszce wraz z zastygłym w nosie intensywnym zapachem konwaliowego płynu do podłóg i odstraszającej mole lawendy. Każdy, nawet najcichszy szept w tym miejscu wydawał się nienaturalny, niczym złamanie tabu w obiekcie sakralnym. Zaiste, Archiwum Narodowe przypominało świątynie, gdzie wierni oddawali cześć wiedzy zaklętej w starych aktach.
Alina i Eckhart wspięli się najdyskretniej, jak to możliwe po schodach na drugie piętro. Pomimo starań, ich kroki wybrzmiewały nadzwyczaj głośno w eterycznej pustce. Nie napotkali po drodze żadnej żywej duszy. Dopiero przed wejściem do działu akt utajnionych zastali strażnika. Na widok czerwonej pieczątki, poinstruował ich jak trafić do sekcji z aktami z Aszterogradu, przypomniał o zakazie wynoszenia z archiwum jakichkolwiek dokumentów i życzył miłego dnia. Straciwszy wystarczająco dużo czasu na dopełnienie formalności, Alina i Eckhart natychmiast wzięli się do przeszukiwania niezliczonych szuflad i teczek. Rozpoczęło się wielkie odliczanie do daty wybuchu w Aszterogradzie.

– Bardzo dobrze radzisz sobie w siodle... – napomknął Eckhart. Chęć skomplementowania Aliny zwyciężyła z nabytą powściągliwością.

– Jak byłam mała, często jeździłyśmy z babką w odwiedziny do jej kuzyna z Wejherowskiej Woli – Ruda czupryna Aliny wychyliła się zza regału. – Wujek Ildefons, gdy jeszcze żył, a niech mu przestworza lekkimi będą, kupił mi kiedyś kucyka... Nazywał się Gucio i miał takie pocieszne różowe chrapy... Spędzaliśmy całe dnie na przejażdżkach po okolicy... Nawet Babka była wyjątkowo kontent, bo znalazłam w końcu zajęcie odpowiednie dla panienek z wyższych sfer... A potem wujek zmarł i skończyły się letnie przeprawy przez lasy, jesienne grzybobrania, zimowe kuligi i wiosenne spacery po kwitnących sadach oraz łąkach. Babka nigdy nie przepadała za wsią. Może dlatego, że nie ma tam zbytnio przed kim obnosić się swoim bogactwem i wyższością. Tylko smród stajni, gdakanie kur i pianie koguta. Co innego w mieście, gdzie wystarczy przejść się po Długim Targu w słoneczny dzień, a pół miasta ujrzy twoje drogie futra i sznury pereł. Sprzedała więc cały majątek, a wraz z nim i Gucia. Pozostało mi tylko wierzyć, że trafił w dobre ręce.

– Chociaż nad paroma rzeczami mogłabyś jeszcze popracować...

Czar prysł.

– To znaczy, przykro mi z powodu twojego kucyka! Miejmy nadzieję, że nikt nie zjadł go w kiełbasie! – Eckhart szybko sprostował swoją wypowiedź.  – Po prostu za mało pracujesz nogami i przeoczyłaś kilka ważnych sygnałów wysyłanych przez Ważkę...

– Na przykład jakie? – Niczym niezrażona Alina odłożyła na chwilę nadgryzione bardziej przez mole niżeli ząb czasu stare roczniki i wyszła ze swojej kryjówki. Z zaciekawieniem przechyliła głowę w oczekiwaniu na odpowiedź.

Eckhart głośno przełknął ślinę. Rzadko kiedy miał okazję dzielić się z kimś swoją największą pasją bez uznania go za gadającego do koni maniaka.

– Koń nie jest w stanie powiedzieć ci, co czuje wprost. To drobne gesty: strzyżenie uszami, wymachiwanie ogonem, zadzieranie głowy... Niektóre z nich są mikroskopijne, niemal nie do wychwycenia przez ludzkie oko. Gdy wjechaliśmy do miasta, Ważka opuściła jedno ucho i uniosła drugie. Była jednocześnie zaciekawiona i zaniepokojona otoczeniem, gdyż większość życia spędziła na wsi, chociaż stajnia w Lazarówce powstała stosunkowo niedawno, aby pomieścić w jednym miejscu wszystkie zdobycze Marszałka. Na szczęście dominującą emocją okazała się ciekawość, choć równie dobrze mógł zwyciężyć lęk...

– Ty naprawdę zaklinasz konie... Gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś? – zapytała z łechtającym ego Eckharta uznaniem Alina.

– Zwyczajnie w stajni... Nie posiadam zbyt wielu znajomych... Tak właściwie oprócz Edwarda i Małgorzaty nie mam nikogo, a z pozostałymi żołnierzami łączy mnie wyłącznie służba. Więc to tam spędzam większość czasu... To bardzo wdzięczne stworzenia. Gdy im zaufasz, same nauczą cię swojego języka. Koń cię nie ocenia. Nie zasypuje cię gradem pytań, gdy jedyne, o czym marzysz to cisza. Nie wymusza na tobie sztucznych uprzejmości i wysilonych uśmiechów...

– Koń, jaki jest, każdy widzi... – dokończyła Alina, odpłacając się pięknym za nadobne.

Spojrzeli po sobie i oboje parsknęli śmiechem. Wielkie przemowy pozostawili filozofom i mistrzom oratorskim.

– Wiesz, możesz mnie odwiedzić któregoś razu w stajni, jeśli będziesz miała czas. W końcu błędy najlepiej wychwytuje się w praktyce – zaproponował w dobrej wierze.

– To nieprzyzwoite, Eckharcie Heide, proponować panience z dobrego domu, aby ćwiczyła z tobą odpowiednią pracę nóg w stajni. Ale jeśli mamy wspólnie gadać z końmi, to na pewno znajdę chwilkę na przyjemną pogawędkę. Jestem ciekawa, co mają mi do powiedzenia! 

– Że zaraz noc nas zastanie w tym archiwum, jeśli nie przestaniemy paplać...

Nie trzeba było posiadać detektywistycznego drygu, żeby pojąć, iż Eckhart nie należał do osobników podatnych na flirt, zaloty i wszelkiego aluzję z obcej mu sfery kontaktów damsko-męskich. Pewnego razu, gdy dał się wyciągnąć z koszar na miasto przez pozostałych oficerów, w jednym z podłych barów zaczepiła go skąpo ubrana tancerka. Uwiesiła się jego szyi, zalotnie szepcząc do ucha „Nie mam na sobie majtek, panie oficerze!". Na co ten wstał oburzony, rzucił dziewczynie parę groszy, po czym głośno kazał jej iść i zakupić odpowiednią bieliznę, ponieważ zapalenie pęcherza to nie przelewki. Taki był właśnie Eckhart Heide.

– To ty zacząłeś! – stwierdziła Alina i pokazała mu język na odchodne.

– Alina...

– Tak?

– Jaka jest różnica między koniem a kaktusem?

– Nie wiem...

– Usiądź, to zobaczysz!

Dodola wywróciła jedynie okiem i powróciła do przeszukiwania kolejnych szuflad. Potrafiła stawiać grubą kreskę między życiem towarzyskim, a służbowymi obowiązkami. Chociaż przy Eckharcie język sam uciekał zza zębów. Potrzebowała kogoś, kto ją wysłucha bez prawienia morałów i sztucznego słodzenia czy tkliwego użalania się nad nią.

– To są jakieś jaja... – skomentowała po jakimś czasie. – Tu nie ma nic o Ziemi Olbrzymów...

– A czemu miałoby być? – spytał Eckhart, wertując w skupieniu dokumenty.

– To ty nic nie wiesz? Zanim doszło do pierwszych wybuchów, mieścił się tam drugi co do wielkości ośrodek naukowy badający Ziemię Olbrzymów, mający za cel dotarcie na drugą stronę zniszczonego mostu... Ale tu nic nie ma... Absolutnie nic... Tak samo było z pozostałymi aktami... Nic na temat Ziemi Olbrzymów, chociaż był to główny temat badań mojej jednostki...

Zaczęła maniakalnie wertować kolejne kartki i teczki, zderzając się z zakłamaną pustką.

– Nic tu nie znajdziemy... – poddała się, trzaskając ze złością szufladą.

– Może przenieśli je do innej sekcji?

– Nie zaszkodzi sprawdzić...

Nie dowiedziawszy się nic, opuścili sterylnie czyste pomieszczenie i wyszli na korytarz. Przed schodami minęli eleganckiego, brodatego jegomościa ubranego w lśniący czernią garnitur. Na ich widok ściągnął uprzejmie kapelusz, odkrywając gładko zaczesane czarne włosy. Uśmiechnął się nonszalancko z iskramiw niebieskich oczach. Ledwie postawili pierwszy krok na schodach, a oślepił ich błękitny, doskonale znany Alinie błysk. Po nim jakby czas się zatrzymał.

~*~

Dzięki kreatywności beta_librae , wyjątkowo mam dla Was mały bonusik!

Eckhart, gdy Alina ignoruje sygnały wysyłane jej przez konia:

Eckhart, gdy kazał tancerce kupić sobie bieliznę, by nie zmarzła:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro