elegie nie wychwalają mnie, a jedynie prowadzą do jeziora (047)
Och
Spojrzałem i zobaczyłem wiele twarzy
znikających w tłumie cieni
rozjaśnione niebiańskim światłem
dogorywały w mroku czeluści odwiecznych
Stałem na skraju
gdzie nic nie mogło mnie złapać i zatrzymać
a przynajmniej wtedy tak myślałem
Zrobiłem krok w przód
gdzie objęciach ciemności pochłaniały mnie
i zjadały mnie żywcem
i zjadały moją duszę
i zjadały moje ciało
i zjadały moje wspomnienia
i zjadały mnie
Myślałem, że nic mnie nie trzymało
że nic łącząca mnie ze światem pękła
że jestem sam na tym świecie
sam obok mnie i siebie
Popełniłem błąd krocząc tam
robiąc jeden jedyny krok w przód
kiedy czułem, że powinienem był zostać w tyle
zostać w tym mieście, przy tych tłumach
i nie mówiąc, że widzę koniec
Powinienem był powiedzieć
żebym został w najśmielszych snach
przy jeziorach dokąd poeci szli, aby umrzeć
Powietrze wtedy nie pachniało solą i rdzą
a tylko stęchlizną mojego ja
Zrobiłem krok, zrzucając naszyjnik
który łączył mnie z nimi
który stał się symbolem czasów
Spadałem, tonąłem
nie czułem się czysty
nie czułem się wolny
a jedyne co czułem, to bezwiedne poczucie winy
Chciałem domknąć ten rozdział
nie sprawdzając jednak, czy nikt inny nie chce zostać przy mnie
Ślepłem, patrząc w oczy Łucji
która jak nikt inny nie widziała niczego i nikogo
Czymkolwiek chciałem rzucić przez jedno pomieszczenie
którym była sala tortur
w mojej głowie
Mówiłem, abym został
żebym został
został
ale i siebie nie posłuchałem
Spadłem i zatonąłem
rzucony jak kamień w wodę przez Beatę
który dotykał wcześniej Jakub
a ja dotknąłem dna.
~ Rebelandarrow; wrzesień, 2021
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro