2.1 Sądowi na przekór cz.1
– Witaj w swoim tymczasowym domu... – oświadczył Edward i przytrzymał butem otwarte na oścież drzwi frontowe swojego miejskiego mieszkania.
Na rękach trzymał dygoczącą zarówno z zimna jak i ze strachu Heidi. Dziewczyna wydawała się kurczyć z każdą chwilą. A słowo dom... Zdążyła już chyba zapomnieć, że nawet istniało.
– O Bòrowô Cotko! Co za biedula! – wykrzyknęła stara gospodyni, pani Małgorzata, zupełnie jakby Archanielewski przyniósł z dworu znalezionego na mrozie szczeniaczka. – Przygotuję ciepłą kąpiel!
Mężczyzna położył dziewczynę na sofie w pokoju dziennym, a ta odwróciła się do niego plecami, by wcisnąć się najgłębiej jak tylko to możliwe w miękkie obicie. Patrzyła w martwy punkt przed sobą bez żadnych emocji i tylko łzy ściekały po brudnych, odrapanych policzkach. Edward na chwilę wyszedł do innego pokoju. Nie wydała z siebie żadnego dźwięku, czasem brała jedynie głębszy oddech. Potrafiła tkwić w takim marazmie godzinami. Odcinała się od otaczającego ją świata. Nie uciekała jednak do krainy swojej wyobraźni ani do wspomnień, uciekała do pustki. Przeraźliwej, ciemnej pustki, stanu pozbawionego wszelkich uczuć i myśli.
– Podobną miałaś na sobie, gdy cię znaleźli. Nie znam się na modzie, ale podejrzewam, że to noszą dziewczęta w twoim wieku na Ziemi Olbrzymów – powiedział Archanielewski. Przyniósł ze sobą burgundową sukienkę w jasne kwiatki i ostrożnie położył ubranie na zagłówku. – Pani Małgorzata zajmie się tobą, to dobra kobieta, a ty potrzebujesz matczynej troski. Nie jestem pewien, czy potrafiłbym ci ją dać.
Heidi obróciła się powoli i apatycznie wyszeptała ciche: „Dziękuję". Edward uśmiechnął się, zadowolony z tej krótkiej interakcji i pogłaskał dziewczynę troskliwie po ramieniu.
– Ci ludzie zapłacą za to, co ci zrobili... – obiecał, świadom tego, że skrzywienia na psychice dziewczyny ciężko będzie naprawić.
Dwa lata niewoli uświadomiły Adelheidis, iż jest nikim. Ani urodzenie, ani reputacja nie potrafiły zapewnić bezpieczeństwa. Tak właściwie to nawet i tamta dawna tożsamość, jeśli kulejący mnisi mieli rację, a jej sny mówiły prawdę, była wyłącznie kłamstwem. Ścisnęła w dłoni srebrną zawieszkę, tkwiącą cały czas nieprzerwanie na jej szyi. Kim tak właściwie była, skoro księżniczka Adelheidis von Balk nigdy nie istniała? I przede wszystkim: kim był mężczyzna o nazwisku Heide, którego przeklęta krew płynęła w jej żyłach? Pozbawiona tożsamości, stała się kolejnym więźniem, zwykłym przestępcą potępionym przez społeczeństwo. Tylko fascynacja Edwarda Ziemią Olbrzymów utrzymywała ją na cienkiej niczym ludzki włos linii życia. Teraz była wolna, powinna okazać wdzięczność losowi za ocalenie. Lecz wybawienie jednocześnie oznaczało przekleństwo, nieustanny koszmar trwający nieprzerwanie od dwóch lat. Gdyby tylko zegar Kiriana Schmidta potrafił cofnąć czas... Wolałaby trwać w wiecznym kłamstwie i iluzji, szczęśliwa, naiwna i obłudna, niż w świadomości, że tak naprawdę, to nawet nie wie, kim jest, wygnana i opuszczona przez wszystkich na obcej ziemi.
***
Heidi zanurzyła się w wannie. Ciepła woda przyjemnie obmywała wychłodzone do szpiku kości ciało i zdawała się zmywać wszelki brud, nawet i ten niewidzialny dla ludzkiego oka. Zanurzyła się cała i tylko zadarty nos wystawał ponad taflę, umożliwiając oddychanie. Chciała tam zostać na zawsze i do końca świata wpatrywać się w łazienkowy sufit.
Małgorzata pomogła dziewczynie wytrzeć się i ubrać. Robiąc to, mogła policzyć wszystkie żebra i zagrać na nich niczym na pianinie. Nieco otyła gosposia przypomniała Heidi o czułości Erny. Czy to właśnie tak matki opiekowały się swoimi dziećmi? Nie oceniały ani nie rozmyślały za dużo, po prostu w milczeniu dbały o umęczone ciała, cierpiąc po cichu w środku...
– Już dawno rząd powinien zrobić porządek z władzą sądowniczą! Poprzedni Marszałek był dla niej za bardzo pobłażliwy i oto efekty! Żeby biedne dziecko bez żadnych konkretnych dowodów skazać na takie cierpienie... W głowie się nie mieści! Ale już, już, spokojnie, ja się tobą porządnie zajmę! Nasmażę ci ruchanek, to zaraz lepiej ci się zrobi. Nim się obejrzysz, będziesz okrąglutka jak pyza! — szczebiotała kobieta, pielęgnując wymęczone więzieniem ciało Heidi.
Gdy dziewczyna ujrzała się w lustrze po raz pierwszy od dawna, nie poznała samej siebie. Pozbawiona słonecznych promieni skóra straciła blask, stała się ziemista i pokryta wypryskami. Sińce pod oczami, pęknięte naczynka i cienkie żyłki przecinały pożółkłe lico niczym system rzek i kanałów. Długie, czarne włosy przypominały w dotyku podsuszoną słomę i nawet po rozczesaniu każdy sterczał w inną stronę jak wiecheć na strachu na wróble. Mimo to poczuła się czysto, świeżo i bezpiecznie. Jednak wciąż błądziła po nieznanej krainie ze złego snu. Wszystko wydawało się być tak podobne jak w Ilfing, a jednocześnie tak obce i nieznane. Jednego była pewna – na Ziemi Bogów nie było żadnych bogów, a nawet jeśli, to nie znali oni litości. Zmęczona tak prostą czynnością jak kąpiel, ponownie ułożyła się na sofie, tym razem w nowej, czystej sukience zapinanej na guziki. Podkuliła nogi, zginając kolana aż pod samą brodę i uciekła w pustkę. Głowę ułożyła na kolanach Marszałka. W tej okrutnej krainie on był jedynym rycerzem gotowym służyć z poświęceniem księżniczce bez państwa i korony.
Małgorzata z rozczuleniem przyglądała się tej scenie, składając stare ubranie Heidi chyba tylko po to, by je zaraz wyrzucić. W tle radio grało stare miłosne tango, a w kominku tańczyły do niego zmysłowo płomienie.
– Ona na to nie zasłużyła... – wyszeptała gosposia, przyciskając podarty łach do piersi.
Sama straciła jedynego i ukochanego syna na wojnie ze Stormlandem, więc instynkt macierzyński wciąż pozostawał żywy w roztrzaskanym sercu. Przelewała więc całą swoją troskę na Marszałka, traktując go jak własne dziecko. Czasem aż za bardzo wczuwała się w rolę matki, przez co była chyba jedyną osobą w całej Republice, przed którą Edward potrafił drżeć niczym mały chłopiec w obawie przed otrzymaniem lania starą szmatką. A może to właśnie porywczy temperament Małgorzaty i wrodzona dobroć kobiety pomagały Archanielewskiemu udźwignąć ciężar dzierżonej przez niego władzy, bez uginania się pod nim i bez ulegania pokusom...
– Powinien pan zająć się tymi bufonami w togach – mruknęła, chwyciwszy się pod boki. – W końcu jest pan Marszałkiem! Wszyscy wiedzą, jacy to skorumpowani krętacze! Myślą, iż za pieniądze mogą decydować o czyimś życiu lub śmierci!
– Gdyby to było takie proste... – westchnął Edward i zapalił papierosa. Zbyt często zastanawiał się, czy aby na pewno zasłużył na swoje stanowisko.
– Tyle razy prosiłam, by nie palił pan na sofie bez popielniczki! Jest pan niereformowalny! A najlepiej gdyby raczył pan wychodzić na balkon! Zaczadzi pan biedne dziecko! – fuknęła na odchodne Małgorzata i zniknęła w drzwiach prowadzących do kuchni, by wyrzucić koszulę Heidi do śmietnika.
Heidi uśmiechnęła się delikatnie, wdychając pełną piersią papierosowy dym. Wraz z tym zapachem odżyły wspomnienia. Widziała Ernę w swoich drogich futrach, popalającą papierosa przy lampce wina i lekturze niskich lotów i niemal czuła mocne perfumy o porzeczkowej nucie. Przypominała sobie wagary z Juli, gdy chowały się w krzakach i w wąskich uliczkach Starego Miasta ze skradzionymi papierosami pana Schmidta, a także poranki spędzone w Bramie Targowej, gdy dotrzymywała towarzystwa Nissemu przed swoimi lekcjami. Chociaż ciałem leżała na kanapie u Marszałka Republiki Pomorza, duszą pozostała w Ilfing i błądziła brukowanymi uliczkami miasta pośród kamienic. Kryła się przed deszczem w różanym ogrodzie i pluskała się w Srebrnym Potoku oraz w Stawie Skąpców. Tańczyła w Parku Bażantów i popychała ramiona zaczarowanego zegara ku północy, aby po raz kolejny wymazał wszystkie koszmary z pamięci mieszkańców.
Tymczasem za oknem salonu też istniał świat. Wtulone w siebie kolorowe kamieniczki przypominały korowody tańczących dziewcząt, a samotna Jurata tęsknym wzrokiem wodziła za przechodniami. Czasem przysiadał się do niej zbłąkany gołąb i mewy przynosiły wieści od morskich fal. Nieopodal, wewnątrz przytulnej kawiarni przy stoliku siedzieli Eckhart i Alina i popijali ciepłą kawę.
– Od lat nie byłem w kawiarni... – wyznał Heide, wycierając serwetką brązową smugę nad górną wargą.
– Czemu? Nigdy nigdzie nie wychodzisz? – spytała zaintrygowana dziewczyna, ostrożnie wrzucając do ciepłego napoju dodatkowe dwie kostki cukru.
– Służba – wzruszył ramionami chłopak i rozejrzał się nerwowo dookoła.
Zewsząd otaczali go eleganccy mieszczanie z różnych warstw społecznych. Zarówno pracownicy fabryk, sklepikarze, jak i bogaci kupcy oraz właściciele dobrze prosperujących biznesów spotykali się po pracy w kawiarniach, restauracjach, kinach i teatrach, gdzie też kwitło życie kulturowe i towarzyskie Wolnego Miasta Gdanii. Popularną rozrywkę stanowiły również saloniki literackie, wystawy artystyczne, czy potańcówki, zaś latem mieszkańcy okupowali pobliskie złociste plaże. Wśród tych wszystkich ludzi Eckhart dostrzegał zarówno wojskowych, strażników, jak i cywili, którzy beztrosko spędzali swój czas na przyjemnych pogawędkach.
– Ale masz przecież jakieś wychodne, czyż nie?
– Mam, ale i tak spędzam je zazwyczaj w koszarach. Jak byłem mały Edward, to znaczy Marszałek, zabierał mnie czasem na lody albo na gorącą czekoladę. Raz nawet zabrał mnie do wesołego miasteczka. Teraz jest zbyt zajęty, ale wciąż czasem zaprasza mnie do baru albo do siebie, by pograć w karty.
– A co z twoją rodziną?
– Matka zginęła w czasie wojny, a ojciec nie wrócił z frontu. Wychowało mnie wojsko.
Zapadła niezręczna cisza. Alina ze współczuciem spojrzała na Eckharta i zagryzła nerwowo dolną wargę.
– Ty za to chyba nie przepadasz zbytnio za swoją rodziną? – zapytał niewzruszony Heide. Przez lata przywykł do samotności i polubił własne towarzystwo.
– Od dnia moich narodzin matka uświadamiała mi, jak bardzo mnie nienawidzi... Gdy miałam ledwie miesiąc, zostawiła mnie na całą noc samą w domu i poszła pić do knajpy. Dopiero zaniepokojeni płaczem sąsiedzi wezwali strażników, którzy oddali mnie pod opiekę babki. Aż któregoś dnia, gdy bawiłam się na podwórku, przyszedł po mnie jakiś gruby stary dziad i chciał mnie porwać, twierdząc, że matka przegrała mnie poprzedniego dnia w kartach. Tego było za wiele i dla babki. Zabroniła matce się do mnie zbliżać, co było jej w sumie na rękę, bo w końcu pozbyła się swojego największego problemu. A moja babka... No cóż, sam miałeś nieprzyjemność ją poznać... Próbuje spełniać poprzez mnie swoje niespełnione ambicje z młodości i zaplanować każdy szczegół mojego życia, łącznie z nagrobkiem i epitafium na nim. Podejrzewam, że nawet wiązankę na mój grób ma już wybraną i to w odpowiednich, stonowanych kolorach, by pasowały do całości kompozycji.
Po tylu latach Alina potrafiła już tylko żartować ze swojej patologicznej sytuacji rodzinnej.
– A co z ojcem?
– Nigdy go nie znałam. Pewnie nawet matka nie wie, kim on jest. Pomyśleć, że przyjaźniła się kiedyś z Marszałkiem... Dla mnie zawsze była zwykłą pijaczką i dupodajką... – wymamrotała i skrzywiła się z obrzydzeniem. – Dlatego tak bardzo kochałam wojsko... Tu w końcu ktoś mnie docenił za to kim byłam, znalazłam prawdziwych przyjaciół, służyłam swojemu narodowi... A teraz? Z tym jednym okiem i poparzoną gębą mogę co najwyżej pracować w gabinecie osobliwości albo występować w cyrku... Chyba naprawdę pozostaje mi wyjść za Emila Perperunę i urodzić mu gromadkę cyklopków – dodała, nieco bardziej emocjonalnie. Czemu tak właściwie zwierzała się ze swoich wewnętrznych przemyśleń zupełnie obcemu chłopakowi? Nie należała przecież do osób, które miały w zwyczaju ciągłe narzekanie i użalanie się nad sobą. Aczkolwiek wyduszenie z siebie tego wszystkiego przyniosło upragnioną ulgę i spokój. – Przepraszam... Zapewne bardzo ci to wszystko jedno z tego powodu... – powiedziała ze skruchą i ponownie ujęła porcelanową filiżankę w obie dłonie.
Spuściła wzrok. Wzięła łyk kawy, delikatnie mocząc w niej usta.
– Częściowo tak – przyznał bez skrupułów Heide. – Jednak moim zdaniem ta blizna dodaje ci uroku. Gdybyś trafiła do gabinetu osobliwości, odwiedzałbym go codziennie...
Co ty właśnie powiedziałeś, durniu?! – zganił samego siebie w myślach. Miał ochotę walnąć głową w stół, gdyż zamierzał jedynie sprawić dziewczynie komplement, podnieść ją jakoś na duchu, tak samo jak ona go, po wyjściu ze sklepu z garniturami. Cóż, relacje międzyludzkie nie były widocznie jego mocną stroną.
– Ja przepraszam, nie chciałem... – spanikował, zasłoniwszy twarz dłońmi, zupełnie jakby chciał wepchnąć swoje słowa z powrotem do gardła.
Na szczęście Alina nie przyjęła tego wadliwej jakości komplementu ze złością. Zamiast tego, zachichotała, przez co o mało nie oblała się kawą.
– Nic nie szkodzi. To był najlepszy komplement, jaki w życiu słyszałam! Naprawdę. Dasz wiarę, że dzisiaj podczas obiadu matka mojego potencjalnego narzeczonego spytała, czy nasze dzieci będą cyklopami? – To powiedziawszy, zarechotała tak głośno, aż niektórzy goście kawiarni odwrócili się za nią ze zdegustowaniem.
Eckhart wytrzeszczył szeroko w niedowierzaniu jasnoniebieskie oczy.
– Która to godzina? Nie powinnyśmy już się zbierać? – zapytała nagle, zerkając na nieistniejący zegarek zawieszony na lewym nadgarstku.
Heide sięgnął po swój kieszonkowy zegarek i przytaknął, ponieważ bez reszty pochłonęła go konwersacja, przez co niemal całkowicie stracił poczucie czasu. W pośpiechu dopił kawę i po raz ostatni wytarł usta
Dodola odsunęła się z krzesłem od stołu i nie mając zbyt wiele oczekiwań co do dżentelmeńskich odruchów Eckharta, samodzielnie ubrała płaszcz i zaczekała, aż chłopak zapłaci kelnerowi. Skinęła głową na pożegnanie przed opuszczeniem lokalu i intensywnie wypuściła powietrze nosem.
– No to prowadź! – poprosiła Eckharta, jak tylko znalazł się tuż przy niej.
– To naprawdę rzut beretem stąd, jednak nie chciałbym się spóźnić na kolację do samego Marszałka. Byłby to akt najwyższej zniewagi! – odparł z powagą w głosie.
Alina nie mogła zareagować inaczej niż cichym parsknięciem.
– Świata nie widzisz poza naszym Marszałkiem – stwierdziła z rozbawieniem.
– A kto widzi? – mruknął zawstydzony Heide. – To jedyna nadzieja naszego narodu, niezwykle utalentowany i oddany państwu człowiek. Służenie mu to najwyższy zaszczyt!
Alina tylko wywróciła oczami, śmiejąc się w duchu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro