Shest
Poruszyłam ręką, gdy wyczułam pod sobą miękki, przyjemny materiał. Nie otworzyłam oczu. Nie chciałam. Pragnęłam, aby ta chwila trwała wieczność. Tylko ja i to coś pod moimi dłońmi. Ruszyłam niedbale nogą i dotarło do mnie, że moja stopa również wyczuwa tę teksturę. Zaczęłam więc poruszać całym swoim ciałem w każdą ze stron, rozkoszując się błogim spokojem i uczuciem, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam.
– Ninel? – głos dobiegł do moich uszu, ale nie przestawałam. Uśmiech wtargnął na moje usta, a ja wydawałam ciche okrzyki radości. – Ninel? – ponownie usłyszałam swoje imię. Uspokoiłam się i wzięłam głęboki oddech.
– Tak, mój ukochany?
– Otwórz oczy.
Wzięłam kilka głębokich oddechów i zrobiłam to, o co poprosił mnie mój mężczyzna.
Ściana miała nietypowy kolor. Była zupełnie inna. Nie zdobiły jej ciemne cegły.
Poderwałam się do pozycji siedzącej.
Miękki materiał pode mną był futrzasty. Długie kawałki cienkiego materiału rozczochrane były w każdą ze stron, niczym moje włosy.
Gdy oczy przyzwyczaiły się do sporej ilości światła, zaczęłam dostrzegać więcej szczegółów. Niebo było prawie czerwone, naprzeciwko mnie rozpościerała się spora ilość zieleni. Widziałam ją kiedyś na obrazach w pokoju naszego opiekuna. Światło jednak było zupełnie inne przede mną, a tam daleko, daleko.
– Gdzie jesteśmy? – wyszeptałam cicho, chłonąc wszystko, co widziałam. Nerwowo obracałam głowę w każdym kierunku, aby zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Chciałam to wszystko przelać na papier, stworzyć obraz.
– Na zewnątrz – odpowiedział równie cicho, po dłuższej chwili.
Zamrugałam kilkukrotnie. Złapałam dłońmi za gardło i starałam się odciąć sobie możliwość oddychania. Powietrze na zewnątrz było złe. Światło było złe. Cały świat był zły. Krzywdził nas. Bolał. Sprawiał nam przykrość. Nie mogło to być prawdziwe. Ja śniłam. Na pewno. Na pewno to tylko kolejny zły sen, z którego obudzę się już za chwilę.
Czułam, jak robi mi się coraz cieplej, a obraz przed oczami rozmazuje się, tworząc piękne barwy. Uśmiechnęłam się po raz ostatni, wiedząc, że za chwilę się obudzę. Już za sekundę. Zamknę oczy i gdy otworze je ponownie będę z powrotem w domu. W Podvalu. Z moim mnie ukochanym i Arseniy, który ochroni mnie przed całym złem.
Poczułam czyjś dotyk na swoich nadgarstkach. Próbowałam się przeciwstawić, jednak nie miałam wystarczająco dużo siły. Znów mogłam swobodnie oddychać. Nie chciałam tego. Nie mogłam. Nie tym powietrzem, nie tutaj, w tym dziwnym śnie. Próbowałam ponownie ścisnąć swoją krtań, ale Dyavol ciągnął moje ręce w drugą stronę.
Ciało przeszedł dreszcz, a potem następny i następny. Trzęsłam się cała. Łzy ciekły ciurkiem z moich oczu, mocząc nie tylko mój podbródek, ale i całe ubranie. Walczyłam, ile tylko miałam sił, ale on był silniejszy.
– Ninel, proszę, uspokój się – krzyknął, a ja opuściłam głowę. Bałam się go, był taki straszny teraz, w tej odsłonie. – Ninel, proszę cię!
Nie. Nie mogłam go słuchać. Nie mogłam się uspokoić. To co, on zrobił, było złe. Zostaniemy za to ukarani. Miałam się naprawić. Oni mieli mnie naprawić. Miałam wyzbyć się, uczuć do mężczyzny za murem, znów być sobą, a zamiast tego. Za chwilę umrę. Umrę na zewnątrz, na górze, z nim.
– Ninel... spójrz na mnie – wyszeptał cicho.
Wahałam się. Nie wiedziałam, co zrobić, ale potrzeba zobaczenia jego oczu. Tych farb, była silniejsza ode mnie. Chciałam je zobaczyć. Chciałam, aby były ostatnim, co ujrzę, zanim odejdę z tego świata. Zanim cała praca Podvalu pójdzie na marne, a ja zostanę na zawsze stracona.
– Jesteś bezpieczna. Już teraz wszystko będzie dobrze – usiadł naprzeciwko mnie. Objął dłońmi moją twarz i zmusił mnie, abym patrzyła na niego. Tylko na niego. Nic więcej się nie liczyło.
– C-czy m-my u-u-umrzemy? – wyjąkałam, wpatrując się w swojego ukochanego. – C-czy t-to j-już k-koniec?
– Nie, Ninel. To dopiero początek.
– Czego początek? – przełknęłam głośno ślinę. Próbowałam opanować drżenie swojego ciała, jednak na marne. Dotarło do mnie, że jest mi ciepło. Zadziwiająco ciepło. Czułam to uczucie na swoim ciele. Na ramionach, na karku, a nawet na dłoniach. Było nawet lepsze niż farby.
– Nas. Teraz jesteśmy tylko ty i ja. Na zawsze będziemy już razem.
Teraz już czułam ciepło wewnątrz siebie. W brzuchu i między nogami. Nie rozumiałam, dlaczego tak się działo, ale chciałam więcej. Chciałam już zawsze czuć to w sobie. Wypuściłam powietrze nagromadzone w płucach i rozejrzałam się wokół siebie.
– Co to wszystko jest? – zapytałam, skubiąc skórki obok swoich paznokci.
– Zek – podniósł się do góry i wyciągnął ku mnie dłoń. Złapał mnie nią za łokieć i postawił na równe nogi. – Mam ci tak wiele do pokazania, nawet nie wiem, od czego zacząć.
– Od początku...
Zaczęliśmy iść w nieznanym kierunku. Dyavol ciągnął mnie za sobą. Wyruszyliśmy na przygodę. Przygodę w nieznane. Bałam się okropnie, ale wiedziałam, że z moim ukochanym nic mi nie grozi. Już na zawsze będziemy razem, nawet jeśli świat u góry zabije nas za kilkanaście minut. Zostaniemy tutaj, tylko ja i on, a nasze ciała zmienią się w skupisko farby.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro