12.1. Kruchy lód
– Dziękuję ci, Adamie, za twoje słowa wsparcia! – Archanielewski uścisnął dłoń dyrektorowi więzienia na schodach siedziby Sądu Najwyższego.
– Chociaż tyle mogłem dla ciebie zrobić, Edwardzie. Dziś wieczorem niebo będzie bezchmurne.
– Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczny. Jeszcze raz dziękuję, do zobaczenia!
Skinąwszy głową, Oruński udał się w stronę czekającej na niego wraz z dziećmi żony.
– Do samochodu! – zadyrygował Edward.
Alina i Eckhart popatrzyli tylko po sobie i bez słowa sprzeciwu podążyli za nim.
– Mam dla was pewne zadanie i zrozumiem, jeśli się nie zgodzicie – powiedział Archanielewski, upewniwszy się, że wokół nie ma nikogo, kto mógłby podsłuchać ich rozmowę.
– O co chodzi? – spytał niepewnie Heide.
– Byłem przygotowany na taki obrót spraw niemal od samego początku. Dlatego też, wymyśliłem plan B.
Alina i Eckhart ponownie popatrzyli po sobie i zamienili się w słuch.
– Ustaliłem z Oruńskim, że dziś w nocy, dosypie środków nasennych do posiłków swoich podwładnych, dzięki czemu, nikt nie będzie strzegł celi Heidi. I tak są stosowane do usypiania więźniów, by nie sprawiali kłopotów, więc nikogo nie powinna zdziwić pomyłka. Wtedy ty, Alino, dzięki swoim zdolnościom, zakradniesz się do środka i ją wypuścisz. Droga będzie wolna, a klucze będą wisieć na wierzchu. Potem Eckhart zabierze was nad brzeg... I tu zaczyna się bardziej skomplikowana część mojego planu...
– Chce pan, byśmy pomogli Heidi wrócić do domu, tak? – odgadła Alina.
– Tak... Jednak jest to bardzo ryzykowne i niebezpieczne zadanie... Nie wiadomo przecież tak naprawdę do końca co kryję się za mgłą.
– Wchodzę w to! – oznajmiła stanowczo Dodola. – Cokolwiek to jest, nie może być gorsze od mojej babki.
– Ja też. Chociaż, jak to Sędzia stwierdził, kobiety bywają lepsi...
– Wiesz nie nie zwróciłem wcześniej uwagi na ten dziki podmiot? – stwierdził Edward. W zadumie podrapał się po gładkiej brodzie. – Wracając, gdy uwolnicie już Heidi, dajcie jej to ode mnie na pamiątkę – poprosił i przekazał Alinie talię kart, którą zwykli rozgrywać wszystkie dotychczasowe gry. Zamiast królowej widniała na nich Aštera, zamiast króla Lazare, a zamiast jopka upadły anioł. – Chciałbym się z nią pożegnać osobiście, ale sami wiecie. Muszę udawać, że nic nie wiem, tym bardziej, że teraz Sąd będzie miał na mnie oko, by upewnić się, czy czegoś nie knuję. Niedoczekanie. Wszystko przygotowałem zawczasu. A teraz jakby nigdy nic wracamy do mnie, gdzie omówimy dalsze szczegóły. Wyruszycie od razu po zmroku.
***
Heidi leżała w bezruchu na chłodnej ziemi odwrócona plecami do krat. Ponownie oddała się we władanie pustce. Cały gniew i nienawiść ustąpiły, nie pozostało nic oprócz bezsilności. Musiała wreszcie stanąć przed tą małą, wystraszoną dziewczynką z włosami upiętymi czerwonymi wstążkami w pętelki i przyznać się przed nią, że zawiodła je obie. Zaczęła się zastanawiać, jak inaczej potoczyłoby się jej życie, gdyby Konrad nigdy nie zbudził płanetników? Albo jakby chociaż dane jej było pozostać w Ilfing? Lecz szybko porzuciła te myśli, zaciskając pięść na wisiorku po swoim ojcu, którego imienia nawet nie znała. Cokolwiek by nie zrobiła, i tak nic nigdy nie byłoby już takie same. Nigdy nie była tym, kim myślała, że jest, a teraz miała zginąć rozstrzelana w obronie fałszywej tożsamości. A im bardziej o tym myślała, tym więcej aspektów jej życia na Ziemi Olbrzymów przestawało mieć sens, bo nie tuszowało ich tym razem każde uderzenie zegara po północy. Gdyby tylko Erna była obok niej... Tak bardzo potrzebowała jej bliskości, że niemal wszystkimi zmysłami poczuła czyjąś obecność obok siebie. Odwróciła się i dostrzegła przed sobą gęstą, kłębiącą się tuż pod celą mgłę. Wiszące na ścianie klucze same się i uniosły i trafiły do zamka, odkluczając go. Heidi musiała kilkakrotnie zamrugać opuchniętymi od płaczu powiekami, by uświadomić sobie, iż nie śpi. Natychmiast zerwała się na równe nogi, mając zdecydowanie dosyć wszelkich zjawisk nadprzyrodzonych, a szczególnie tych związanych z pogodą. Wtedy mgła zaczęła powoli uformowywać się w ludzką sylwetkę i z maleńkich drobinek zmaterializowała się przed nią ubrana w pełny zimowy mundur Alina. Może nie była to osoba, o którą do końca prosiła, ale nie wypadało patrzeć darowanemu koniowi w zęby, nawet jeśli był on ślepy na jedno oko. Rzuciła się wprost ramiona Aliny i ścisnęła tak mocno, jakby bała się, że za chwilę znów rozpłynie się w powietrzu.
– Chodź, nie mamy dużo czasu. Staraj się tylko zbytnio nie hałasować. Eckhart czeka na nas tuż za bramą... – wyjaśniła szeptem Dodola i pogładziła Heidi po włosach.
Von Balk skinęła porozumiewawczo głową i ruszyła powoli za Aliną przez spiralne korytarze twierdzy wypełnione śpiącymi twardym snem strażnikami. Ostrożnie stawiała każdy krok, by przypadkiem nie nadepnąć na któregoś z nich. Nie wiedziała do końca, co się tam stało, aczkolwiek podejrzewała, iż to element kolejnego szaleńczego planu Archanielewskiego. Alina zaś pierwszy raz musiała przyznać rację swojej matce – gdyby nie był wariatem, nigdy w życiu, nie wpadłby na taki pomysł, nie mówiąc już nawet o jego realizacji.
Przed uciekinierkami pozostała ostatnia część przeprawy: dziedziniec. Słowa Oruńskiego faktycznie były prorocze, tej nocy niebo nad twierdzą przy ujściu Martwej Rzeki naprawdę było bezgwiezdne. Jak gdyby nigdy nic, dziewczęta przecięły opustoszały plac i przebiegły po opuszczonej na fosie kładce. Zniknęły w znajdującej się za obwarowaniem ciemności. Tuż za mostem do Starej Twierdzy, na Nadbrzeżu Węglowym, stał ze zgaszonymi światłami automobil Archanielewskiego. Jak tylko wsiadły do środka, Eckhart odpalił silnik i nie włączając reflektorów, wycofał się do głównego mostu, prowadzącego wprost w kierunku wschodniego brzegu.
– Dokąd jedziemy? – zapytała Heidi i przetarła rękawem zaparowaną tylną szybę, by dostrzec oddalające się od niej światła Wolnego Miasta.
– Mamy za zadanie odstawić cię do Ilfing — wyjaśniła Alina. – Taki był od początku plan Marszałka. Nie zdradził go jednak żadnemu z nas, zarówno dla naszego bezpieczeństwa jak i powodzenia misji.
– Mógł przynajmniej dać mi jakąś wskazówkę, to bym nie marnowała czasu na spisywanie swojego testamentu... – wywróciła oczami von Balk, mimo że nie mogła mieć tego za złe Edwardowi. W końcu i tak zawdzięczała mu o wiele więcej, niż mogłaby się kiedykolwiek spodziewać. Niemniej jednak: wracała do domu.
– Niestety, nie będzie mógł się z tobą osobiście pożegnać, jednak kazał ci to przekazać... – kontynuowała Alina i odwróciwszy się, podała Heidi pamiętną talię kart Marszałka.
Coś zakuło w sercu von Balk. Czy to oznaczało więc, iż już nigdy go nie zobaczy? Że nie zdoła mu podziękować za to wszystko, co dla niej zrobił i poświęcił? Przecież ryzykował dla niej swoim dobrym imieniem i honorem, a mógł jak wielu innych przed nim, machnąć na nią ręką i udać się na jej egzekucję w celach rozrywkowych, by potem beztrosko wrócić do swoich obowiązków.
– A teraz opowiedz mi w końcu, dlaczego śmierdzi od ciebie szambem – poprosił Eckhart. Zerknął na Heidi w lusterku.
Heidi znowu wywróciła oczami, lecz opowiedziała mu ze szczegółami całą historię o porwaniu i o tym, jak zdołała wydostać się na powierzchnię, dostać darmową podwózkę od rikszarza i zabrać ze sobą przypadkowo napotkanego po drodze Eckharta za sobą.
– A więc eksplodujące żarówki odeszły do lamusa. Od dzisiaj powinnyśmy drżeć przed zabójczymi latarkami – skwitował sarkastycznie Heide, z uwagą wysłuchawszy całej opowieści. Nie miał już wątpliwości, dlaczego Heidi nosiła taką samą przywieszkę z aniołem jak i on.
***
– Jak myślicie? Czy nasze światy kiedykolwiek znów się połączą tak na stałe, nie tylko lodem? – zapytała Heidi, gdy cała trójka stanęła na krawędzi zburzonego mostu prowadzącego niegdyś na drugi brzeg.
Pod jej stopami rozciągał się niemal bezkresny, zasnuty mgłą szlak, a na samą myśl o przejściu kilkudziesięciu kilometrów po lodzie w nieznane przebiegały ją dreszcze.
– Nikt jeszcze nie wrócił zza Mgły – spostrzegła Dodola.
Zarówno ona jak i Eckhart założyli na plecy ciężkie, wojskowe plecaki z niezbędnym podczas wyprawy ekwipunkiem.
– Więc dlaczego robicie to dla mnie, skoro wiecie, że wszyscy możemy zginąć? Skoro nie wiecie nawet co kryje się za mgłą?
– Bo oboje nie mamy nic do stracenia...
– Właśnie, Alina... – przypomniał sobie Eckhhart. – Jeśli przeżyjemy, będę musiał poprosić cię o pomoc w pewnej delikatnej sprawie.
– Co znowu? – spojrzała na niego spode łba Alina.
– Trup w szafie...
– No pięknie...
– Skąd masz trupa w szafie? – zaciekawiła się von Balk, lecz nie dane jej było usłyszeć odpowiedzi.
– Powinniśmy ruszać – zmienił szybko temat Heide. – Jeśli Wilczewski nie mylił się w swoich obliczeniach, przed nami sześć godzin marszu. Nie powinniśmy tracić energii na bezsensowne dywagacje.
– A więc w drogę... – oznajmiła Dodola i zapaliwszy swoją latarkę, postawiła pierwszy krok na lodzie.
Wydawał się być solidny niczym cement i już po chwili dołączył do niej Eckhart wraz z Heidi. Z nieba powoli zaczynał pruszyć drobny śnieżek.
– Trzymajmy się razem, choćby nie wiem co – poinstruował Eckhart, przejmując rolę dowódcy. – Jeśli w legendach tkwi choć ziarno prawdy, czeka nas najciekawsza i być może najtrudniejsza noc naszego życia...
***
– Przepraszam pana, panie Oruński, że przeszkadzam panu w drzemce, ale czy mógłby pan mi wyjaśnić, co tu się wydziwia? – wygrzmiał głos Stanisława Charenzy w gabinecie dyrektora więzienia.
Oruński rozchylił lepkie od wymuszonego snu powieki, gdyż sam zjadł posiłek z niewielką dawką leku nasennego, aby nadać sobie wiarygodności. Stał przed nim postawny mężczyzna w długim, czarnym płaszczu. W półmroku iskrzyły się jasnoniebieskie oczy.
– Przepraszam... Strasznie boli mnie głowa... Co się stało? – wydukał Oruński i teatralnie złapał się za skronie.
– Miałem nadzieję, że usłyszę odpowiedź z pana ust. Skazana von Balk zniknęła ze swojej celi!
Niecałe pół godziny później, Oruńskiego osłuchiwał więzienny lekarz. Zmierzył mu puls, zajrzał w oczy i podał proszki na migrenę. Adam uczestniczył w dalszej dyskusji z zimnym okładem na czole. Wyprostował nogi, zarzucił je na zasypany papierami blat biurka i zapalił cygaro.
– Przyjęliśmy ostatnio nowego kucharza... Musiał z rozpędu dosypać środków nasennych do wszystkich dań... W końcu trzymamy tu najniebezpieczniejszych więźniów, ciężko utrzymać ich wszystkich w ryzach, więc podajemy im środki uspokajające i nasenne z każdym posiłkiem... – wyjaśnił. – Nie wierzę jednak, by współpracował z osadzoną.
– I nie widział pan niczego podejrzanego poza tym? – dociekał Charenza. – Żadnych wybuchów? Błysków?
– Nie.
– Dobrze. Dziękuję. Powinien pan odpocząć. Teraz naszym priorytetem jest odnalezienie skazanej, a pańska pomoc jest nadzwyczaj cenna. Jednak nikt nie może się o tym dowiedzieć. Ani media, ani cywile. Wybuch paniki to ostatnie czego potrzebujemy. Żegnam! Niech będzie pan pod telefonem!
– Do widzenia! – rzucił niemrawo Oruński.
Stanisław Charenza zagryzł mocno zęby i spokojnym krokiem zszedł po krętych schodach na dziedziniec. Bez słowa wsiadł do automobilu i zajął miejsce kierowcy. Pojazd potoczył się wyboistą w kierunku starych doków portowych.
– To nie on. Archanielewski ma, ekhem, mocne alibi. Wręcz, ekhem, niepodważalne. Kilkaset osób widziało go w teatrze – mruknął zgarbiony na zimnie Sędzia Najwyższy. Przestępował ociężale z nogi na nogę i rozglądał się wokół z nieufnością, jakby bał się ataku ze strony topielca albo innego mu podobnego wodnego demona. Mróz iskrzył się w każdym kącie odbijając promienie księżyca, przez co faktycznie Wróbel nie potrafił oprzeć się wrażeniu, iż obserwuje go tysiące lśniących ślepi.
– Ty zapróchniały nieudaczniku! – warknął Stanisław. – To wszystko twoja wina! Gdy opuściłem Gdanię w poszukiwaniu tiary Pogezany i zostawiałem ci moją córkę pod nadzorem, miałeś tylko przypilnować, byśmy mieli nad nią pełną kontrolę. Miałeś uchronić ją przed manipulacjami i zyskać poparcie społeczeństwa, ale zachciało ci się pokazówek. Jakież było moje zdziwienie, gdy po moim zeszłotygodniowym powrocie dowiedziałem się o twojej podłej samowolce i musiałem, jak zwykle, wziąć sprawy w swoje ręce... Nie ja tu jestem od brudnej roboty i zacierania śladów! Już od dawna nie jestem na waszych usługach!
– Chciałem w końcu pokazać Archenielewskiemu, gdzie jego miejsce. Za bardzo się panoszy, ekhem! – zaoponował stanowczo Sędzia.
– Archanielewski nie jest w tej chwili naszą największą przeszkodą – ukrócił oschle Charenza. – Muszę teraz odnaleźć swoją córkę, żywą, bo inaczej mój cały plan diabli wezmą i będzie to tylko i wyłącznie twoja wina... Ale jeszcze nie wszystko stracone...
– Nie gniewaj się na mnie, Stanisławie, ekhem!
– Och, Albercie! Jestem mimo wszystko niezmiernie rad z tej współpracy! Bez ciebie nigdy bym nie zaszedł tak daleko! – Charenza wyciągnął ku Sędzi skrytą pod skórzaną rękawiczką dłoń na pożegnanie. Mężczyzna odwzajemnił silny uścisk, spojrzał wspólnikowi prosto w twarz i zamarł. Wargi Stanisława wykrzywiły się w chytrym, lisim uśmiechu. Z oczu popłynął przeraźliwie chłodny, błękitny błysk.
Wróbel poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Nagła fala ciepła uderzyła do tłustego czerepu. Nim zdążył cokolwiek wydusić przez zaciśnięte gardło, serce zabiło po raz ostatni. Krew przestała toczyć się przez żyły. W płucach zabrakło tchu. Skóra posiniała. Śnieg zdążył cienką warstwą zasypać martwe ciało, nim Stanisław Charenza dojechał do koszar Wijbego przy Żabim Kruku.
***
Mieli za sobą już trzy godziny marszu, gdy rozpętała się sroga śnieżyca. Biel zakryła wszystko wokół, nieprzyjemnie szczypała w policzki. Niestrudzenie jednak przedzierali się dalej wschód, ani przez chwilę nie myśląc o zawróceniu.
– Byłoby łatwiej, gdybyśmy mieli łyżwy albo chociaż narty... – Heidi zaczynała powoli marudzić. – Albo sanki...
Z czasem zaczęły boleć ją nogi, zaś czucie w palcach u stóp straciła z dobre dwie godziny wcześniej. Była głodna, zmęczona, przemarznięta i zdezorientowana. A do tego nierozchodzone dobrze, nowe buty, zaczęły obcierać ją w pięty.
– Zaraz zrobimy sobie kolejny postój i rozbijemy obóz – uspokoiła ją Alina. – Chyba nie mamy wyjścia, jak tylko przeczekać tę zawieruchę... Połowa drogi i tak za nami...
– Nie powinniśmy się zatrzymywać! – zaprotestował Eckhart i potarł dłońmi o zmarznięte ramiona.
Śnieg oblepił szczelnie cały jego płaszcz i rogatywkę, przez co w świetle latarki wyglądał jak wyjątkowo wychudzony bałwan.
– Patrzcie, tam coś jest! – wskazała nagle palcem Heidi w stronę cienistej bryły. – Podczas mrozów, gdy Zalew Estmere zamarza, zawsze stawia się na nim karczmy... – dodała z rozmarzeniem. Po języku rozlał się widmowy smak grzanego wina.
– Naprawdę myślisz, że pośrodku tego pustkowia ktoś postawił karczmę i czeka w środku na ciebie z grzańcem? – zmarszczył brwi Eckhart. – Tu nawet śmierć się nie zapuszcza...
– Mimo wszystko, warto to sprawdzić – Alina wstawiła się z von Balk. – Inaczej skończymy tutaj jako trzy sople lodu, a do roztopów jeszcze daleko...
– Na takim zadupiu to i sam diabeł przyjacielem! – skwitowała Heidi.
W tym samym momencie lód zaczął trzeszczeć pod ich nogami, a silny wstrząs zachwiał całą trójką niczym kręglami. Nim którekolwiek z nich zdążyło zareagować, niespokojne fale przebudziły się pod zmrożoną pokrywą. Kotłowały się w każdej szczelinie, w jaką dały radę się wcisnąć. Gruba wyrwa najpierw odcięła Heidi od reszty, a chwilę potem kolejna rozdzieliła Eckharta i Alinę. Każda kra zaczęła powoli płynąć w swoim kierunku.
– Spokojnie, nie panikujmy! – krzyknął Eckhart, balansując na dryfującym odłamku. – Gdziekolwiek was nie poniesie, idźcie wprost na wschód i nie zatrzymujcie się pod żadnym pozorem!
Z każdą sekundą lód wykruszał się spod butów Heidi. Zmusił ją szybkiego wycofywania się w głąb tafli, aż koniec końców zderzyła się plecami z tajemniczą bryłą. Zerknąwszy przez ramię, zauważyła, iż była to najprawdziwsza drewniana chata kryta strzechą. Wspięła się na niewysoki próg w ucieczce przed spienioną wodą i oparła się o drzwi. Te raptem otworzyły się i z impetem wpadła do środka, wprost do izby. Wnet oślepiło ją światło i ogłuszyła skoczna, ludowa muzyka. Wokół pląsały rozbawione pary, a ławy uginały się pod ciężarem kufli grzanego piwa i wina, śledzi, sera i kaszy.
– Jasna dupa! – jęknęła i zamrugała kilkakrotnie przytłoczona tyloma bodźcami.
– Przybył pierwszy gość weselny! – wykrzyknął ktoś z tłumu i podbiegł do dziewczyny, by pomóc jej wstać. – Tylko szkoda, że taka szczuplutka, bo zapasy z poprzedniej ekspedycji już się skończyły...
Był to elegancko ubrany, przystojny jegomość o zagranicznej urodzie i niezwykłej manierze.
– Dobrze, że panienka już jest, wszystko już prawie gotowe! – powiedział, podając jej przeraźliwie lodowatą dłoń.
– Jakie wesele? Gdzie ja jestem? – spytała rozkojarzona von Balk. Rozejrzała się wokół, przekonana, że za mocno rąbnęła się w głowę i teraz doświadcza szaleńczych majaków. A może wcale nie opuściła Starej Twierdzy i to wszystko tylko jej się śniło?
– Jesteś we właściwym miejscu i we właściwym czasie! Chodź, pomożesz nam dokończyć wszelkich przygotowań! Musimy jeszcze rozwiesić dekoracje i przystroić ołtarz!
Nieznajomy objąwszy ją w pasie wprowadził w głąb budynku.
– Panie, gdzie z tymi łapami! – obruszyła się. – Nie mogę tu zostać ani chwili dłużej! Moi przyjaciele potrzebują pomocy! – wyjaśniła, już nieco uprzejmiej.
– Ach, jasne! Pozostali goście! Nie martw się, na pewno dotrą tu na czas! – zapewnił mężczyzna.
– Wolałabym jednak osobiście ich odnaleźć — zaprotestowała. Wyplątała się z niepożądanego objęcia.
– Ależ zapewniam, że nie ma takiej potrzeby! W końcu wesele nie może się odbyć bez nich!
– Panie, czy pan rozumie co ja do pana mówię, czy nie rozumie!? Verstehst du das oder nicht? – Heidi skończyła się cała cierpliwość.
Nie wiedziała gdzie się znajduje ani kim byli ci ludzie, ale jakieś dziwne kłucie w jelitach nakazywało jej jak najszybciej się stamtąd zwinąć.
– Bez obaw. Wkrótce się tu zjawią. Na zewnątrz jest teraz zbyt niebezpiecznie, by taka drobna panienka jak pani włóczyła się samotnie we mgle... – Nieznajomy nie dawał za wygraną.
Heidi wypuściła głośno powietrze nosem i poddała się.
– A więc co to za wesele? – spytała, bo tak właściwie to przecież uwielbiała przyjęcia.
– Wkrótce się dowiesz – usłyszała tajemniczą odpowiedź.
Mężczyzna wcisnął w dłonie Heidi kubek jakiegoś gorącego napoju i gdy tylko wzięła łyk, opuścił ją cały strach i napełniło ciepło. Ogarnięta dziwną obojętnością, porzuciła wszelkie dotychczasowe obawy i rzuciła się w wir przygotowań, zapominając całkowicie o Eckharcie i Alinie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro