Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tri

– Jest generał pewny, że to dobry pomysł? Ona nie wydaje się być zbyt... stabilna – jeden z Soldatów skierował się do Arseniy.

Siedziałam w rogu pomieszczenia, skubiąc wystające z moich palców skórki. Lubiłam to robić. Jeśli wystarczająco mocno pociągnęłam, pojawiała się farba, a ja znów miałam ochotę na malowanie. Gdy tylko czerwona kropla zaczęła spływać w dół, szybko zlizałam ją.

Kolory miały dziwny smak.

Byłam bardzo ciekawa, jak smakuje zielony, niebieski albo różowy. Słyszałam o tych kolorach. Widywałam je w na obrazach w pokoju naszego opiekuna, ale nigdy nie było mi dane ich spróbować. Tak bardzo chciałam wiedzieć, jak smakują.

– Dazmir, wykonaj polecenie. Wprowadź go – ostry głos Arseniy sprawił, że podskoczyłam lekko do góry. Mężczyźni zwrócili się w moją stronę, po czym zmrużyli oczy.

Już po chwili ten, którego nazywano Dazmir zniknął za ciężkimi drzwiami. Z powrotem opuściłam wzrok i przeniosłam swoją uwagę na farbę, która już nie chciała się pojawić. Po kilku chwilach wyczułam nad sobą Arseniy. Kucnął naprzeciwko mnie i ogarnął kosmyk moich włosów za ucho.

Opuszkami palców dotykał tego śmiesznego, pomarszczonego miejsca na mojej skroni. Zachichotałam pod nosem, wiedząc, że ta mała plamka jest bardzo nietypowa w dotyku. Nie potrafiłam określić, co mi przypomina, jednak ilekroć sama ją dotykałam, czułam się szczęśliwsza.

– Jak się dzisiaj czujesz Ninel? – zapytał, a ja podniosłam głowę do góry, aby móc na niego spojrzeć.

– Dobrze, a ty Arseniy? – odpowiedziałam. Bardzo ciekawiło mnie, jak się dzisiaj czuł. Musiałam to wiedzieć.

– Również dobrze. Jesteś szczęśliwa, laleczko?

Skinęłam jedynie głową w odpowiedzi. Chciałam się odezwać, jednak gdy otworzyłam usta, usłyszałam trzask, a po chwili do pomieszczenia wszedł on. Mój Dyavol. Nadal nie patrzył na mnie należycie. Nadal nie widziałam jego oczu, ale jednak tu był. Stał niedaleko mnie. Pięści miał zaciśnięte tak mocno, że bałam się, że za chwilę również on zobaczy farbę na swoich dłoniach. Nie chciałam tego dla niego. Był zbyt cenny, zbyt perfekcyjny.

Malarstwo było trudną sztuką. Wiązało się z mnóstwem bólu, on nie powinien być malarzem. Z wyglądu przypominał raczej jednego z Soldatów, mimo że wiedziałam, iż wcale nim nie był.

Prawdziwy Soldat był bezwzględny, oschły, trudny. Nie rozmawiał z nikim, poza Arseniy. Dyavol był inny. Jego ramiona były wielkie, zdecydowanie większe niż moje. Jego włosy sprawiały, że miałam ochotę zapleść je w warkoczyk i bawić się nimi godzinami. Ogromne dłonie upewniały mnie, że jestem bezpieczna, mimo że nigdy ich nie dotknęłam. Choć się nie odzywał, krzyczał do mnie. Wyznawał mi wszystkie swoje uczucia, a ja mogłabym tych niemych wyznań słuchać godzinami.

Podniosłam się na równe nogi i przeniosłam niechętnie swój wzrok z powrotem na opiekuna. Arseniy skinął głową do mojego Dyavola i opuścił pomieszczenie. Nie zdążyłam zareagować. Strasznie się bałam. Czy to była jakaś forma testu?

Nigdy nie zostałam sam na sam w pomieszczeniu z nikim, poza Arseniy. Zawsze jeśli ktokolwiek przy mnie przebywał było to co najmniej dwóch Soldatów, a teraz?

Oddech przyśpieszył, a ból głowy promieniował tak mocno, że moje kolana mimowolnie się ugięły. Klatka piersiowa poruszała się nerwowo w górę i w dół.

W górę.

W dół.

W górę.

W dół.

Zmrużyłam oczy. Pragnęłam, aby mój obraz się wyostrzył, jednak na marne. Widziałam jak Dyavol zmierza w moją stronę. Uspokoiło mnie to, przyszedł, aby mi pomóc. Dzięki niemu znów poczuję się normalnie. Znów będę szczęśliwa. Będę bezpieczna, już za sekundę będę bezpieczna.

Poczułam mocne ukłucie w brzuchu. Tak mocne, że mimowolnie z moich ust wydostał się krzyk. Tak głośny, jak jeszcze nigdy. Zerknęłam w dół, nie wiedząc, skąd nastąpiła u mnie taka reakcja i wtedy to spostrzegłam.

Ostre narzędzie wbite prosto w mój brzuch.

Farba, mnóstwo farby.

Pigment ściekał po moich nogach wprost na kamienną podłogę.

Już po chwili narzędzie zniknęło, ale ból pozostał. Kolor nadal wypływał ze mnie, a ja nerwowo rozglądałam się w każdą ze stron.

Kartka, potrzebowałam kartki.

Rzuciłam się do drzwi i zaczęłam uderzać w nie pięściami. Któryś z Soldatow na pewno mnie usłyszy. Przyniesie mi mój papier i będę mogła dokończyć mój obraz.

Obraz...

Gwałtownie odwróciłam się w stronę Dyavol. Musiałam zobaczyć jego oczy. Tak bardzo pragnęłam zobaczyć jego oczy. Jaki miały kolor? Bez tego nigdy nie dokończę obrazu.

Ruszyłam w jego stronę, co jakiś czas łapiąc się za brzuch. Nie chciałam, aby farba się skończyła. Nie mogłam na to pozwolić. Musiałam dokończyć obraz.

Znalazłam się wystarczająco blisko mężczyzny. Drugą rękę wyciągnęłam w jego stronę, aby odsunąć na bok włosy. Zanim jednak udało mi się to zrobić, ostrze przesunęło się po mojej nodze. Ponownie krzyknęłam, tym razem jednak ze szczęścia.

Dyavol również chciał, abym dokończyła obraz.

Pomagał mi. Dbał o mnie. Chronił mnie.

Rzucił mną o ścianę, a gdy tył głowy uderzył o kamień, poczułam, jak ból głowy znika. Zamiast tego pojawia się radość. W końcu znów zaczynałam odczuwać szczęście. Moje ciało osunęło się na ziemię, a na twarzy zagościł uśmiech. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro