Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I. PAMIĘĆ NIESTETY DOSKONAŁA

Nawet Bóg nie wie ile bym dał, by móc nie pamiętać tego dnia.

Jest przecież tyle wspomnień, których nie potrafiłem odtworzyć. Dlaczego nie pamiętam uśmiechu mojej mamy? Dlaczego nie wiem jaką manierę głosu miał mój tata? Chociaż odpowiedź mogłaby paść jednoznacznie, bez żadnych zawiłości, nie przyjąłbym jej do świadomości, ponieważ nie chciałem się z tym godzić.

Mawiają, że na początku był chaos. Mieli rację. Chaos nadaje początek chwilom, w których wolelibyśmy nigdy się nie znaleźć, a jednak już zaczynasz ich żałować. To nie jest fizjologiczne uczucie, nie samo przeczucie, ani nawet nie wewnętrzny głos, który mówi: zastanów się, czy aby na pewno dobrze robisz. Spierdoliłeś. Masz przesrane po całej linii i nagle zaczynasz obwiniać świat za to, że nie stworzył jeszcze maszyny do cofania się w czasie.

Ale tamtego dnia zrobiłem coś bardzo złego.

Wtorek. Zegar wskazywał na trzecią. Wiedziałem, że tej nocy już nie zasnę i nie wiem, czy następnej w ogóle będzie mi to dane. Nie czułem ciepła, zimna, głodu, zmęczenia. Właściwie, to niczego nie czułem, nie licząc łomoczącego serca pod żebrami.

Oczy szczypały mnie od łez, ale nie przez to, co zrobiłem. Moja babcia nie ma bladego pojęcia, że tej nocy nie wrócę do domu, ani kolejnej, ani żadnej innej. Została sama, a to gryzło mnie bardziej niż kajdanki wrzynające się w moje nadgarstki.

– Wiemy, że nie byłeś tam sam. – Poczułem uścisk w żołądku na brzmienie zimnego głosu gliniarza. – Powiedz, kto był z tobą.

Nie mogłem. Nie dlatego, że trzymałem się zasad lojalności, ale dlatego, by nikt nie dopadł jedynej osoby, która mnie nie porzuciła. Musiałem ją chronić, nawet jeśli skutki tej decyzji będą prześladować mnie do końca życia.

Cisza. Jeśli będę milczał, wszyscy będą bezpieczni.

– Tristan... – kobiece westchnienie osłabiło napiętą atmosferę w pokoju przesłuchań. – Jesteś za młody, by tak szybko niszczyć przyszłość, jaką masz przed sobą.

Przyszłość? Jaką przyszłość? Dzieciak taki jak ja zawsze kończy na ulicy albo jako bezdomny albo jako zadłużony ćpun.

Po kilku sekundach przeniosłem na nią spojrzenie. Jasne tęczówki nie wbijały mnie w fotel w przeciwieństwie do jej partnera. Prawdę mówiąc, to nie było pierwsze nasze spotkanie. To ona najczęściej brała udział w interwencjach związanych z moją rodziną, w tym ze śmiercią mojej mamy.

Chciałem powiedzieć jej tak wiele, ale wewnętrzne poczucie obowiązku trzymało mnie na łańcuchu. Może potrafiłaby odczytać to z moich oczu? Czy wtedy zrozumiałaby, że mam kogoś jeszcze do ochrony?

– Siedzimy tu od czterech godzin, a ty wciąż jeszcze niczego nie powiedziałeś. – Ciężkie palce owinęły się wokół mojego karku. – Słuchaj, gówniarzu. Jeśli myślisz, że będziemy tu ślęczeć do rana, to...

Cały się spiąłem. Twardo wbiłem spojrzenie w metalowy stolik przed sobą.

– Rob, przestań – skarciła go. – Siłą niczego z niego nie wyciągniesz.

Kobieta była miła, bardziej ludzka od faceta z gęstą brodą, łysą łepetyną i spojrzeniem łakomej piranii. Przeczuwałem, że nie chodziło mu o dojście do prawdy. Chciał jak najszybciej wrzucić mnie za kratki i wrócić do domu, żeby się wyspać.

Miałem być kolejnym numerem w statystyce.

Kolejnym osadzonym.

Kolejnym oskarżonym o kradzież z włamaniem.

Tylko kolejnym. Nie pierwszym, a już na pewno nie ostatnim. Jednak to nie więzienie mnie przerażało. Od kiedy sięgałem pamięcią, szlajałem się od instytucji do instytucji, wliczając w to domy dziecka, domy pomocy społecznej czy areszt dla nieletnich. Znałem to życie, czasem ten brak odpowiedzialności był wygodny, łatwy.

Jednak ja też byłem tym zmęczony.

– Jeśli czegoś się boisz, to wiedz, że zapewnimy ci ochronę. – Policjantka przyglądała mi się z końca stołu. – Będziesz bezpieczny, nic ci nie zagrozi, tylko podaj nam nazwiska tych, którzy byli tam z tobą. Postaram się, by sąd uznał to za okoliczności łagodzące.

Ucisk narastał, podobnie jak mdłości. Miałem wrażenie, że wszystkie flaki pchały mi się na wolność. Zacisnąłem powieki. Przyparłem czoło do chłodnego blatu, a skrępowanymi żelastwem rękoma nakryłem głowę. Za dzieciaka to działało – to taka nasza własna peleryna niewidka, dzięki której mogłeś zniknąć na parę chwil. Dla społeczeństwa ludzie tacy jak ja od zawsze byli niewidzialni, chyba, że powinęła ci się noga – wtedy widzą cię wszyscy.

– Tristan, pomyśl o swojej babci. Pomyśl o tym, jak niespokojna jest, bo nie wróciłeś do domu na noc.

Do domu? Ja nawet nie mam domu. Naparłem zębami na dolną wargę, walcząc z wyrywającym mi się z tyłu gardła szlochem. Po prostu go przełknąłem, a metaliczny posmak rósł mi na języku.

– Przyznaję się. – Skrzyżowałem wzrok z mężczyzną. – Przyznaję się do wszystkiego.

Wypuścił prawdopodobnie całe powietrze z płuc i odsunął się na bezpieczną odległość. Wyglądał na udobruchanego tą odpowiedzią.

– Wiesz, że prędzej czy później dotrzemy do trzech pozostałych chłopaków, prawda?

Przeniosłem oczy na kobietę. Może. Za to ja będę miał pewność, że zrobiłem wszystko, by nie narazić zdrowia, ani tym bardziej życia mojej babci.

– Byłem sam.

– Nie, Tristan, nie byłeś. – Po raz pierwszy udało mi się wyprowadzić ją z równowagi. – Staruszka cię rozpoznała. Przyznała, że znajdowałeś się na miejscu zdarzenia, ale to nie ty obezwładniłeś ją tępym narzędziem. To zmienia postać rzeczy – przekonywała, próbując odnaleźć odpowiedź na mojej twarzy. – Zostaniesz oskarżony wyłącznie o kradzież z włamaniem.

Serce załomotało mi jeszcze mocniej, choć nie sądziłem, że było to możliwe.

Nie chciałem patrzeć na policjantkę. Widziała we mnie chłopca z przyszłością, ale mnie ją odebrano, gdy byłem tylko dzieciakiem.

– Coś musiało się jej pomylić. – Wbiłem twarde spojrzenie w policjantkę. – Byłem tam sam. Uderzyłem ją, dom miał być pusty, ale okazało się inaczej. Przestraszyłem się, bo słyszałem, że zaczęła wzywać policję.

– Czym ją uderzyłeś?

Przez moją głowę przetoczyło się kilkaset stopklatek.

– Jakąś figurką z brązu czy coś takiego.

– Coś takiego? – Zmrużył powieki.

– Nie znam się, dobra? – powstrzymałem warknięcie. – Nie wiem, z czego to gówno było.

– Grzeczniej, gnojku. – Klepnął mnie w policzek. – Gdzie porzuciłeś narzędzie zbrodni?

– Nie pamiętam.

– Nie pamiętasz? – Uderzył dłońmi w stół, kilka centymetrów od mojej ręki. – Nie pamiętać to ty możesz tego, co tydzień temu jadłeś na śniadanie, ale nie tego, gdzie porzuciłeś rzecz, którą rąbnąłeś staruszkę, planując jej morderstwo!

– Nie chciałem jej zabić! – zerwałem się z krzykiem. – Okraść tak, ale nie zabić!

Pchnął mnie z powrotem na krzesło. Widziałem po sposobie, w jaki poruszały się jego palce, że aż świerzbiło go, by mi przywalić.

Ktoś otworzył drzwi do pokoju, wywołując przeciąg, który musnął mnie w kark.

– Miriam, prokurator już przyjechał.

– Jasne, już idę – odparła policjantka, po czym zwróciła się do partnera: – Zachowuj się.

– Dobra, dobra.

Zostaliśmy sam na sam. Moje oczy instynktownie uciekły do kamery zawieszonej w prawym rogu pod sufitem.

– Może napijesz się czegoś? – Gliniarz przybrał wyjątkowo spokojny ton.

Dopiero w tej chwili zdałem sobie sprawę z suchości w ustach.

– Wody.

– Wody – powtórzył. – Dobrze, dam ci wody.

Opuścił na moment pokój przesłuchań. Na te kilka chwil znajdowałem się pod opieką innego gościa w mundurze. Łysy wrócił ze styropianowym kubkiem z wodą, lecz zamiast postawić go przede mną, chlusnął mi nią w twarz.

– Może to odświeży ci pamięć – zarechotał złowrogo. – Zapytam cię po raz ostatni. Kto był tam z tobą?

Przekrzywiłem głowę. Oblizałem wargi i miejsce wokół nich, by spić choć odrobinę wody. Przemoczone ubranie dodatkowo wywołało u mnie dreszcze, zważywszy na to, że w pokoju pracowała klimatyzacja.

– Gadaj, kurwa! – Trzasnął mnie łapą w tył głowy.

– Nikt. – Do samego końca wytrzymałem twarde spojrzenie policjanta. – Byłem. Tam. Sam.

Złapał mnie za koszulkę i podciągnął do góry. Moja twarz znajdowała się naprzeciwko jego.

– Jeśli dowiem się, że kogoś kryjesz, wrócę po ciebie. – Sunął chłodnymi oczami po mojej twarzy. – Tak cię urządzę, gnojku, że własna stara cię nie pozna – powiedział, a w następnej chwili rozciągnął ukośnie usta. – A jeżeli nie ja, to koledzy z twojej celi. Wiesz, jak traktują tam tych, którzy atakują bezbronne staruszki?

Milcz. Cisza. Nie unikniesz więzienia, nawet jeśli wyjawisz prawdę.

Podtrzymywaliśmy spojrzenie. Gdy łysy zdał sobie sprawę, że nie puszczę pary z ust, puścił mnie i zlustrował spojrzeniem.

– Sam tego chciałeś.

#PapierowePLT

A/N: Rozdziały będą krótkie, ale będą publikowane dość często :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro