Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.1 Pozory mylą cz.1

Główne Miasto nocą o tej porze roku wyglądało magicznie, niczym kraina z zimowej baśni dla dzieci zamknięta w szklanej kuli. Nawet Jurata na fontannie zdawała się kontemplować tą chwilą. Latarnie ogrzewały nielicznych przechodniów ciepłym blaskiem, zaś pracownicy kawiarenek powoli chowali tabliczki i dekoracje zewnętrzne do środka. Na rogu ulicy Bursztynowej samotny skrzypek wygrywał żałośnie pełną melancholii i tęsknoty melodię, a Alina czuła, że u boku Eckharta mogłaby przechadzać się po Wolnym Mieście aż do świtu, nawet jeśli mieliby nie odezwać się do siebie słowem.

– Lubię to miasto zimą. Chyba nawet bardziej niż latem – wyznała, zataczając piruet na lewym obcasie.

– Nie przepadam za zimą... Wolę lato – oznajmił chłodno Eckhart.

– Bo świeci słońce, kwitną kwiaty i jest ciepło? – spróbowała odgadnąć Dodola.

– Nie. Uwielbiam letnie burze, zapach powietrza przed nawałnicą i szare kłęby chmur kotłujące się na horyzoncie, tworzące kontrast z zielenią i złotem pól... – Eckhart aż zdumiał się użytym przez siebie poetyckim językiem, gdyż nie zwykł tak mawiać. – Jak byłem mały, bałem się burz, ale ojciec opowiedział mi historię o płanetnikach, olbrzymach ciągnących chmury na sznurach. Mówił, że jeśli będę się bać piorunów, mam poprosić płanetnika, by odszedł i nie niszczył naszych pól. – Wciąż przechowywał w pamięci sylwetkę pana Heide odchodzącego w deszczu wprost w ramiona szalejącej burzy. Zbliżała się wtedy wojna, to widmo było czuć w naozonowanym powietrzu. A ojciec tak po prostu zniknął wraz z płanetnikami, gdy on i matka najbardziej potrzebowali jego opieki. Nigdy mu tego nie wybaczył i każda kolejna burza przypominała mu o tej bolesnej zdradzie.

– Wierzysz, że olbrzymy dalej istnieją?

– Sam nie wiem – skłamał, choć doskonale zdawał sobie sprawę, co oznaczał symbol wiszący na szyi Heidi. Przeszłość wyciągała ku niemu swoje ohydne, oślizgłe macki i owijała je wokół jego gardła, odbierając oddech. Jeśli by się do niej przyznał, zdradziłby wszystkie przyjęte przez siebie świętości. Od wielu lat był wzorowym gdańszczaninem oraz wzorem żołnierskich cnót i nie zamierzał rezygnować z tego dla czegoś, co zostało daleko za nim. – Ładnie pachnie – zmienił pospiesznie temat, nawiązując do niesionej przez Alinę siatki.

– Nie martw się, podzielę się z tobą! Chociaż nie kryję, mogłabym zjeść to wszystko sama!

– Małgorzata jest świetną kucharką. Jeszcze nie jadłaś jej placka po zbójnicku. . . To jest coś!

– Szkoda, że moja kaczka skończyła naszprycowana szkłem – westchnęła dziewczyna. – Za to dostaliśmy niemal całą blachę ciasta i mnóstwo słoików...

Alina zatrzymała się przed sienią kamienicy Dodolów i ponownie odwróciła się na obcasie. Tym razem wykonała niepełny obrót i stanęła tuż przed Eckhartem. Nadszedł czas pożegnania, do którego przecież w końcu musiało dojść. Stali przez chwilę naprzeciwko siebie, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa. Z zawstydzeniem uciekali wzrokiem bok, gdyż nie mieli najmniejszego pojęcia co powiedzieć. Eckhart zastanawiał się, czy powinien przytulić Alinę, czego w mundurze nie wypadało mu przecież robić. Tym bardziej na pierwszym spotkaniu. Patrzył na nią jak w lustro potęgujące jego samotność. Dodola ukróciła te męki i rozterki, wyciągając ku niemu swoją prawą dłoń.

– Dziękuję, że pomogłeś mi w wyborze prezentów. I dziękuję za kawę. Ogólnie, dziękuję za cały ten wieczór – powiedziała z uśmiechem i potrząsnęła dłonią chłopaka w silnym, męskim uścisku. Po chwili nachyliła się nad nim i wyszeptała mu wprost do ucha: – Moja babka przygląda się nam ze swoim psem. Trzecie piętro, drugie okno po lewej...

Eckhart z bijącym sercem dyskretnie rzucił okiem na starą kamienicę i we wskazanym oknie ujrzał Eleonorę z siwiejącymi włosami nakręconymi na wałki, przez co pociągła, wąska twarz wyglądała jeszcze bardziej przerażająco. Stała tak z zadartym wysoko nosem i oceniającym spojrzeniem we włochatym szlafroku i głaskała pomeraniana po głowie tak intensywnie, że z każdym dotykiem chudych szponów oczy psa nienaturalnie podciągały się do tyłu. Wyglądała jak przyczajony do ataku potwór morski i widocznie zależało jej na byciu zauważonym, gdyż nie kryła się przed wzrokiem innych.

– W takim razie do jutra – pożegnała się Alina, przekazując Eckhartowi część zawartości torby.

– Do jutra! – odpowiedział i ruszył w swoją stronę.

Czekał go kilkunastominutowy spacer do koszar, ale nie przeszkadzał już mu sypiący z nieba śnieg ani mróz szczypiący w policzki. Miał czas pobyć sam na sam z myślami, a te kłębiły się niczym ciemne burzowe chmury ciągnięte przez płanetników. Ten wieczór uświadomił mu, że choćby się ukrył w najgłębszej jaskini, burza i tak go dosięgnie.

***

Jak tylko goście opuścili mieszkanie, Edward od razu udał się do salonu. Zastał Heidi zwiniętą w kłębek na podłodze w kącie pokoju, między meblościanką a kaloryferem.

– Dlaczego pan tak bardzo o mnie walczy? – wychlipała z pretensją. – Jeśli nie mogę wrócić do domu, chcę po prostu przestać istnieć... Pozwólcie mi odejść...

Mężczyzna westchnął ciężko. W duchu przygotowywał się na trudną rozmowę. Usiadł obok zapłakanej dziewczyny i oparł plecy o kaloryfer.

– Wierzę ci i chcę, żebyś wróciła do domu, ale najpierw musimy znaleźć sposób, by cię tam bezpiecznie odesłać. Mamy tydzień, by ocalić twoje życie, po tym skupimy się tylko i wyłącznie na odesłaniu cię na Ziemię Olbrzymów – powiedział spokojnym tonem. – To nie jest takie proste, skoro sama nie pamiętasz, jak się tu dostałaś.

Adelheidis była zmęczona. Miała dość i jedynym czego pragnęła, było zamknięcie oczu i przestanie istnieć. Otarła wierzchem dłoni oczy i pociągnęła głośno nosem. Uniósłszy się leniwie z podłogi, poszła w ślady Edwarda i oparła się o żeliwne żebra kaloryfera. Zaciskała mocno zęby, ale łzy nie przestawały spływać po czerwonych od płaczu policzkach, zaś broda drżała jak u niemowlęcia.

– Nie mam już sił – jęknęła.

Wolała po prostu zasnąć i nigdy się nie obudzić, niż zostać publicznie rozstrzelaną ku uciesze gawiedzi. To, co wydawało się ostatnią prostą, równie dobrze mogłoby być ostrym zakrętem prowadzącym wprost ku przepaści.

– Musisz walczyć dalej, Heidi – zapewnił ją Edward, spoglądając przed siebie w płomienie kominka. – Zaszliśmy już tak daleko...

– Ale po co? – mruknęła apatycznie.

Archanielewski nic nie odpowiedział. Wyjął z kieszeni papierośnicę ofiarowaną mu przez Alinę i zapalił papierosa. Odchylił głowę do tyłu, z ulgą wypuszczając dym z ust.

– Chcesz? – zaproponował, a Heidi spojrzała na niego, jakby do końca nie wiedziała, czy żartuje, czy nie. Z wrażenia aż przestała płakać. – Masz osiemnaście lat. Twoja mama nie musi wiedzieć.

– Nie mam matki, ale gdyby Erna mnie teraz zobaczyła, wyrwałaby mi uszy – wymamrotała, sięgając po papierosa drżącą dłonią. – Ale skoro tego nie widzi, a nade mną i tak wisi wyrok śmierci, to zaryzykuję.

Znajomy smak zabarwiał kolejne wspomnienia i pozwolił uspokoić oddech.

– Kim jest Erna, że boisz jej się bardziej niż śmierci? – spytał Marszałek.

– Moją opiekunką. Małgorzata to przy niej potulna owieczka... Dobrze, że teraz nas nie widzi. Myśli pan, że też wyrwałaby nam uszy? – Nastawienie Heidi zmieniło się gwałtownie o sto osiemdziesiąt stopni, jak tylko myśli powędrowały z powrotem do Ilfing.

Rozpacz ustąpiła ironicznemu dowcipowi.

– Wolę nie sprawdzać! – Edward zaśmiał się nerwowo, przeczesując palcami jasne włosy.

Był to zaiste zabawny widok. Marszałek Republiki Pomeranii i była więźniarka schowani niczym zbuntowani nastolatkowie na podłodze pod szafą i palący papierosy.

– Przepraszam za mój wybuch podczas kolacji... – przeprosiła w końcu Heidi. Kiedy ostygły emocje, zaczęła odczuwać wstyd z powodu swojego zachowania.

– Nie przejmuj się. To była twoja pierwsza interakcja z innymi ludźmi od dwóch lat. Poza tym wiem, jak ważna jest dla ciebie twoja tożsamość. To teraz jedyne co masz i czego jesteś pewna w obcym dla ciebie świecie...

– No powiedzmy... – przytaknęła.

– Miałaś dzisiaj dużo wrażeń jak na jeden dzień... – oznajmił Edward.

Tego poranka nawet nie myślała o swojej wolności, a teraz musiała odnaleźć się w zupełnie nowej roli wśród obcych ludzi, a nie przepadała zbytnio za nawiązywaniem nowych znajomości. Zmiany napawały ją lękiem i niepokojem. Żyjąc w Ilfing, miała własny poukładany ład, zlepek harmonicznych schematów, które pielęgnowała i czciła każdego dnia.

– Dziękuję za to wszystko... Jeszcze chyba postaram się trochę powalczyć... – podziękowała. Powoli doceniała otrzymaną od losu szansę.

– Byłoby miło z twojej strony. Wiesz co? – zagadnął Archanielewski.. – Znałem kiedyś pewnego chłopca. Już po wojnie, w czasie burzy, przypałętał się do mojego oddziału stacjonującego na pograniczu. Był brudny i wychudzony, prawie w ogóle nie mówił, jak już to tylko pojedyncze słowa. Miał wtedy może z dwanaście lat, lecz w jego oczach nie ostała się ani krztyna nadziei i woli życia....

– I co się z nim stało? – Czarne oczy Heidi zmrużyły się w skupieniu.

– Wyprowadził cię dzisiaj z równowagi podczas kolacji...

– Czuję dym papierosowy! Znowu pan pali w domu! – Niespodziewanie na korytarzu rozległy się gorzkie żale Małgorzaty.

Oboje spojrzeli po sobie i zachichotali. Mimo wszystko poderwali się z podłogi i pospiesznie wygasili papierosy w popielniczce. Edward zdążył otworzyć okno na oścież, wyrzucił w pośpiechu pety i ręką odgarnął dym, nim gosposia wparowała jak taran do salonu. Poruszyła nozdrzami nieufnie, węsząc jak policyjny owczarek.

– Musiało ci się coś zdawać, Małgorzato! – Mężczyzna udał zdziwionego, oparłszy się o parapet.

Gdyby wzrok mógł zabijać, jego kadencja w świecie żywych natychmiastowo dobiegłaby końca.

– Przygotowałam pokój dla Heidi. Jeśli jutro rano chcecie wcześnie wstać i wyjechać o ustalonej porze, powinniście już kłaść się spać – zawiadomiła kobieta, przywołując do siebie dziewczynę.

Von Balk posłusznie podeszła do niej i dygnąwszy, życzyła, Edwardowi dobrej nocy. Małgorzata pożyczyła jej jedną ze swoich koszul nocnych, która ciągnęła się za nią niczym suknia balowa, gdyż pomimo upływu lat, wciąż liczyła sobie niewiele ponad sto pięćdziesiąt centymetrów. Po szybkim obmyciu się w miednicy z ciepłą wodą ułożyła się wygodnie w wykrochmalonej pościeli, co było miłą odmianą, po latach spania na stercie podmokłego siana. Wtuliła się w miękką, pachnącą świeżością poduszkę z pierza i otuliła kołdrą aż pod samą brodę.

– Dziękuję, Frau Małgorzato! Dobranoc! – wyszeptała spod kołdry.

Jej silny, twardy i szorstki akcent czasem bywał nieprzyjemny dla ucha, a słowa brzmiały, jakby rodziły się gdzieś w głębi gardła.

– Dobranoc, kochanie. Jutro rano nasmażę ruchanek na śniadanie.

Heidi nie wiedziała co to, lecz na samą myśl poczuła się znowu głodna. Nazwą przywodziły na myśl słynne anielskie ruchańce – drożdżowe racuszki z podilfińskiej wsi Aniołowo.

– Zostawić ci zapaloną lampkę? – zapytała z troską gosposia, zanim wyszła.

– Proszę!

Heidi zwinęła się z przyzwyczajenia w kłębek, aby bardziej się ogrzać. Bała się zasnąć w obawie przed obudzeniem się z powrotem w swojej celi, jednocześnie zaś uległa uczuciu błogości płynącej z najedzenia i wygodnego posłania. Niestety, tu w Wolnym Mieście zegar wybijając północy, nie zakłamywał wspomnień, budząc się następnego poranka, wciąż będzie pamiętać krzywdę, jakiej doznała, ból wciąż będzie żywy, a rany otwarte. Żałowała, że każde bicie zegara nie przybliżało do zapomnienia, a do kolejnego pełnego niewiadomych dnia. Zaś każde bicie serca oddalało ją od Erny, Konrada, Juli i Nissego.

Małgorzata ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i udała się z reprymendą do swojego pracodawcy. Edwarda zastała stojącego w oknie z kieliszkiem dereniówki w jednej dłoni i papierosem w drugiej.

– To złote dziecko, ale powinien pan być bardziej ostrożny. Rozumiem sympatię i współczucie wobec niej, lecz ludzie mogą wkrótce zacząć plotkować na ten temat. Źle to wygląda... Marszałek bierze do siebie oskarżoną o morderstwo dziewczynę, wcześniej cały czas łożąc na utrzymanie... Jeszcze ta różnica wieku! Mógłby pan być jej ojcem! Wystarczy, że i tak gadają, że nie ma pan żadnej kobiety w tym wieku!

– Zapewniam cię, Małgorzato, iż z Heidi nie łączy mnie absolutnie nic oprócz zwykłej sympatii – odburknął oburzony podejrzeniami gosposi mężczyzna.

– Ale INNI o tym nie wiedzą! – syknęła kobieta z naciskiem na „inni". W tej kwestii doskonale dogadałaby się z Eleonorą Dodolą. – Mam znajomości, mogę panu znaleźć porządną, dobrą żonę o nienagannej opinii! – zapewniła.

– Małgorzato, przestań! Jak będę chciał, to się ożenię. Na razie mam ważniejsze sprawy na głowie!

– Pan i Eckhart siebie jesteście warci, obaj wieczni kawalerowie. Tylko że Eckhart ma jeszcze czas, a panu on ucieka!

– Bez przesady, mam dopiero trzydzieści osiem lat, nie kładę się jeszcze do grobu!

– Ja wiecznie żyć nie będę! – Małgorzata użyła swojego najmocniejszego argumentu, którego miała zwyczaj używać zawsze, gdy kończyły się wszystkie sensowne riposty.

– Jestem tego świadom, zapewniam. Pójdę się położyć, padam z nóg – mruknął na odchodne. – Dobranoc – ukrócił stanowczo dyskusję, wygasił papierosa, odstawił szklankę na stół i udał się do swojej sypialni.

Bardziej dokuczało mu zmęczenie psychiczne niżeli te fizycznie. Aczkolwiek był wdzięczny losowi za to, że miał do pomocy dwóch zaufanych ludzi w postaci Eckharta i Aliny. Wypalił jeszcze jednego papierosa w oknie przed snem, spoglądając na obrośnięte nagimi drzewami podwórze. Szadź pokryła grubą warstwą gałęzie, iskrząc się w świetle księżyca.

– Lazare, daj mi cierpliwości – westchnął, chłonąc zimowy krajobraz.

***

– Co to był za chłopak? – fuknęła Eleonora, naskakując na wnuczkę w samym progu kamienicy. – I co to za torby? Czy my wyglądamy na biedotę, aby zbierać jałmużnę od innych?

– To od gosposi Marszałka – odparła niechętnie Alina.

– Ach, tajemnicza Małgorzata Szulc! Wdowa? Mężatka? Jest coś między nimi? – Babka zbombardowała ją gradem wścibskich pytań.

– Nie wiem, naprawdę, babciu – wywróciła oczami dziewczyna.

– Powinnaś bardziej interesować się życiem swoich gospodarzy. Umówiliście się już na kolejne spotkanie? Spróbuj złapać go na dziecko i szantażować, A Emilowi wmówisz, że to jego. To najlepszy sposób na wzbogacenie się! – Eleonora musiała wiedzieć wszystko o wszystkich i wszystkim oraz wszystko, co dotyczyło wszystkich i wszystkiego.

Plotki i sekrety wykorzystywała jako broń przeciwko swym wrogom, a także jako zabezpieczenie w przypadku własnych potknięć. Zaś dobra pozycja społeczna i dobra przyszłości Aliny nieodłącznie wiązały się z licznymi wyrzeczeniami. Liczyła na to, że ta niewdzięczna pyskata dziewucha kiedyś doceni te starania, gdyż ona sama nie miała tyle szczęścia w życiu. Zmuszono ją do wyjścia za starego, choć niezwykle szanowanego handlarza bursztynem, który wymeldował się na drugą stronę tuż po tym, jak zabrał jej najlepsze lata młodości. Zawsze powtarzała, iż fakt faktem pan Dodola był człowiekiem uczciwym i pracowitym, nigdy nawet ręki na nią nie podniósł i majątek zostawił po sobie nie najgorszy, ale brakowało mu ikry oraz dobrego smaku. Będąc wdową, może i miałaby szansę ponownie wyjść za mąż, lecz będąc wdową z małym dzieckiem szanse te malały niemal do zera. Skupiła się więc wyłącznie na dobrym wychowaniu córki, a gdy to nie wyszło, przeniosła swoje ambicje na wnuczkę.

Lazare, daj mi cierpliwości, bo jeśli dasz mi siłę, to wypchnę ją oknem i upozoruję wypadek – pomyślała Alina, gdyż nie wiedziała nawet, jak inaczej skomentować idiotyczne i pozbawione wszelkiej moralności wymysły swojej babki.

– Państwo Perperunowie zgodzili się jutro przyjść na kolejny obiad.

– Oj, jaka szkoda. Jutro akurat wyjeżdżam z miasta na tydzień w celach służbowych – prychnęła arogancko.

Eleonora zrobiła minę, jakby doznała nagłego udaru. Oczy kobiety wyszły na wierzch, a usta rozwarły się bezradnie. Nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Doskonale wiedziała, co oznaczał powrót Aliny do wojska. Aby móc wejść w sformalizowany związek partnerski, żołnierz Republiki Pomorza musiał wpierw uzyskać na to zgodę swojego przełożonego, a przyszły małżonek musiał cechować się nienaganną opinią w społeczeństwie, odpowiednim wykształceniem i mieć niczym niezhańbione drzewo genealogiczne. Sam wniosek rozpatrywano nawet i kilka miesięcy od jego złożenia. Dodatkowo, mundurowi na stanowiskach niższych niż oficerskie, nie mogli zawiązywać związków małżeńskich. Decyzja Aliny o powrocie w szeregi wojska mogła przesunąć zamążpójście dziewczyny nawet o kilka lat, co według pani Dodoli wiązało się tylko i wyłącznie ze staropanieństwem. A to oznaczało upadek zarówno moralny jak i społeczny.

– Nie możesz wrócić do wojska! Co ja powiem państwu Perperunom? Ślub z Emilem jest ważniejszy niż twoje fanaberie! Moja córka przyniosła wystarczająco hańby naszej rodzinie, nie pozwolę, by moja wnuczka poszła w jej ślady! – wrzasnęła. Twarz staruchy stała się purpurowa. – Sama sobie jestem winna, było nie posyłać cię do harcerstwa, tak jak czynili to inni rodzice! Już tam namieszali ci w głowie!

– Na razie to tylko tydzień – wyjaśniła Alina. Nie wiedziała, czy w razie omdlenia babki najpierw łapać babkę, czy psa.

– I po tym tygodniu zakończysz ten cyrk! Inaczej osobiście spalę twój mundur! – ostrzegła Eleonora, dysząc niczym rozwścieczony byk pogryziony przez gzy.

Gdyby klasztory wiązały się z lepszymi finansami, bez wahania wysłałaby Alinę do jednego z nich, a jej problemy dobiegłyby końca.

– A teraz wybacz, ale muszę iść się spakować – mruknęła na odchodne dziewczyna i nim kobieta zdążyła dodać cokolwiek, zatrzasnęła się w swoim pokoju. – Witamy z powrotem w służbach mundurowych – powtórzyła słowa Edwarda, z iskrami w oczach gładząc złożony starannie przy starej toaletce mundur, gdy szykowała się do snu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro