2.2. Sądowi na przekór cz.2
Archanielewski mieszkał w pięciopiętrowej kamienicy koloru pąsowej róży tuż naprzeciwko fontanny Juraty na Długim Targu. Na tym reprezentacyjnym placu Wolnego Miasta, rozciągającym się między Szafirową Bramą prowadzącą do Motławy, Ratuszem Miejskim, a siedzibą Stowarzyszenia Sufrażystek od wieków swoje posiadłości mieli najznamienitsi mieszkańcy miasta. Nic dziwnego więc, że to właśnie przez Długi Targ przebiegały wszystkie oficjalne pochody, parady i orszaki, a w dni powszednie tętniło tam życie towarzyskie.
Eckhart śmiało zadudnił kołatką w kształcie głowy złotego lwa, symbolu Gdanii. Od razu otworzyła im pani Małgorzata, zupełnie jakby cały czas koczowała pod drzwiami w oczekiwaniu na gości. Była to starsza, elegancka kobieta z siwiejącymi włosami upiętymi w warkocz i zaplecionymi w kok. Przewiązany w pasie fartuszek zdobiły kaszubskie hafty.
– Jak dobrze cię widzieć w dobrym zdrowiu, Eckharcie! Proszę, wejdźcie do środka, właśnie wstawiłam miodny kuch do pieca! A to twoja nowa dziewczyna? – Wzrok kobiety padł na Alinę.
– Nie, tak właściwie to poznaliśmy się dopiero dzisiaj rano. Jesteśmy tylko znajomymi po fachu. Ekspertka od spraw Ziemi Olbrzymów, Alina Dodola, bardzo mi miło! – przedstawiła się Alina i sięgnęła do torby.
Małgorzata zlustrowała ją od stóp do głów, a miała bardzo dobry wzrok i potrafiła poznać się na ludziach już przy pierwszym spotkaniu. Widocznie stwierdziła, że ma do czynienia z porządną obywatelką, bo nagle spogodniała i wyciągnęła potężną łapę na powitanie.
– Małgorzata Szulc, również mi miło.
– Przyniosłam dla pani drobny prezent. Eckhart wspominał, iż pani lubi koty! A od tego Marszałek nie powinien zakichać się na śmierć...
W dłoniach Małgorzaty spoczęła drewniana figurka kotka.
– Dziękuję! – odparła wzruszona tym drobnym gestem uprzejmości. Tak, Alina Dodola zdecydowanie należała do obywatelek pokroju tych porządnych.
– Na samą górę! – zadyrygował z żołnierską manierą Eckhart i przepuścił Alinę w ogromnych drewnianych drzwiach zwieńczonych niewielkim witrażem.
Wspięli się na piąte piętro, przez co Alina o mało nie wypluła swoich płuc. W ciągu kilku miesięcy rekonwalescencji zdążyła stracić większość dawnej kondycji.
– A szkoda, myślałam, iż Eckhart w końcu przyprowadził jakąś dziewczynę! Jak nie mu, to może spodobasz się panu Edwardowi, bo ja wiecznie żyć nie będę! – westchnęła pani Małgorzata, gdy znaleźli się w części mieszkalnej kamienicy.
Eckhart aż zazgrzytał zębami z zażenowania.
– Pani Małgorzato, wystarczy! Tyle razy pani mówiłem, że człowiek na moim stanowisku nie powinien się żenić! Zawstydza pani moich gości!
W progu szerokiego korytarza stanął Marszałek we własnej osobie. Ubrany był w bryczesy od munduru i oficerki. Na jasnoniebieskiej koszuli w jasne prążki opinały się szelki od spodni. Żartobliwy ton głosu sugerował jednak, iż mimo wszystko nie miał żadnych pretensji do swojej gosposi.
Alina i Eckhart nieśmiało zdjęli swoje płaszcze, a Małgorzata powiesiła je na wieszaku, aby obeschły ze śniegu.
– Jak zwykle na czas! Eckhart Heide. Wzorowy żołnierz i obywatel! – skwitował Marszałek, i przeszedł do powitania z Aliną, która za wszelką cenę chciała uniknąć kontaktu fizycznego.
Dziewczyna wymamrotała niemrawe „dobry wieczór" i skryła się za plecami napuszonego jak paw Eckharta. Tymczasem Małgorzata udała się do kuchni, w celu dopilnowania przygotowywanych przez siebie potraw. Pozostali przeszli do jadalni, gdzie na okrytym haftowanym obrusem stole czekały przystawki: śledź w jabłkach, świeżo upieczony chleb, deska wędlin, ogórki kiszone i zupa grzybowa z łazankami.
Edward odsunął krzesło przed Aliną, podczas gdy Heide rozsiadał się na miejscu obok niej, sam zaś usiadł naprzeciwko. Alina podziękowała, onieśmielona uwagą, jakiej doświadczała tego wieczora. Szczególnie ze strony Archanielewskiego. Tym bardziej, iż według swojego poczucia estetyki był on dość przystojny pomimo lekko odstających uszu. Gęste brwi, mądrość skryta w głębi szaro-zielonych oczu, prosty nos, delikatne usta i kwadratowa szczęka nadawały mu wyglądu ucieleśnienia literackiego wzorca osobowego romantycznego żołnierza.
– Pani Małgorzata zrobiła przepyszną dereniówkę – oznajmił Edward, biorąc do ręki karafkę, a następnie polał nalewki gościom. – Za nasze spotkanie! – wzniósł toast.
Cała trójka stuknęła się kieliszkami i wychyliła ich zawartość do dna.
– A więc pewnie zastanawiacie się, po co was tu wezwałem... – zaczął i nalał Alinie zupy. – I dlaczego to spotkanie ma charakter ściśle tajny.
Eckhart i Alina z zainteresowaniem unieśli głowy znad swoich talerzy.
– Jak wiecie, mamy tydzień na udowodnienie niewinności Heidi i nie możemy przebierać w środkach. Dzisiaj wieczorem spakujcie swoje walizki, bo już jutro rano wyjeżdżamy do mojej posiadłości pod miastem. Nikt tam nie będzie nam przeszkadzał ani węszył, a nie łudźcie się, Sąd Najwyższy z pewnością będzie chciał pokrzyżować nam plany i za wszelką cenę utrudnić działanie. To nie są przelewki. Władza Sądownicza nie będzie przebierać w środkach, więc dla naszego bezpieczeństwa lepiej wyjechać na jakiś czas z miasta. Alino, masz zapewniony wstęp do wszystkich archiwów w całej Republice. Eckhart zabierze cię, gdziekolwiek będziesz chciała jechać i będzie dbał o twoje bezpieczeństwo...
– A jaka jest moja rola w śledztwie? – Eckhart przerwał Marszałkowi wypowiedź.
– No właśnie taka. Będziesz nadzorował przebieg prac i notować wszystko, czego się dowiedziałeś... Oficjalnie mianuję cię moim osobistym asystentem.
Słysząc to, Heide o mało nie spadł z krzesła. Miał ochotę wskoczyć na stół i wyściskać Edwarda, ale w porę się opamiętał i jak tylko odzyskał zdolność mówienia, podziękował mężczyźnie z należytymi honorami.
Nagle zaskrzypiały zawiasy w drzwiach, czym też przyciągnęły uwagę wszystkich w ich stronę. Początkowo Eckhartowi przebiegło przez myśl, iż to Małgorzata przybyła z kolejnymi piszczącymi podniebienie potrawami, lecz nic bardziej mylnego. Do jadalni weszła zjawa. Pół duch, pół niewysoka dziewczyna w sukience koloru rozwodnionego wina. Czarne włosy upięła nisko satynową wstążką, odsłaniając okrągłą pomimo niezbyt zdrowej diety twarz. Łypnęła na zebranych pełnymi obojętności, czarnymi ślepiami i z niewzruszona spojrzeniami innych, przeszła w milczeniu przez pokój. Usiadła obok Edwarda i zwiesiwszy głowę, wbiła wzrok w pusty talerz, który czekał specjalnie na nią.
– Mówiłaś, że znasz język Ziemi Olbrzymów – Edward zwrócił się do Aliny.
– To stormlandzki – odparła Dodola.
– Rozumiem waszą mowę. Nie wiem, skąd ją znam, ale wszystko doskonale rozumiem – wymamrotała niewyraźnie szorstkim głosem Heidi. Chociaż podczas przesłuchań zdawkowo i niewyraźnie odpowiadała na zadawane pytania, to zapytana kiedyś o to, skąd pochodzi, odpowiedziała, że jest „ilfinżańczykówianeczką".
– Heidi, poznaj Alinę Dodolę, jedyną osobę z Krainy Bogów mającą jakiekolwiek pojęcie o olbrzymach i ich ziemi. A to jest Eckhart Heide, mój asystent. Wspólnie udowodnimy twojej niewinności. – Marszałek w końcu przedstawił sobie swoich gości.
Gdy padło nazwisko Heide, serce Heidi na chwilę stanęło. Uspokoiła się w myślach, tłumacząc sobie, iż może to zwykły przypadek, lecz jednocześnie postanowiła uważniej przyjrzeć się chłopakowi noszącym to samo nazwisko co jej rzekomy ojciec. Nie chciała ujawniać wszystkich swoich kart, wiele spraw przemilczała i zagarnęła całą prawdę tylko dla siebie. Była świadoma, iż w tej ryzykownej grze, as w rękawie przynosił zwycięstwo, jednak równie dobrze mógł ją pogrążyć.
– Nie chcę wam sprawiać żadnych kłopotów. Chcę tylko wrócić do domu... – odburknęła.
Eckhart i Alina zamarli, jakby właśnie nawiązali kontakt z obcą cywilizacją.
– Nie jest to możliwe, dopóki Sąd Najwyższy cię nie uniewinni – wyjaśnił ze spokojem Edward. – Z resztą jeszcze nikt dotąd nie przekroczył wschodniego morza Bałtyckiego. Każda ekspedycja zaginęła bez śladu.
– Według kronik przejścia strzegą krwiożercze smoki i węże – wtrąciła się Alina. – Żaden samolot, który wleciał we mgłę nie powrócił... Żaden okręt...
– To będzie kolejny punkt do przepracowania... – stwierdził Eckhart. Nie mógł oderwać oczu od księżniczki z dalekiej krainy, tak samo, jak ona nie mogła oderwać swoich oczu od niego. Rosło między nimi hipnotyzujące napięcie, elektryzujące powietrze wokół nich. Oboje to czuli, nie dając tego po sobie poznać.
Wygłodniała Heidi bez skrupułów sięgnęła po wazę i chochlę, po czym kapiąc grzybową na obrus, napełniła swój talerz aż po brzegi. Jedną ręką chwyciła łyżkę, w drugą trzy pajdy chleba na raz i siorbiąc, mocno przygarbiona, zaczęła konsumować posiłek. Każdy łyk zagryzała pieczywem. Pomimo pozornego poczucia swobody, cały czas rozglądała się na boki, wypatrując zagrożenia i siedziała na krześle w kucki.
I to jest niby księżniczka? – pomyślał Heide, straciwszy cały swój entuzjazm. Powoli zaczynał wątpić w pomyślność ich misji.
Zanim Małgorzata przyniosła pieczoną w jabłkach kaczkę z dodatkiem buraczków i smażonej na miodzie gruszki, nikt nie odezwał się ani słowem.
– Powinnyśmy najpierw zacząć od dokładnej analizy tego co wydarzyło się w Aszterogradzie – zasugerowała Alina, jako pierwsza przerywając ciszę. – Potrzebne będą wszystkie niezbędne informacje: lista stacjonujących na zamku, zeznania naocznych świadków i relacja z miejsca zdarzenia.
– A potem powinniśmy krok po kroku w ten sam sposób przeanalizować każdą podobną sprawę i odszukać podobieństwa między nimi, musi być jakieś ogniwo łączące je wszystkie – oznajmił Eckhart. – Brzmi banalnie.
– Nie daj się zwieść, Eckharcie. Już mówiłem, że Sąd Najwyższy będzie skutecznie utrudniał nam zadanie. Musimy być nader ostrożni i działać szybko – pouczył go Marszałek.
– Jest też jeszcze jedna istotna sprawa, o której pan wspominał. A mianowicie, jeśli udowodnimy, że Heidi pochodzi z Ziemi Olbrzymów, mogą wykorzystać naszą własną broń przeciwko nam i podtrzymać oskarżenie o szpiegostwo. Musimy obrać najmniej ryzykowną strategię... Może niech zmieni swoje zeznania i udaje niepoczytalną? – zasugerował.
– Możesz mi nie wierzyć, ale nie jestem wariatką — syknęła przez zęby Heidi, a żarówki w żyrandolu nad stołem zaczęły niespodziewanie mrugać. – Doskonale wiem, co widziałam i co przeszłam...
Póki Ziemia Olbrzymów żyła w jej myślach, póty istniała nadzieja na powrót do domu.
– Może i jestem w stanie ci uwierzyć, ale przyznawanie się otwarcie do tego nie jest moim zdaniem najlepszym pomysłem!
– Jestem Heidi von Balk, księżniczka Ilfing i wnuczka króla Urlicha von Balka. Jestem dumna z tego kim jestem i skąd pochodzę! Odebrano mi wszystko, co miałam i nie ugnę się już przed nikim i niczym! Choćbym miała przypłacić to własnym życiem, nie zniżę się nigdy do tego poziomu! – wrzasnęła.
Miała dość ciągłych kłamstw i udawania. Kurczowo trzymała się tego, co dawało poczucie spełnienia i stabilności.
W tym samym momencie żarówki eksplodowały z trzaskiem tak samo jak tłumione przez lata emocje, a w jadalni zapanowała ciemność.
– Co się stało? – wykrzyknęła Małgorzata, wpadając w przerażeniu do jadalni niemal z drzwiami.
Oświetliła zaciemnione pomieszczenie wąską strugą światła z korytarza.
– Wszystko w porządku, to tylko drobne spięcie w elektryce. Jutro wymienię żarówki – uspokoił ją Edward. – Wszyscy cali?
– Tak – odparł chłodno Heide i zlustrował wzrokiem Heidi.
Dziewczyna z szeroko otwartymi oczami przyglądała się dziełu swojej furii. Wykrzywiwszy się w grymasie rozpaczy, zerwała się z miejsca i wybiegła do salonu, jedynego pomieszczenia w domu Edwarda, gdzie czuła się bezpiecznie. Małgorzata chciała ruszyć za nią, lecz Archanielewski powstrzymał ją stanowczym gestem dłoni.
– Przykro mi, ale chyba będziemy musieli przerwać naszą kolację. Heidi chyba musi odpocząć. Ustaliliśmy już na szczęście najważniejsze sprawy. Małgorzata nakroi wam ciasta na drogę – oznajmił Edward, ostrożnie zgarniając ze stołu potłuczone szkło.
Alina i Eckhart skinęli ze zrozumieniem głowami.
– Jutro przed dwunastą bądźcie gotowi. Przyjadę po każdego z was osobno. Alino, czekaj na mnie przy dworcu centralnym. Eckharcie, spotkamy się przy głównej poczcie. Bądźcie ubrani tak, by nie rzucać się w oczy i nie zwracajcie na siebie uwagi. Domyślam się, że nie będzie to dla ciebie problemem. – Ostatnie zdanie mężczyzna pokierował do Dodoli, nawiązując do jej umiejętności przemieniania się w mgłę, o której Eckhart nie omieszkał mu donieść. Prawo zaś zabraniało chałom korzystania ze swoich mocy pod groźbą więzienia, a nawet i śmierci. – Zabierzcie ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Widzimy się po jedenastej w umówionych miejscach. Dziękuję, że mogłem was dzisiaj gościć.
Z tymi słowami, gospodarz powiódł swoich gości do wyjścia.
– To zaszczyt być pańskim gościem – odparła Dodola i podała mężczyźnie wolną dłoń na pożegnanie. W drugiej trzymała torbę z naszykowaną przez Małgorzatę wałówką. Zdawała sobie sprawę, że nie każdy podrzędny żołnierz mógł liczyć na takie honory, lecz mimo wszystko wolała utrzymać dystans między nimi. – I dziękuję za pańskie zaufanie – dodała, tym razem ze szczerą wdzięcznością.
Niezależnie od osobistych uprzedzeń wobec Marszałka, misja uratowania Heidi wskazała Alinie nowy cel. Pierwszy raz od dawna poczuła się doceniona i potrzebna. Jeszcze nie wiedziała, jak przekaże te wieści babce, jednak odczuwała przyjemnie wirującą w brzuchu ekscytacje i z każdym wdechem wdychała zapach nadchodzącej przygody pachnącej starymi aktami i pożółkłym papierem.
– Zaszczytem było poznać córkę mojej dawnej przyjaciółki! Pozdrów ode mnie Danielę. I witamy z powrotem w służbach mundurowych!
– Postaram się... – odparła po chwili namysłu, gdyż szukała możliwie najbardziej neutralnej odpowiedzi, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń ani nie spowodować lawiny niepotrzebnych pytań dotyczących relacji panujących w dysfunkcyjnej rodzinie Dodolów.
Gdyby Daniela dowiedziała się, że Alina gościła u samego Marszałka, zapewne ubiłaby ją tulipanem z potłuczonej butelki po wódce i rzuciła rybom na pożarcie na znak pogardy. Jakby Eleonora znała prawdziwy motyw tego spotkania, bez wahania poświęciłaby swój ulubiony dywan, by zawinąć w niego zwłoki wnuczki i na własnych plecach, pomimo dokuczających bólów w krzyżu, wrzuciłaby je do Motławy.
Jak tylko wyszli na klatkę schodową, Eckhart zaoferował Alinie, że odprowadzi ją do domu, choć ten znajdował się zaledwie kilka ulic dalej. Kierując się nieznaną dotąd fascynacja, chciał jak najdłużej przedłużyć w czasie moment ich rozstania.
– Skąd tak właściwie wzięły się chały? – spytał, gdy przemierzali oświetlony światłem ulicznych latarni Długi Targ.
Tego zimowego wieczoru, idąc osobno obok siebie, byli tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Niewinni w swojej niezdarności. Obcy we własnej samotności.
– Jest wiele historii, legend i podań na ten temat. Według jednych – stworzyła nas Aštera, byśmy mogły służyć burzy. Według innych nękałyśmy ludzi i odkąd istnieje czas, chciałyśmy pożreć słońce. Dopiero Aštera zapanowała nad nami, byśmy, zamiast prześladować, mogły chronić rolników i ich plony wraz z jej synami. Po Drugim Wielkim Potopie większość z nas została na południu, na terenach dzisiejszych Wysp Chorwackich i Serbskiego Carstwa, a część ruszyła za Ašterą i Lazare, osadzając się w nieodkrytych dotąd krainach. I od tego czasu to i mój dom... Nigdy nie będę bałkańską chałą, bo moja rodzina żyje tu od pokoleń, lecz nigdy nie będę w pełni Kaszubką czy Pomeranką albo Lechitką... Wiecznie zawieszona między światami...
– Ciekawe... – mruknął bez choćby cienia ironii Eckhart.
– Ty też nie jesteś stąd, prawda? Twoje imię i nazwisko...
– Rodzina mojej matki pochodziła z Niderlandów, choć czasem się zasymilowała z ludnością stormlandzką i została tu po odzyskaniu Wolnego Miasta przez Republikę. Nie lubię się tym chwalić... W końcu wiesz, jakie ludzie mają podejście do dawnych osadników po wojnie...
– Mi to nie przeszkadza! – oświadczyła beztrosko Alina i schowała obie dłonie do kieszeni płaszcza, pozwalając siatce z jedzeniem swobodnie zwisać u boku. Zadarła wysoko głowę, aby przyjrzeć się leniwie opadającym na ziemię płatkom śniegu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro