0.2. Wzburzone jego fale, lód nie zetnie ich nigdy cz.2
– Czemu zawsze zakładasz najgorsze? Może faktycznie to nic takiego i nie ma powodu do zmartwień? A może tam w ogóle nic nie ma? Stare kroniki niekoniecznie mówią prawdę. Pisano w nich o kłobukach i smokach. Spotkałaś w życiu któregoś z nich? No właśnie! Ja też nie! – Juli starała się pocieszyć Heidi, gdy siedziały wspólnie w jednym z ich ulubionych barów.
Heidi myślała, że poprawi sobie humor jedzeniem, jednak z chwilą pojawienia się talerzy na stole, całkowicie straciła apetyt. Karciła siebie w myślach za tendencje do panikowania i nadmiernego rozmyślania nad rzeczami, na które nie miała absolutnie wpływu, ale ciemne scenariusze były silniejsze od niej. Ktoś rozlał na jej myślach czarny atrament; zatruwał umysł, przeżerając jego kolejne karty. Wypiła w milczeniu zmieszany z sokiem jabłkowym ziołowy likier, skubiąc markotnie ciasto między łykami. Nic nie smakowało tak, jak zwykle. Miała wrażenie, że pije popłuczyny i zagryza je babką z piasku – taką samą, jakie budowała w dzieciństwie z Konradem na plaży nieopodal grodu Mity, kiedy, jak co roku wyjeżdżali nad Zalew Świeży na całe wakacje, by odpocząć od miejskiego zgiełku
– Więc dlaczego ukrywają to przed ludźmi? – Pociągnęła głośno wciąż zaczerwienionym od zimna nosem.
– Ilfinżanie to prosty i przesądny lud, wystarczy drobna anomalia, by wpadli w panikę, a to większy wróg niż ten namacalny! Pamiętasz, gdy ktoś oblał posąg Archanioła Michała farbą, a ludzie zaczęli myśleć, że to cud?
– Masz rację... – mruknęła bez przekonania. – A znasz może bajkę o Czarcim Głazie? – zapytała niepewnie. Wierzchem rękawa granatowej marynarki wytarła cukier puder znad ust.
Miała na myśli olbrzymi kamień od stuleci smagany przez przybrzeżne wody. Dawne ludy ponoć uznawały go za obiekt kultu. Erna wspominała, że kamień utkwił w morzu w czasie walki stolemów. Tak samo jak całe mierzeje uformowane przez troskliwe olbrzymie matki, aby małe stolemki mogły przekroczyć wodę. Olbrzymy albo stolemy, jak zwał, tak zwał, należały do przeszłości. Ostało się po nich tylko niezrozumiałe echo dawnych pieśni pogańskich plemion. Coraz cichsze i cichsze, wyblakłe jak stara fotografia.
A może to był tylko sen? Widziała obrazy jak przez mgłę. Wyglądały jak zalane wodą rysunki, gdy niechcący kiedyś trąciła łokciem stojący na jej biurku dzbanek z konwaliami. Kartki rozpadały się w dłoniach, przelewały się przez palce, a kolory straciły nasycenie. Kiedy część z nich wyschła, papier stał się szorstki i pomarszczony, zaś linie i kontury rozmazane.
– To ten wielki kamulec koło Tolkemit? – odparła z pełną buzią Schmidtówna.
Jej policzki przypominały wypchane ziarnem kieszonki na pokarm dzikiego chomika.
– Ano...
– To nee.
– A może wszystkie olbrzymy odeszły na drugą stronę mostów? – Heidi świadomie naruszyła tabu, przez co Juli o mało nie opluła jej potężnym haustem napoju myśliwych.
– A kogo to obchodzi? – Dziewczyna wzruszyła ramionami, mrużąc brązowe oczy w grymasie udawanej obojętności.
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałaś?
– A po co? Nikt o tym nie myśli i tak jest lepiej. Jutro przyjdzie odwilż i zapomnimy o wszystkim... Poza tym gdyby te zawalone mosty byłyby komuś do szczęścia potrzebne, ktoś na pewno by je odbudował.
Księżniczka nie miała nawet sił, by wyrazić swoją spowodowaną brakiem zrozumienia frustrację. Zamilkła. Tak było lepiej. Zawsze.
***
Heidi wróciła na zamek dopiero w porze obiadowej w zamiarze stworzenia wszelkich pozorów bycia przez cały dzień w szkole. Mrok zdążył nakryć Ilfing płaszczem nocy, gdy dotarła na podzamcze. Liczyła, iż szybko przemknie do swojej komnaty, pójdzie wziąć ciepłą kąpiel i zanurzy się w miękkiej pościeli, lecz już w bramie zastała komitet powitalny. Na jego czele stał stary cesarz we własnej osobie. Ubrany był w ciepły, ciasno opięty na brzuchu kożuch i czapkę nasuniętą głęboko na głowę, przez co spod szalika wystawał tylko duży czerwony nos i para dorodnych wąsów. Nadawało mu to wyglądu trolla i pomimo dworskiej etykiety, Heidi nie mogła powstrzymać się od cichego prychnięcia. Tuż za cesarzem ze skrzyżowanymi ramionami stała Erna. Delikatne lisie futro oplatało jej ramiona. Nawet w świetle latarni wyglądała nieskazitelnie, niczym aktorka z niemych filmów, do których miała ogromną słabość. Otaczali ich uzbrojeni strażnicy, a wśród nich i Nisse Schmidt, dumnie dzierżący w dłoniach karabin. Ostrze bagnetu błysnęło w szarości zmierzchu jak rybia łuska w szarej tafli Srebrnego Potoku.
– Coś się stało? – spytała Heidi, ciekawa czemu zawdzięczała tak chłodne powitanie.
– Gdzie się podziewałaś? Miałaś być w szkole! – Erna odezwała się jako pierwsza. – Wysłaliśmy po ciebie strażników, lecz cię tam nie było. Jeden z nich widział cię nad rzeką, potem ślad się urwał!
– Przepraszam! – Dziewczyna uniosła dłonie w geście poddania się. – Chciałam tylko odetchnąć od tego wszystkiego... – wyjaśniła, wciąż nie rozumiejąc tak wielkiego zdenerwowania swoich opiekunów.
– I będziesz miała wystarczająco dużo czasu, by odetchnąć, młoda damo! – Cesarz wtrącił się do rozmowy, zanim ta przerodziła się w ostrą wymianę zdań. – Jutro wyjeżdżamy do Castrum Dominae Nostrae. Zostaniemy tam do odwołania!
– To przez zamarznięte morze, prawda?
Włochata kula zatrzęsła się, a bulwiasty nos przybrał kolor purpury.
– Nie, to nie ma nic wspólnego z morzem! – zaprotestował ostro cesarz. – Wracajmy do środka, zanim znów odezwie się mój romantyzm! – rozkazał.
– Reumatyzm, wasza cesarska mość! – poprawiła go dyskretnie Erna.
W eskorcie straży wkroczyli do wybudowanego na planie kwadratu ceglanego zamku. Cesarz od razu powrócił do swoich arcyważnych spraw, czyli prawdopodobnie do grania w brydża z ministrami, zaś Erna i Nisse odprowadzili księżniczkę do komnaty.
– Od teraz Nisse będzie pilnował twojego bezpieczeństwa – oznajmiła oschle kobieta, zdejmując płaszcz z ramion wychowanki, po czym powiesiła go do wyschnięcia na krześle przy kominku.
– Naprawdę przepraszam, nie chciałam cię zawieść... – powiedziała ze skruchą Heidi, na co opiekunka tylko cmoknęła z niezadowoleniem pomalowanymi krwistoczerwoną pomadką ustami i mruknęła:
– Nie myśl, że ujdzie ci to na sucho. Jeszcze tego wieczora wyszorujesz wszystkie zamkowe srebra, dopóki nie będę mogła się w nich przejrzeć.
***
– Daj, pomogę ci! – zaproponował Nisse, podchodząc do stojącej przy kredensie Heidi.
Lekko przygarbiona dziewczyna, ubrana wciąż w mundurek szkolny, polerowała szmatką srebrny kielich. Co rusz oglądała efekt mozolnej pracy w świetle żarówki.
Erna siedziała nieopodal na krześle i wystukiwała obcasem rytm wygrywanej przez gramofon melodii.
– Danke! – Heidi podziękowała chłopakowi uśmiechem i podała mu czystą ściereczkę. Następnie przesunęła się, by zrobić dla niego miejsce przy dębowym blacie. – Dlaczego ukrywacie to, że morze zamarzło? – spytała nagle półgębkiem, nie przerywając swojej pracy.
– Taki był rozkaz – odparł niechętnie Nisse, a jego twarz wyraźnie straciła żywe kolory.
Nigdy nie potrafił kłamać.
– Ale jako strażnik musisz coś wiedzieć na ten temat! – Adelheidis nie dawała za wygraną.
– Jeśli będziesz dalej tak paplać, to do jutra nie skończysz i zabierzesz pracę ze sobą do Castrum Dominae Nostrae! – ucięła wszelkie dywagacje Erna.
Księżniczka wywróciła oczami. Miała dość ciągłych kłamstw. Sprawa rzeki nie dawała jej spokoju, a ciągłe zbywanie i uciekanie od odpowiedzi wzmagało jedynie podejrzenia.
Już prawie przysypiała nad stertą wypolerowanych sreber, gdy Erna oznajmiła, że król chce się z nią widzieć na osobności. Radośnie odrzuciła brudną szmatkę i wytarła dłonie o uda. Podziękowała Nissemu jeszcze raz za pomoc i udała się do komnaty dziadka. Zastała mężczyznę przy stole, na którym przygotowane leżało pudełko puzzli z panoramą Starówki.
– Pomożesz? – zapytał staruszek.
Skinęła głową i ostrożnie podeszła bliżej. Otworzyła delikatnie karton i wzięła do ręki przypadkowy puzel. Układali wspólnie ten sam zestaw już tysiące razy podczas poważnych rozmów i jeszcze nigdy go nie dokończyli.
– Może w końcu uda nam się to skończyć w Castrum Dominae Nostrae – zamyślił się Ulrich von Balk, jak gdyby czytał jej w myślach.
– Naprawdę musimy wyjeżdżać? Czemu nie możemy zostać tutaj w Ilfing?
– Kiedyś dwory królewskie przenosiły się z zamku do zamku, od pałacu do pałacu, w zależności od pory roku i nikogo to nie dziwiło. Tymczasowa zmiana dobrze nam zrobi. W Castrum Nostrae wielcy uczeni doznawali wizji i dokonywali wielkich odkryć. Oderwanie się od codziennej rutyny może chociaż na chwilę pozwoli nam zapomnieć o zaginięciu Konrada...
– Ale ja nie lubię zmian! I nie chcę zapomnieć o Konradzie! – Heidi głośno zaprotestowała, o mało nie zrzucając wszystkim elementów układanki na podłogę gwałtownym ruchem.
Żarówki nad ich głowami zamigotały.
– Nie chciałem, by to tak zabrzmiało. Oczywiście, że mi również zależy na odnalezieniu twojego brata. Myślę tylko, iż w Castrum Dominae Nostrae będzie to o wiele łatwiejsze.
– Dlaczego akurat Castrum Dominae Nostrae? – Zmarszczyła nieufnie ciemne brwi i wydęła pełne usta.
– Wyjaśnię ci wszystko na spokojnie, gdy będziemy na miejscu, dobrze? Teraz jest już za późno. Możesz nie zrozumieć pewnych kwestii, ale jesteś już na tyle dojrzała, by zacząć pełnić poważniejsze funkcje w Ilfing i znać sprawy najwyższej wagi państwowej. A teraz zmykaj się myć i spać! Jak widać znowu nie było nam dane dokończyć obrazka! No cóż, trudno!
Dziewczyna była święcie przekonana, iż w momencie zamknięcia się za nią drzwi, staruszek odetchnął z ulgą. Powróciła do swojej komnaty, zatapiając w złości paznokcie głęboko w skórze wewnętrznej strony dłoni.
– Przyszykuj się do kąpieli – nakazała bez żadnego wyczucia Erna i wyszła, by rozkazać służącym, przygotować łazienkę do wieczornej higieny.
Heidi podeszła bliżej do płonącego w kominku ognia i odwróciła się plecami do Nissego. Zmęczonymi palcami rozpięła leniwie guziki granatowej marynarki. Zdjęła ją i powiesiła tuż obok schnącego kożucha. Potem, rozwiązawszy krawat, rzuciła go niezdarnie na toaletkę.
– W wannie też będziesz mi towarzyszył? – rzuciła pół żartem, pół serio do przyjaciela.
Chłopak przełknął głośno ślinę i wyprostował się jak struna.
– Nie, tam niestety będziesz musiała udać się sama – rzekł z nienaturalną powagą.
– Ech, miejmy więc nadzieję, że nic nie będzie chciało mnie utopić! – Udała rozczarowaną. – Czytałam ostatnio o utopcach i czetlicach...
– Na pewno usłyszę twój krzyk i przybędę na pomoc, jeśli będzie trzeba! – zapewnił.
– Zobaczymy... – mruknęła pod nosem i sprawnym ruchem rozplątała włosy splecione w dwa warkocze upięte w pętelki czerwonymi wstążeczkami.
Drzwi od pokoju uchyliły się i wychyliła się zza nich głowa Erny.
– Jesteś gotowa? – zapytała.
– Już idę!
Heidi powłóczyła się leniwie za opiekunką do łaźni, a atmosfera wokół nich była tak gęsta jak Rote Grütze na porannej owsiance.
Ubrana w koszulę nocną i szlafrok po kąpieli zjadła późną obiadokolację, cały czas bacznie obserwując niezłomną w obrażaniu się na nią Ernę. Zdecydowanie wolałaby kolejną awanturę niż to niezręczne milczenie.
– Pomożesz mi się spakować? – poprosiła, odłożywszy na bok sztućce.
– Jesteś na tyle dorosła, aby wagarować, ale nie potrafisz sama spakować własnej walizki?
– Jeśli mając szesnaście lat, jestem na tyle dorosła, byście wymagali ode mnie pełnej dojrzałości, ale równocześnie traktujecie mnie jak dziecko i to w opóźnione w rozwoju, to się gubię w tym wszystkim. – Heidi odpłaciła się pięknym za nadobne.
Kobieta wywróciła ciemnymi oczami i pokiwała z politowaniem głową otoczoną aureolą jasnych fal.
– Martwiliśmy się o ciebie, Adelheidis... Myśleliśmy już, że spotkało cię to samo, co Konrada. I dziadek ci tego nie powie, ale nasz wyjazd faktycznie związany jest z zamarznięciem morza. Pozostaniemy w Castrum Nostrae aż do odwilży. Tak będzie bezpieczniej – powiedziała.
– Mamy grudzień, to może nastąpić jutro albo dopiero w marcu! Co z moją nauką? Tak to macie do mnie pretensje, jak nie pójdę na jeden wykład lub dwa, a teraz sami każecie mi jechać na wakacje w środku zimy!
– Są sprawy ważniejsze niż chodzenie do kina i herbaciarni w godzinach lekcyjnych! Poza tym zamek Castrum Nostrae zamieszkuje wielu uczonych, na pewno zechcą podzielić się z tobą wiedzą. W końcu lubisz astronomię, a przecież z tego najbardziej słyną... – Erna uśmiechnęła się złośliwie, triumfując nad nieposłuszną dziewczyną
***
– Erna? – szepnęła spod puchowej kołdry Heidi. Sen nie przychodził do niej pomimo ogromnych chęci, a natłok myśli wgniatał ją coraz głębiej w materac.
Cały ten dziwny dzień wyssał z niej wszelką energię. Gdy tak leżała w łóżku i starała się zasnąć, czuła się wyjątkowo nieswojo, gdyż Nisse nieustannie tkwił u wejścia do komnaty. Całe szczęście, że nie gapił się bezpośrednio na nią – zbytnio zaintrygowała go stojąca na komodzie kolekcja marcepanowych i lukrowych zwierzątek skradzionych ze świątecznych ciast.
Erna zaś siedziała na fotelu obok niej i przy świetle lampy czytała jakiś tani romans, podobno bestseller.
– Mhm? – Kobieta nie oderwała nawet wzroku od lektury i ze skrytymi pod kosmetycznym różem wypiekami śledziła losy głównych bohaterów.
– Nie wiem, czy mi się to śniło, ale pamiętam jak opowiadałaś mi legendę o tym kamieniu w pobliżu Tolkemit...
Okładka książki gwałtownie zatrzasnęła się, lecz Erna nic nie powiedziała. Pochyliła się nad dziewczyną i odgarnąwszy ciemne włosy z okrągłej twarzy, ucałowała jej czoło.
– Śpij już, porozmawiamy o tym jutro...
Katedralny zegar zaczął wybijać dwunastą. A z każdym uderzeniem znikały wspomnienia wszystkich mieszkańców Ilfing. Raz. Morze z powrotem szumiało bystrymi falami jak dawniej. Dwa. Nie było nigdy żadnych olbrzymów. Trzy. Ród von Balk był wielki i potężny. Cztery. Znikał głód. Pięć. Znikała bieda. Sześć. Znikały wojny. Siedem. Krew sama zmywała się z rąk. Osiem. Grzechy zostały odpuszczone. Dziewięć. Mosty legły w gruzach. Dziesięć. Pozostałe wyspy tonęły we mgle. Jedenaście. Nie było świata poza Ziemią Olbrzymów. Dwanaście. Nie było już nic.
Heidi zamknęła oczy i odpłynęła na lomie* ku krainom ze snów. A wraz z nią całe Ilfing. Błogie, spokojne i nieświadome...
*Loma - pruska łódź
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro