Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

0.1 Wzburzone jego fale, lód nie zetnie ich nigdy cz.1

Po wygnaniu Adama i Ewy z Edenu opiekę nad ludźmi przejęli Obserwatorzy – anioły, które zdradziły ludzkości tajemnice kowalstwa, jubilerstwa, zielarstwa, astrologii i magii. Jednak z czasem Obserwatorzy jęli pożądać ludzkich kobiet, a z ich związków zaczęły wypełzać na świat potworne istoty, olbrzymy zwane Nefilim. Nefilm uczynili rasę ludzką sobie poddaną, a świat na kolejne stulecia pogrążył się w chaosie.

W końcu ludzie wraz z pierwszymi istotami na ziemi – stolemami, wszczęli rebelię przeciwko swym niebiańskim panom. Krwawa bitwa między rasami zakończyła się Wielkim Potopem, który jedynie przypieczętował klęskę ludzkości. Stolemy zaś zostały surowo ukarane przez Obserwatorów za udział w buncie i zaklęto je w głazy.

Minęły kolejne stulecia, nim obdarowani przez Moce niesamowitymi darami bliźniaki, Aštera i Lazare ponownie zbudzili stolemów. Szepcząc z chmurami, zesłali na świat Drugi Wielki Potop, pokonując tym samym Nefilim. Ludzkość mogła ponownie się odrodzić, a potomkowie Aštery rozeszli się po nowym świecie, by służyć ludzkości..."

Fragment Kroniki Pomeranii. Autor nieznany. Rok 50 po Drugim Wielkim Potopie.

***

Heidi von Balk przesunęła palcem po oszronionej szybie, na której mróz zostawił swoje pocałunki w postaci lodowych kwiatów i mozaik. W dole, po drugiej stronie okna, Ilfing budziło się ze snu. Nieliczni przechodnie zmuszeni do wyjścia z domów w ten mroźny poranek sunęli przed siebie po zaśnieżonych chodnikach Starego Rynku. Szare strugi dymu leniwie ulatywały ku niebu, a na tle zimowego krajobrazu malował się strzelisty zarys Katedry Archanioła Michała. Po dawnych murach obronnych miasta już od dawna nie pozostało nic oprócz samotnej Głównej Bramy. Rozwijające się prężnie od stuleci Ilfing rozrastało się niczym bluszcz nowymi dzielnicami oplatając kolejne rozgałęzienia Ziemi Olbrzymów.

Dziewczyna o włosach koloru bezgwiezdnej nocy ujęła w dłonie ciepły, wyszczerbiony w kilku miejscach kubek gorącej, za bardzo rozwodnionej herbaty i upiła łyk, nie chcąc sprawić przykrości swojemu gospodarzowi. W bladym świetle świecy cień rzucany przez ceglany filar podkreślał wyraźnie pulchne policzki, a w czarnych, przypominających dwa węgielki oczach tańczyły malutkie ogniki.

– Jak przebiegają poszukiwania mojego brata? – spytała.

Odstawiła naczynie na stary drewniany stolik, uważając, by nie wylać jego zawartości na rozłożone na blacie pogniecione karty do gry.

– Dalej nic. Zupełnie, jakby Konrad rozpłynął się w powietrzu... – odparł ubrany w elegancki czarny mundur chłopak i postawił przed swoim gościem brudną cukiernicę. – Wybacz, dobrze wiesz, że rzadko ktokolwiek nas tu odwiedza oprócz ciebie. To nie jest miejsce dla... – dodał po chwili, lecz w porę ugryzł się w język i nerwowo poprawił czerwony kołnierz.

– Dla kogoś takiego jak ja, tak? – odgadła Heidi, odchylając się w tył na krześle. Mebel niebezpiecznie zatrzeszczał pod jej ciężarem, więc na wszelki wypadek z powrotem opadła z nim na butwiejącą podłogę. – Przestań, Nisse. Odkąd zostałeś strażnikiem, zachowujesz się tak, jakbyśmy już nie mogli się przez to przyjaźnić. Poza tym mam prawo skontrolować pracę ludzi mojego dziadka, kiedy tylko chcę! – Dziewczyna posłała zawstydzonemu chłopakowi wyzywający uśmiech.

Już miała zadać kolejne pytanie związane z zaginięciem swojego starszego brata, gdy po przeciwległej stronie bramy rozległ się znajomy jęk szyn przytłoczonych ciężarem tramwaju.

– Powinnaś już iść, spóźnisz się na wykłady... – stwierdził posępnym tonem Nicholaus Schmidt, po czym wydał strażnikom rozkaz podniesienia wrót. Jak tylko w wieku szesnastu lat ukończyli gimnazjum, ich ścieżki się rozeszły: on wstąpił do służb mundurowych, Heidi, jak na księżniczkę przystało, rozpoczęła nauki w Akademii Ilfińskiej.

– Masz rację, brakuje mi już wymówek na dziesiąte spóźnienie w tym miesiącu! – oświadczyła Heidi i pospiesznie opróżniła zawartość kubka.

Przyjemne ciepło rozlało się po jej podniebieniu, powoli przechodząc do żołądka i rozpłynęło się po całym brzuchu. Włożywszy na głowę beret, wstała i skierowała się w stronę wąskich schodków.

– W takim razie: bis später! – rzuciła przez ramię.

Bis später! Trzymaj się! – usłyszała w odpowiedzi, gdy Nisse po raz wtóry przeczesywał palcami jasną grzywkę.

Zbiegła na dół bramy w momencie, kiedy akurat przejeżdżał przez nią tramwaj. Wskoczyła na schodki drugiego wagonu, weszła do środka i minąwszy wpatrzone w nią czerwone od zimna twarze mieszkańców Ilfing, oparła się plecami o barierki na samym tyle.

Pojazd leniwie wytoczył się na Stary Rynek i wpadł w objęcia równoległych rzędów kolorowych kamieniczek. Znużona Heidi zaczęła rozmyślać nad zachowaniem swojego przyjaciela. Od początku wizyty zachowywał się co najmniej dziwnie; zupełnie jakby chciał coś przed nią ukryć. Widziała w ostrożnych ruchach Nissego pewną wstrzemięźliwość, mimika nieudolnie skrywała negatywne emocje. Była pewna, że coś się stało albo w jego w życiu prywatnym, albo w związku z pełnionymi przez niego obowiązkami. A może wiązało się to z zaginięciem Konrada, tylko nie chciał, być posłańcem złych wieści?

Gdzie jesteś, braciszku? – pomyślała i głośno westchnęła.

– Nad czym tak dumasz? Bo chyba nie nad jutrzejszym sprawdzianem z matematyki... – Z zadumy wyrwał ją głos wsiadającej na następnym przystanku Juli Schmidt. Widok niechlujnie rozpiętego płaszcza dziewczyny i braku czapki czy chociażby rękawiczek wywołał ciarki u niejednego pasażera. – Chodzi o Konrada, prawda? – zapytała półszeptem, umiejscawiając się wygodnie obok Heidi. Oprócz niej i kilku innych zaufanych osób niewielu wiedziało o zaginięciu dziedzica tronu. – Schlafeeeen! – Ziewnęła głośno i ostentacyjnie, a następnie oparła głowę na ramieniu von Balk.

– Częściowo tak... – mruknęła apatycznie Heidi.

– Dalej żadnych wieści?

– Strażnicy przetrząsnęli już chyba każdy kąt na wyspie. Sprawdzili każdą piwnicę, każdy strych. Wszyscy rozkładają ręce...

– A może Konrad wcale nie chce, byście go znaleźli? – zasugerowała Juli. – Może tylko potrzebuje czasu, by odpocząć? W końcu wasz dziadek nieustannie wywierał na nim presję. Każdego by w końcu szlag trafił na jego miejscu...

– Ale dlaczego nikomu o tym nie powiedział? Przecież ufał jedynie mi i Ernie... – polemizowała Heidi. – O matko olbrzymów, a jeśli on już nie wróci?! – Raptem zdała sobie sprawę z pewnej kluczowej rzeczy.

– Wtedy to ty zostaniesz nową dziedziczką tronu i zabronisz wstawania o tak nieludzkich porach na lekcje! Albo całkowicie zakażesz edukacji!

Może i Juli nie potrafiła rozwiązać czarodziejską różdżką wszystkich problemów Heidi, lecz zawsze skutecznie odwracała od nich uwagę przyjaciółki i przerywała dokuczliwy potok myśli.

– A może zamiast na wykłady poszłybyśmy na lodowisko? – zaproponowała Schmidtówna, wyprostowując się.

– Erna by mnie chyba ubiła. Obiecałam, że nie opuszczę ani jednej godziny w tym semestrze! Poza tym nie mam przy sobie łyżew.

Heidi wzdrygnęła się na samą myśl okłamania swojej niani, tym bardziej, że Erna nie była taka, jak inne stare i zrzędliwe opiekunki. Miała nieco mniej niż czterdzieści lat, ubierała się, czesała i malowała wedle najnowszych krzyków mody. Heidi lubiła kwiatowy zapach perfum Erny, charakterystyczną czerwoną szminkę i stylowo pofalowane blond włosy. Stukot kobiecych obcasów na kamiennej posadzce budził ją codziennie ze snu, a ciepły głos koił w chwilach zwątpienia i beznadziei. Gdyby miała matkę, chciałaby, by choć trochę przypominała Ernę. Tylko żeby była nieco mniej surowa... Bo gdyby ta tylko dowiedziała się o złamanej obietnicy, kara na pewno znokautowałaby Heidi niczym mistrz pięściarstwa. Von Balk nie chciała po raz kolejny użerać się z nieodstępującymi ją o krok strażnikami lub wrócić do indywidualnego nauczania. A nie po to przecież przez długie miesiące błagała dziadka, by mogła uczęszczać na uczelnię wraz ze swoimi rówieśnikami.

– Przecież jesteś takim samym człowiekiem jak inni! Potrzebujesz czasem się odstresować! No chodź, na pewno dobrze ci to zrobi! – Juli nie dawała za wygraną, przy czym kiwała podstępnie głową niczym mała jaszczurka. – A łyżwy możemy przecież wypożyczyć!

– No dobrze! Ale tylko ten jeden raz! – Heidi w końcu uległa namowom i dziewczęta wysiadły na następnym przystanku.

Odkryte lodowisko znajdowało się w niewielkim parku otaczającym starą, popadłą już w całkowitą ruinę twierdzę. Pozostałości obwarowań wciąż gnieniegdzie wychylały się spomiędzy suchych krzewów i gołych drzew, lecz sama budowla pozostała ledwie dawnym wspomnieniem. Wczesnym rankiem na oblodzonym placu nie było prawie nikogo oprócz kilku dzieciaków w wieku szkolnym, które, tak jak i one postanowiły uciec ze szkoły, aby poślizgać się po zamarzniętej tafli.

Heidi poprawiła beret i szczelniej obwiązała szyję i twarz szalikiem. Nie chciała zostać przypadkiem rozpoznaną przez przechadzający się parkiem patrol straży. Strażnicy od razu zabraliby ją przed oblicze dziadka, a ten z pewnością nie chciał kolejny raz świecić oczami przed dyrektorem akademii. Przecież jako księżniczka, wnuczka cesarza, powinna godnie reprezentować swój dumny ród, zamiast nieustannie przynosić mu wstyd. Aczkolwiek dla Heidi zasady istniały po to, aby je łamać i – przede wszystkim – nie dać się na tym nakryć.

Dziewczęta wypożyczyły w drewnianej budce dwie pary łyżew i jak tylko zawiązały sznurówki, wbiegły na lód. Żadna z nich nie pamiętała równie mroźnego dnia w swoim życiu. Oddech parował na zimnie. Kłębami uciekał przez nos i usta. W powietrzu unosił się zapach palonego w piecach drewna i węgla.
Jeździły w kółko i ścigały się ze sobą. Nieudolnie próbowały też naśladować zaobserwowane podczas tegorocznych zimowych zawodów występy łyżwiarek figurowych, co nie do końca im wychodziło i skończyło się paroma niezbyt poważnymi upadkami.
Myśli Heidi na jakiś czas uciekły od przygnębiających ją problemów. Gdy jechała przed siebie po lodzie, czuła płynącą z tego wolność, zazwyczaj ograniczoną przez ciągłe nakazy i zakazy. Zdecydowanie wolała to niż kolejny nudny wykład o osadnictwie na terenie Ziemi Olbrzymów czy algebrę.

***

Zmęczone jazdą dziewczęta po około pół godziny zaczęły dokuczliwie odczuwać szczypiący mróz. Postanowiły więc udać się w miejsce, gdzie mogły się ogrzać i zaspokoić narastający po wysiłku głód. Wybór padł na znajdujący niedaleko portu Pub Reisennase – Nos Olbrzyma. Oddały więc łyżwy i trzymając się za ręce, opuściły park. Przecięły ulicę Pocztową i Stary Rynek, aby dojść nad wybrzeże rzeki Ilfing, gdzie latem aż roiło się od Fischfrauen – rybiarek sprzedających każdego dnia od rana aż po wieczór świeże ryby.

Tego ranka Juli i Heidi zastały okolicę wyjątkowo opustoszałą. Gdy tylko podeszły bliżej, zrozumiały dlaczego.

– Przykro mi, cesarz zakazał wpuszczania kogokolwiek na nadbrzeże! – zawołał strażnik broniący wstępu na bulwary.

Wyłożoną kocimi łbami uliczkę blokowały prowizoryczne policyjne barykady i zaparkowany w poprzek czarny policyjny wóz.

– A to niby dlaczego? – oburzyła się nieznosząca wszelkich zakazów Juli. Wyprostowała się i wydymając usta, złapała się pod boki.

Wąsaty mężczyzna już miał coś odpowiedzieć i to dość niekulturalnym tonem, gdy spiorunowało go spojrzenie czarnych ślepi.

– Wasza wysokość, księżniczko Adelheidis, panienka wybaczy! – Strażnik gwałtownie spokorniał. Przykląkł, ściągnąwszy z głowy rogatywkę z ośmioramienną gwiazdą. – Panienka nie w szkole?

– Co tu się stało? – zapytała von Balk.

– To nic takiego. Zwykłe ćwiczenia... – Mundurowy wstał z ziemi i strzepnął zbity na kolanach śnieg.

Heidi zmarszczyła brwi. Próbowała odgadnąć emocje targające rozmówcą. Widziała jego przerażenie w wąskich źrenicach, trzęsących się dłoniach i pobladłej twarzy. Słyszała to w jego drżącym głosie. Czuła strach w jego oddechu.

– Powinnyśmy już stąd iść... Może faktycznie nie ma się czego bać... – Schmidtówna pociągnęła przyjaciółkę za rękaw, by uniknąć eskalacji zbędnego zamieszania. Ręka Heidi przypominała wypchaną sianem rękę kukiełki.

– Tak, nic tu po was, wasza wysokość! Wszystko jest w jak najlepszej normie! – zgodził się z nią wyjątkowo mężczyzna. – Poza tym panienka powinna być na uczelni! Inaczej będę zmuszony poinformować o tym cesarza!

– Och, tak! Właśnie tam idziemy! Miałyśmy akurat okienko! – zapewniła ze sztucznym uśmiechem Juli.

***

– On kłamał, widziałam to – burknęła Heidi. Maszerowała przed siebie z zaciśniętym pięściami. Spod zadartego nosa buchały kłęby parującego na mrozie powietrza.

– Możemy się o tym łatwo przekonać! – spostrzegła Juli. – Chodź! 

Ze zwinnością skradających się po dachach kotów, pod pretekstem modlitwy przemknęły przez jedną z bocznych niw katedry wprost do wejścia na górującą nad Ilfing wieżę. Wielokrotnie wraz Nissem, zanim ten stał się potwornym służbistą, wdrapywały się aż na sam szczyt i odkrywały schowane pod prześcieradłami starocia. Z góry próbowali wypatrzeć, co kryje się za mgłą. Raz nawet między piętrami znaleźli stare, zapomniane, dziwaczne figury świętych, które wyglądały, jakby ktoś rzeźbił je po pijaku. Pulchne, pokrzywione twarze przypominały szpetnych troglodytów z podręczników od biologii. Nie mogli się oprzeć i ukradkiem zamienili je z figurami zdobiącymi kościelne arkady. Minął tydzień, zanim proboszcz z ogromnym zdziwieniem odkrył przyczynę nagłych napadów śmiechu wśród wiernych podczas nabożeństw. Ponoć tak się wtedy zdenerwował, że osobiście, cały czerwony, rozłupał wszystkie te potworki młotem, jak tylko ostatni parafianin przekroczył tamtego dnia drzwi świątyni.

Heidi użyła całej swojej siły i pchnęła stare, drewniane wrota. Domagające się naoliwienia zawiasy wydały z siebie przeraźliwy skrzek. Obie zamarły. Niczym przyłapane na obrabowywaniu spiżarni myszy, nasłuchiwały, czy niechcący nie wzbudziły czyjejś czujności. Lecz mnisi byli zbyt zajęci modlitwą, by usłyszeć jakiekolwiek dźwięki dochodzące z pobliża głównego wejścia.

– Tylko nie trąć przypadkiem jakieś sznura – szepnęła Heidi.

– Spokojnie, tym razem dzwon nie jest w planie... Chyba że się potknę, tak jak Nisse wtedy, gdy postawił w środku nocy pół miasta na nogi...

– Dobra, dobra... Lepiej powiedz mi, która godzina – poprosiła Heidi, zanim postawiła stopę na pierwszym murowanym schodku.

– Dziesiąta trzydzieści pięć. Mamy dziesięć minut, zanim przyłapie nas tu dzwonnik...

Niemal wbiegły z bolesnym ściskiem w płucach na sam szczyt. Drzemiące na barierkach gołębie spłoszyły się i zerwały się całą chmarą do lotu. Na chwilę dziesiątki szarych skrzydeł przysłoniły niebo, a gdy tylko ptaki zniknęły z widnokręgu...

Rozciągające się za Wyspą Spichrzów Morze Bałtyckie zamarzło. Jasnoniebieskie zwierciadło przyprószone śniegiem niczym strudel z jabłkami cukrem pudrem, rozciągało się od prawego brzegu aż po horyzont, gdzie znajdowała się inna, odległa i dawno zapomniana ziemia. Kraina Bogów.

Heidi w mig pojęła, że to właśnie w tym fenomenie kryła się odpowiedź na nurtujące ją pytanie dotyczące zachowania Nissego.

– Jak to było? Wzburzone jego burzliwe fale... Hehe... – zaśmiała się nerwowo Juli, drapiąc się po odkrytym karku.

Nawet ona nie potrafiła pozostać niewzruszona w obliczu tak szokującego odkrycia.

Lód nie zetnie ich nigdy. Lecz kiedy morze zamarza, przenikają się światy... – dokończyła za nią tekst starego patriotycznego poematu Heidi. Dreszcz wstrząsnął krępym ciałem. Chłód wydawał się jeszcze bardziej dokuczliwy niż wcześniej.

Granica między olbrzymami a bogami jeszcze nigdy nie była tak cienka. Coś nieznanego, jakiś pierwotny instynkt kusił ją, by wkroczyć na lodowy most i udać się na drugą stronę. Stała w transie, wpatrując się w odległą, nieosiągalną dla niej biel zaczynającą się tam, gdzie kończył się zburzony most. Tam za mgłą krył się całkiem inny, obcy świat. Zastanawiała się, czy żyli tam ludzie tacy sami, jak ona i jej bliscy. Jeśli tak, to jak wyglądali? Czy to właśnie tam naprawdę żyli bogowie?

Juli nerwowo zerknęła na zegarek i pospieszyła przyjaciółkę.

– Chodźmy już... Nie mamy już czasu!

Heidi ostatni raz spojrzała na nieruchome fale morza i bez słowa zaczęła schodzić na dół. Chwilę potem dzwony wydzwoniły kwadrans do jedenastej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro